Dying Light 2 vs Dead Island 2

Dying Light 2 czy Dead Island 2 - Techland mierzy się z własnym dziedzictwem

Krzysztof Grabarczyk | 07.05.2023, 11:00

Zombie nigdy dość, prawda? Odkąd rynek zalały zombie-slashery pokroju Dead Rising od Capcom, trend zombifikacji wzrósł do epidemicznego rozmiaru. Szlachtowanie hordy żywych trupów wzbudza czystą satysfakcję. Kiedy seria od Capcomu zaliczyła tendencję spadkową, inicjatywę postanowili przejąć polscy twórcy z Techlandu. Dead Island nie było jednak specjalnie faworyzowane, choć od samego początku kusiło niczym krew. Po wydaniu kilku gier serii wrocławskie studio postawiło na interesującą fuzję mechanik i settingu w Dying Light, prawdopodobnie najlepszej grze z udziałem zombie w otwartym świecie. Obie marki dożyły numerycznych kontynuacji. Techland, choć zainicjował jeden i drugi cykl, nie stoi po obu stronach.

Czy Dying Light 2 okazało się rozczarowaniem? Nie. Zaskoczeniem? Trochę tak. Bieg przez The City, ostatnim bastionie ludzkości, z zarażonymi w tle. Mieszkańcy tego miasta pogodzili się z obecnością zombie. Gdy słońce oświetla The City, zainfekowani skrywają się opuszczonych budynkach, aby wyjść nocną porą. Niby od czasu tragicznej w skutkach historii Harranu niewiele się zmieniło, lecz Dying Light 2 wydaje się tytułem lżejszym w przekazie. Ludzkość cofnęła się do ciemnych wieków, średniowiecza. Scenariusz podsypuje trochę wątków nadprzyrodzonych. W tym pastiszu koncepcji brakuje mi jednak tego, co najważniejsze-nieustannego poczucia walki o przetrwanie. Za murami Harranu swąd zgniłego mięsa czuliśmy w powietrzu niczym upalne warunki pogodowe. Tutaj jest inaczej. Dying Light 2 w zgodzie z oryginałem promuje swobodę, lecz przesadza z lekkością mechanik.

Dalsza część tekstu pod wideo

Jeden deweloper, dwa światy

undefined

Dying Light sprezentowano publiczności podczas targów E3 w 2013 roku. Pokaz możliwości silnika Chrome Engine 5 imponował. Powiewające na wietrze drzewa, niskie zabudowania w dzielnicach biedoty otaczające dwie, najwyższe kondygnacje. Poruszający się z gracją parkourowego weterana bohater, Kyle Crane musiał akurat uruchomić pułapki świetlne, by zatrzymać przemieńców. Po chwili akcja zamienia się w szaleńczy pościg, a bohaterowi udaje się w ostatniej chwili uciec przed pewnym zgonem. Tamten fragment rozgrywki mnie kupił. Dying Light zapowiedziano wówczas dla obu generacji konsol, ponieważ świat wiedział już o nadchodzących PS4 oraz Xbox One. Zrezygnowano jednak z międzygeneracyjnej premiery. Słusznie. Dying Light w chwili debiutu imponowało jakością i rozgrywką.

O „brutalności kreatywnej” pisano i rozmawiano w samych superlatywach. Świat przedstawiony z historią samozwańczej grupy biegaczy walczących o jeden dzień dłużej na ulicach Harranu. Gracz zjawia się w epicentrum wydarzeń, zderzając się z tutejszą, brutalną rzeczywistością. Dying Light stało się nowym, świeżym doświadczeniem. Tej gry się uczyłem, uczyłem się zachowań zainfekowanych, aby radzić sobie coraz sprawniej, bez używania broni. Ciało bohatera stawało się bardziej wysportowane w miarę kolejnych skoków, upadków, czy walki. W Dying Light odbiorca czuje niepowstrzymany progress i tylko od gracza zależy, w jaki sposób wykorzysta umiejętności. Przyzwyczajony do ciągłego traktowania zombie maczetami, kastetami, wiosłami, łomami i wszystkim, czym można przyłożyć w Dead Island, uczyłem się od nowa.

Dead Island przetarło szlaki, którymi następnie biegnie Dying Light. Prosta opowieść o epidemii w rajskim kurorcie, gdzie wakacje zamieniają się w wycieczkę ku ocaleniu. Kulała narracja, bo nie wywoływała w graczu szczególnych emocji. Nie kulała rozgrywka i eksploracja. Po latach uruchomiłem Dead Island: Definitive Edition i bawiłem się tak samo dobrze. Nie zwracałem uwagi na czerstwe dialogi, bo przyjemność sprawiało kolejne wykonywanie zadań i picie hektolitrów napojów energetycznych.

Sequel goni sequel

undefined

Na rynku wreszcie mamy kontynuacje obu marek. Proces produkcji w obu przypadkach zajął dużo czasu. Techland zdawało się przechodzić wewnętrzne spory i rotacje w tym nieudana współpraca z Chrisem Avellonem. Dying Light 2 finalnie trafiło do sprzedaży. Jako weteran Harranu czułem niedosyt, nie czułem wyzwania. Mapę napakowano powtarzalnymi aktywnościami. Gra pachnie trochę serią Far Cry. Nie jest to gra zła, lecz kompletnie inna od wielkiego poprzednika. W pewnym momencie czułem się, jakbym grał przypadkowym superbohaterem. Do charakteru Kyle Crane'a Aidenowi bardzo daleko. Parkour wypada tak samo dobrze, lecz świat i jego bohaterowie odstają. Dying Light 2 nie rozczarowuje, lecz zaskakuje. Zupełnie inaczej niż robi to Dead Island 2.

Spisałem tę grę na straty. Wszystko przez znacznie przedłużające się terminy zakończenia prac. Po dwóch godzinach rozgrywki w bogatej dzielnicy Los Angeles jestem pod ogromnym wrażeniem osiągnięć studia. Scenariusz nie ucieka od sarkastycznego humoru, wraca stary znajomy z czasów Banoi, zaś poziom gore przerasta wszystko, co do tej pory widziałem jeśli chodzi o zombie, a widziałem sporo. Podział świata na szersze obszary pomaga w utrzymaniu solidnej oprawy wizualnej. Gra nie traci nawet grama eksploracji. Bardzo zyskały modele zombie. Deweloper brał chyba korepetycje od autorów serialowego The Walking Dead oraz japońskim mistrzów survival-horroru z Capcom. Lepszych trupów niż w Dead Island 2 nie ujrzycie w żadnym wytworze popkultury. Techland odpowiada za narodziny obu serii. Szkoda, że pozostał już tylko z jedną. Tak, ja stawiam na Dead Island 2.

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Dead Island 2.

Krzysztof Grabarczyk Strona autora
Weteran ze starej szkoły grania, zapalony samouk, entuzjasta retro. Pasjonat sportów siłowych, grozy lat 80., kultury gier wideo. Pisać zaczął od małego, gdy tylko udało mu się dotrwać do napisów końcowych Resident Evil 2. Na PPE dostarcza weekendowej lektury, czasem strzeli recenzję, a ostatnio zasmakował w poradnikach. Lubi zaskakiwać.
cropper