Crash Bandicoot 4: Najwyższy Czas - mój pojedynek z Ivanem Drago

BLOG O GRZE
810V
user-89487 main blog image
grzaniec | 14.08.2022, 22:11
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Lubię stawiać sobie różne wyzwania. 100 pompek w jednej serii po 2 miesiącach ćwiczeń - da się zrobić, pokonanie 10 kilometrów biegiem po 100 dniach treningów - zaliczone. Czytając i oglądając różne materiały na temat gry “Crash Bandicoot 4: Najwyższy Czas” zwróciłem uwagę na to, że wszyscy recenzenci podkreślają wyśrubowany poziom trudności tej gry. Pomyślałem - platyna w tym tytule to byłoby coś. Challenge accepted - to idealne wyzwanie dla mnie.

Zawsze bardzo lubiłem gry platformowe. W latach dziewięćdziesiątych grałem chyba we wszystko co w tej tematyce ukazało się na PC, a także sporo u kolegów na Amidze, NESie i C64. Niestraszne mi Castlevanie (Dracula’s Curse to moja ukochana gra), a pierwsza gra na PCie którą zainstalowano mi jeszcze w sklepie (93 rok, wicie-rozumicie, o piractwie mowy być jeszcze nie mogło) to platformówka James Pond 2: Robocod. Prehistoric 1,2 - zaliczone, Zool - zaliczony, Gods, Risky woods (oryginał z kolekcji klasyki komputerowej!), Brian The Lion, Titus the fox - wszystko to przechodziłem świetnie się przy tym bawiąc. A to tylko część tytułów które ukończyłem.

Już jako nastolatek przerzuciłem się jednak na bardziej “poważne” gry - głównie RPG i RTS. Idąc na studia całkowicie porzuciłem to hobby. Dopiero kilka lat temu, po blisko dziesięciu latach przerwy od grania, kupiłem swoją pierwszą konsolę - PS4. TLoU, pierwsza gra którą się zachwyciłem, zdecydowanie nie nadawała się do tego, aby pokazać ją dzieciom. Pogrzebałem w internecie, poczytałem tu i ówdzie i zamówiłem dla nich grę “Rayman Legends”. Dzieci zakochały się w tej grze… A ja razem z nimi. Dla mnie to najlepsza gra platformowa jaka kiedykolwiek powstała, ukończenie i platynowy puchar to był dla mnie obowiązek - ale to już temat na inny blog.

Jakiś czas później zakupiłem remaster trylogii Crash Bandicoot. Platformówek 3D (choć w tym przypadku to bardziej 2,5D) nigdy jakoś specjalnie nie lubiłem, ale Crash (i później jeszcze Spyro) sprawiły że szybko zmieniłem zdanie. Zewsząd słyszałem że trylogia Crasha jest trudna. I rzeczywiście, ukończenie (wraz ze wszystkimi platynami i poziomem Stormy Ascent) gry było wyzwaniem, ale wcale nie takim strasznym jak mi się wydawało. Stare, zardzewiałe, blisko czterdziestoletnie paluchy dały radę.

Aż tu nagle Crash pojawił się w nowej odsłonie. Z zakupem wstrzymałem się co prawda do pierwszej promocji na PS Store, ale przecież nigdzie mi się nie spieszyło. 12-letni syn, bardzo dobry w grach zręcznościowych (platyna w trylogii Crash Bandicoot i Rayman Legends) od razu rzucił się na niego, ale gdzieś w połowie gry stwierdził że się poddaje i nie będzie więcej próbował. To właśnie ten moment sprawił, że postanowiłem podjąć wyzwanie.

Od czego zacząłem? Zrobiłem sobie koktajl z surowego jajka, który wypiłem oglądając fragment treningu Rocky’ego przed pojedynkiem z Iwanem Drago:

Na kolację zjadłem jajecznicę i wykonałem trening kung fu ze szczególnym uwzględnieniem palców u rąk:

Późnym wieczorem, gdy wszystkie dzieci (i żona) byli już w łóżkach, a pies w klatce w garażu, odpaliłem moje wyjące PS4. Zacząłem od ustawienia nowoczesnego trybu gry, gdzie nie trzeba martwić się ilością żyć i zaczynać po ich stracie poziomu od początku. Jedyny minus tego trybu to nieustannie bijący po oczach i zawstydzający - niekiedy nawet trzycyfrowy - licznik straconych żyć na danym poziomie.

Pierwsze dwa etapy - o co te recenzenckie żale? - idzie jak z płatka. Z tyłu głowy miałem oczywiście świadomość, że początkowe poziomy służą bardziej do uczenia się podstawowych mechanik i zrośnięcie pada z dłońmi, niż do łamania charakterów. A wygląda to mniej więcej tak: skok, wślizg, obrót, iks, kwadrat, kółko, kwadrat, kwadrat - wszystko w ułamkach sekund. Jasna cholera, miało być trzy razy kwadrat a nie dwa! I dlaczego wcisnąłem to cholerne kółko o ułamek sekundy za wcześnie będąc w powietrzu! Zamiast wślizgu zrobiłem body slam w przepaść! Do tego milimetrowa precyzja - zapomnijcie o analogach, tylko krzyżak!

Już na tym etapie miałem świadomość konieczności wielokrotnego przechodzenia każdego poziomu aby zebrać wszystkie diamenty i skrzynki. Przy pierwszym przejściu postanowiłem jednak tego nie robić. 

No dobra, zaczynamy nowy poziom w świecie “Pustkowia Grozy”, gdzie dostajemy do dyspozycji nową maskę pozwalające na przemian chować i przywoływać fragmenty otoczenia przyciskiem R2:

R2 + kwadrat czy może kwadrat + R2?

Niby proste, ale mój mózg potrzebował kilkudziesięciu minut aby skoordynować dodatkowy przycisk z pozostałymi. Licznik utraty żyć zaczął niebezpiecznie oscylować wokół liczby 20. Po przejściu 3 poziomów i około półtorej godziny grania postanowiłem zakończyć dzień pierwszy.

Kolejne dni i poziomy mijały jak kolejne rundy w walce Rockiego z Ivanem. Drugi… Trzeci.. Czwarty… Piąty… Nowe postacie, których poruszanie się i umiejętności są całkowicie inne od tych, którymi dysponuje główny bohater. Nowe maski, których właściwości należy doskonale poznać. Wszystkiego trzeba się nauczyć.

Dolecę czy nie dolecę?

Cierpliwość, pokora, umiejętność uczenia się na błędach to podstawowe cechy charakteru testowane przez Crasha. Bądźcie gotowi na umieranie, masę umierania, tyle umierania, że gry From Software to przy tym zabawa dla przedszkolaków. Bez dużych pokładów cierpliwości można szybko się zniechęcić. Ta gra nie wybacza najmniejszych błędów, pokora jest tu kluczem bez którego nadejdzie frustracja i chęć poddania się. Jeśli podchodzisz do gier jak Warren Beatty do romansowania, a twoim celem jest szybkie ich ukończenie i zabranie się za następną - to nie jest gra dla ciebie. Musisz poświęcić jej całą swoją uwagę i mnóstwo czasu.

Kolejne światy, kolejne poziomy, kolejni bossowie. Powoli zaczynam czuć tę grę. Poza problemami z odrzutową deską surfingową i małym polarnym misiem, poziomy kończę z licznikiem śmierci w przedziale 20-30. I tak aż do nokdaunu który zaserwował mi poziom “Godzina Szczytu” w przedostatnim świecie.

To miejsce długo będzie mi się śnić po nocach...

Poziom nie dość że długi, to jeszcze ostatnia przeszkoda - latające stanowczo za szybko jak na moje zmysły samochody, po których trzeba przedostać się na drugą stronę autostrady - jest jakimś mało śmiesznym żartem. Nie pomylę się wiele jeśli powiem że zginąłem w tym miejscu 40!!! razy. Co więcej - powtórzyłem ten wyczyn w kolejnym poziomie “Wielka Ucieczka” (The Crate Escape - fajna gra słów z tym tłumaczeniem - uwielbiam film “The Great Escape”), gdzie pierwsza część poziomu w której gra się Cortexem doprowadzała mnie do furii przez dość dziwną i nieprecyzyjną formę poruszania się tej postaci, a druga część poziomu - skakanie po wypadających z maszyny latającej paczkach niczym Nathan Drake - jeszcze to uczucie wzmocniła. Tutaj sumaryczna ilość zgonów przekroczyła już 60.

Hej Nate, umiesz tak?

Ostatni świat w grze - “Wyspa Cortexa” - zaczyna się niewinnie. Pierwszy poziom jest w miarę prosty, drugi do zrobienia, kolejny - “Zamek Cortexa” -  to już prawdziwa droga krzyżowa. Dotarcie do kolejnych checkpointów świętowałem jak osiemnaste urodziny. Poziom wymaga idealnego timingu i doskonałej znajomości mechanik związanych z maskami. Pokonanie ostatniego przeciwnika - Cortexa - to już przy tym kaszka z mleczkiem. Tutaj liczba zgonów była już trzycyfrowa…

Sukces czy porażka? No z jednej strony gra ukończona. Zajęło to ok 30 godzin na przestrzeni miesiąca. Sukces. Ale… Przecież do platyny droga daleka jak na Księżyc. Zatem co dalej?

Po pierwszym ukończeniu gry postanowiłem zdobyć cztery kolorowe klejnoty, które odblokowują niedostępne wcześniej przejścia na wybranych poziomach. Klejnoty te są sprytnie poukrywane. Bez podpowiedzi udało mi się znaleźć tylko jeden. O resztę musiałem już zapytać starszych i mądrzejszych z playstationtrophies.

Kolejno zabrałem się za przejście światów “na odwrót”, aby po raz kolejny przećwiczyć sobie układy poziomów. Dodatkowe efekty graficzne pojawiające się w poszczególnych etapach nie przeszkadzają za bardzo, choć prawdę mówiąc gra spokojnie mogłaby się obejść bez tego trybu - są dodane trochę na siłę, a wyzwań w tej grze i tak jest bardzo dużo. To jakieś dodatkowe 20 godzin i kolejny miesiąc.

Gdy uporałem się z poziomami “na odwrót”… gra oferuje kolejne wyzwanie, tym razem już na poważnie odsiewające chłopców od prawdziwych mężczyzn. Idealne relikty. O co w nich chodzi?

Każdy poziom (zwykły i “na odwrót”) oferuje sześć przezroczystych klejnotów do zdobycia - kolejno za zdobycie 40%, 60% i 80% owoców, zniszczenie wszystkich paczek, utratę co najwyżej trzech żyć i znalezienie ukrytego klejnotu. Idealny relikt dostaniemy gdy… spełnimy na danym poziomie pięć z tych wymagań (nie trzeba znaleźć ukrytego klejnotu) nie tracąc przy tym ani jednego życia! I told you, this is serious!

Wiedząc już co i jak potrzebowałem motywacji. Muzyka podnosząca ciśnienie idzie z pomocą:

Teraz możecie wrócić do opisów poziomów na których ginąłem kilkadziesiąt razy i wyobrazić sobie co to oznacza. Zebrałeś wszystko ginąc na ostatniej przeszkodzie (poziom Godzina Szczytu)? Nie ma zmiłuj, grasz od nowa. Pędzisz na niesterownym niedźwiadku polarnym omijając gdzieś po drodze jedną skrzynkę? Graj od nowa. Nie wziąłeś skrzyneczki ukrytej tak że kompletnie jej nie widać? Sorry Winetou…

Tak, za tym fioletowym owocem ukryto skrzynkę...

Jeśli dodać do tego że po każdej wpadce trzeba wczytać poziom od nowa (bo straciliśmy życie co jest zabronione), gdy na PS4 ładowanie trwa kilkadziesiąt sekund, to możecie sobie wyobrazić jak mocno to jest frustrujące. Jedynym ułatwieniem jest fakt, że na bonusowych ścieżkach każdego poziomu nie traci się żyć. Dobre i to :)

Najważniejsza porada, oprócz trzech wymienionych na początku tego tekstu, to taka by się nie spieszyć. Docierając do trudniejszej sekcji danego poziomu warto się zatrzymać i poczekać na odpowiednie ustawienie poruszających się przeszkód/wrogów. To znacznie zwiększa szanse przetrwania, chociaż bywają sytuacje gdy bez improwizacji i odrobiny szczęścia się nie obejdzie.

I tak minęły kolejne 3 miesiące, około 60 godzin gry, z czego ze 20 na tylko 3 poziomy:

  1. “Awaryjne Lądowanie”

    Jazda na tym małym dinozaurze przyprawiła mnie o mnóstwo siwych włosów. Nie dość że zginąć na tym poziomie można praktycznie w każdej chwili bo zatrzymać się nie wolno, to jeszcze skrzynki poustawiane są w niektórych miejscach w tak perwersyjny sposób, że bez fury szczęścia nie da się tego przejść. To pierwszy z poziomów który dał mi tak popalić że wyglądałem jak Van Damme po walce z Tong Po.

  2. "Godzina Szczytu"

    Tak, tak, pisałem już wcześniej o tym poziomie. Ta nieszczęsna autostrada… Kilkudziesięciokrotne powtarzanie tego poziomu sprawiło że moja suczka została matką. Już tłumaczę… Całkowicie wolny dzień. Trójka dzieciaków pojechała z żoną do babci. Mam spokój. To ten dzień - myślę sobie. “Godzina szczytu” pęknie dzisiaj. Jak nie teraz to nigdy. Tak mocno zapaliłem się do grania, że zignorowałem cieczkę u mojego psa. Do tej pory dmuchałem na zimne i wychodziłem razem z nią pilnując, aby żaden pies z sąsiedztwa nie dostał się na moją ogrodzoną posesję. Wcześniej przecież żaden nawet nie próbował… Pomyślałem więc że nic się nie stanie jeśli na 10 minut wypuszczę ją bez nadzoru. W końcu poziom sam się nie przejdzie… No i po tych 10 minutach - dwóch próbach, oczywiście bez powodzenia - otwieram drzwi a tam pies sąsiada przekopując się pod siatką robi wiecie co… Sytuacja mnie przerosła.

    To ten moment w którym pomyślałem - odinstaluję to cholerstwo, wykasuję sejwy, tylko cholerne pucharki będą mi przypominać o tej traumie.

    Musiałem sobie zrobić tydzień odwyku po którym paradoksalnie… udało mi się sprawnie ten poziom ukończyć.

    Epilog: dwa i pół miesiąca później urodziły się dwa pieski, z czego jeden zdechł przy porodzie, a drugi od jakiegoś czasu jest już u nowych właścicieli.

  3.  “Toksyczne tunele”.

    Jeden z ostatnich poziomów w grze. Przy pierwszym przejściu nie sprawił mi wielkich problemów, ale teraz trzeba było przejść sekcję specjalną, którą można podążyć jedynie zdobywając wcześniej kolorowe kryształy. Ten kto ją zaprojektował ma albo wielkie poczucie humoru, albo skłonności do sadyzmu. Ile razy ja tam zginąłem… Chyba w tym celu stworzono notację wykładniczą w kalkulatorze. To ten moment w którym podjąłem decyzję o graniu tylko wtedy gdy nikogo nie ma w domu. Bez przeklinania na głos nie mogło się obejść. Po raz kolejny byłem bliski porzucenia gry. Ale wtedy przypomniało mi się to:

     

    Nie wiem jak, ale w końcu pobiłem ten poziom. Chyba tylko dzięki wrodzonemu uporowi. Kolejne nie sprawiły mi już kłopotów.

Idealne relikty to zabawa na kolejne kilkadziesiąt godzin, rozsmarowane u mnie na 2 miesiące. Bez anielskich pokładów cierpliwości naprawdę nie radzę do tego wyzwania podchodzić. Ale gdy się już uda - satysfakcja jest ogromna.

Co dalej? Zdobywając idealne relikty z pewnością po drodze uda się zdobyć taśmy z retrospekcjami. Są one porozrzucane po niektórych poziomach. Trzeba je tylko znaleźć docierając do nich bez utraty życia. Odblokowują one dodatkowe poziomy w których naszym zadaniem jest zebranie wszystkich skrzynek. Wyzwanie to w porównaniu z idealnymi reliktami jest przyjemnością. Jest to trochę połączenie zręczności i myślenia w jakiej kolejności niszczyć skrzynki, aby nie uniemożliwić sobie dotarcia do kolejnych. Czysta przyjemność i odpoczynek na kilka godzin.

Teraz można powiedzieć że połowa (tak!) gry za nami, bo… dotarliśmy do ostatniego wyzwania - przechodzenia etapów na czas, oczywiście bez straty życia. Ułatwieniem jest to, że niektóre skrzynki zmieniają się na takie, które na sekundę, dwie lub trzy zatrzymują upływ czasu. Twórcy uznali - w przeciwieństwie do klasycznej trylogii - że nie zadowalają ich złote relikty. Stary, jeśli dotarłeś do tego miejsca to na pewno dasz sobie radę z platynowymi - pomyślał programista i nacisnął ENTER w duszy przypominając sobie fragment filmu Matrix gdy Agent Smith mówi do Neo “I’m gonna enjoy watching you die mr. Anderson”.

No dobra, to nie może być nie do zrobienia. Wezmę się za pierwszy poziom (w końcu jest taki łatwy) i zobaczymy. Pierwsza próba - idę jak burza nie zatrzymując się nigdzie nawet na chwilę. Myślę sobie - lepiej się nie da - platyna musi być. Jakie było moje zdziwienie gdy pokazał się złoty relikt a do platyny brakowało mi 12 sekund! Łooo Panie… Przecież ja nigdy tego nie zrobię! Ale zaraz, zaraz, czyż nie miałem takich myśli już wielokrotnie? Dobra, popatrzmy jak robią to inni… No i to jest to miejsce w którym całe dotychczasowe doświadczenie z grą wyrzucamy do kosza. Po pierwszy ukończeniu gry dostajemy nową umiejętność - przyspieszone wirowanie aktywowane przy trzykrotnym naciśnięciu kwadratu w około półsekundowych odstępach. Dodatkowo można stosować wślizg z obrotem (kółko i kwadrat wciśnięte prawie równocześnie). Speedrunnerzy korzystają głównie z tej drugiej opcji, ale mi kompletnie to nie wychodziło. Postawiłem na małpie wciskanie kwadratów z rzadka posiłkując się wślizgami. Po kilku godzinach prób udało się przejść pierwszy poziom zdobywając ten upragniony relikt. Na szczęście okazało się, że ten pierwszy poziom jest paradoksalnie jednym z trudniejszych… I tak mozolnie przechodziłem po kolei kolejne… aż natrafiłem na poziom o nazwie “Jetboard”. Kluczem do tego poziomu jest sekcja z płynącymi platformami, gdzie nie można oglądać się na skrzynie, tylko zapierniczać ile sił w nogach (palcach). Ten poziom naprawdę trzeba przebiec IDEALNIE. Ileż ja się tutaj namęczyłem. I uwaga, to wyzwanie wzmaga agresję. Z natury jestem bardzo spokojny, ale gdy po 5 godzinach prób idzie mi idealnie, jestem już na końcu poziomu widząc że zmieszczę się w czasie… w tym momencie wchodzi żona prosząc o wyrzucenie śmieci, a ja ginę na prostej przeszkodzie… Wybuchłem… w środku… “Tak kochanie, już wyrzucam” - wycedziłem przez zęby. Czułem się w tym momencie jak mój dobry kolega uzależniony od zakładów bukmacherskich, który początkowo sporo na tym zyskiwał, ale chcąc na szybko zarobić parę stówek postawił 10 tysięcy złotych na Milan po pierwszej połowie meczu z Liverpoolem w finale Ligi Mistrzów 2005 roku… Pamiętam jak dziś jego opowieść o tym jak po stracie tych pieniędzy się rozpłakał, a jego dziewczyna o niczym nie wiedząc zaczęła go pocieszać - “Nie martw się, przecież nie jesteś aż tak wielkim kibicem Milanu żeby się przejmować…”

