Bungie

Bungie dołączyło do PlayStation - co to oznacza dla nas, graczy?

Krzysztof Grabarczyk | 28.05.2022, 10:00

Gdybanie to nieodłączna cecha Polaków. Często przewidujemy przyszłość na podstawie szybko przetwarzanych informacji. Tymczasem szeroko pojęta, przeogromna dzisiaj branża gier zmienia się bardzo dynamicznie. Po prawdzie, nigdy przedtem rynek nie szarżował w takim tempie. Nawarstwienie technologii, transakcji, ruchów kadrowych, licencji i zapowiedzi nadchodzących hitów zakrawa na historyczny rekord, z pominięciem ostatniej kategorii. Trwamy w najdłuższym sezonie ogórkowym od lat. Producenci zbroją się na jesienną ofensywę, więc mamy chwilę ku skróceniu osobistych backlogów, współczesnej plagi pośród zapracowanych graczy. 

Ten przemysł tworzy wielką historię, spisywaną na bieżąco. Dzisiaj pomówimy o historycznej, świeżej dacie - 31 stycznia, 2022 roku. Ku odświeżeniu pamięci, tego dnia pojawił się wpis Jima Ryana, potwierdzający zakup Bungie, studia o legendarnej renomie, wręcz kosmicznej. A kosmos fascynował owego dewelopera niemal od skromnych początków. Zakup sfinalizowano, Bungie tym samym szczyci się obecnością pośród Naughty Dog, Guerilla Games, Sucker Punch i całej rodziny PlayStation. Opiewająca na kwotę 6,3 miliarda wywołała medialną burzę, większą niż znacznie droższa inicjatywa konkurencji. Imponująca decyzja, której plony powinniśmy zobaczyć w niedługim czasie. A może wręcz odwrotnie? Wielkie przejęcia powracają do łask. Rekordzistą został Microsoft z uwagi na wchłonięcie tak gigantycznych podmiotów jak Bethesda czy Activision Blizzard. Gaming nadal nie odczuwa mocnych skutków obu operacji. Wielki romans Sony z Bungie właśnie się zaczął. Co my będziemy z tego mieć jako gracze? 

Dalsza część tekstu pod wideo

W szponach historii

Bungie

Wpis rozpoczął się odwołaniem do całego przemysłu gier w zakresie historycznym. Bez wywoływania do tablicy wielkich nazwisk, firm, wykresów oraz dokładnych kwot transakcji. W przeszłości dochodziło do notorycznych przejęć. Wprawdzie nie o tej skali, lecz strumień informacji nie płynął współczesnym prądem. O licznych operacjach dowiadywaliśmy się z opóźnieniem, czasem nawet kilkuletnim. W drugiej połowie lat 90. za lidera takich operacji uchodziło Electronic Arts. Firma kupowała liczne, utalentowane zespoły deweloperskie, które z czasem rychło traciły autonomiczność by skończyć jako jeden z oddziałów wydawcy. Historycy szacują, że takim podejściem firmie udało się skutecznie wyeliminować sporo konkurencyjnych pracowni deweloperskich. Poświęcimy temu fragmentowi rynkowej historii oddzielny artykuł. Sony postanowiło odpowiedzieć na działania konkurencji, to kwestia oczywista. Ten japoński, multimedialny kombinat od lat skutecznie adaptuje się do konkurencyjnych działań. Przemyka pod radarem i tym samym zachowuje "twarz". 

Dzisiaj twarzą jest Jim Ryan, niekoniecznie lubiany z uwagi na garść pewnych decyzji związanych z wejściem PlayStation w nową generację. Zakup Bungie dla odmiany jest powszechnie chwalony, zwłaszcza w obliczu zachowania niezależności po stronie Bungie. "Po pierwsze, chciałbym zwrócić się jasno do społeczności, że Bungie pozostanie niezależnym, multiplatformowym deweloperem oraz wydawcą" - napisał w pierwszych zdaniach Jim Ryan, CEO Sony. Dla ojców Johna 117 niezależność jest bardzo wygodna. W przeszłości wykonali dla Microsftu tytaniczną pracę, porzucając samo Apple by marka Halo ostatecznie trafiła na Xboxa. Z Redmond formalnie rozstali się już w 2007 roku, gdy Halo 3 bezpiecznie trafiło do sprzedaży, wieńcząc niezapomnianą trylogię kontynuowaną dzisiaj z ramienia 343 Industries. Zadowolenia nie krył rzecz jasna Hermen Hulst, obecnie szef PlayStation Worldwide Studios. Jego fascynacja epokowym dokonaniem Bungie sięga końca 1999 roku. Pierwsze, oficjalne materiały z Killzone pochodzą sprzed 2000 roku i mocno kojarzą się z późniejszym Halo: Combat Evolved. Nie przypadkiem projekt Gueriila Games mianowano odważnie "Halo-killerem". Prawda okazała się znacznie trudniejsza w odbiorze. Killzone zjawił się dopiero naprzeciw Halo 2 (2004, Xbox) i nie miał szans na wygraną. Bungie w tamtej chwili napisało wielką historię. Nie tylko w kwestii samej gry, ewoluującej na dwa punkty narracji (graliśmy dwiema postaciami z przeciwnych frakcji), lecz całej rodzącej się społeczności Xbox Live. Stąd doświadczenie Bungie w tworzeniu dzisiejszych gier-usług pozostaje nieoceniony. 

Destiny 2 jest liderem przychodów w tej dziedzinie. Fun płynący z rozgrywki potwierdzają setki tysięcy wciąż aktywnych graczy. Projekt wsparto dużymi rozszerzeniami, gra jest na biężąco aktualizowana i balansowana. Ba, nawet część pierwsza całkiem dobrze sobie radzi. Bungie nigdy nie kryło sympatii do PlayStation. Często serwując nową zawartość wpierw dla społeczności konsol Sony. Reszta musiała chwilę odczekać. Czy świat kończy się jednak na samym Destiny 2? Gracze liczą, że z biegiem czasu nastąpi wielka zapowiedź kolejnej gry studia, najpewniej Destiny 3. Motywem przewodnim w decyzji Sony okazuje się skarbnica wiedzy jak tworzyć gry oparte na GaS (Game-as-Service). Tę skrywa Bungie. Tego również od zawsze brakowało w katalogu japońskiej potęgi multimedialnej rozrywki. Sony nigdy nie dostarczyło długowiecznej marki, która przede wszystkim stawia na wariant sieciowy i usługowy jednocześnie. Producent PlayStation dba o samotne wieczory grających serwując niezapomniane historie jak The Last of Us: Part II czy Ghost of Tsushima. To mocna oferta skierowana do koneserów gamingu. Pojawienie się logotypu Bungie wśród PlayStation Studios oznacza nowy kierunek. 

PlayStation Everywhere

Bungie

Wejście Jima Ryna na stanowisko CEO zmieniło całkiem sporo. Zbiegło się ze startem PlayStation 5, nowym standardem cenowym gier (choć sytuacja wydaje się stabilizować) i zjawiskiem amerykanizacji PlayStation. Pisaliśmy już o tym na portalu niejednokrotnie, lecz proceder mocno przybrał na sile. Nie jest to wyłącznie kwestia zamknięcia Japan Studio (pamiętne Legend of Dragoon, któremu przewodził ten sam Shuhei Yoshida, gry Fumito Uedy, Bloodborne w ramach kolaboracji z mistrzem Miyazakim), lecz znacznej intensyfikacji zachodnich produkcji. God of War, Horizon, The Last of Us - pochodzą zza Oceanu. Tymczasem Sony rozszerzyło działalność tworzący pecetowe, wyjątkowo zgrabne porty największych hitów ostatnich lat, z mocnym opóźnieniem lecz sam fakt wydaje się na swój sposób unikatowy. 

Teraz kolej na Bungie. Uwielbiam klasyczną trylogię Halo, polubiłem Destiny. Firma zachowa pełną autonomiczność, więc ujrzymy ich gry również na innych platformach. Pozornie ta inwestycja wydaje się mało korzystnym zabiegiem z punktu widzenia producenta PlayStation. Pozory często mylą. Bungie dysponuje wykwalifikowanym personelem, który latami wykuwał narzędzia dla takich złożonych projektów jak dawniej Halo czy teraz Destiny. Gdyby Guerilla Games, tak zupełnie nagle porzuciło na chwilę łowczynię przygód, Aloy? Po czym studio ponownie wróciłoby do Killzone? Pomoc ze strony Bungie w opracowawywaniu trybów sieciowych byłaby na wagę złota. Ale tak, mieliśmy nie "gdybać". Skoro wszystkie dodatki związane z Destiny 2 nadal będą dostępne dla posiadaczy każdej platformy do grania, jaki jest sens tak kosztownej inicjatywy? Na pierwsze owoce tej współpracy przyjdzie nam jeszcze trochę zaczekać. Sony wykorzysta zasoby intelektualne Bungie do następnych projektów. Różnicę zobaczymy w jakości. Od czasu Killzone 2 żadna gra producenta nie zdołała przyciągnąć mnie na serwery zbyt długo. Z Bungie na pokładzie, ten stan rzeczy może się diametralnie zmienić. 

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Destiny 2.

Źródło: własne
Krzysztof Grabarczyk Strona autora
Weteran ze starej szkoły grania, zapalony samouk, entuzjasta retro. Pasjonat sportów siłowych, grozy lat 80., kultury gier wideo. Pisać zaczął od małego, gdy tylko udało mu się dotrwać do napisów końcowych Resident Evil 2. Na PPE dostarcza weekendowej lektury, czasem strzeli recenzję, a ostatnio zasmakował w poradnikach. Lubi zaskakiwać.
cropper