Felieton: Koniec bety Battlefronta – casualowe shootery górą

Felieton: Koniec bety Battlefronta – casualowe shootery górą

Jaszczomb | 18.10.2015, 12:01

Beta skończona i chociaż nigdy mi w sieciowych FPS-ach wspaniale nie szło, tutaj wszystko wpadało zaskakująco łatwo i nadeszła nawet myśl o preorderze. Jakim cudem udało im się mnie przekonać?! Casualowe shootery podbiją świat… kiedyś.

Okazuje się, że wcale nie stworzyłem właśnie nazwy  „casual shooter”, ale i tak mam wrażenie, że poświęca się grom tego typu za mało uwagi, a drzemie w nich ogromny potencjał .We wtorek beta Star Wars: Battlefront dobiegła końca i złapałem się na tym, że chcę więcej. Niezbyt lubię takie sieciowe zabawy, bo zżerają czas na inne gry, a tu nagle łapię się na przeglądaniu preorderów. Wielce zdziwiony, zacząłem szukać przyczyny tej dziwnej sytuacji i dojrzałem coś, na co nie zwracałem wcześniej uwagi – casualowe strzelanki sieciowe to wyjątkowo mocny narkotyk, tyle że to też jednorazowe IP dla wydawcy. Ale po kolei.

Dalsza część tekstu pod wideo

Co było w becie Battlefronta nadzwyczajnego? Rewelacyjna oprawa dźwiękowa, niezła grafika, stabilne serwery (a deweloperem jest DICE, i know, right?) - ale nie dostaliśmy nic specjalnego w kwestii samej rozgrywki. Nic wyjątkowego, co mogłoby przyciągnąć fana gatunku, lecz całość wypadła na tyle dobrze, by zatrzymać na chwilę fana Gwiezdnych Wojen. I to jest ten ogromny target twórców, który może niebawem zamieszać na rynku.

Myśląc o sieciowych FPS-ach, wymieniamy dziś dwie główne serie – Call of Duty i Battlefielda. Obie marki cieszą się wielką popularnością i otrzymują równie wielki hejt ze strony graczy. Że znowu to samo, że odgrzewane, że fabuła krótka, że bez kilku premierowych łatek nie da się grać. A to tylko wierzchołek góry lodowej! Weterani serii skupiają się na szczegółach, co robić zresztą powinni. To w końcu gry skupione niemal wyłącznie na rozgrywce po Sieci. Tytułu od obeznanych w gatunku deweloperów, którzy wiedzą, że tworzą kolejne części dla takich właśnie stałych bywalców. Typowy niedzielniak co najwyżej sprawdzi z ciekawości któryś z trybów, zginie parę razy i sprzeda grę. Nowemu graczowi nie jest łatwo wejść w te „poważne” FPS-y.

Czyli autorzy tych topowych FPS-ów liczbę odbiorców teoretycznie mają ograniczoną. Jakim cudem utrzymują się na rynku? Bo głosowanie portfelem to mit i łatwo namówić ich fanów na sequel. Nie dlatego, że gracze wierzą w zapewnienia  o innowacyjności nadchodzącej części. Wręcz przeciwnie – chcą tego samego, ale na rynku jest nowa odsłona i głupio jakoś tak grać w  starocia sprzed roku. Póki będą się na to nabierali, shootery się nie zmienią. Ale mogą znaleźć zupełnie nowy target!

Z BF-ami i CoD-ami jestem zwykle na bieżąco, chociaż nigdy nie zostaje przy żadnej odsłonie na dłużej. Idzie mi średnio, nie mam swojej ekipy zapaleńców od drużynowych akcji i zwyczajnie wszystko to szybko się nudzi. Stąd moje zdziwienie, jak szybko zatęskniłem za Battlefrontem. Przecież to zwykły FPS-ik, tyle że prostszy i z mniejszą liczbą wszystkich tych bajerów, jak perki, rodzaje broni czy ich ulepszenia. Wspomaganie celowania miejscami było wręcz obrzydliwie przesadne!

A jednak z moimi mocno średnimi umiejętnościami okupowałem stale czołówkę tabeli (oczywiście na Dropie, bo Walker Assault był zbyt chaotyczny i źle zbalansowany). Wiedziałem, że powodem były tłumy kiepskich graczy niedzielnych oraz wspomniany aim assisst, do którego jakoś dało się przyzwyczaić (przecież jak każdy ma, to sam nie wyłączę…). Lecz co z tego? Były emocje, dobrze się bawiłem, a brak natłoku opcji zapewniał przystępność. Czyli idealna gra dla każdego fana Star Warsów. Nawet jeśli niekoniecznie umie strzelać na padzie, kogoś tam na farcie zabije i będzie zadowolony. Cel osiągnięty.

Tylko czy taki każual będzie grał jeszcze długo po premierze? Nie. Czy zamówi przedpremierowo sequel? Po co, przecież zawsze może wrócić na parę godzin do posiadanego oryginału, dla niego nie stanowi to większej różnicy. I dodatki też w sumie mu niepotrzebne. Stąd skupianie się wyłącznie na takim odbiorcy nie ma zbytnio sensu na dłuższą metę. Ale jeśli usłyszy o innej grze na jego ukochanej licencji z równie przeciętną, niedopracowaną rozgrywką (w przeciwieństwie do hardcore’ów od CoD-a, casual wiele wybacza), kupi coś takiego bez większego zastanowienia. I interes się kręci. Konsole coraz częściej goszczą w domach ludzi niespecjalnie zainteresowanych branżą grową. Czasem Fifka, jakiś NfS-ik, bo kojarzy się z dzieciństwem, a cała reszta ich niewielkiej biblioteki growej to polecane przez mainstream pozycje. Wiele im nie trzeba, tylko trzeba trafić w jak najszersze gusta:

Zagraj w The Last of US (co?), grę twórców Uncharted (czego?), której fabuła (to w końcu gra czy film?) zdobyła wiele branżowych nagród (pff, a co dorośli grający codziennie w gierki wiedzą o dobrych fabułach?).

Przeżyj epickie walki w Star Wars: Battlefront (matulu, kocham Gwiezdne Wojny, chcę!)

Takie produkcje nie są nadzwyczaj bogate w zawartość. Parę wieczorów grania i poznaliśmy już wszystko, co miała do zaoferowania, ale apetyt rośnie. Więc szukamy czegoś nowego. I tak casualowe shootery mogłyby żonglować licencjami niczym LEGO od Traveller’s Tales. Nie mówię, że to jakaś wspaniała wizja przyszłości – po prostu widzę taką możliwość i jestem ciekaw, co Wy myślicie. Zawsze to jakieś urozmaicenie w stosunku do coraz bardziej futurystycznych ekwipunków oddziałów specjalnych.

Na koniec powrócę jeszcze do genialnej oferty na zamówienia przedpremierowe Battlefronta, bo EA się popisało. Sama gra kosztuje 289 zł, do czego przyzwyczaiły nas niemożliwie wysokie ceny w PS Store, ale najważniejsze są różnice cenowe zestawów z dodatkami. Deluxe Edition kosztuje aż 40 zł więcej, co daje łączną sumę 329 zł za nową grę AAA. Co kupujemy za prawie pół stówy?  Z pomocą przychodzi PS Store:

  • Blaster Hana Solo (natychmiastowy dostęp)
  • Detonator jonowy (natychmiastowy dostęp)
  • Torpeda jonowa MPL (natychmiastowy dostęp)
  • Porażenie jonowe (emotka na wyłączność)
  • Zwycięstwo (emotka na wyłączność)

Natychmiastowy dostęp oznacza, że można te rzeczy wykupić podczas normalnej gry za wewnątrzgrową walutę, z czego detonator jonowy był w becie i kosztował 1200 kredytów, czyli dało się go kupić po jednej niezłej lub dwóch średnich rundach w szybkim trybie Drop Zone. A oprócz łatwych do odblokowania przedmiotów dostajemy jeszcze dwie emotki – któż nie lubi emotek w FPS-ie?

Dalej – Season Pass. Gra i przepustka sezonowa z wszystkimi przyszłymi dodatkami wyniesie chętnego 538 zł w PS Store. Co przygotowano w tym kosztującym dodatkowe 249 zł zestawie DLC? Konkretnie nie wiadomo, ale kosztuje tyle, ile sama gra w pudełku! Napisano tylko:

W jej ramach otrzymasz cztery nadchodzące dodatki pełne nowej zawartości, wcześniejszy o dwa tygodnie dostęp do każdego z nich i wyjątkową emotkę „Strzelił pierwszy”.

Co musieliby zawrzeć w tym Season Passie, żeby się opłacało? Sequel? Wysiadam.

Jaszczomb Strona autora
cropper