Pocieszeniem dla mnie było to, że się da, że byłem już blisko. I rzeczywiście w końcu się udało. Kolejne etapy szły już w miarę szybko. Aż do poziomu “Zablokowana droga”. Pierwszą sekcję gdzie gra się Dingodilem miałem opracowaną co do ułamków sekund. Czas jak na rekord świata. Ale później jest sekcja w której uciekamy przed dinozaurem. I tak, tutaj też trzeba wszystko zrobić IDEALNIE. Chcąc uniknąć kompromitacji w oczach rodziny (po co dzieci mają widzieć zrozpaczonego ojca), grałem tylko wtedy gdy wszyscy spali lub gdy byłem sam w domu. 15 godzin prób, jak nie więcej… ale poziom pękł. Następny świat - ten gdzie biega się po statku kosmicznym - okazał się najprostszy ze wszystkich. Wziąłem go z marszu w ciągu jednego posiedzenia. Nigdy wcześniej i później nie udało mi się zdobyć czterech platyn w jeden wieczór. Jeśli ktoś ma ochotę sprawdzić się z czasówkami - polecam zacząć właśnie od tych poziomów. Kolejne dni - kolejne poziomy, po przejściu mojej “ukochanej” “Godziny Szczytu” byłem już praktycznie pewien sukcesu. Mój trener krzyczał mi do ucha “He’s cut”!

Walka jeszcze się nie skończyła, ale wiedziałem że da się to zrobić i Ivan pójdzie w końcu na dechy. 11 sierpnia 2022 tak się stało. Po 80 godzinach walki z reliktami i w sumie około 200 godzinach gry w Crash Bandicoot 4. 

I jak tu nie być z siebie zadowolonym?

Co jest więc potrzebne żeby odnieść sukces zdobywając platynowe relikty? Dziesiątki godzin poświęcone na szlifowanie umiejętności to podstawowe wymaganie. Każda kolejna próba powinna uczyć unikania powtarzania tych samych błędów i pokonywania kolejnych przeszkód w coraz płynniejszy sposób. I urywania cennych ułamków sekund. Czasami warto posiłkować się filmami dostępnymi na youtube, gdzie można podpatrzeć pewne mikro skróty dające te niezbędne setne części sekundy.

Czy gra oferuje coś jeszcze? Tak, po platynie można pokusić się jeszcze o fioletowe relikty. Są to czasy uzyskane przez programistów i testerów gry. Kosmiczne wyniki, do których na żadnym poziomie nawet się nie zbliżyłem. Rocky nie dał rady, może znajdzie się jakiś Adonis Creed.

 

Na koniec reakcja mojej żony na okrzyk radości po zdobyciu platynowego trofeum:

 

Oceń bloga:
25

Ten blog zachęcił mnie do:

Wypróbowania Crash Bandicoot: Najwyższy Czas
57%
Ukończenia Crash Bandicoot: Najwyższy Czas
57%
Zdobycia platyny w Crash Bandicoot: Najwyższy Czas
57%
Sterylizacji psa
57%
Pokaż wyniki Głosów: 57

Komentarze (36)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper