The Tomorrow Children - symulator utopijnej i przerażające wizji komunizmu

The Tomorrow Children - symulator utopijnej i przerażające wizji komunizmu

Andrzej Ostrowski | 10.09.2016, 08:30

Kopie recenzenckie zostały udostępnione redakcjom kilka dni temu, co zresztą widać po pustkach na Metacriticu. Nie mając wcześniej styczności z tytułem, postanowiłem zobaczyć, jak sprawuje się w praktyce. Efekty? Prawie się udusiłem.

Czasami mam wrażenie, że najlepszą opcją dla recenzenta jest sytuacja, w której wie jak najmniej o danej grze lub filmie, bo wtedy doświadczenia są najczystsze, nieskalane marketingiem. W wypadku nie jest to do końca prawdą, bo pisałem już o tej grze, ale tak naprawdę dopiero teraz miałem okazję spędzić z nią trochę czasu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Ciężka atmosfera uderza od razu. Jest tylko pusta przestrzeń i stare telewizory, na których widzimy lokalny odpowiednik Wielkiego Brata, mówiącego przepięknym bełkotem losowych rosyjskich słów. Ewidentnie widać inspiracje nagraniami pewnego rosyjskiego blogera, który w swoich animacjach przedstawia fatalistyczną wizję świata.

Z początku gra elegancko wprowadza do swojej historii, od razu poczułem jej ciężki klimat. Unikalną atmosferą tytuł przekonał mnie niemal natychmiast. Przez pierwszą godzinę wykonywałem zadania z samouczka, który skupiał się wokół wykopania odrobiny rudy. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że trafiłem do wirtualnego gułagu.

Po wykonaniu zadania, z ziemi wyrasta metro, za pośrednictwem którego przenosimy się do jednego z miast. Tutaj gra zostawia nas samym sobie. Przyznam szczerze, że nie byłem do końca pewny, co właściwie mam robić. Cały czas atakowany ze wszystkich stron przez interfejs. z każdą chwilą czułem się coraz bardziej zagubiony. No dobra, mam miasto, kartki, narzędzia, migających tu i ówdzie graczy... ale co ja właściwie mam robić? Pracować dla kolektywu? Co? Po co? Dlaczego? I czy będzie to "fajne"? Po zapoznaniu się z budynkami w okolicy, coraz bardziej docierało do mnie, że to naprawdę wirtualny gułag. Wsiadłem w autobus i pojechałem kopać z innymi graczami rudę.

Co uderza na pierwszy rzut oka - bardzo egzotyczna mechanika. Po pierwsze mamy mapę świata, na której widzimy różne miasta. Rozbudowują je sami gracze. Każde miasto ma surowce, dzięki którym się rozwija. Poza głównym miastem, co jakiś czas pojawiają się wyspy, gdzie chyba... o właśnie. Świat się skończył i żyjemy w jakiejś wytworzonej przez psychikę rzeczywistości. Czasami jednak przenika ją chyba świat rzeczywisty, dzięki czemu możemy wydobywać surowce i budować wspólnie kolektyw. Dodajmy do tego fakt, że wyspy - pomiędzy którymi krąży państwowy autobus - po jakimś czasie znikają. I jeszcze to, że jeśli zbyt długo będziemy siedzieć w ciemności, to nasza postać zginie. A, no i najważniejsze - tylko miasta są bezpieczne... nie licząc atakujących je potworów, które przypominają Kaiju/Godzillę.

O to mi właśnie chodzi. Jest tu mnóstwo bardzo unikalnych konceptów, ale tytuł za bardzo nie wydaje się informować o tym gracza, co oznacza, że musimy się tego wszystkiego nauczyć na własnych doświadczeniach... lub skorzystać z YouTube'a i pooglądać poradniki. Wszystko to z początku czyni tytuł niezwykle nieprzystępnym, co zniechęci mnóstwo osób. Sam przez pierwsze dwie-trzy godziny, nie miałem zielonego pojęcia, co ja właściwie tu robię. Dopiero po "zasięgnięciu języka" zrozumiałem, że mam do czynienia z sandboksem, którego celem jest budowa społeczności. I to nie byle jakiej, bo rodem z najczarniejszych dni komunizmu. Po zrozumieniu tych kilku faktów i złamaniu niezliczonej ilości kilofów, dopiero zacząłem odnajdywać się w tej tworzonej przez graczy rzeczywistości. Tworzonej i rządzonej - w trakcie trzeciej godziny zabawy gra zapytała mnie, którego z graczy nominuję na fotel burmistrza. W ramach swojej kandydatury gracze zgłaszają różne mechaniczne propozycje, które wpłyną na społeczność, jak skrócenie czasu pracy, zmniejszenie cen w sklepach i tak dalej. Możliwości jest więc naprawdę dużo.

Do czego zmierzam - dowiedziałem się tego wszystkiego dopiero po zostaniu całkowicie odrzuconym od tytułu. Nie dlatego, że jest słaby. Po prostu tego typu symulatory społeczności są praktycznie nieobecne w takiej formie w grach wideo. Musiałem się przez to z początku "dokształcić", aby zrozumieć, w co ja w ogóle właściwie gram. Dodając do tego naprawdę ciężki klimat tytułu, pierwsze spotkanie może okazać się zabójcze. Warto zdawać sobie sprawę, czym naprawdę jest , jeśli rozważacie zakup. Nie mam jeszcze na temat tej gry rzeczowej opinii - na pewno zachwyca unikalnością i mnogością konceptów, ale jednocześnie odstrasza swoją hermetycznością już na samym wstępie. To taki wirtualny symulator gułagu w dziwnej rzeczywistości, gdzie mamy wspólnie z innymi graczami budować społeczność. Choć zamysł brzmi ciekawie, zdecydowanie nie jest to żaden Minecraft.

Andrzej Ostrowski Strona autora
cropper