Recenzja Archive 81

Archive 81 (2021) - recenzja, opinie o serialu [Netflix]

Dawid Ilnicki | 23.01.2022, 16:00

Osoba Jamesa Wana jest niewątpliwie magnesem, przyciągającym widzów do każdej nowej produkcji. Tak jest również w przypadku ośmioodcinkowego “Archiwum 81”, mającego swoją premierę w poprzedni weekend, przy którym Australijczyk pełnił rolę producenta. Serię można również nazwać bez wątpienia pierwszą, udaną produkcją Netflixa w 2022 roku.

Magia starych nośników zdaje się oddziaływać również na twórców filmowych, którzy co rusz wykorzystują je w fabułach swoich obrazów. W ostatnim czasie mieliśmy do czynienia zarówno z serią horrorów (“V/H/S”), przedziwnymi mieszankami dramatu i komedii, rozgrywającymi się w latach 90. (“Rent-a-pal”), jak i szalonymi eksperymentami formalnymi, wykorzystującymi estetykę dzieł na VHS (“VHYES”). Bohaterami najnowszych produkcji są archiwiści, zajmujący się konserwowaniem materiału nagranego na kasetach, którzy nagle natrafiają na ślady niesamowitych zdarzeń. Przykładem takiego filmu jest choćby - niedawno dodane na stronę HBO GO - “Przejęcie sygnału” z 2021 roku, które można by nazwać całkiem solidną filmową robotą, gdyby nie to, że historia w nim opowiedziana jest mało wciągająca. Na szczęście tego samego nie da się powiedzieć o najnowszej produkcji Netflixa, która w poprzedni weekend trafiła do biblioteki.

Dalsza część tekstu pod wideo

Archive 81 (2021) - recenzja, opinie o serialu [Netflix]. Szlachetny, radiowy rodowód

temp_name

Już sam początek serialu jest interesujący i przy okazji również niebywale pocieszny. Obserwujemy w nim bowiem faceta, handlującego kasetami wideo na własnym stoisku. Z uwagi na to, że prawdopodobnie nie ma on nawet magnetowidu, zupełnie nie wie co sprzedaje: kolekcję starych seriali, prywatne nagrania uroczystości rodzinnej czy też skrawki starej telewizji. Jak się okazuje częstym gościem tego pchlego targu jest Dan Turner (Mamoudou Athie), specjalista zajmujący się odzyskiwaniem materiałów ze starych kaset VHS. Wkrótce dostaje on niezwykłe zlecenie: ma odrestaurować taśmy z prywatnymi nagraniami, które ocalały z pożaru budynku, aby dowiedzieć co się stało feralnego 1994 roku. Coś co wydawało się zwykłą, choć wyjątkowo dobrze płatną fuchą, szybko okazuje się szeroką bramą do Króliczej Nory, po której przewodniczką będzie nagrywająca ten materiał Melody Pendras (Dina Shihabi), szukająca odpowiedzi na własne pytania…

“Archive 81” to projekt nietuzinkowy, choćby dlatego, że jest ekranizacją niezwykle popularnego podcastu, który doczekał się już trzech sezonów. Szlachetny, radiowy rodowód łatwo poznać po bardzo solidnym scenariuszu, świetnie łączącym kilka pojawiających się - zwłaszcza w trakcie pierwszych odcinków - wątków, jak również dbałości o odpowiednią oprawę muzyczną, która jest jednym z niewątpliwych atutów serialu i potrafi wywołać ciarki na plecach. Serial Netflixa to bowiem horror, z elementami science-fiction, ale wcale nie straszący licznymi jump-scare’ami. Potrafiący za to zbudować atmosferę grozy, a nawet zaskoczyć oryginalnymi motywami, takimi jak choćby kilkukrotnie narysowana na ścianie twarz jednej z bohaterek. Prócz wspomnianego już Wana wśród twórców należy wymienić showrunnerkę Rebeccę Sonnenshine, a także ulubiony duet miłośników niszowej fantastyki, czyli Aarona Moorheada i Justina Bensona (“Spring”, “Endless”, “Synchronic”), którzy wyreżyserowali dwa odcinki.

Archive 81 (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Zabawa konwencjami kina grozy

temp_name

Uwaga odnośnie pierwszych epizodów wydaje się tu istotna, bo właśnie w nich trwa w najlepsze zabawa z licznymi konwencjami kina grozy, a twórcy wielokrotnie podrzucają widzom przeróżne tropy. Czego tu nie ma? Motyw opętania i egzorcyzmów. Szalona sekta religijna, poszukująca sposobu na przywołanie pradawnego bóstwa. Sam początek prac Melody w The Visser przywodzi na myśl pierwszego “Candymana”. W końcu dość istotnym wątkiem na początku wydaje się “Solaris” Tarkowskiego, oglądane przez Dana w campusie LMG. Twórcy łagodnie łechcą ego kinomana, podrzucając mu wiele drobnych aluzji, a to do filmów Cassavetesa, a to do “Koyaanisquatsi” czy też mniej znanego obrazu Fritza Langa “Ministry of Fear”, którego koszulkę nosi główny bohater. Z początku wydaje się, że nagromadzenie rozmaitych wątków sprawi, że opowieści nie uda się sensownie zamknąć, ale nic z tych rzeczy. Zakończenie jest bowiem klarowne, a jednocześnie otwiera drogę do kontynuowania serialu w kolejnym sezonie.

Całkiem nieźle w roli Melody wypada Dina Shihabi, a twórcy serialu udanie dobrali aktorów do typowych dla nich ról, co tyczy się zwłaszcza Martina Donovana i Evana Jonigkeita. Pierwszy gra klasycznego służbistę, wyjątkowo skąpo dawkującego informacje na temat zleconego zadania, drugi zaś sprawdza się idealnie w roli tajemniczego mężczyzny o demonicznym uroku. Niestety wiele dobrego nie da się powiedzieć o odtwórcy głównej roli. Mamoudou Athie sprawia wrażenie sympatycznego faceta, który pewnie sprawdziłby się jako lekko introwertyczny specjalista od mocno niszowej dziedziny, ale tu ma dużo trudniejsze zadanie. Dan Turner, podobnie jak bohaterka “Cenzora” Prano Bailey-Bond, jest bowiem naznaczony osobistą tragedią, czego aktorowi nie udało się niestety oddać w pełni, a jego niektóre kwestie wypadają wyjątkowo drętwo. Nie jest to wada całkowicie przekreślająca serial, ale mimo wszystko od czasu do czasu ją widać.

Twórcy serialu wyraźnie wzięli sobie do serca maksymę, że aby osiągnąć sukces w branży filmowej trzeba wykazać się odpowiednią dawką, dobrze pojętej, bezczelności. Końcówka serii, a zwłaszcza konstrukcja typowego cliffhangera, sugeruje, że są oni niemal pewni kontynuacji swego dzieła. Ta zależy oczywiście od wyników oglądalności, które miejmy nadzieję będą wysokie. Choć bowiem serial w dużej mierze zaledwie przetwarza wiele wątków kina grozy i nie nosi w sobie znamion oryginalności, ogląda się go naprawdę dobrze. Jednocześnie momentami czuć w nim ambicje grania w tej samej lidze co choćby niemiecki “Dark”, nieznajdujące jednak pokrycia w materiale scenariuszowym. Opowieść nie jest tu aż tak skomplikowana, ani tak ciekawa jak w uznawanym za najlepszy serial Netflixa dziełu. Pomimo tego śledzi się ją z zapartym tchem i osobiście z zadowoleniem przywitam jej kontynuację. 

Atuty

  • Ciekawa, skomplikowana historia
  • Serial potrafi dobrze wykreować niepokojącą atmosferę
  • Udana zabawa wieloma motywami kina grozy
  • Większość aktorów została dobrana bardzo dobrze
  • Świetna oprawa muzyczna

Wady

  • Jeśli spodziewacie się oryginalności to się zawiedziecie
  • Przeciętny Mamoudou Athie
  • Tak oczywisty cliffhanger w ostatniej scenie może zirytować

“Archiwum 81” to bez wątpienia solidna, serialowa pozycja. Wielowątkowa historia i świetna oprawa muzyczna potrafią wciągnąć w tę opowieść, nawet jeśli zdecydowanie brakuje jej oryginalności.

7,0
Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper