THRILLERY LAT 90
Lata dziewiędziesiąte w kinie rozrywkowym to czas największej popularności thrillerów psychologicznych. Oczywiście obecnie gatunek ten jest dalej popularny i nic nie wskazuje na to by groziło mu zapomnienie. Tym nie mniej to właśnie ostatnia dekada dwudziestego wieku to okres, w którym powstało najwięcej klasycznych dreszczowców przedkładających gęstą atmosferę zagrożenia ponad efekciarstwo. Czy jednak to co trzydzieści lat temu intrygowało, dziś wywołuje nadal gęsią skórkę czy raczej wzbudza ciarki żenady. Aby odpowiedzieć na to pytanie warto się przyjrzeć kilku poniższym przykładom.
SUBLOKATORKA (tytuł oryginalny: Single White Female)

To klasyczny przedstawiciel nurtu psychologicznych dreszczowców lat dziewiędziesiątych. Fabuła jest prosta jak drut. Allison to młoda mieszkanka wiekiej amerykańskiej metropolii, która po burzliwym rozstaniu z chłopakiem szuka tytułowej sublokatorki. Wybiera cichą Hedrę, która wydaje się być uosobieniem spokoju i równowagi. Niestety stopniono Hedra coraz bardziej zaczyna naśladować Allison co przeradza się w obsesyjną próbę kontroli nad jej życiem. Siłą filmu nie jest wcale wielostopniowa intryga pełna zaskakujących zwrotów akcji. Bo takich w tej produkcji po prostu nie ma. "Sublokatorka" to jednak świetne stadium stopniowego popadania w obłęd. I w tym stopniowaniu napięcia twórcy sprawdzili się doskonale. Nic nie dzieje się tu bez przyczyny, a narodziny obsesji na punkcie innej osoby przedstawiono w wiarygodny sposób uciekając od nieprawodpobnych i naciąganych wątków. Film nie odniósłby swego czasu tak dużego sukcesu gdyby nie odtwórczynie głównych ról. Zarówno Bridget Fonda jak i Jeniffer Jason Leigh zagrały role, które zdefiniowały ich kariery. Wreszcie pod kątem realizacyjnym film to rzemieślnicza robota w najlepszym tego słowa znaczeniu. Klimatyczna ścieżka dżwiękowa buduje duszną atmosferę. Scenografia wiernie oddaje atmosferę miejskiej kamienicy w której za zamkniętymi drzwiami mieszkania rozgrywa się dramat. Wreszcie reżyserii cokolwiek trudno zarzucić. Reżyser dokładnie wie w jaki sposób zwrócić uwagę widza i czyni to w sposób nienahalny. "Sublokatorka" z całą pewnością nie jest dziełem definiującym kino. To klasyczny dreszczowiec opowiedziany w precyzyjny sposób świetnie pokazujący, że w wielotysięcznym mieście można być bardziej samotnym niż w chatce na odludziu. To dalej kino rozrywkowe, ale pokazujące w najlepszy z możliwych sposobów, że rozrywka nie musi być głupia. A z dzisiejszej perspektywy całość broni się niemal na każdym polu. Oczywiście widać tu upływ czasu, ale pod kątem samej treści i fabuły opowieść nie straciła nic na aktualności. "Sublokatorkę" ogląda się tak samo dobrze jak trzy dekady temu co świadczy o jakości tej produkcji. Szkoda tylko, że po latach zdecydowano się na sequel, który delikatnie rzecz ujmując pozostał w cieniu oryginału.
NAGI INSTYNKT (tytuł oryginalny: Basic Instinct)
Paul Verhoven- reżyser "Nagiego instynktu" o swoim filmie powiedział kiedyś: "Takie filmy jak ten powstają raz na kilkadziesiąt lat". I pewnie większość reżyserów tak wypowiada się o swoich dziełach co często jest obiektywnie dalekie od rzeczywistości. Jednak tym razem Verhoven miał 100% racji i jest duża szansa że zgodzą się z tym zarówno Ci którzy "Nagi instynkt" uwielbiają jak i Ci którzy darzą go szczerą niechęcią. Ten thriller erotyczny jest bowiem filmem odważnym, bezkompromisowym i przekraczającym granice, które nawet współcześnie są przez wielu producentów uważane za tabu w mainstrimowym kinie rozrywkowym. Ale zacznijmy od początku. A właściwie od początku filmu. W pierwszej scenie widzimy parę uprawiającą seks. To odważne i nietypowe otwarcie filmu. W trakcie uniesienia kobieta, której twarzy nie widzimy zabija swojego kochanka szpikulcem do lodu. I właśnie mieszanka seksu i przemocy to "Nagi instynkt" w pigułce. Jednak mimo tytułowi produkcja nie żeruje na najniższych instynktach widza. Seks i przemoc nie są tu po to by jedynie szokować, ale stanowią bardziej wyraziste tło dla opowiadanej historii. Główna intryga kryminalna jest rozpisana w mistrzowski sposób dzięki czemu twórcom udaje się stopniować napięcie aż do samego finału. Dodajmy zaskakującego i niejedoznacznego zarazem. Dziś "Nagi instynkt" dalej może szokować, pomimo tego że w ciągu ponad 30 lat od jego premiery na świecie zaszła prawdziwa kulturowa i obyczajowa rewolucja. To tylko świadczy o tym, że na swój sposób film wyprzedzał swoje czasy.
SLIVER (tytuł oryginalny: Sliver)

"Sliver" powstał na fali ogromnej popularności "Nagiego intynktu". To miał być kolejny thriller z mocnym wątkiem erotycznym. Sukces miało zapewnić obsadzenie w głównej roli Sharon Stone, która wówczas była na hollywoodzkim szczycie. I skrojony wg sprawdzonego przepisu "Sliver" jest filmowym daniem bardzo smacznym choć z całą pewnością niewybitnym. Całość to rzemieślnicza hollywoodzka robota dzięki czemu seans jest przyjemną rozrywką. Kuleje tutaj niestety chemia między odtwórcami głównych ról. Prasa jeszcze przed premierą filmu donosiła o kłótniach na planie do jakich dochodziło pomiędzy Sharon Stone i Williamem Baldwinem. I niestety ten brak filmowej chemii między dwoma postaciami, których z fabularnego założenia miała połączyć niemal zabójcza namiętność jest aż za nadto widoczny. Pomimo tego całość prezentuje się jednak w dalszym ciągu zjadliwie nawet dziś, choć do wspomnianego wczesniej "Nagiego instynku" temu filmowi niestety bardzo daleko.
RĘKA NAD KOŁYSKĄ (tytuł oryginalny: The Hand That Rocks the Cradle)

"Ręka nad kołyską" ku zaskoczeniu wszystkich okazała się prawdziwą box officową bombą. Przy budżecie niespełna 12 milionów dolarów film w samych Stanach Zjednoczonych zgarnął pokaźną jak na tamte czasy sumę niemal 90 milionów dolarów. Ogromny sukces kasowy filmu przyczynił się do tego, że dziś ta produkcja uznawana jest za jedną z kultowych w swoim gatunku. Sama fabuła jest banalnie prosta i przewidywalna. Kobieta pragnąca zemsty zatrudnia się jako niania i powoli wdraża swój plan zniszczenia osób, na których chce się odegrać za samobójczą śmierć męża. Odgrywająca główną rolę Rebeca de Morney jest zimna, chłodna i wyrahowana. Przez cały film śledzimy jak skrupulatnie knuje by powoli dokonywać erozji każdej sfery życia rodziny na której chce się zemścić. I samo śledzenie poczynań głównej bohaterki jest intrygujące i ciekawe. Duża zasługa w tym sprawnej reżyserii i oczywiście samej Rebeci de Morney, której rola stała się swego czasu niemal ikoniczna. Niestety przy powrocie do filmu po latach na wierzch wychodzą wady, których dawniej nie dostrzegałem. Postacie w filmie są boleśnie jednowymiarowe. Brak tu jakiegokolwiek znuiansowania. O ile chorobliwie i obsesyjnie pragnąca zemsty postać Payton odgrywana przez De Morney mieści się w kanonie gatunku o tyle reszta postaci jest już albo zwyczajnie nudna albo karykaturalnie skrzywiona w stronę szlacetności i dobroci. W odbiorze całości nie pomaga finał, który trąci sztucznością i wygląda jakby został napisany na kolanie po tylko by domknąć całą historię. I w tym przypadku o dziwo lepiej sprawdza się niedawny remake, który choć niepozbawiony wad, ogląda się lepiej niż oryginał.
NIGDY NIE ROZMAWIAJ Z NIEZNAJOMYM (tytuł oryginalny: Never talk to strangers)

Hollywood uwielbia przyklejać aktorom i aktorkom gatunkowe łatki. Jeżeli Rebeca de Mornay sprawdziła się w wyżej przytoczonym thrillerze, który odniósł kasowy sukces to najbezpieczniej jest stworzyć kolejny thriller z tą aktorką właśnie w roli głównej. I tak narodziła się gwiazda psychologicznych dreszczowców. Tym razem jednak to De Mornay wciela się w postać, którą prześladuje tajemniczy nieznajomy podsyłając jej początkowo liściki, a póżniej coraz bardziej ingerując w prywatne życie. Pojawienie się tajemniczego prześladowcy zbiega się z pojawieniem się w życiu bohaterki przystojnego mężczyzny, z którym nawiązuje płomienny romans. Tajemnica i seks. To miało zapewnić produkcji popularność. Do tego na deser dorzucono zaskakujące zakończenie. Przepis na sukces? Tak. Choć twórcy filmu nie odkrywają koła na nowo to ich produkcja to solidny klimatyczny dreszczowiec bardzo umiejętnie dozujący i stopniujący napięcie. Ogląda się go dobrze nawet dziś po wielu latach od premiery choć nie każdemu może przypaść do gustu zakończenie. To właśnie ono jednak w mojej ocenie sprawia, że o tym filmie się pamięta.
SYPIAJĄC Z WROGIEM (tytuł oryginalny: Sleeping with the enemy)
Po ogromnym sukcesie "Pretty Woman" zakoczeniem dla wielu osób była kolejna kinowa rola Julii Roberts. Wszyscy spodziewali się, że ujrzymy ją w następnej komedii romantycznej próbującej odtworzyć sukces wcześniejszego filmu. Tymczasem Roberts zagrała w thrillerze stanowiącym swego rodzaju przeciwwagę do hollywoodzkich romansideł. Oto bowiem "Sypiając z wrogiem" to prosta fabularnie historia kobiety próbującej uwolnić się z przemocowego związku, w którym tkwi od lat. Film jest zrealizowany sprawnie a historia opowiedziana jest w potoczysty sposób dzięki czemu nie ma mowy o nudzie w trakcie seansu. Atmosfera jest budowana za pomocą dobrze znanych środków, a aktorzy ze swoich zadań wywiązują się conajmniej dobrze. Tym nie mniej produkcja została przez krytyków niemal zrównana z ziemią i niestety w pewnym sensie całkiem zasłużenie. "Sypiając z wrogiem" choć był filmem kinowym to bardziej przypominał telewizyjny dramat taśmowo kręcony przez ówczesne kablówki. Temat choć społecznie nośny i uniwersalny to jednak został wykorzystany jako tło dla dreszczowca wywołującego co najwyżej letnie emocje. Produkcja z takim budżetem, topową gwiazdą w obsadzie i przede wszystkim traktująca o tak ważnym temacie, mogła a nawet powinna być zrealizowana o niebo lepiej. Powstał średni film, który gdyby nie nazwisko Roberts na liście płac, zapewne przeeszedłby zupełnie bez echa. A szkoda. Bo temat zasługuje na znacznie poważniejsze i odważniejsze podejście.
SYNALEK

To podobny przypadek jak wyżej opisany. Po sukcesie "Kevina samego w domu" odtwórca głównej roli Macauley Culkin zagrał w thrillerze próbując nie dać sie zaszufladkować jako słodki Kevin. "Synalek" to opowieść o dziecku przesiąkniętym złem, które próbuje za wszelką cenę zniszczyć swojego kuzyna, w którym widzi zagrożenie. Typowa dla lat dziewiędziesiątych fabuła pod kątem oryginalności wybija się jedynie tym, że anatgonistą nie jest dorosły, a dziecko. Kontrast między słodką twarzą Culkina, a złowieszczym charakterem granej przez niego postaci miał być najmocniejszą stroną tej produkcji. I choć Culkin w swojej roli wypada nad wyraz dobrze to całość grząźnie w gatunkowych kliszach serwując widzom emocje na niesatysfakcjonującym poziomie. Napięcia w tej produkcji nie ma praktycznie wcale, a cukierkowy finał dopełnia obrazu produkcji pozbawionej jakiejkolwiek iskry. To solidnie zrelizowany film, który jednak nie wzbudza żadnych emocji co dla dreszczowca jest chyba największym obciążeniem. Tak było kiedyś, tak jest tym bardziej dzisiaj, niemal 30 lat po przemierze.