10 najlepszych, niedocenionych gier na PS3

10 najlepszych, niedocenionych gier na PS3

[email protected] | 22.05.2014, 16:52

Biblioteka gier dostępnych na PlayStation 3 jest tak ogromna, że nawet najbardziej zapaleni fani gier mogą przeoczyć jakiś tytuł warty uwagi. Z reguł bierze się to z prostego faktu – mniejsi wydawcy nie mają funduszy na rozdmuchany marketing i dlatego często gry warte uwagi znikają gdzieś poród kolejnych serii, cykli i odgrzewanych kotletów. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że nie każdemu wybrane tytuły przypadną do gustu, ale potraktujcie to jako swego rodzaju wskazówkę i jeśli macie swoje propozycje to prosimy – podzielcie się nimi w komentarzu.

Zanim zaczniemy, ważna informacja - lista ułożona jest alfabetycznie i skupia się wyłącznie na grach pudełkowych.

Dalsza część tekstu pod wideo

Co zrobić jeśli chcemy zagrać w Zeldę, a nie mamy (i nie planujemy kupić) konsoli Nintendo? Szarpnąć się na 3D Dot Game Heroes, które jest tak oczywistą zrzynką z produkcji z Linkiem, że ciężko temu zaprzeczyć. Ale czy to źle? Nie, bo jeśli kopiować, to wyłącznie najlepszych. A przygody naszego bohatera, który musi ocalić królestwo Dotnia w rozgrywce wyglądają identycznie jak najlepsza odsłona Zeldy – A Link to the Past. Oczywiście kogoś może zrazić to, że produkcja stworzona jest z „klocków”, ale dzięki temu całość ma swój urok. Po pokonaniu przeciwnika ten rozpada się na kilkadziesiąt klocków. Całość jest kolorowa i raczej mało przystępna dla osób przyzwyczajonych do prowadzenia z rączkę. Ale hej – wspomniałem już, że to klon Zeldy? Minusem bez wątpienia jest uciążliwa muzyka przygrywająca w tle. Kompozycje są za krótkie i przez to szybko męczą. Ale oprócz tego – perełka do odhaczenia i zagrania.

Zgadujemy, że w tym momencie zadajecie sobie pytanie „co to jest do jasnej...”. Afrika, znana też jako Hakuna Matata pokazywana była już od momentu zapowiedzi PS3 jako gra, która pokaże nam Afrykę (odkrywcze) w bardzo realny sposób dzięki mocy PS3. Po jakimś czasie o grze zrobiło się cicho, została wydana w Azji i Stanach Zjednoczonych, na nasz kontynent nie docierając. Ograniczona dostępność na pewno nie przysłużyła się popularności gry, podobnie jak sama tematyka. Otóż Afrika polega na zabawie w safari. Jeździmy sobie po sawannie, pstrykamy fotki nosorożcom, słoniom, gepardom czy lwom, wykonując kolejne zadania i kompletując nasz „album”. Gra nastawiona raczej na spokojną grę i relaks aniżeli na wszechobecne wyrzynanie wszystkiego co ma choć jedną nogę.

 

Złośliwi powiedzą – klon Gear of War. My kiwniemy głową na znak zrozumienia. Tak, mechanika mocno przypomina dzieło Epic Games, jednak mówiąc szczerze – jest od niego gorsze. Najmocniejszym punktem produkcji Toshihiro Nagoshiego (tak, ten od Yakuzy) jest historia przedstawiona w grze. Zapomnijcie o oklepanych zagraniach i jasnym podziałem na dobrych i złych. Praktycznie do samego końca nie jesteśmy gotowi na to, c przygotowali nam twórcy. Jeśli więc przymkniecie oko na słabszą warstwę techniczną (co nie znaczy, że jest źle) i takie sobie strzelanie, to zaskoczycie się nad wyraz pozytywnie.

Jeśli gra wideo zabiera się za tematy religijne, to prawie zawsze są to wierzenia politeistyczne, a dokładniej – mitologie. Grecka, czasami rzymska, od biedy nordycka czy wierzenia z Chin i Japonii. A tutaj mamy całość opartą na żydowskiej wierze, co z pozoru wydaje się być idealnym materiałem na jakiś skandal mając na uwadze przewrażliwienie żydów. Nic z tego. Gra z pozoru nie jest niczym szczególnym – ot, kolejny slasher, który chce ugryźć gatunek w inny sposób. I w tym przypadku bardzo dużo zyskuje na tematyce i designie. Granie Enochem, który na zlecenie Boga ma zadanie wytropić upadłe anioły i się ich pozbyć to dosyć interesująca perspektywa, prawda? Sam system walki jest mocno uproszczony, więc oczekiwanie na coś w stylu DMC nie ma sensu, ale i tak grze warto dać szansę.

 

Tego tytułu wielu z Was może nie pamiętać. Gra pojawiła się na początku minionej generacji i nie zdobyła zbyt wielkiego rozgłosu. Niesłusznie. Raz, że wykorzystanie funkcji żyroskopu w SixAxisie było tutaj wprowadzone wzorowo (łapaliśmy stwory wstrząśnięciem pada). Poza interesującą historią w magicznym świecie, gra kupowała niesamowicie pięknym designem i kolorystyką. Sami nie wiemy czy jest jakiś tytuł na PlayStation 3, które byłby aż tak różnorodny i jednocześnie kolorowy. Produkcja otrzymała kilka paczek z DLC wprowadzające nowe historie dwójki naszych bohaterów, więc jeśli podstawka to za mało – wiecie gdzie uderzać.

Mówiąc „niedoceniona gra” myślisz od razu NieR. Brzydka, skrytykowana przez większość mediów (głównie za grafikę i archaizmy) rozkochała w sobie graczy. Rozbudowany RPG akcji z domieszką gry przygodowej charakteryzuje się jednak czymś innym. Fantastyczna ścieżka dźwiękowa i niesamowita warstwa fabularna z kilkoma zakończeniami sprawia, że należy przymknąć oko na grafikę i wgryźć się w ten soczysty kawałek ociekający tym, czego dzisiejszym grom brakuje – grywalności. Square jest krytykowane za spłycanie historii w kolejnych „Fajnalach”, więc potraktujcie NieR jako odskocznię od mizerii tej generacji i zafundujcie sobie przystawkę przed Drakengard 3, które podejmuje pewne wątki z NieRa. Warto dodać, że Japończycy otrzymali inną wersję gry – NieR Replicant gdzie kierujemy starszym bratem Yonah.

 

„FPS? Od Activision? Niedocenione? Was pogięło?” Otóż nie. Singularity miało tego pecha, że zostało stworzone jako FPS i wydawcą zostało Activision, co z automatu przypięło grze łatkę „olać, kolejna strzelanka”. A to jest bardzo krzywdzące, gdyż Raven dorzuciło tutaj opcję manipulacji czasem i bardzo interesujące miejsce akcji – postsowiecka wyspa targana dziwnymi anomaliami które objawiają się mieszaniem lat '60 XX wieku i teraźniejszości. A jak wygląda zabawa czasem? Postarzanie ludzi, odnawianie przedmiotów czy rozwiązywanie zagadek (tak, zagadki w FPSie). Właśnie to sprawia, że Singularity to produkcja warta grzechu, zwłaszcza pośród kolejnych odsłon Call of Duty czy Battlefield.

Gra która poza brutalnością nie oferuje niczego innego? I dobrze! Twórcy od samego początku nie ukrywali, że nowe wcielenie klasyka z epoki kamienia łupanego ma stawiać przede wszystkim na hektolitry krwi i zagrywki przy których włos jeży się na głowie (wiecie, wyrywanie wnętrzności przez odbyt nie jest humanitarną zagrywką). Fabuła jest prosta i nie wymaga większych wyjaśnień - Rick Taylor chcąc uratować swoją dziewczynę przystaje na propozycję tajemniczej maski, która obiecuje mu niesamowitą siłę. I tak staje się brutalną maszyną do mordowania. Wszystko w imię miłości. Odsuwamy kiczowatą historyjkę i cieszymy się przyjemną rozgrywką przy której możemy odreagować jakikolwiek stres. W prymitywny, ale przyjemny sposób.

 

Najlepsza gra w całym zestawieniu? Dla wielu tak. Spore grono osób może wystraszyć się tego, że gra jest strategicznym RPGiem w japońskim stylu. Ale to jest jednocześnie najmocniejszy punkt całej produkcji Segi. Możemy się smucić, że sprzedaż była niezadowalająca pomimo niesamowicie wciągającej rozgrywki, interesującej fabuły i ciekawego stylu graficznego. Ba, nawet DLC w postaci kampanii Selvarii podobało się graczom, którzy z reguły na te trzy literki dostają konwulsji i z ust toczy się im piana. Nie jest to specjalnie rzadki obiekt zainteresowania, ale swoją cenę trzyma jak na tak starą grę. Ale za dobre rzeczy trzeba płacić. I tak jest w tym przypadku.

Najczęściej wybierana mitologia na kolejne przygody Kratosa? Nordycka. Nic dziwnego skoro w niej motywem przewodnim jest wojna i wszystko co z nią związane, w przeciwieństwie do robinia dzieci przez Zeusa. Po co jednak wrzucać Kratosa w nową historię skoro dawno temu, na minionej generacji pojawiła się gra w której wskakiwaliśmy w skórę wikinga i bijaliśmy złe gęby w walce o Asgard? Za Viking: Battle for Asgard stoi ekipa Creative Assembly, która wcześniej na PS2 zrobiła bardzo dobrego Spartana: Total Warrior. I właśnie Viking uderza w podobne klimaty rozgrywki, stawiając na jeszcze większą swobodę w eksploracji. Gra rozkręca się powoli, a system walki nie jest za bardzo rozbudowany, ale bez wątpienia mało mamy gier w tak mroźnym klimacie.

cropper