Demolition Man

O powstaniu „Człowieka-Demolki”, wielkiego hitu z Sylvestrem Stallone

Dawid Ilnicki | 13.11.2022, 13:00

Mający swą premierę w 1993 roku “Człowiek-Demolka” z pewnością nie był dziełem przełomowym, nawet dla filmowej fantastyki, ale wyróżniał się kilkoma szczegółami. W nietypową, utopijną rzeczywistość wrzucono tam dwóch bohaterów “starej daty”, dzięki czemu klasyczną formułę ówczesnego kina akcji wzbogacono o kilka elementów pastiszowych, które dość dobrze przypasowały gwieździe filmu, Sylvestrowi Stallone.

Twórcą podstawy do scenariusza “Człowieka - Demolki” był Kanadyjczyk Peter Lenkov, człowiek bardzo nietypowy jak na hollywoodzkie środowisko. Do branży filmowej trafił on bowiem wprost z college'u, nie miał w niej również żadnych istotnych znajomości. Marzył jednak o tym, by realizować produkcje filmowe, a najpewniej czuł się jako scenarzysta. W początkowym etapie swojej kariery trzaskał skrypt za skryptem, w nadziei na to że jeden z nich stanie się podstawą wielkiego hitu. O tym, że marzenia się spełniają, przekonał się jeszcze w latach 80’, kiedy Warner Bros. zdecydowało się na kupienie od niego materiału do filmu, już wtedy noszącego tytuł “Demolition Man”. Fakt ten okazał się jednak dopiero pierwszym etapem na długiej drodze do realizacji tego obrazu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Włodarzom wytwórni bardzo spodobał się pomysł na zestawienie ze sobą dwóch śmiertelnych wrogów, kompletnie nie kupowali jednak pomysłu z kriogeniką. Lenkov był w tym czasie zafascynowany serią “Zabójcza broń”, a jednocześnie idea zamrożenia dwóch śmiertelnych rywali, ożywionych za kilkadziesiąt lat, pojawiła się u niego po przeczytaniu artykułu o bogatych celebrytach, którzy zamierzają zrobić coś podobnego. Zatrudniając kilku kolejnych scenarzystów w Warner Bros. myślano jednak o kompletnym zarzuceniu tej idei i skoncentrowaniu się na samym pojedynku w świecie przyszłości, w którym w zasadzie nie było już przestępczości. Z punktu widzenia ekspozycji najważniejsze okazały się jednak zmiany, których dokonał Fred Dekker, pokazując obu protagonistów filmu w ich naturalnym środowisku w 1996 roku, a dopiero później umieszczając właściwą akcję w 2032 roku, w San Angeles. Mieście powstałym po jednym z trzęsień ziemi, z połączenia Los Angeles, San Diego i Santa Barbara. 

Zatrudniony do przepisania scenariusza Daniel Waters początkowo planował zupełnie poważne widowisko akcji, później jednak pomyślał o specyficznej wariacji na temat “Śpiocha” Woody Allena, którego bohater budzi się z hibernacji po 200 latach w zupełnie innym świecie, jednocześnie śmiesznym i strasznym. Pójście w tę stronę otworzyło “Człowieka-demolkę” na humor, z którego film ten jest znany i którym z pewnością wyróżnia się na tle innych filmów akcji z tej epoki. Do historii przeszły tu m.in. słynne muszelki, futurystyczny substytut papieru toaletowego, którymi nie potrafi się posługiwać John Spartan. Pomysł tego typu rozwiązania wziął się z telefonu, jaki wykonał Waters do swego przyjaciela Larry’ego Kraszewskiego. Dzwoniąc do niego akurat zaskoczył kolegę siedzącego na sedesie, a ten opowiedział mu o wystroju swojej własnej łazienki, w której ważną rolę spełniały muszle. Choć akurat nie taką jak w samym filmie…

Słynne muszelki nie były jedynym zabawnym elementem umieszczonym w scenariuszu. Twórcy uznali bowiem, że w świecie przyszłości jedna z wielkich restauracji wygra tradycyjną rywalizację marketingową i początkowo miał to być Burger King. Przedstawiciele tej korporacji nie byli jednak zainteresowani udziałem w tym przedsięwzięciu, a gdy podobnej współpracy odmówił ich filmowy rywal, McDonald’s ostatecznie zdecydowano się na reklamowanie Taco Bell. Na rynkach, gdzie logo to nie było znane, zamieniono je na Pizza Hut. W obrazie znalazł się oczywiście również żart z Arnolda Schwarzeneggera, dla którego w pewnym momencie zdecydowano się zmienić prawo, stanowiące że tylko człowiek urodzony w Stanach Zjednoczonych może ubiegać się o prezydenturę. W  „Człowieku-Demolce” Arnie zostaje przywódcą USA, co stało się zresztą zapowiedzią jego realnej politycznej kariery, jako że dziesięć lat później został on Gubernatorem Kalifornii.

Nie dla Seagala i Van Damme’a

Człowiek demolka

To jednak nie odtwórca legendarnych postaci w “Terminatorze” czy “Conanie Barbarzyńcy” był początkowo typowany do ról Johna Spartana i Simona Phoenixa, bowiem twórcom marzyło się zatrudnienie w nich Stevena Seagala i Jean Claude’a van Damme’a, będących wtedy u szczytu popularności. Belgijski mistrz karate nie chciał jednak przyjąć roli złego bohatera, ale przekonywał, że chętnie zagrałby w filmie, gdyby twórcom udało się zamienić role. O tym nie chciał słyszeć jednak Seagal, dlatego cały plan spalił na panewce i musiano pójść w zupełnie inną stronę. Przyszłość tego projektu określił rzecz jasna wybór reżysera, którym - po namowach Davida Finchera, który przekonywał do niego głównego producenta Joela Silvera - został mało znany Marco Brambilla, wtedy podobnie jak przyszły twórca “Siedem”, znany z realizacji świetnych filmów reklamowych. Wielu powątpiewało wtedy w ten wybór, nazywając go sytuacją, w której komuś, kto dopiero zdał prawo jazdy, pozwala się na uczestnictwo w wyścigu Indy 500, ale ostatecznie okazał się on trafny.

Brambilla od początku stawiał w roli Johna Spartana na Sylvestra Stallone, który po przeczytaniu scenariusza początkowo kompletnie odrzucił projekt. Później jednak do niego wrócił, tłumacząc to faktem, iż przypadł mu do gustu pomysł zestawienia ze sobą dwóch śmiertelnych wrogów w świecie przyszłości i postanowił wziąć udział czymś czego jeszcze nie realizował. Później mógł tego żałować, bo filmowanie sceny przebudzenia w kriokomorze nazwał najgorszymi pięcioma godzinami w swojej karierze, a wcześniej nie udało mu się również zaangażować do roli przeciwnika swego kolegi. Był nim Jackie Chan, który dostał od niego propozycję zagrania Simona Phoenixa, ale odmówił, również tłumacząc się tym, iż nie chciał występować w roli czarnego charakteru, do czego nie byli przyzwyczajeni jego fani. Ostatecznie więc zadecydowano o angażu Wesleya Snipesa, będącego już w tym czasie wielką gwiazdą. Legendarna stylówka Phoenixa nie przypadła do gustu samemu aktorowi, który zaraz po zakończeniu zdjęć szybko się jej pozbył, ale inspirowała inne znane persony, takie jak choćby Dennis Rodman, który po premierze zafarbował się specjalnie tak jak on. Na planie aktor był ponoć tak szybki - w swych ruchach podczas filmowania walk, że poproszono go o wykonywanie ich w nieco zwolnionym tempie, bo kamera początkowo za nim nie nadążała.

Zupełnie inne plany obsadowe mieli twórcy filmu w przypadku postaci Leniny Huxley, której personalia zaczerpnięto rzecz jasna z “Nowego wspaniałego świata” Aldousa Huxleya, biorąc imię od głównej bohaterki tej słynnej antyutopii. Początkowo bowiem zatrudniono do niej, dość popularną w tych czasach, Lori Petty, z którą jednak szybko się rozstano, ze względu na - jak zwykle lakonicznie ujęte - “różnice artystyczne”. Pod tym standardowym komunikatem krył się podobno fakt, iż nie porozumiała się ona z samym Stallone, więc postanowiono pójść w zupełnie innym kierunku. Swą szansę otrzymała więc Sandra Bullock, aktorka będąca wtedy jeszcze swymi przełomowymi rolami, które uczyniły z niej prawdziwą gwiazdą, jak “Speed” czy “Ja cię kocham, a Ty śpisz”. Nie dość, że była to w zasadzie jej pierwsza ważna rola, to jeszcze zdecydowanie przypadli oni sobie do gustu z gwiazdorem filmu, a Bullock w późniejszych wywiadach mówiła o Sly’u jako o swym starszym bracie. Interesujący jest również przypadek Nigela Hawthorne’a, grającego w filmie Raymonda Cocteau. Aktor ten był znany z występów teatralnych i podjął się gry w tym widowisku tylko po to, by przekonać twórców do powierzenia mu głównej roli w adaptacji sztuki Alana Bennetta “Szaleństwa Króla Jerzego”, w której ostatecznie wystąpił i co ważniejsze nawet dostał za nią nominację do Oscara.

Sequel w drodze?

Człowiek demolka

“Człowiek-Demolka” powstawał w wielkich bólach, głównie dlatego, że aż sześć lat zajęły prace nad scenariuszem, a gdy w końcu zaplanowano 72-dniowy okres zdjęciowy, ostatecznie musiał on zostać wydłużony do 112 dni. Tydzień zajęło dojść do siebie po kontuzji samemu Sylvestrowi Stallone, a realizację obrazu opóźnił również mocno padający w tym czasie deszcz. W pracy nad filmem uczestniczyło aż pięciu pomocników reżysera, co oczywiście skierowało światła krytyki w stronę debiutującego Brambillę, a może raczej Joela Silvera, który go zatrudnił. Ten jednak bronił swego człowieka, mówiąc że wykonał on na planie kawał dobrej roboty, tłumacząc problemy niezwykle trudnym okresem zdjęciowym, niewynikającym jednak z jego niedoświadczenia.

Wiele można zarzucić filmowi Brambilli, ale nie to, że nie dorasta do swego tytułu. Już w pierwszych minutach widzimy sekwencję ucieczki z wybuchającego budynku, które w erze pre-CGI musiano najczęściej filmować w czasie rzeczywistym. W obrazie użyto zdjęć z rzeczywistego wyburzania obiektu w Louisville, a także starego budynku w Los Angeles, dzięki czemu sceny  wyglądają tak realistycznie i do dziś robią duże wrażenie. Podobnie widowiskowo wyglądały również modele futurystycznych samochodów, używane przez policję w San Angeles. Posłużyło za nie osiemnaście modeli prototypów, dostarczonych na plan zdjęciowy przez firmę General Motors, w tym także model Ultralite, pojawiający się później również w “Człowieku przyszłości” z 1999 roku. Wszystkie one warte były w sumie blisko 70 milionów dolarów. 

Po premierze w 1993 roku film okazał się wielkim sukcesem, z czasem zarabiając w box-office blisko 160 milionów dolarów, przy budżecie, który według niektórych danych mógł dojść nawet do 77 milionów. Powodzenie tego widowiska miało oczywiście swoje ciemne strony, bowiem już niedługo twórcy scenariusza zostali oskarżeni o plagiat. Wysunął je węgierski pisarz Istvan Nemere, twierdząc że zarówno główny wątek, jak i wiele szczegółów fabuły zostało zaczerpniętych wprost z jego powieści “Holtak Harca” (“Fight for the Dead”), opublikowanej w 1986 roku. Węgier nie wynajął jednak prawników, by pozwać przedstawicieli dystrybutora, bo podobno nie miał na to wystarczających pieniędzy. Zapewne dziś sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej.

Niedługo później pojawiły się pogłoski o rychłym sequelu, mającego wykorzystywać, wycięty ze scenariusza pierwszej części, wątek córki Johna Spartana, którego pozbyto się po pierwszych testach filmu. Widownia oglądająca ten film jako pierwsza nie była przekonana o tym kim naprawdę jest córka głównego bohatera, wielu sądziło, że jest to Lenina, co biorąc pod uwagę fakt, iż oboje wcześniej uprawiali wirtualny seks wprowadzało do filmu wyjątkowo kłopotliwy wątek. Sam Joel Silver myślał jednak o powrocie tej bohaterki w sequelu i wymarzył sobie, by zagrała ją sama Meryl Streep. Do realizacji filmu jednak nie doszło, co jednak nie oznacza, że projekt został kompletnie zarzucony. Jeszcze w 2020 roku bowiem mówił o nim w wywiadach sam Sylvester Stallone, dzięki któremu być może nabierze on kiedyś realnych kształtów.

Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper