Masters of Doom – recenzja książki. Tak narodziła się legenda

Masters of Doom – recenzja książki. Tak narodziła się legenda

Iza Łęcka | 07.01.2021, 23:00

„Masters of Doom” to lektura wręcz obowiązkowa dla każdego fana gier wideo. Dlaczego 17 lat po premierze ponownie wzięliśmy książkę w dłoń i czytając ją z wypiekami na twarzy, od deski do deski, zagłębiliśmy się w kulisy powstania id Software? Wszystko dzięki Marcinowi Kosmanowi, który podjął się projektu przetłumaczenia i wydania książki na polskim rynku. Muszę Wam wyznać, że warto było zarwać nockę... Zapraszam do recenzji.

Do produkcji spod szyldu DOOM-a powróciłam pod koniec 2016 roku, kiedy w moje łapy wpadł reboot serii, duchowy spadkobierca pierwowzoru. Chociaż w gatunku FPS-ów posiadam swoich „wybrańców”, których darzę szczególną sympatią, Slayer powalił mnie na łopatki, a kolejne wybijanie demonów stało się przyjemnością na wiele wieczorów. Z początkiem zeszłego roku było dla mnie jasne, że znów utonę w uniwersum, ponownie siekając, lejąc hektolitry juchy i pozbywając się kolejnych kreatur z czeluści piekieł, po wpakowaniu w nich całych magazynków amunicji. Z każdą upływającą godziną gry coraz mocniej zdawałam sobie sprawę, że zespół za nie odpowiedzialny to wielu badassów, którzy nie bali się zaryzykować, wracając do ikony. id Software nie trzeba zresztą nikomu przedstawiać, to ekipa, która w branży gier wielokrotnie miała wiele do powiedzenia, wyznaczając standardy. I choć po studiu założonym w 1991 roku przez czterech utalentowanych deweloperów niewiele już zostało, bowiem przeszło ono kilka istotnych zmian, a w jego szeregach znalazły się inne utalentowane jednostki, historia początków nadal intryguje. A najlepszym tego dowodem jest książka „Masters of Doom”, obok której nie możecie przejść obojętnie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Masters of Doom – recenzja książki. O dwóch rockmanach branży

Masters of Doom – recenzja książki. Tak narodziła się legenda

Johna Romero i Johna Carmacka, pomimo istotnych różnic charakterologicznych i w życiorysie, łączyło całkiem sporo – kochali gry, a ich pasja sięgała czasów dzieciństwa, kiedy zagłębiali się w kolejnych pozycjach, zaczynając od automatów. Oprócz ogrywania kultowych tytułów obydwaj mieli chrapkę na więcej, chcieli tworzyć i budować własne światy. Programowanie stało się dla nich czymś więcej niż tylko formą zarobku, to było spełnienie marzeń i sposób na życie – chociaż każdy z nich miał na to unikatowe spojrzenie. Romero pragnął projektować gry, Carmack badał, analizował i tworzył, przekraczając kolejne ograniczenia technologiczne. Los chciał, że „Mistrz Programowania” (i „Przyszły Bogacz”) spotkał na swojej drodze „Cudowne Dziecko” i po kilkunastu miesiącach narodziło się id Software (założone również z Adrianem Carmackiem i Tomem Hallem), które w pierwszym okresie swego istnienia przyjęło magiczną formułę: „humor i przemoc – im bardziej po bandzie, tym lepiej”. Wszystko to okraszone zostało działaniami na granicy prawa, hektolitrami coli, setkami opakowań pizzy i sesjami w Dungeons & Dragons. Ich historia stała się cennym materiałem dla Davida Kushnera, amerykańskiego dziennikarza, który pisał dla takich magazynów jak The New York Times, Vanity Fair, New Yorker, GQ czy Wired.

Nie można odmówić Kushnerowi, że wiedzę o branży gier i kulisach powstawania niektórych produkcji połączył z latami pracy w dziennikarskim przemyśle, do którego miał smykałkę – efektem była powieść niezwykle dynamiczna i wciągająca, a jej przebieg chłonie się jak gąbka. Wydawać by się mogło, że opis powstania wielu rozpoznawalnych, ikonicznych IP id Software nie będzie aż tak emocjonującym procesem – ot, każdy z czytelników choć trochę obserwujących branżę gier zdaje sobie sprawę z pewnych realiów i ma konkretne wyobrażenia. Autor jednak ubrał całość w znacznie bardziej wartościowe ramy, dając jej twarze charyzmatycznych deweloperów – „dwóch Johnów”, Johna Romero i Johna Carmacka – dzięki czemu recenzowany „Masters of Doom” jest przede wszystkim historią o ludziach. Pasjonatach, którzy wzajemnie się uzupełniali, a ich rosnące umiejętności i zapędy doprowadziły do wykreowania Dooma, Wolfensteina 3D czy Quake'a. Sam autor nie ukrywa, że by nadać oczekiwany ton powieści poświęcił ogrom czasu, gromadząc wszystkie relacje, wspomnienia, prowadząc wywiady, zbierając zawartości forum, czy... grając – dziennikarz nie omieszkał nawet wielokrotnie prosić swoich rozmówców o konkretne zdania, jakie miały zostać wypowiedziane w trakcie niektórych zdarzeń. Miał on jednak nosa, bowiem wysiłki się opłaciły. Reporterskie zacięcie, rzetelność i dbałość o wszelkie szczegóły sprawiły, że historię wciąga się bez popity. Kushner mknie poprzez kolejne dekady XX wieku, nie szczędząc szczegółów, równoważąc opowieść o grach i o tworzących je ludziach, a czytelnik podąża za nim krok w krok. Osobiście czułam się niczym w samym sercu dobrego reportażu. To książka z niepowtarzalną narracją.

Masters of Doom – recenzja książki. Programowanie, crunch i pizza

Masters of Doom – recenzja książki. Tak narodziła się legenda

Jak Kosman spisał się jako tłumacz? Stwierdzę śmiało, że bardzo dobrze, choć początkowo podchodziłam do książki z dystansem. Nie ze względu na jego możliwości i umiejętności, jednak nie ukrywajmy, że oddanie charakteru produkcji tego typu, mającej już swoje lata, nie należy do najłatwiejszych. Mimo to polska edycja oddaje klimat i styl oryginalnego autora, Davida Kushnera, który poprowadził czytelnika poprzez kawał historii gier z niebywałą śmiałością i szczerością, zdradzając wiele ciekawostek, jakich nie mogliśmy się spodziewać. Tego pozytywnego odczucia nie zmieni nawet kilka literówek czy powtórzeń, na które czasami się natrafia. Tempo wydarzeń, ich przebieg i wiele smaczków sprawiają, że w „Masters of Doom” się wsiąka, i chce się więcej i więcej. Polska edycja jest bardzo przyjemna w odbiorze, napisana przystępnie i całkiem zwięźle.

Kosman nie ukrywał, że przetłumaczenie „Masters of Doom” jest nie lada wyzwaniem. Konsultacji językowych udzielali mu Ryszard Chojnowski i Kacper Bańbura. Nawet jeżeli wydanie okazało się nie tak łatwe, efekt końcowy jest naprawdę solidny. Osobiście sądzę, że książki nie nadgryzł ząb czasu – przypomnę, że ma ona przeszło 17 lat – i nadal jest kapitalną lekturą, idealną, by przystępnie i z ogromną przyjemnością nadrobić sobie kluczowy moment w branży. Czuje się, że to praca wykonana przez fana gier, dla innych fanów gier. Dobra robota.

Masters of Doom – recenzja książki. O ludziach z pasją

Masters of Doom – recenzja książki. Tak narodziła się legenda

Losy głównych bohaterów powieści rozłączyły się, a każdy z nich podążył we własnym kierunku. Obecnie Romero, po założeniu już 8 studia w swoim życiu, wspólnie z żoną, Brendą, są tuż po premierze Empire of Sin, które zebrało mieszane, żeby nie powiedzieć mniej przychylne, recenzje. Carmack natomiast, ciągle łaknąc przekraczania granic i rozwoju technologicznego, zainteresował się wirtualną rzeczywistością, by później skupić się na problematyce sztucznej inteligencji. Ich wspólne dzieła przejdą jednak do historii gier, która obfituje w wiele zaskakujących zwrotów, a na którą obydwaj twórcy niezaprzeczalnie odcisnęli wpływ.

Masters of Doom. O dwóch takich, co stworzyli imperium i zmienili popkulturę” czytało się z rosnącą ciekawością oraz nutką nostalgii – w końcu mówimy tutaj o niemal całym życiu deweloperów, którzy połknęli „bakcyla gry”, a których produkcje wielokrotnie zaszczepiały pasję wśród wielu, śmiem nawet napisać milionów, graczy. Przekonajcie się zresztą sami, bo książkę szczerze Wam polecam, nawet jeżeli mieliście już okazję poznać ją w oryginale.

Iza Łęcka Strona autora
Od 2019 roku działa w redakcji, wspomagając dział newsów oraz sekcję recenzji filmowych. Za dnia fanka klimatycznych thrillerów i planszówek zabierających wiele godzin, w nocy zaś entuzjastka gier z mocną, wciągającą fabułą i japońskich horrorów.
cropper