Cyfraki: Deathspank (PS3)

Cyfraki: Deathspank (PS3)

misiek_86 | 29.10.2012, 15:30

Być może zdążyliście już zapomnieć, ale dwa miesiące temu stworzyliśmy na PS3 Site nowy cykl artykułów pod nazwą Cyfraki, w którym mieliśmy opisywać najciekawsze gry, które pojawiły się na PS Store od początku jego istnienia. W pierwszym tekście miałem przyjemność zrecenzować The Secret of Monkey Island: Special Edition, czyli grę, której pierwotna wersja rozsławiła nazwisko Rona Gilberta wśród graczy.

Na tą okazję wybrałem serię DeathSpank, która również jest dziełem pana Gilberta oraz współpracującego z nim w latach 2009-2010 kanadyjskiego studia Hothead Games. Różnica jest taka, że obecnie jest on już legendą branży gier i od każdego tytułu, który firmuje swoim nazwiskiem, wymaga się wysokiej jakości. Czy seria DeathSpank spełnia ten warunek? Przeczytajcie poniższy artykuł, aby się przekonać!

Dalsza część tekstu pod wideo

 

Czym to się je?

 

DeathSpank to RPG akcji, które od początku zostało zaplanowane jako dwuczęściowa przygoda. Część pierwsza miała być aktem I, natomiast „Thongs of Virtue” aktem II i III opowieści. Później na fali popularności tych części stworzono także kolejną, fabularnie nie mającą wiele wspólnego z poprzedniczkami, ale o tym później. Jeśli miałbym opisać ten tytuł, to stwierdziłbym coś w stylu „właśnie tak wyglądałoby Diablo, gdyby developerzy z Blizzarda w trakcie pisania dialogów i kodowania świata swojej gry pili bardzo duże ilości wody ognistej” albo inaczej „gdyby karciany Munchkin miał mieć swoją cyfrową edycję, to bohaterem powinno się uczynić właśnie DeathSpanka”. Bohater tej opowieści to idiota, ale taki sympatyczny. Wydaje mu się, że jest wielkim, ratującym świat herosem, gdy tak naprawdę jest marionetką na usługach innych, mądrzejszych od siebie osób. Do tego często zachowuje się, trochę nieświadomie, w sposób bardzo egoistyczny. Jego postępowanie zdecydowanie częściej budzi jednak w nas śmiech i sympatię niż niechęć.

Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że wszystkie dialogi są napisanie w mistrzowski, a nawet MISTRZOWSKI sposób. Zaryzykuję wręcz tezę, że są ciut lepsze niż w Monkey Island, może dlatego, że jest ich po prostu znacznie więcej. Co chwila następują w nich celne, satyryczne nawiązania do aktualnej rzeczywistości i popkultury. Do tego są bardzo dobrze zagrane, nie można się właściwie przyczepić do żadnego z odgrywającego kwestie postaci aktorów. Dialogi, krainy i postaci w części pierwszej są pastiszem klasycznego fantasy, natomiast w kontynuacji możemy pośmiać się z kina przygodowego, science fiction oraz wielu innych znanych i lubianych motywów.

 

Da się tym najeść?

 

Jeśli chodzi o samą rozgrywkę, to DeathSpank stanowi krzyżówkę Diablo z Pataponem/inną grą rytmiczną. Najważniejszym, poza humorem, punktem programu jest zbieractwo. W czasie rozgrywki możemy zebrać setki rodzajów elementów zbroi, broni, przedmiotów magicznych, artefaktów etc. Co ciekawe każdy z nich jest opisany w zabawny sposób. Gwarantuję Wam, że wiele minut spędzicie na ekranie inwentarza, czytając jakie jeszcze pomysły na oręż zrodziły się w chorych umysłach Kanadyjczyków i wybuchając co chwilę śmiechem. Dobrym pomysłem jest to, że zebranie np. kilku elementów pancerza tego samego typu owocuje dodatkowymi bonusami. Poza zbieractwem każdy szanujący się aRPG powinien mieć system rozwoju postaci. Ten jest niestety bardzo prosty. Sprowadza się do zwiększającego się HP bohatera, możliwości używania potężniejszych przedmiotów i wybierania co poziom jednej z kilku kart modyfikującej umiejętności DeathSpanka.

Wspomniałem o skojarzeniu z Pataponem, które zapewne wydało się Wam co najmniej dziwne. Otóż system walki w tej grze był chyba inspirowany właśnie grami muzycznymi. Pod czterema przyciskami geometrycznymi mamy przyporządkowane wybrane narzędzia mordu. Używanie tylko jednego z nich, np. poprzez nieustanne klepanie X, jest dużo mniej efektywne niż używanie na przemian wszystkich 4 klawiszy. Dzięki temu budujemy wskaźnik combo, który zwiększa zadawane obrażenia i ilość XP otrzymywanego po ubiciu wroga. Wydaje się to być bardzo prostym rozwiązaniem. Jednakże w sytuacji, gdy możemy jeszcze używać jednego z 4 przedmiotów ofensywnych (jak błyskawice i inne zaklęcia, granaty, bazooka itp.) lub defensywnych (napoje ochronne, przywracające zdrowie, powodujące krótką niewidzialność itd.) przyporządkowanych pod krzyżakiem, a jednocześnie potrafi nas zaatakować nawet kilkunastu różnych przeciwników, całość wymaga szybkiego myślenia i odrobiny strategii, abyśmy nie ginęli co chwilę. Gra stawia przed nami całkiem spore wyzwanie także dlatego, że przeciwnicy nie skalują się wraz z bohaterem. Nieraz zbaczając z głównej ścieżki fabularnej możemy znaleźć się w lokacji zamieszkałej przez stwory, które są w stanie bohatera na niskim poziomie rozsmarować po ziemi jednym ciosem. Wracanie w to miejsce kilka godzin później i robienie tego samego z nimi jest bardzo satysfakcjonujące.

 

 

W tej grze widać również, że Gilbert większość swojej zawodowej kariery spędził, robiąc przygodówki. Część zadań wymaga od gracza więcej niż tylko pokonania zgrai przeciwników/bossa. Czasem trzeba odpowiednio poprowadzić dialog, aby NPC zmienił nastawienie do bohatera, pomógł mu czy przepuścił przez most. W innej sytuacji należy zdobyć przedmiot, który pozwoli uruchomić mechanizm, który z kolei odblokuje inny przedmiot czy drogę dalej. Tego typu sytuacje pomagają urozmaicić zabawę, szczególnie, że questów (dzielących się na „ważne”, czyli główne i „nieważne”, czyli poboczne) jest całe mnóstwo. Wykonywanie zleceń typu „przynieś, podaj, pozamiataj” stawałoby się nudne dużo szybciej gdyby nie te przygodówkowe wstawki, a tak moment znużenia pojawia się akurat po ok. 7-8 godzinach, czyli po czasie potrzebnym na ukończenie pierwszego Deathspanka i do zrobienia ok. 80% w części drugiej. Taki czas przejścia kampanii to doskonały wynik w przypadku gry z dystrybucji cyfrowej.

Jeśli chodzi o stronę wizualną, to gry z tej serii są bardzo ładne. Świat został pokazany w takiej konwencji, że bohaterowie i „poszycie” są pokazane w trójwymiarze, a budynki i inne elementy scenerii sprawiają wrażenie płaskich, wręcz papierowych. Mnie to przypominało trochę design Paper Mario, a tę grę uwielbiałem w czasach, gdy miałem jeszcze Nintendo 64 i GameCube’a. Do tego w grze prawie nie ma loadingów, wszystkie dane ładują się w locie w trakcie przemieszczania się bohatera między poszczególnymi lokacjami. Jedynie w przypadku używania wychodków-teleportów (serio!) ładowanie trwa jakieś 2-3 sekundy. Za to należą się programistom brawa.

 

Deserek też przysługuje?

 

Elementem, którego mi najbardziej w opisywanej serii zabrakło, jest pełnoprawny tryb kooperacji. Świetnie byłoby mieć możliwość „odwiedzić” świat kolegi i dwoma DeathSpankami wyruszyć ratować świat… i robić całkowitą jego demolkę przy okazji. Niestety jedyną możliwością zabawy w dwie osoby jest lokalny tryb, w którym pojawia się nieobecny nigdzie indziej w grze kompan, który dzieli z głównym bohaterem pasek zdrowia, a pod przyciskami geometrycznymi ma kilka wspomagających i ofensywnych zaklęć. Słabo. Do tego animacja w przypadku większej zadymy na ekranie potrafi bardzo nieprzyjemnie zwolnić, co czasem może sprawić, że nie zdążycie wyprowadzić na czas ataku i trzeba będzie wznawiać grę od ostatniego zapisu. Na szczęście stan gry jest zachowywany bardzo często, więc aż tak to nie boli.

Największą wadą serii DeathSpank jest jednak… fakt powstania części trzeciej, pod tytułem „The Baconing”. Ron Gilbert nie miał już nic wspólnego z tym projektem i to bardzo widać. Wcześniej wspomniałem już, że pierwotnie historia DeathSpanka miała tworzyć zamkniętą całość i zakończyć się po dwóch częściach. Z tego powodu „The Baconing” nie jest z nimi w żaden sposób powiązane fabularnie, poza oczywiście postacią głównego bohatera. Nie będę tu wylewał żali odnośnie do tego, że scenariusz „trójki” przyjmuje jako kanoniczne to z dwóch zakończeń poprzednika, które podobało mi się zdecydowanie mniej. Po prostu historia jest zdecydowanie mniej interesująca, sprawia wrażenie napisanej na siłę. Do tego gra nie wywołuje już takich salw śmiechu, jak poprzedniczki. Czasem uda jej się jakiś żart, ale to zdecydowanie za mało, aby trzeci raz robić dokładnie to samo przez wiele godzin. Rozgrywka nie ewoluowała prawie wcale od pierwszej części i w połowie „The Baconing” zorientowałem się, że jestem nią po prostu zmęczony. Odłożyłem grę na wirtualną półkę i nigdy do niej nie wróciłem. Dlatego jeśli mój tekst sprawił, że jesteście zainteresowani serią, to sprawcie sobie jej dwie pierwsze odsłony, a nad zakupem kolejnej zastanówcie się dopiero po ich zaliczeniu na 100%. Swoją drogą w opisywanym przypadku nie jest to specjalnie trudne, ponieważ trofea nie są powiązane z poziomami trudności, a większość pucharków typowo „farmerskich” wpada niepostrzeżenie w trakcie przechodzenia kampanii.

 

ZALETY: fabuła i HUMOR; długie jak na standardy cyfrowe kampanie; masa fajnych przedmiotów do zebrania; prosty, ale satysfakcjonujący system walki, kilkadziesiąt różnorodnych questów w każdej z gier; spójny design świata

WADY: uproszczony system rozwoju bohatera; czasem denerwujący backtracking; część questów nudna i przewidywalna (pójdź z A do B i ubij coś, a następnie przynieś jakiś przedmiot z powrotem do A); niepotrzebna, dużo słabsza część trzecia

WERDYKT: 8 (DeathSpank), 8+ (Thongs of Virtue) i 6+ (The Baconing)

CENA: 47 zł (za każdą z części oddzielnie, tańszego zestawu zbiorczego niestety nie stwierdzono)

Źródło: własne
misiek_86 Strona autora
cropper