Andor (2022)

Andor (2022) – recenzja, opinia o serialu [Disney]. Wielkość od skromnych początków

Piotrek Kamiński | 23.11.2022, 21:01

Cassian Andor jest ulicznym szczurem. Kradnie i sprzedaje drobiazgi, które pozwalają mu przeżyć kolejny dzień, tydzień. Nie to jednak jest jego nadrzędnym celem. Pragnie znaleźć siostrę, z którą kontakt stracił dawno temu. Po bardzo niefortunnie zakończonej sprzeczce z przedstawicielami władz, zaczyna interesować się nim nieprzyjemnie dużo osób. Nie wszyscy jednak są imperialistami...

Trudno nie zgodzić się, że Cassian był jedną z najciekawszych postaci „Łotra 1”, tuż obok granego przez Donny'ego Yena Chirruta Imwe. Przy okazji: sypnę w tym akapicie kilkoma spoilerami z tego filmu, więc jeśli ktoś jakimś cudem go nie oglądał, a i tak czyta ten tekst, to zapraszam niżej. Właściwie jeszcze przed premierą filmu można było spodziewać się do jakiego finału zmierza fabuła – choć teorie z Rycerzami Ren były całkiem fajne – tak więc z oczywistych przyczyn nie mieliśmy okazji poznać bohaterów jakoś bardzo dobrze, nie mieli kiedy zostać należycie rozwinięci. Jednak już w tym jednym filmie Cassian dał się poznać jako bezwzględny cyngiel na usługach rebelii, zdolny do wszystkiego, jeśli tylko zaszkodzi to Imperium. Miał też jednak bardziej ludzką stronę. Zabici w imię rebelii ludzie ciążyli mu na sumieniu, nie mógł zdobyć się na wyeliminowanie ojca swojej nowej towarzyszki, faktycznie zależało mu na swoim robocim kompanie. W dzisiejszym serialu Disney zabiera widzów w przeszłość Andora, pokazując jak wstąpił do rebelii, kim był wcześniej, sugerując nawet, że to, co zdawało nam się, że o nim wiemy, to ledwie wierzchołek góry lodowej.

Dalsza część tekstu pod wideo

Andor (2022) – opinia po 4 odcinkach serialu [Disney]. Tajemnicza przeszłość

Cassian i jeden z jego partnerów biznesowych

Niesamowite na skalę całej gwiezdnej sagi jest to, że pierwsze cztery odcinki „Andora” to zasadniczo po prostu szpiegowski sensacyjniak, który działałby dokładnie tak samo, gdyby zabrać mu kosmiczny setting. Nie ma w nim mocy, wybrańców, spektakularnych bitew. Jest bardzo, przepraszam za głupi żart, przyziemnie, intymnie wręcz. Fabuła kręci się wokół postaci głównego bohatera. Cassian jest zasadniczo enigmą. W pierwszym odcinku głównie snuje się z miejsca w miejsce po ulicach kosmicznej Australii, z jednej strony szukając wspomnianej już siostry, z drugiej, niczym Han Solo, borykając się z długami, kombinując jakby tu nie dać się zabić lichwiarzom. Stopniowo poznajemy inne, potencjalnie istotne dla szerszej fabuły postacie, z braku lepszego określenia nazywane znajomymi Andora, choć nierozsądnym byłoby darzyć ich zbytnim zaufaniem. Pomiędzy kolejnymi fragmentami głównej historii poznajemy też strzępki historii chłopca, który w dorosłym życiu znany będzie jako Cassian Andor.

Fabuła zbudowana jest z tajemnic i kontrastów. Samotny główny bohater, kontra w czepku urodzony imperialista, Syril Karn (Kyle Soller). Prosta, prymitywna wręcz technologia ludu, z którego wywodzi się Andor, kontra najnowsza technologia Imperium. Empatyczna Mon Mothma (Genevieve O'Reilly), kontra jej bezduszny mąż. Oficjalna kontra skryta przed światem twarz Luthena Raela (Stellan Skarsgard). Obecny Cassian, kontra bohater, którego poznaliśmy w „Łotrze 1”. Raz jeszcze wiemy dokąd, w najszerszych pociągnięciach pędzla, zmierza fabuła, więc twórcy serialu bardzo słusznie przenieśli znaczną część ciężaru opowieści na samą postać Cassiana i jego ewolucję jako bohatera. Po pierwszych czterech odcinkach mogę powiedzieć, że to raczej spokojny, klimatyczny serial. Trochę nieskoncentrowany w tej początkowej fazie, choć nie czuć tego jakoś bardzo, jako że wiemy z góry dokąd zmierzają bohaterowie. Brakuje mi jedynie jakichś głębszych więzi między postaciami. Wszyscy traktują się bardzo oficjalnie, albo przedmiotowo. Brakuje w tych ich relacjach emocji. Ale to dopiero cztery odcinki, wiele może się jeszcze pod tym względem zmienić.

Andor (2022) – opinia po 4 odcinkach serialu [Disney]. Gwiezdne wojny oczami zwykłego człowieka

Mon Mothma

Nie powinno nikogo dziwić, kiedy napiszę, że serial wygląda i brzmi bardzo dobrze. Jest jednak zasadnicza różnica pomiędzy „Andorem”, a poprzednimi serialami live-action ze świata „Gwiezdnych Wojen”. Otóż twórcy serialu, wiedzeni możliwością „wyjścia z domu” po covidzie, postanowili nie korzystać z dobrodziejstw wymyślonej dla „Mandaloriana” technologii Stagecraft, która pozwalała wizualizować na żywo piękne tła, dzięki którym praktycznie nie dało się zauważyć, że serial kręcono w studiu, a nie na lokacji. Zamiast tego faktycznie ruszyli z kamerami w teren i przyznać muszę, że choć dotychczasowe seriale wyglądały absolutnie świetnie, to jednak towarzyszyła im jakaś taka... płaskość. Tymczasem tereny w „Andor”, zwłaszcza zieleń planety, którą odwiedzamy w trzecim i czwartym odcinku, są znacznie bardziej naturalne, nierówne, rozległe i dzikie. Nigdy do tej pory się nad tym nie zastanawiałem, ale w „Mandalorianie” nawet góra miała szczyt płaski jak boisko.

Statki kosmiczne zostały bardzo dobrze wkomponowane w tła, z zachowaniem stylu „Łotra 1”, czyli nawet zwykłe tie fightery robią mocne wrażenie, ponieważ oglądamy je z parteru, a głównym bohaterem nie jest przekozacki rycerz jedi. Miasta zawsze wyglądają odpowiednio kosmicznie – trafiamy nawet na Coruscant – i zamieszkują je intrygująco wyglądający obcy. Jedynie ciuchy miejscami trochę za bardzo przypominały mi coś, co można by zobaczyć na ulicach Warszawy, czy innego Londynu. „Gwiezdne wojny” jednak zawsze kojarzyły mi się z bardzo unikalną odzieżą – albo pałacowy szyk i elegancja, albo proste, ale raczej niezbyt klasycznie skrojone łachmany. Z drugiej strony Han Solo od zawsze chodził w raczej prostych ciuchach i gdyby zabrać mu pas, a wysokie buty zamienić na zwykle laczki, to wyglądałby jak byle Jędrek na rybach, więc może niepotrzebnie się czepiam.

Trzeba przyznać odpowiedzialnemu za kształt serialu Tony'emu Gilroyowi, że dawno już nie mieliśmy w gwiezdnej sadze tak dobrze napisanych postaci. I to nie tylko ze względu na Cassiana. Po stronie imperium również dzieją się ciekawe rzeczy. Zainteresowana sprawą Cassiana karierowiczka z Imperium, Dedra Meero też zapowiada się na ciekawą, upierdliwą postać, podobnie jak jej męski odpowiednik, wspomniany już Syril. Czy Dedra okaże się być zaginioną siostrą naszego głównego bohatera? Nie mam pojęcia, ale wiekowo by się zgadzało, a po co komu dwóch tak podobnych antagonistów. Jak nic coś z nią kombinują. Może niekoniecznie musi być spokrewniona z Andorem, ale wierzę, że nie będzie po stronie złych do samego końca – nie będę krył, po części dlatego, że dzisiejszy Disney tak właśnie pisze „złe” postacie kobiece.

„Andor” w swoich pierwszych odcinkach prezentuje się jako produkcja ze wszech miar inna od pozostałych odsłon gwiezdnej sagi, lecz przy tym wciąż przyjemnie znajoma. Historia Cassiana daje widzom szansę poznać ten świat od strony, która do tej pory zawsze znajdowała się gdzieś na uboczach – brudne ulice, niebezpieczni bandyci, ubóstwo, zdrady, oddolne nadwyrężanie potęgi Imperium. Fabuła mocno trzyma się głównego bohatera, ustępując mu miejsca tylko w momentach pokazujących początki ruchu, który kiedyś oficjalnie przerodzi się w rebelię. Potencjał jest ogromny, bohaterowie mogą ewoluować na multum różnych sposobów, raz za razem zmieniając kierunek historii. Czekam na gościnne występy znanych twarzy i dalszy rozwój wypadków. Tony Gilroy już parę dobrych scenariuszy w życiu napisał, więc liczę na to, że i tym razem podoła.

Andor (2022) - recenzja serialu [Disney]. Opinia po obejrzeniu finału sezonu

Dedra Meero

Być może rzecz jest jeszcze deczko zbyt świeża, by wyskakiwać z tak zdecydowanymi opiniami, ale o tym przekonamy się za jakiś czas. Tymczasem powiem głośno i wyraźnie, że "Andor" to najlepsze co wyszło spod szyldu "Gwiezdne wojny" od wielu lat, jeśli nie w ogóle najlepsza osadzona w tym świecie produkcja. Kropka. 

Nie trafiłem ze wszystkimi swoimi spekulacjami (choć Dedra wciąż może okazać się być siostrą Cassiana, pożyjemy, zobaczymy), ale w jednym miałem rację. Ten serial to w pierwszej kolejności historia skupiona na tytułowej postaci i jego przemianie w bohatera rebelii. Kolejne odcinki opowiadają różne, pomniejsze historie, niespecjalnie zmierzające do wielkiego finału, choć wszystkie je łączy fakt, że pomagają Andorowi dorosnąć do roli bohatera. Z początku widzimy w nim jedynie cwanego złodzieja szukającego swojej siostry (o którym to wątku serial na razie zdaje się nie pamiętać, ale jestem pewien, że temat jeszcze powróci). Następnie niechętnie udziela odpłatnej pomocy rebeliantom, ponownie ucieka, zostaje rzucony w kolejną trudną sytuację, która uczy go jak być przywódcą, aż w końcu wraca w rodzinne strony, odmieniony wszystkimi tymi przygodami. Całkiem klasyczna droga niechętnego bohatera, lecz osoba, którą widzimy w finale sezonu to jeszcze nie jest ten Cassian, którego poznaliśmy w "Łotrze 1". Jego związek z rebelią nie jest jeszcze tak silny. No i nie poznał wciąż K2-SO! Scenarzyści mogą dłubać przy nim jeszcze przez dobrych kilka sezonów.

Andor (2022) - recenzja serialu [Disney]. Czy to najlepsze gwiezdne wojny? 

Kino Loy i Cassian

Można powiedzieć, że fabuła sezonu podzielona została na kilka historii. Najpierw trzy odcinki pokazujące codzienność Andora i jego pierwszy kontakt z rebelią. Kolejne trzy to rabunek na planecie Aldhani, jeden odcinek oddechu i cztery kolejne dziejące się przede wszystkim w więzieniu. Ostatnie dwa to natomiast powrót do domu. Każda z tych opowieści została przygotowana z należytą starannością, wszystkie trzymają w napięciu, oferują satysfakcjonujące rozstrzygnięcia i pomniejsze momenty w trakcie i w każdej znajdziemy jakichś niebanalnych bohaterów. Podczas włamu na Aldhani poznajemy intrygującą rebeliantkę, Vel (Faye Marsal), która z początku irytuje swoim amatorstwem i dziecinnym wręcz podejściem do dowodzenia. Na szczęście w kolejnych odcinkach dowiadujemy się o niej kilku detali sprawiających, że staje się znacznie bardziej interesującą postacią. W więzieniu jednym z osadzonych jest niejaki Kino Loy (Andy Serkis). To trochę dziwne zobaczyć tego samego aktora w innej roli w tym samym świecie. Co prawda Loy nie wygląda i nie brzmi za bardzo jak Snoke ( chociaż przez więzienne głośniki już jakieś podobieństwo słychać), ale wiecznie szukająca sensacji głowa już dopowiada sobie, że Disney powoli przesuwa epizody 8 i 9 do legend i szykuje podłoże pod nowy materiał. Wiem, bzdury gadam. Pomarzyć dobra rzecz.

Nie wiem, czy kiedykolwiek do tej pory dostaliśmy tak świetnie wyreżyserowane i zagrane "Gwiezdne wojny". Ujęcia są precyzyjne, sceny walk zawsze bardzo czytelne i pozwalające bez trudu orientować się gdzie ich uczestnicy znajdują się względem siebie. Dynamiczny, równoległy montaż nadaje scenom odpowiedni ciężar, tworząc nierzadko klimat tak gęsty, że aż ciężko wysiedzieć w fotelu. Do tego dialogi są po prostu mistrzowsko rozpisane, a monologi takie jak ten Luthena, kiedy opowiada o poświęceniu, albo finalny wniosek Andora, kiedy byli w więzieniu, mistrzowsko później powtórzony przez Kino Loya na długo zostaną z widzami. No i w końcu dostaliśmy pokaz tego jak straszne może być Imperium. Oficerowie knują, za nic mają ludzkie życie - nawet ich właśne straty to ledwie statystyka. Do tego w starciu ze zwykłymi ludźmi są znacznie bardziej celni, niż walcząc z rycerzami Jedi. 

"Andor" był dla mnie produkcją skazaną na porażkę. Nie wierzyłem, że z tej postaci da się wycisnąć coś ciekawego, zwłaszcza, że "Łotr 1" zasadniczo zamknął jej wątek. Tymczasem Gilroy nie dość, że dał radę, to jeszcze zlepił aż 12 wysokiej jakości odcinków, gdzie w przypadku takiej "Księgi Boby Fetta" połowa tych odcinków zaczynała się już w pewnym momencie niemiłosiernie dłużyć. Chciałoby się może żeby historie były odrobinę mniej epizodyczne i ostatecznie nie podoba mi się kierunek, w którym idzie postać Syrila, ale jakość scenariuszy, każdorazowo zbudowanych wokół koncepcji, że walka o wolność nie zawsze jest piękna oraz wybitne aktorstwo sprawiają, że jest to absolutnie najlepszy serial aktorski z tego świata. To kiedy ten drugi sezon?

Atuty

  • Świetnie zagrany;
  • Mocna, precyzyjna reżyseria;
  • Pełno napięcia i emocji;
  • Ścieżka dźwiękowa;
  • Przemyślane, operujące odcieniami szarości scenariusze;
  • Imperium wreszcie jest straszne!

Wady

  • Syril zdaje się być przesadnie przerysowany;
  • Może odrobinę zbyt epizodyczny charakter kolejnych opowieści? Ale to naprawdę czepianie się pierdół, byle coś w tę tabelkę wpisać.

"Andor" to bez dwóch zdań najlepsze live action "Gwiezdne wojny" od lat, może nawet i w ogóle najlepsze, choć bez nawet jednego rycerza Jedi. Świetne intrygi, reżyseria, akcja, dialogi - wszystko tu stoi na ekstremalnie wysokim poziomie. Polecam z całego serca.

9,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper