Powrót do tamtych dni (2021) - recenzja filmu [Kino Świat]. Lato, przyjaźń i tata z Ameryki

Powrót do tamtych dni (2021) - recenzja filmu [Kino Świat]. Lato, przyjaźń i tata z Ameryki

Piotrek Kamiński | 28.11.2021, 14:00

Tomek kończy właśnie wakacje przed rozpoczęciem siódmej klasy. Właściwie cały wolny czas spędza z przyjaciółmi - czasami w domu, czasami uciekając przed sokistami na torach kolejowych. Początek roku szkolnego '92 zapowiada się ciekawie - do klasy przychodzi nowa, ładna koleżanka, a do domu wraca tata, który ostatnie lata spędził pracując w Ameryce. Z tego ostatniego jednak, Tomek wcale się nie cieszy.

Nic tak nie leczy ran jak rozmowa. Odsłonięcie siebie na innych i jednoczesne pokazanie im, że nie są w swoim cierpieniu sami, że są ludzie im podobni. Bo zamknąć się ze swoimi problemami w sobie, to jak zgasić światło w palącym się domu i liczyć na to, że problem rozpłynie się w ciemnościach, albo zamknąć osobę uzależnioną na tydzień w domu, mając nadzieję, że po prostu jej przejdzie. Nie bójmy się rozmawiać, prosić o pomoc, szukać jej. Z takimi wnioskami zostawił mnie nowy film Konrada Aksinowicza, który sam w sobie również jest swego rodzaju próbą rozliczenia się z traumą posiadania ojca alkoholika i tym jak niemożliwie nieznośne było jego dzieciństwo. Początkiem dialogu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Powrót do tamtych dni (2021) - recenzja filmu [Kino Świat]. Dorosłe dzieci mają żal 

Powrót do tamtych dni (2021) - recenzja filmu [Kino Świat]. Lato, przyjaźń i tata z Ameryki

Mimo że przywołana w śródtytule piosenka zespołu "Turbo" opowiada o problemach i beznadziei życia w PRLu, a nie z alkoholikami, to jednak wciąż traktuje o podobnym zjawisku, dorosłych dzieciach - młodzieży, która została zmuszona aby dojrzeć zbyt prędko, niewłaściwie emocjonalnie, co później ciągnie się za nimi w dorosłości, nierzadko nawet i do końca życia. To niesprawiedliwe i łamiące serce jak wiele tracą takie osoby, z ilu cennych chwil zostają okradzione. I choć zdawać by się mogło, że dzisiaj jest pod tym względem lepiej, niż tych 30 lat temu (chociaż dzisiaj dzieci i tak zbyt prędko dorastają za sprawą internetu, ale to już zupełnie inny temat), fenomen ten wciąż istnieje, często ukryty tuż pod naszymi nosami. 

Historia, którą snuje Aksinowicz zaczyna się od pięknego wspomnienia początku lat dziewięćdziesiątych, a więc dla mnie prywatnie bardzo nostalgicznych czasów. Wygląd osiedli, ubrania, wystrój sklepów i mieszkań, tematy rozmów - to wszystko zaczerpnięte zostało prosto ze wspomnień Konrada, więc jest możliwie bliskie prawdy. Zawsze zastanawia mnie skąd skauci wynajdują takie miejsca, tak jakby zastygłe w czasie. Jedynie standardowe dzisiaj, plastikowe okna o prostych ramach zdradzają, że to tylko fikcja.

Zaczyna się sielankowo. Tomek (debiutujący Teodor Koziar), podobnie jak jego koledzy, mieszka tylko z mamą, Heleną (Weronika Książkiewicz). Głowa rodziny, Alek (Maciej Stuhr) ruszył za ocean za pieniędzmi. Ale nie jest w pełni nieobecnym ojcem. Przysyła prezenty zza wielkiej wody, nagrywa taśmy magnetofonowe dla syna, na których opowiada mu, jak się żyje w Stanach, a za jakiś czas cała rodzina ma przeprowadzić się do niego, wyrwać się ze swojego standardowego życia. Nie żeby było ono złe. Tomek ma najlepszych przyjaciół, Daniela (Kacper Janusiński) i Rajmunda (Marek Marchewka), z którymi spędza całe dnie na powietrzu - najczęściej na trzepaku - nie idzie mu źle w szkole, a do kompletu do jego klasy przeniosła się właśnie nowa dziewczyna, która sprawia, że młodego zaczyna interesować jak rozmawiać z dziewczynami, jak się całować i tak dalej. Myślałby kto, że powrót kochanego ojca zza Atlantyku będzie powodem do radości. Ale to właśnie wtedy na tym sielankowym obrazie zaczynają pojawiać się pierwsze pęknięcia, a widz czuje podskórnie, że coś tu jest nie tak, jak się z początku wydaje (chyba że obejrzał zwiastun, albo przeczytał ten tekst, wtedy wie po prostu na pewno, że metaforyczny stolec tylko czeka żeby uderzyć w wiatrak). Szybko dowiadujemy się, że Alek zmaga się z chorobą alkoholową, a do pęknięcia wystarczy mu jeden, solidny bodziec. Długo czekać nie trzeba.

Powrót do tamtych dni (2021) - recenzja filmu [Kino Świat]. Trochę "Lśnienie", trochę "Ósmy pasażer Nostromo" 

Powrót do tamtych dni (2021) - recenzja filmu [Kino Świat]. Lato, przyjaźń i tata z Ameryki

W trakcie pogadanki po seansie, reżyser opowiedział o swoich inspiracjach. Film od początku miał trzymać widza w niepewności, powoli budząc potwora, a później, przeciągając kolejne sceny w nieskończoność, kazać czekać aż bestia zaatakuje. Ponieważ, jak sam mówi, suspens jest zdecydowanie bardziej przerażający, niż horror, niż momenty bezpośredniego wyrządzania krzywdy. To nieznośne wyczekiwanie, czy coś się stanie, a jeśli tak, to kiedy, sprawia, że widz jest w stanie empatyzować z bohaterami i, poniekąd, czuć ich strach. Ostatnie 30 minut to właściwie wyłącznie napięcie, wstyd i strach. Rozumiem jak ważne było pokazanie tego wszystkiego w metodyczny, niespieszny sposób, ale przyznam, że w pewnym momencie miałem już trochę dosyć. Tempo narracji to prawdopodobnie pojedynczy, największy grzech "Powrotu do tamtych dni". W ostatnim akcie nic się już właściwie nie dzieje, to już tylko kolejne sceny upadku. Za to sam finał, ostatnie dwie sceny... Przeżuły mnie, wypluły, a później jeszcze zdeptały.

Nic w tym filmie nie zagrało by z taką mocą jaką ostatecznie udało się osiągnąć, gdyby nie obsada. Teodor Koziar prezentuje się przed kamerą bardzo naturalnie i jak na pierwszy występ w życiu wyszło mu to całkiem solidnie, nawet jeśli miejscami trochę płasko. W ogóle cała dziecięca obsada wypadła bardzo sympatycznie. Weronika Książkiewicz gra współuzależnioną matkę Tomka, więc początkowo, kiedy sytuacja jest jeszcze wesoła, to po prostu taka miła, cichutka mama, lecz w drugiej połowie filmu brak stanowczości z jej strony sprawia, że cała ta zebrana sympatia gdzieś ulatuje, a widz zaczyna gardzić nią niemalże jak samym oprawcą - czyli dokładnie tak, jak powinno to wyglądać. Najbardziej niesamowity jest jednak Maciej Stuhr jako Alek. Sztuką jest będąc trzeźwym zagrać pijanego, który próbuje udawać, że jest trzeźwy, ale mu to nie wychodzi. Jeszcze większą sztuką jest zbudować postać w taki sposób aby, mimo jej okropnego zachowania, widz w dalszym ciągu był w stanie dostrzec jakieś echo tej osoby, którą bohater był wcześniej, zanim się stoczył. Żeby widz żałował go, a nie nienawidził. I ta sztuka się Maćkowi udała.

"Powrót do tamtych dni" będzie dla wielu ludzi filmem niezwykle istotnym i to abstrahując już nawet od jego jakości. Wiedz jednak, że ja oceniam go bez nagradzania dodatkowymi punktami za sam podjęty temat. Nawet i bez tego jest to po prostu dobry, mocny, szargający nerwy film. Takie wychodzą nam ostatnimi laty najlepiej.
 

Atuty

  • Świetna główna rola Stuhra;
  • Klimat tamtych dni;
  • Mistrzowski suspens;
  • To zakończenie...

Wady

  • Tempo opowieści trochę kuleje;
  • Mało rozbudowane poboczne postacie.

"Powrót do tamtych dni" nie będzie ani lekkim, ani miłym seansem, ale z całą pewnością wywrze na widzu wrażenie. Reżyser bez kolorowania pokazuje z jakimi koszmarami muszą na co dzień radzić sobie tysiące ludzi, często ukrywając prawdę przed resztą świata.

8,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper