Jak oni zaczynali: James Cameron

Jak oni zaczynali: James Cameron

Jędrzej Dudkiewicz | 31.08.2020, 21:00

Nie każdy twórca zostawał mistrzem od pierwszego spojrzenia w kamerę. Ba, wręcz przeciwnie – większość dopiero po wielu latach dochodziła do wielkich sukcesów artystycznych. Cykl „Jak oni zaczynali” ma za zadanie przybliżyć pierwsze filmy znanych reżyserów: ich wprawki, ćwiczenia, debiuty. Piąty odcinek poświęcony będzie „Xenogenesis” Jamesa Camerona.

James Cameron jest kolejnym twórcą, który nie tylko nigdy nie ukończył, ale też nie uczęszczał do żadnej szkoły filmowej. Nie doszedł nawet do końca programu w Fullerton College, gdzie wpierw studiował fizykę, a później angielski. Zamiast tego pracował przez kilka lat jako kierowca ciężarówki. W międzyczasie chodził często do biblioteki USC, gdzie pochłaniał wiedzę dotyczącą efektów specjalnych. Jak sam przyznał, starał się czytać każdą pracę na ten temat. Znaleźliby się pewnie tacy, którzy uznaliby, że reżyser ten stawia przede wszystkim na widowisko stworzone przy pomocy komputerów, co jednak nie jest prawdą. Wystarczy przypomnieć, że bohater jednego z odcinków tego cyklu, Paul Thomas Anderson, rzucił szkołę filmową, ponieważ wykładowca nie podzielił jego fascynacji filmem „Terminator”. Dzieło to, będące ikoną science-fiction, nakręcił zaledwie sześć lat po debiucie, którym był „Xenogenesis”. Wejście w świat filmu James Cameron miał zatem mocne i szybkie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Jak oni zaczynali: James Cameron

Zanim jednak rozpoczęły się przygody Johna Connora, Cameron postanowił rzucić pracę kierowcy tira. Decyzję tę podjął po obejrzeniu w kinie „Gwiezdnych Wojen” George’a Lucasa oraz przeczytaniu książki o scenariuszach autorstwa Syd Field. Młody twórca uznał, że połączenie nauki i sztuki jest jak najbardziej możliwe. W związku z tym, wraz z dwoma przyjaciółmi, z których jednym był Randall Frazes, napisał skrypt do 10-minutowej produkcji zatytułowanej „Xenogenesis”. Kumple zebrali potrzebne pieniądze, wypożyczyli potrzebny sprzęt, wynajęli studio i zarejestrowali całość na 35 milimetrowej taśmie. Jako że nie mogli pozwolić sobie (ani nie mieli umiejętności) na skomponowanie oryginalnej muzyki, „pożyczyli” ją z filmów „Jazon i Argonauci” oraz „Tajemnicza wyspa”. Warto zwrócić uwagę, że o ile z Randallem Frazesem Cameron nigdy więcej już nie współpracował, o tyle inaczej sprawa wygląda z grającym główną rolę w „Xenogenesis” Williamem Wisherem Jr. Zagrał on nie tylko w obu wyreżyserowanych przez przyjaciela częściach „Terminatora”, ale też pomagał przy tworzeniu scenariuszy do obu tych dzieł.

„Xenogenesis” odnosi się w swoim tytule do xenogena, czyli osoby, która ma w swoim ciele stworzone w laboratorium geny. Genesis z kolei oznacza oczywiście początek. Fabuła jest banalnie prosta. Dwójka bohaterów zostaje wysłana w przestrzeń kosmiczną, by spróbować znaleźć miejsce, w którym można by rozpocząć nowy cykl życia dla ludzi. Mężczyzna postanawia zwiedzić statek, którym podróżują i w ten sposób natyka się na ogromnego robota. Walka staje się nieunikniona. Już na pierwszy rzut oka widać, że James Cameron mocno inspirował się „Gwiezdnymi Wojnami” Lucasa. Wygląd statku dość mocno przypomina wnętrze Gwiazdy Śmierci, a główna postać jest podobna nieco do Luke’a Skywalkera. Także pojawiające się na początku „Xenogenesis” rysunki opatrzone komentarzem z offu kojarzyć się mogą z niektórymi plakatami dzieła Lucasa. Takie rzeczy można jednak spokojnie wybaczyć młodemu twórcy. Tym bardziej, że debiut Camerona ogląda się naprawdę dobrze. Jest tu sporo akcji, walki, pojawiają się emocje. Chociaż efekty specjalne u wielu osób będą z pewnością budzić politowanie, trudno nie zauważyć, że jak na pierwszy film stoją one na zaskakująco przyzwoitym poziomie. W końcu przed kręceniem „Xenogenesis” Cameron jedynie czytał na ten temat i nie miał żadnego doświadczenia w tym zakresie. Z typowych zabiegów tego reżysera można tu zauważyć – trochę przy dobrej woli – między innymi obecność silnej postaci kobiecej. Towarzyszka głównego bohatera, gdy ten jest w tarapatach, bez chwili wahania wkracza do akcji i staje do nierównej walki ze znacznie większą maszyną. W pewnym momencie można dostrzec zastosowanie zwolnionego ruchu, które ma na celu intensyfikację emocji w danej scenie. No i nie należy zapominać, że na dobrą sprawę tematem „Xenogenesis” są maszyny i ich „relacje” z ludźmi. Oczywiście trudno oczekiwać, że w 10-minutowej produkcji zostanie to jakoś mocno zaznaczone, jednak Cameron zrobił to w swoich kolejnych filmach.

Podsumowując, należy uznać, że debiut Jamesa Camerona był całkiem udany. Jak na środki, którymi dysponował, wykazał się całkiem sporymi umiejętnościami, które już kilka lat później mocno rozwinął. Gdyby twórca nie zachwycił się „Gwiezdnymi Wojnami” nie wiadomo, czy w ogóle zacząłby kręcić filmy. A wtedy historia kina byłaby uboższa o kilka znakomitych dzieł.

Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper