Dragon Ball GT

Trzeba to otwarcie przyznać. Dragon Ball GT było tragicznie słabe i nostalgia tego nie obroni

Igor Chrzanowski | 16.07.2022, 14:00

Kilkadziesiąt lat temu pewien niepozorny rysownik stworzył jedną z najlepszych i najbardziej wpływowych serii mang oraz anime w dziejach świata. Niestety piękny Dragon Ball został w pewnym momencie prawie zabity przez tragicznie słabą kontynuację genialnej Zetki.

Akira Toriyama ma w sobie coś wyjątkowego - jego bardzo charakterystyczny styl rysowania stał się jego nieodzownym znakiem rozpoznawczym, aczkolwiek jego drugim talentem okazało się też rozpisywanie epickiej, choć czasem głupawej, fabuły. Ten kto szuka tradycyjnej logiki w marce Dragon Ball bardzo się przeliczy, ale nie oznacza to, że wydarzenia w serialach czy mangach mają być po prostu denne czy nielogiczne w taki bardzo zły sposób. No bo wiecie, co innego gdy dana rzecz pasuje do konwencji stworzonego przez kogoś uniwersum, a co innego gdy dana postać czy wydarzenie jest słabo napisane pod kątem spójności z marką jak i jej logiką. A takie jest właśnie Dragon Ball GT.

Dalsza część tekstu pod wideo

Nostalgia ukrywa prawdę

Sam przyznam szczerze, że przez wiele lat myślałem, że Dragon Ball GT jest naprawdę fajne, ale głównie ze względu, że pamiętałem ten serial z czasów jak byłem małym gnojkiem i oglądałem kolejne odcinki na TVN 7. Wtedy nie wierzyłem we wszystkie te opowieści, że GT to jest dramat i najlepiej udawać, że się nie wydarzyło. Ale jakiś czas temu oglądając całego Dragon Ball od pierwszych przygód Goku aż do zakończenia Super, przekonałem się jaka jest prawda i dziękujmy losowi za to, że Akira Toriyama postanowił naprawić swoje uniwersum i dosłownie olał wszystko co stworzyła seria Dragon Ball GT.

Dlaczego tak uważam? Może jestem za młody aby zrozumieć piękno GT? A może coś zakrzywiło mój obraz? No cóż, cholernie wciągnąłem się w markę Dragon Ball i znając przygody Goku od podszewki, nie jestem w stanie znieść tego co się tam dzieje. Ale paradoksalnie, problemy GT zaczęły się już w ostatnich odcinkach Dragon Ball Z. Nie bez powodu bowiem sam Toriyama za kanoniczny koniec serii uznaje moment pokonania Buu, a turniej z jego odrodzoną duszą i małym Uubem został dosłownie wywalony na śmietnik. To właśnie w tych kilku końcowych epizodach widzimy jak Goku po raz enty porzuca całą swoją rodzinę, by trenować jakiegoś losowego dzieciaka, którego zna od zaledwie kilku godzin. 

GT kontynuuje bowiem te wydarzenia i odlatuje ze swoją fantazją w siną dal. Ale najpierw o zaletach, bo GT to nie tylko dramatycznie zj...echana fabuła. Autorom anime udało się kilka rzeczy zrobić naprawdę fajnie - na pochwałę zasługuje wizualny projekt formy SSJ 4, muzyczny motyw przewodni oraz pomysł na to, że lekkomyślne korzystanie ze Smoczych Kul może mieć niefajne konsekwencje. Te 3 elementy są naprawdę spoko i szczerze chciałbym, aby w Super pojawiła się jakaś transformacja na wzór SSJ4.

Tysiąc grzechów głównych Dragon Ball GT

Jeśli zaś chodzi o negatywne aspekty kontynuacji Zetki, tych jest dramatycznie dużo. Pierwsze głupoty fabularne zaczynają się już w pierwszym epizodzie. To tutaj Pilaf chce ponownie zemścić się na Goku i zebrać tytułowe Smocze kule, aby zamienić go w dzieciaka, który nie byłby w stanie im przeszkodzić. No i tutaj mamy szereg poważnych problemów. Dlaczego? Pierwsze primo, Goku jeszcze jako mały i niewytrenowany szczyl był w stanie uporać się z Pilafem bez większych problemów, a po drugie primo, nagle z wiadomej części ciała pojawiają się jakieś Smocze kule z czarnymi gwiazdkami, których użycie wzywa super potężnego Ultra Shenrona mogącego spełniać trudniejsze do wykonania życzenia.

Niby spoko, że istnieją inne silniejsze artefakty, ale powiązana z nimi fabuła jest absurdalnie denna. Jeśli pamiętacie, użycie nowych kulek sprawia, że dokładnie rok po ich wykorzystaniu planeta na jakiej zostały aktywowane zostanie zniszczona, a kule muszą zostać odniesione dokładnie w miejsce, w jakim były użyte. Nasi bohaterowie ruszają zatem po całym kosmosie tylko po to, aby zebrać te kule i przywrócić je na miejsce, a praktycznie rzecz ujmując, równie dobrze można było zebrać klasyczne Smocze kule, które nadal istniały w ówczesnym świecie i poprosić smoka o to, aby dana planeta nie została zniszczona - no bo skoro potrafi odtwarzać planety i całe ich ekosystemy, to takie coś powinno być dla niego błahostką. Więc no, cała ta misterna wyprawa jest po prostu bez sensu.

Kolejny problem jaki mam z Dragon Ball GT to całkowity brak zrozumienia dla zasad rządzących tym uniwersum, rasy Saiyan, czy nawet poziomów mocy, jakim wykazali się scenarzyści serialu. O ile jestem w stanie pojąć, że Goku cofnięty do dziecięcej formy może stracić część mocy, tak naprawdę nie pojmuję dziesiątków innych nielogicznych wydarzeń jakie widzimy na ekranie. Dla przykładu gdy Trunks i Pan lecą z Goku w przestrzeń kosmiczną trafiają na planetę gdzie rządzi niejaki Luud - zwany lokalnym Bogiem Zniszczenia, który tak naprawdę jest jednak jakimś tam robotem-mutantem zrobionym przez szalonego doktorka. Szybko okazuje się, że zarówno Goku jak i Trunks nie są w stanie go pokonać - wojownicy, którzy walczyli i ostatecznie pokonali Buu, najsilniejszą mityczną istotę we wszechświecie, mają problem z niedorozwiniętym robotem wyglądającym jak dziwaczny bobas. Toż to taka bzdura, że aż się za łeb złapałem podczas oglądania - ponadto spory uśmiech politowania wywołał u mnie fakt, że Trunks nie jest w stanie udźwignąć kilkuset kilogramów cegieł. Dla tych co nie pamiętają, naprawdę była tam taka scena, w której się z tym sporo męczył.

Dragon Ball GT nie rozumie czym jest

Podobne nielogiczne sytuacje były na przykład z Generałem Rilldo, czyli gościem który w swojej ostatecznej formie był w stanie jakoś połączyć się ze swoją rodzimą planetą i tym sposobem chciał pokrzyżować Goku i przyjaciołom plany na ucieczkę. No i w sumie taki motyw jest ok - gość potężny tak, że łączy się ze strukturą planety jak Ego ze Strażników Galaktyki. Ale na litość Beerusa wszechmogącego, przecież zarówno Goku jak i Trunks posiadali w sobie taką siłę, że byli w stanie pierdnięciem z paluszka niszczyć całe planety - skoro potrafił to Frieza, oni mogli dokonać tego bez najmniejszych kłopotów, więc szalenie dziwi mnie fakt, że tak ciężko było im go pokonać.

Ostatnio zaś w swoim artykule Kajetan wspominał, że sporym błędem w Dragon Ballu były wąsy Vegety, co jednak nie do końca jest prawdą, bo byli inni Saiyanie z zarostem. Ale po części mój redakcyjny kolega miał rację - Vegeta z Dragon Ball GT jest jednym wielkim błędem. Dlaczego? Bo jakiś cymbał wpadł na pomysł, że dumny Książe wojowniczej rasy Saiyan, Vegeta-sama, dla którego walka oraz ciągłe rośnięcie w siłę jest sensem życia i całego istnienia, postanawia odpuścić sobie walkę.

Tak, w Dragon Ball GT Vegeta stał się wąsatym Januszem, który nie lubi toczyć walk i który poddał się w dążeniu do prześcignięcia Goku. To naprawdę trzeba nie rozumieć kim są najważniejsi bohaterowie serii, aby na to wpaść. Rozumiem jednak, że chcieli pokazać jakąś zmianę w Vegecie, ale znacznie lepiej robi to Dragon Ball Super, gdzie nasz Książe oczywiście nadal pasjonuje się walką, ale staje się też odpowiedzialnym mężem i ojcem dla Bulmy i Bulli. To tutaj widać emocjonalny rozwój tego bohatera, który na przykład chętnie poszedłby na Turniej Mocy z Super, ale początkowo nie chciał, bo ważniejsza była dla niego ciężarna żona.

Dragon Ball GT wymazane z kanonu

Wiele osób ceniło sobie Dragon Ball GT za to, że jest "idealnym" zakończeniem opowieści Goku, ale moim zdaniem to zdecydowanie zbyt entuzjastyczna ocena. GT jako całość ma zakończenie mające wycisnąć z nas łzy, bowiem Goku odchodzi z tego świata i już nie zamierza powracać. No niby fajna koncepcja, ale niezgodna z zasadami rządzącymi światem Akiry Toriyamy. Tutaj permanentnie znikają tylko istoty, których ciało nie zostało pośmiertnie zachowane przez władców zaświatów lub osoby, które umrą będąc w formie duchowej - wiecie, podwójna śmierć i kończysz swoją przygodę.

Goku w Dragon Ball GT z niewiadomych powodów połączył się ze smoczymi kulami i zniknął z naszego życia, by potem obserwować poczynania swojego prawnuka z innego wymiaru. Z jednej strony fajnie byłoby, gdyby naprawdę Dragon Ball doczekał się kiedyś permanentnego zakończenia, ale może jednak nie z jakiejś niewyjaśnialnej, infantylnej formule na zasadzie "to ja znikam, papatki". A co wy myślicie o Dragon Ball GT? Oglądaliście je ostatnio, czy wolicie sobie nie psuć tej magicznej nostalgicznej otoczki?

Igor Chrzanowski Strona autora
Z grami związany jest praktycznie od czwartego roku życia, a jego sercem władają głównie konsole. Na PPE od listopada 2013 roku, a obecnie pracuje również jako game designer.

Która z tych serii Dragon Ball jest lepsza?

Dragon Ball GT
570%
Dragon Ball Super
570%
Pokaż wyniki Głosów: 570
cropper