Złoto z piasku. O fenomenie literackiej "Diuny" Franka Herberta

Złoto z piasku. O fenomenie literackiej "Diuny" Franka Herberta

Dawid Ilnicki | 09.10.2021, 13:00

Już niedługo na ekrany polskich kin wejdzie “Diuna” Denisa Villeneuve’a, ekranizacja sławnej powieści Franka Herberta, o której mówi się, że zdecydowanie wyprzedziła swoje czasy. Jak zwykle bywa w przypadku wizjonerów, pisarz długo nie miał szczęścia do wydawcy, bo mało osób poznało się na jego niezwykle skomplikowanej wizji, którą jednak możemy się dziś delektować, dzięki decyzji kilku odważnych ludzi. 

Cykl Franka Herberta, rozpoczęty “Diuną” wydaną w 1965 roku, nie miał dotąd szczęścia do odpowiedniej adaptacji filmowej, a w związku z tym nie stał się światowym fenomenem, na miarę “Gwiezdnych Wojen” czy “Władcy Pierścieni”. Nie oznacza to jednak, że nie cieszy się ogromną popularnością, widoczną choćby w ilości różnorakich wątków na forach internetowych czy też ogromie twórczości towarzyszącej temu dziełu, łącznie z wyraźnymi nawiązaniami w innych popkulturowych dziełach, także grach, takich jak choćby “Mass Effect”. Pomimo tego cykl nigdy nie znalazł się w mainstreamie, czyniąc z jego fanów kogoś pokroju Fremenów. Rasy, która nauczyła się żyć w niezwykle trudnych warunkach, egzystując w dobrze zorganizowanych niszach, na własnych zasadach. W tym sensie Kanadyjczyk Denis Villeneuve może się okazać kimś pokroju Paula Atrydy, który wprowadzi ich kulturę na salony i pozyska dla niej rzesze nowych fanów, a przy okazji rozpocznie również rewolucję w samej fantastyce, która w ostatnich latach wyraźnie utknęła na mieliznach.

Dalsza część tekstu pod wideo

O pewnych podgatunkach literatury fantastycznej, jeszcze kilkanaście lat temu, krążyła mocno krzywdząca opinia, że można przeczytać pięć dowolnych książek, a następnie napisać szóstą, dużo lepszą. Taką, która w kreatywny sposób przetworzy motywy obecne w poprzednich, nadając jej pozór czegoś świeżego. “Diuna” Franka Herberta jest w tym kontekście dziełem pomnikowym. Mało która powieść potrafiła bowiem w tak doskonały sposób budować niezwykle sugestywny świat przedstawiony. Dość powiedzieć, że powieść z 1965 roku opowiada o dalekiej przyszłości. Nie mamy w niej jednak do czynienia ani z komputerami, ani ze sztuczną inteligencją, które na dobre zainfekowały umysły autorów współczesnej twórczości spod znaku science-fiction. Głównym motorem napędowym cywilizacji zdaje się być zaś ekologia, rozumiana przez samego Herberta jako nauka o konsekwencjach działania, a także odwieczna walka o władzę, którą obserwujemy na planecie Arrakis. A wszystko zaczęło się od piaszczystych wydm…

Pustynny tygiel

Złoto z piasku. O fenomenie literackiej "Diuny" Franka Herberta

Inaczej niż w przypadku wielu innych pisarzy dzieciństwo, urodzonego w 1920 roku, Franka Herberta upłynęło pod znakiem łowienia ryb i pływania w łodziach, jako że autor “Diuny” dorastał na wsi. Jeszcze będąc dzieckiem wykazywał jednak spore zainteresowanie literaturą, a czytania nauczył się w pełni zanim skończył pięć lat. Później mocno pociągała go również fotografia. Dzięki niej zresztą nie uczestniczył w walkach w trakcie II wojny światowej, dokumentując ją na zdjęciach przez zaledwie sześć miesięcy, a następnie - ze względu na stan zdrowia - zwolniono go ze służby. W międzyczasie był już dziennikarzem dla kilku lokalnych dzienników, a w latach 40. zainteresował się kursem kreatywnego pisania, który pozwolił mu zdecydowanie podszlifować warsztat. Co ciekawe Herbert nigdy nie skończył studiów; wedle słów syna było to związane z tym, że uczył się wyłącznie tego co go interesowało, nie potrafił zatem skupić się na zaliczeniach kolejnych przedmiotów. Wczesne próby literackie, połączone z szerokimi zainteresowaniami, związanymi ze specjalizacjami ludzi, z którymi się zaprzyjaźniał, wskazywały, że w przyszłości może stworzyć coś interesującego. 

W końcówce lat 50. Herbert zadebiutował powieścią “The Dragon in the Sea” znaną także pod tytułem “Under pressure”, która z dzisiejszej perspektywy daje wgląd w to co inspirowało pisarza w tym czasie. Opowiada ona bowiem o świecie XXI. wieku, w którym Wschód i Zachód pozostają w konflikcie, a jego podłożem jest rzecz jasna walka o zasoby ropy naftowej, podkradane w specjalnie do tego przystosowanych łodziach podwodnych. Powieść była z początku przygotowywana do publikacji w częściach, które drukował magazyn “Astounding”, a następnie wydana jako całość. Odniosła ona sukces, ale nie uczyniła z Herberta znanego pisarza fantastycznego, a co za tym idzie nie poprawiła również kiepskiej sytuacji materialnej autora, którego w tych latach utrzymywała w zasadzie głównie jego żona Beverly Ann, pracująca przy tworzeniu reklam do lokalnych sklepów.

Pomysł na powieść, której akcja rozgrywałaby się na piaszczystej planecie, pojawił się w momencie, gdy Herbert miał napisać artykuł na temat piaskowych wydm, do jednego z lokalnych pism. O poziomie zafascynowania tym tematem świadczy to, że zebrany w trakcie prac nad nim materiał mógłby stać się podstawą pracy naukowej, a nie prasowej publikacji. Ta zresztą, jak się okazało, nigdy nie powstała. Pisarz natychmiast zaczął się zastanawiać jak wyglądałoby życie, gdyby piasek rozciągał się aż po horyzont, a rozważania te zaowocowały wizytą na wydmach, blisko Florence w stanie Oregon w 1957 roku, która ostatecznie utwierdziła go w przekonaniu, że warto się zająć tym tematem. Co ciekawe, początkowo protagonistą miał zostać pierwowzór książkowego Lieta Kynesa, czyli ekolog zafascynowany przedmiotem swoich badań, ale wraz z dodawaniem kolejnych warstw powieści, stał się on jedynie bohaterem drugoplanowym.

Wspomniany artykuł był tylko niewielką częścią ogromnej pracy, jaką Herbert podjął, by być w pełni przygotowanym do odtworzenia w najdrobniejszych szczegółach krajobrazu na pustynnej planecie Arrakis, a z drugiej strony przedstawienia hierarchii futurystycznego społeczeństwa, podzielonego na kilka zwaśnionych ze sobą rodów. Pomocne w wymyśleniu specyficznego, niezwykle skomplikowanego systemu religijnego było spotkanie na swojej drodze Ralpha i Irene Slattery, pary psychologów, z którymi autor długo rozprawiał na temat Freuda, Junga, a także buddyzmu zen, który w znaczącym stopniu wpłynął na opisywaną przez niego rasę Fremenów. Da się tu jednak zauważyć również wpływy sufizmu, katolicyzmu, protestantyzmu, hinduizmu, a przede wszystkim różnych odmian islamu, tworzących coś co syn Franka, Brian nazwał “spirytualnym tyglem”. Z podobnym podejściem będziemy mieli do czynienia już kilkanaście lat później, w przypadku “Gwiezdnych Wojen” George’a Lucasa, w których nieprzypadkowo często widzi się wpływy wielkiej powieści z 1965 roku.

“Diunę” w równym stopniu ukształtowała również wielka literatura, nie tylko swych czasów. Tak jak w “Grze o Tron” George’a Martina widzi się swoistą, fantastyczną wersję Wojny Dwóch Róż, tak powieść Franka Herberta często bywa nazywana mocno uwspółcześnioną wariacją na temat monumentalnej pracy historycznej Edwarda Gibbona “Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego”, a podobieństwami pomiędzy obu dziełami zajmowało się w przeszłości kilku badaczy. Widać w niej rzecz jasna pewne tematy, pojawiające się wcześniej w twórczości jednego z ojców założycieli literatury science-fiction Edgara Rice’a Burroughsa, jak choćby “Bogowie Marsa”. Wreszcie “Diunę” traktuje się często również jako komentarz do innego, wielkiego i osławionego obecnie dzięki adaptacji, cyklu fantastycznego, czyli “Fundacji” Isaaca Asimova, która powstała w 1951 roku i podobnie jak dzieło Herberta droga do sławy była w jej przypadku wyjątkowo kręta.

Zawsze pod górkę

Złoto z piasku. O fenomenie literackiej "Diuny" Franka Herberta

Wielka praca jaką Herbert wykonał w trakcie kilku lat zaowocowała trzema częściami “Świata Diuny”, publikowanymi w magazynie “Analog”, którym zarządzał legendarny John W. Campbell, od grudnia 1963 roku do lutego 1964. Autor nie był jednak do końca zadowolony z takiego sposobu dystrybucji i cały czas pracował nad powieścią, która przybrała swój ostateczny kształt w 1965 roku i została rozesłana do wielu różnych wydawnictw. Tu jednak spotkał pisarza spory zawód, bo żadne z nich nie chciało opublikować tak skomplikowanej i trudnej, zwłaszcza na tle ówczesnej twórczości fantastycznej spod znaku przygód Bucka Rogersa, powieści, która w dodatku na żywo okazywała się solidnej grubości tomiszczem, kosztującym wtedy spore pieniądze.

“Całkiem możliwe, że popełniamy błąd dekady nie chcąc wydać Diuny Franka Herberta”- odpisał cytowany przez New Yorkera przedstawiciel jednego z wydawnictw, które odmówiły autorowi w tym czasie. Trudno powiedzieć, czy była to czysta kurtuazja czy też wyraz bezsilności człowieka, który pomimo fascynacji nadesłanym materiałem nie był w stanie spacyfikować przeważających w redakcji głosów, że opublikowanie przez nich powieści okaże się finansową klapą. Z dzisiejszej perspektywy należałoby mu jednak pogratulować celności prognozy. Potwierdza ją  choćby to, że pierwsze kopie “Diuny” stanowiły prawdziwy rarytas w świecie science-fiction i były sprzedawane na aukcjach za więcej niż 10000 dolarów. Z początku nie cieszyły się jednak tak wielkim wzięciem.

Po kilkudziesięciu odmowach powieść zakupiło wydawnictwo Chilton Book Company, w tym czasie nie publikujące beletrystyki, a zajmujące się raczej książkami biznesowymi, a także instrukcjami naprawy samochodów. Sam pisarz zażartował, że książka powinna zostać wydana pod tytułem “Jak naprawić ornitopter”, tak by lepiej pasowała do katalogu, dodając do tego, że cieszy go fakt, iż firma ma doświadczenie w wypuszczaniu grubych tomów. Za decyzją o daniu szansy powieści Franka Herberta stał Sterling Lanier, który szybko jej pożałował, bowiem po kiepskiej sprzedaży pierwszych tomów i sugestiach, że są one zwyczajnie zbyt drogie, został on zwolniony. Branża bardzo szybko doceniła to dzieło, honorując je prestiżowymi nagrodami Hugo i Nebula, co pozwoliło przetrwać jej trudny moment, do czasu aż zaczęła się formować grupa fanów, polecająca “Diunę” swoim znajomym, co wraz z przygotowywanymi w tym czasie przez pisarza kolejnymi częściami cyklu, zadecydowało o jego wielkiej karierze i statusie legendy.

Ekranizacja powieści Franka Herberta, zrealizowana przez Denisa Villeneuve’a, jest zapowiadana jako pierwsza, która uda się w pełni, po fiasku starań Alejandro Jodorowsky’ego i filmie Davida Lyncha, którego wyrzekł się sam reżyser. Trudno przy tym oprzeć się wrażeniu, że pojawia ona w doskonałym momencie. Z jednej strony bowiem w ostatnich latach, zwłaszcza po artystycznych klapach ostatnich odsłon nowych “Gwiezdnych Wojen”, a także serialowej “Gry o Tron”, w świecie fantastyki mamy do czynienia ze sporą luką, którą ktoś musi zapełnić.

“Diuna” zdaje się również idealnie trafiać we współczesne lęki, związane z coraz większym zagrożeniem katastrofą ekologiczną, a także z poczuciem, że rozwój technologiczny - jakże skromnie kreślony na stronach powieści - wcale nie przyczynia się do rozwoju społecznego i być może - jako cywilizacja - powinniśmy pójść w inną stronę. Oby za ewentualnym komercyjnym sukcesem tego widowiska poszło większe skupienie na tworzeniu oryginalnych wizji, zarówno filmowych jak i literackich, jak również - co jest o wiele ważniejsze - zwiększenie świadomości funkcjonowania człowieka w określonym ekosystemie, który może przecież bardzo łatwo obejść się bez niego, na co wskazywał już sam Herbert.

Źródło: własne
Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper