10 kinowych blockbusterów z ogromnym budżetem, które zobaczymy dopiero w przyszłym roku

10 kinowych blockbusterów z ogromnym budżetem, które zobaczymy dopiero w przyszłym roku

Dawid Ilnicki | 04.10.2020, 17:00

Branża filmowa przeżywa największy kryzys w XXI wieku, spowodowany pandemią koronawirusa, przez którą zamknięto zdecydowaną większość multipleksów na całym świecie, a po otwarciu sytuacja - z różnych względów - wcale się radykalnie nie poprawiła. Ratunkiem dla kin mogą być liczne, zapowiadane na przyszły rok, efektowne blockbustery.
 

Kryzys spowodowany ogólnoświatowym zamknięciem na dobre kilka, a w niektórych krajach nawet kilkanaście, tygodni podważył sensowność wielu dotychczasowych działań biznesowych. W trakcie lockdownu część z nas mogła odkryć, że praca w domu wcale nie jest tak uciążliwa, a pracodawcy przekonali się, że bywa ona tak samo efektywna jak ta biurowa, stąd pojawiają się prognozy mówiące o tym, że niedługo duża część profesji może przejść na home office. Nie ma jednak chyba drugiej takiej branży, w której przypadku pandemia kompletnie podważyłaby jej sensowność. Od kilku tygodni pojawiają się bowiem argumenty mówiące o tym, że kina jako przybytki, do których chodzi się by zobaczyć najnowsze produkcje, mają coraz mniejszy sens, a ludzie wolą dziś oglądać filmy w zaciszu domowym na coraz lepszych sprzętach. Potwierdzałyby to świetne wyniki sprzedażowe niektórych nowych produkcji, które w tym trudnym dla wszystkich okresie radziły sobie całkiem nieźle, tak jak choćby film animowany “Trolle 2”.

Dalsza część tekstu pod wideo

Tuż po otwarciu kin największym problemem był brak głośnych premier, których dystrybutorzy obawiali się po prostu o marne wyniki sprzedaży biletów w multipleksach. Jako pierwszy w bój został wypuszczony “Tenet” Christophera Nolana, który zaliczył całkiem udane otwarcie, nawet bez liczenia zysków z amerykańskich kin. Choć w Polsce obraz Christophera Nolana przegrał z wyświetlanym w tym samym czasie nowym produktem Patryka Vegi miało to swoje plusy. Nietrudno było bowiem trafić na seans, na którym miało się całą salę kinową dla siebie.

Prócz widowiska science-fiction istotną premierą była także “Mulan”, z tym że dzieło Disneya było częściowo pokazywane standardowo, a częściowo sprzedawane cyfrowo i ta druga forma - wedle ostatnich pogłosek - przyniosła całkiem spore zyski, co może być zapowiedzią totalnej zmiany sposobu dystrybucji, przynajmniej na niektórych rynkach. Po mimo wszystko spodziewanym przesunięciu premiery najnowszych przygód Jamesa Bonda ostały się w zasadzie tylko "Wonder Woman 1984" i “Diuna” Villeneuve’a, choć chyba nikogo nie zdziwi jeśli ostatecznie również one zostaną przełożone.

Problemy kin to z całą pewnością nie są dobre wiadomości dla wszystkich kinomanów, nawet jeśli znajdują się tacy, którzy twierdzą, że oglądanie filmów w domu jest dziś jedynym właściwym wyborem. Brak dużych premier może oznaczać również koniec wielkich blockbusterów, na które naturalnie można narzekać, bo ich poziom nie zawsze jest wysoki, ale zazwyczaj przynajmniej jest na co popatrzeć. Trudno powiedzieć czy w takim wypadku pojawią się wystawne dzieła, kosztujące powyżej 100 milionów dolarów, że o przyszłych twórcach-ryzykantach pokroju Christophera Nolana, którzy łączą bombastyczne widowiska z niezwykle skomplikowanymi fabułami, już nie wspomnę. Uratować kina mogą z pewnością efektowne produkcje, które zostały już zapowiedziane na przyszły rok, często ze względu na przesunięcie daty premiery, spowodowane obecną sytuacją.

The Batman Matta Reevesa

Nie ma chyba drugiego filmu, na który kinomani czekaliby z taką niecierpliwością. Film Matta Reevesa może rozpocząć nową erę w fabularnych przygodach Człowieka-Nietoperza i jest na to co najmniej kilka argumentów. Po pierwsze, czekamy na mocną reinterpretację samej postaci Bruce’a Wayne’a, szczególnie po tym co zrobił z tym uniwersum święcący triumfy na całym świecie “Joker” Todda Phillipsa. Po drugie, w roli obrońcy Gotham debiutuje Robert Pattinson, aktor, który w brawurowy sposób zerwał łatkę wampira Edwarda z sagi “Zmierzch” grając w kilku znakomitych filmach, tak skromnych artystycznych projektach, jak i w wystawnych blockbusterach. Po trzecie, obsada i sposób wykorzystania niektórych aktorów (choćby Colin Farrell jako Pingwin) sprawiają, że po prostu jest na co czekać.

Czarna Wdowa

Długo wyczekiwane widowisko MCU miało zadebiutować jeszcze w tym roku, ale z uwagi na obecną sytuację zostało przeniesione na 2021. Ma ono być z jednej strony godnym pożegnaniem z postacią Natashy Romanoff, granej w kilku filmach przez Scarlett Johansson, a z drugiej efektownym przedstawieniem nowej, którą odtwarza Florence Pugh. O samej produkcji nadal nie wiadomo wszystkiego, brakuje informacji choćby o tym kto wcieli się w głównego przeciwnika naszych bohaterek - Taskmastera. Biorąc pod uwagę ich specyfikę obraz Cate Shortland może być również okazją do zmiany konwencji, choćby na film szpiegowski. Niezależnie od tego czy lubimy czy gardzimy uniwersum Marvela trudno zaprzeczyć, że jest to jedna z najbardziej oczekiwanych premier filmowych.

Morbius

“Morbius” ma być dla uniwersum Spidermana tym samym co “Venom” choć fani zapewne liczą, że będzie to dużo lepszy film, bo produkcja o Eddie’m Brocku, mimo niezłych aktorów kompletnie zawiodła, zarówno na płaszczyźnie scenariuszowej, jak i wykorzystania efektów specjalnych. Z kolei produkcja, za którą stoi Daniel Espinoza, to pierwsze duże, filmowe dzieło po tym jak Sony przejęło prawa do obrazów rozgrywających się w świecie Człowieka-Pająka. Będzie to z pewnością ważny film dla Jareda Leto, całkiem niezłego aktora, potrafiącego grać postacie znacznie różniące się od siebie, który po kiepskim Jokerze w “Suicide Squad” i nijakim Nianderze Wallacie w “Blade Runner 2049” potrzebuje dobrej, mocnej roli.

Godzilla vs Kong

Miejmy nadzieję, że w 2021 roku twórcy nie każą potworom nosić maseczek w trakcie pojedynków, bo z pewnością wyszłoby to niekorzystnie dla samego widowiska. Wszyscy bowiem wiedzą z czym mamy tu do czynienia: starciem dwóch bestii, które każdy z całą pewnością zechce zobaczyć na dużym ekranie. Film Adama Wingarda może przebić wszelkie produkcje tego typu, takie jak “Pacific Rim” i poprzednie części przygód tytułowych bohaterów. Zapowiada się klasyczna rozwałka, aktywująca w każdym z nas naszego wewnętrznego 8-latka.

Venom: Let There Be Carnage

Pierwsza część przygód “Venoma”, delikatnie mówiąc, nie była zbyt dobra. Szwankował scenariusz, raziły wyjątkowo kwadratowe postacie i tylko Toma Hardy było żal. “Dwójkę” zamiast Rubena Fleischera wyreżyseruje Andy Serkis, który co prawda nie ma wielkiego doświadczenia jako reżyser, ale jest postacią dobrze się kojarzącą. Przede wszystkim jednak obraz wykorzystuje po raz pierwszy w filmie fabularnym postać Carnage’a, który jest niezwykle groźnym przeciwnikiem Venoma. Woody Harrelson wydaje się dobrym wyborem jeśli chodzi o Cletusa Casady i choć wytwórnia prawdopodobnie nie zgodzi się na zmianę klasyfikacji z PG-13 można liczyć na to, że druga część będzie nieco lepsza niż pierwsza. Trailer powyżej został zmontowany przez fanów. 

Top Gun: Maverick

Teraz sekcja dla fanów dobrze znanych produkcji z przeszłości. Wielu kinomanów czeka na nową odsłonę nieśmiertelnego klasyka Tony’ego Scotta z 1986 roku, w którym mają zagrać aktorzy znani z poprzedniej produkcji, czyli przede wszystkim Tom Cruise jako Pete “Maverick” Mitchell i Val Kilmer - Tom “Iceman” Kazansky. Oprócz tego do obsady dołączyli m.in. Jennifer Connolly i Miles Teller. Cruise w kolejnych częściach “Mission Impossible” pokazywał, że nadal utrzymuje swój gwiazdorski status, a gonitwy w przestworzach mogą być rzeczywiście pewnym powiewem świeżości. Tylko kto napisze nowe “Take My Breath Away”?

Ghostbusters: Afterlife

Reaktywować będą próbowali się także słynni “Pogromcy duchów”. Pomóc ma im w tym spory budżet, w wysokości około 100 milionów dolarów, a także powrót Dana Aykroyda jako doktora Dana Stantza. Po kiepsko przyjętej trzeciej części z 2016 roku, która zarobiła niewiele więcej niż koszty produkcji i spotkała się z jakże typowymi zarzutami internautów, teraz można się spodziewać produkcji dużo bezpieczniejszej, która postara się podkupić co nieco specyficzny czar dwóch pierwszych części. Jej powodzenie zależy chyba głównie od tego jak wypadną nowe postacie, w tym ta grana przez znanego ze “Stranger Things” Finna Wolfharda, który ewidentnie został tu zatrudniony ze względu na wielką sympatię jaką cieszy się za sprawą serialu Netflixa.

Eternals

10 kinowych blockbusterów z ogromnym budżetem, które zobaczymy dopiero w przyszłym roku

Planowany na końcówkę 2021 roku film ma być ważnym elementem czwartej fazy uniwersum Marvela i zabrać widzów w przestrzeń kosmiczną, którą zamieszkują nieśmiertelne istoty, chroniące ludzkość przed ich największymi wrogami. Obsada filmu została ogłoszona już jakiś czas temu, obok wielkich gwiazd takich jak Salma Hayek czy Angelina Jolie znaleźli się tam też znani z “Gry o Tron” Richard Madden i Kit Harrington, dla których będzie to również dobra okazja do zerwania łatki aktorów z wielkiego serialowego widowiska HBO. Reżyserka “Eternals” Chloe Zhao zasłynęła świetnie ocenianym filmem “The Rider”, ale będzie to jej pierwsza próba w realizacji wielkiego blockbustera, a więc może wyjść różnie.

Mortal Kombat

10 kinowych blockbusterów z ogromnym budżetem, które zobaczymy dopiero w przyszłym roku

Zdjęcia do tego filmu, który miał już ponoć ustalony budżet na 100 milionów dolarów, miały ruszyć już w 2012 roku, ale pojawiły się problemy, bo kwota ta okazała się zbyt mała i produkcję musiano przełożyć. Tymczasem niedawno potwierdzono, że nowa wersja adaptacji kultowej gry będzie miała premierę już w styczniu 2021 roku stając się z miejsca jedną z bardziej oczekiwanych nowych produkcji. Co istotne ma ona być obrazem wyłącznie dla dorosłych, bardzo wiernym swoim pierwowzorom, z niezwykle brutalnymi ciosami Fatality. Nie wróży to co prawda wielkiego sukcesu kasowego, ale może oznaczać całkiem dobre widowisko, które z pewnością warto będzie zobaczyć na dużym ekranie.

West Side Story

Końcówka roku może z kolei należeć do Stevena Spielberga, który przy pomocy około 100 milionów dolarów przygotowuje znany musical “West Side Story” wcześniej znany głównie z broadwayowskiej adaptacji z 1957-ego, a także filmu Roberta Wise’a i Jerome’a Robbinsa z 1961-ego roku. Podstawa jest luźno oparta na słynnym dramacie “Romeo i Julia” i umieszczona w latach 50-tych w Stanach Zjednoczonych, w realiach dwóch rywalizujących ze sobą gangów. Musicale mają swoich zdeklarowanych fanów i tych, którzy za nimi nie przepadają. Sam należę do drugiej grupy, ale z drugiej strony jest to gatunek, po który sięga się tak rzadko, że być może tym razem wyjdzie z tego coś dobrego. Kto jak nie Steven Spielberg?

Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper