Tristram - historia bohatera

BLOG RECENZJA GRY
911V
user-84305 main blog image
hrabia | 23.08.2021, 10:35
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

„Historia przybysza, który uratował mieszkańców Tristram oraz cały świat przed śmiertelnym niebezpieczeństwem. Nie bacząc na czyhającą śmierć, odparł atak piekielnych bestii i udając się do wrót samego piekła stoczył walkę z Panem Grozy. Historia odwagi, męstwa i bezwarunkowej troski o losy świata. Historia wielkiego bohatera.”

Kroniki RPL - Tom Pierwszy

Hello, my friend. Stay a while and listen...

Tristram – malutka wioska w królestwie Khanduras, w zachodniej części Sanktuarium. Kilka drewnianych chatek ustawionych w coś na wzór okręgu, a w jego centrum fontanna przy której można spocząć na chwilę i dać ukojenie spragnionemu gardłu. Od wodopoju ścieżka wiodąca w górę, do postawionego na wzgórzu klasztoru. Po jednej stronie warsztat kowala Griswolda i Tawerna Wschodzącego Słońca, po drugiej lecznica tutejszego alchemika – Peppina i kilka chatek mieszkalnych. Piękne, urokliwe miejsce. Co jakiś czas wracam tutaj, by ponownie zmierzyć się z piekielnymi bestiami chcącymi wydostać się na świat z ogarniętego złem kościoła. Chłodny, wiosenny poranek wita mnie rześkim powietrzem i pięknym słońcem, nieśmiale unoszącym się nad linią drzew. Spoglądam na nie z łezką w oku, staram się zapamiętać ten widok – wbić go sobie do głowy. Za kilka chwil zejdę w dół, pod ziemię i przedzierając się przez piekielne hordy będę starał się dotrzeć do samego piekła. Towarzyszyć mi będzie już tylko mrok, brud i śmierć. Ten widok będzie mi przypominał o celu mojej misji...

Jeszcze tylko żwawy przeskok przez rzeczkę i oto jestem. Griswold wita mnie ciepłym uśmiechem i zaprasza na przegląd asortymentu. Przy fontannie niezmiennie stacjonuje Decard Cain – tutejszy mędrzec, o nieskończonej niemal wiedzy. Po krótkim przywitaniu wykłada kawę na ławę. Miejsce to ma ogromnym problem. Lada dzień może stać się miejscem niepojętej rzezi. Piekielne bestie opanowały już całe podziemia kościoła, od najgłębszych jaskiń, poprzez katakumby dotarły do najwyższego poziomu klasztoru i tylko czekać aż wypełzną na powierzchnię. Ziemi grozi ogromne niebezpieczeństwo. Starzec prosi mnie o pomoc. Wszyscy mieszkańcy o nią proszą. Wiedzą że jeśli ktoś tam nie wejdzie i zawczasu nie odeprze tego zła, mogą pewnego poranka już się nie obudzić. Cóż, jestem tutaj ja, więcej śmiałków nie widzę. Po krótkim odpoczynku po podróży i zjedzeniu konkretnego śniadania, biorę broń i ruszam ścieżką w stronę wejścia do kościoła.

Przy wejściu do świątyni, w kałuży krwi leży jedna z pierwszych ofiar. Ostatkami sił ostrzega mnie przed Rzeźnikiem – potężnym demonem który czeka gdzieś na pierwszych poziomach piwnic. Po kilku wypowiedzianych zdaniach jego oddech ustaje, a twarz zastyga w grymasie bólu i przerażenia, którego mam nadzieję samemu nigdy nie zaznać. No nic, teraz już nie ma odwrotu....


The Butcher

Pierwsze poziomy idą gładko. Pomimo słabego oręża i małego doświadczenia, maszkary są tutaj bardzo słabe i nawet w większych grupach nie stanowią zagrożenia. Mimo to jestem czujny i skoncentrowany, nigdy nie wiadomo co mnie zaskoczy, a życie mam tylko jedno... Kolekcjonuję pierwsze znalezione sztuki złota, ciekawe elementy wyposażenia, a także złom który bez namysłu opchnę kowalowi. Początkowo do miasta wracam schodami, ale od poziomu trzeciego zaczynam używać magicznych zwojów otwierających tymczasowy portal. Szkoda czasu na bezproduktywne spacery. Na poziomie drugim trafiam na dużą zamkniętą przestrzeń, do której wejście wiedzie jedynie przez zakrwawione, pokiereszowane, drewniane wrota. Od drzwi bije potworny odór i nawet zwyczajne biesy i szkielety trzymają się od nich z daleka. Zastanawiam się chwilę, ale koniec końców muszę tam wejść. Gdy tylko uchylam dźwierza, wita mnie gromki krzyk „Ahh... Fresh meat!!!”.

Z ciemności wyłania się biegnący w moją stronę ogromny demon, z wielkim, poszczerbionym tasakiem w ręku. Rzeźnik – nie mam wątpliwości. Odskakuję w tył aby mieć miejsce do walki. Od razu na powitanie leci w moją stronę poziome cięcie chcące skrócić moją postać o długość głowy. Uchylam się, szybki piruet i tnę na wznak śmierdzące cielsko potwora. Siadło – widzę krwawą bruzdę na jego klatce i brzuchu. Nie zrobiło to na nim szczególnego wrażenia. Tasak od razu leci z góry, wprost na moją głowę. Robię szybki przyklęk i wnoszę drewnianą tarczę. Uderzenie jest tak silne, że od razu pożałowałem tego klęku – kolano aż chrupło przy wbiciu w kamienną posadzkę. Tarczę ledwo utrzymałem w rękach, ale nie czekałem na poprawkę, od razu przewrót w prawo i szybkim piruetem tnę nogi potwora. Kolejne cięcie tasaka – unik w tył i riposta. Potwór próbuje mnie złapać drugą ręką – unik w prawo i kolejne uderzenie miecza. Wymiana uprzejmości trwa przez kilka minut, a coraz bardziej pokiereszowana bestia zaczyna dyszeć i macha coraz wolniej. Ja też już jestem zmęczony, ale dzięki sprawnym unikom udaje mi się zyskać przewagę. W końcu Rzeźnik próbując doskoczyć do mnie po kolejnym uniku, potyka się i przyklęka na jednej nodze. Wykorzystuję to bezlitośnie i rozpędzając miecz szybkim piruetem, wbijam klingę z całej siły w wielki, ohydny pysk. Potwór pada na wznak na ziemię. Wyciągając ostrze z jego głowy, przypominam sobie o nieszczęśniku pod bramą klasztoru. Spoczywaj w pokoju przyjacielu...


Skeleton King

Spędzając dłuższa chwilę u Peppina na odpoczynku, podzieliłem się z mieszkańcami pewnym znaleziskiem. Na trzecim poziomie katedry znalazłem małe wejście do tajemniczo wyglądającej komnaty z dziwnymi runami wymalowanymi na suficie. Ogden, właściciel tawerny uświadomił mi, że odnalazłem grobowiec króla Leorica. Opowiedział mi historię porwanego księcia Albrechta i o tragicznej śmierci monarchy. Później za sprawą mrocznych sił powstał on z martwych, by zostać Królem Szkieletów i siać śmierć w podziemiach katedry. Karczmarz prosi mnie bym zakończył jego cierpienia i odesłali raz na zawsze na tamten świat. W pełni zregenerowany, wyruszam natychmiast.

Grobowiec był nieporównywalnie mroczniejszy od pozostałej części kościoła. Gdyby nie ogień dzierżącej w ręku pochodni, panowałaby tu absolutna ciemność. Przechodząc przez wąziutki korytarz odzywa się we mnie delikatna klaustrofobia i nierozerwalny z nią niepokój. Po odgarnięciu z twarzy niezliczonej ilości pajęczyn i pokaźnym steku wyplutych wyzwisk, w końcu trafiam do wielkiej komnaty, na środku której stoi kamienny sarkofag. Poza nim, zauważam jedynie kupki kości tu i ówdzie leżące na posadzce, jakby ktoś specjalnie układał ludzkie szczątki w małe stosiki. Nic poza tym. Przeciąg hula tu ostro, świszcząc w uszach i szczypiąc w oczy. Nie widzę innej możliwości – podchodzę do grobowca i przyglądam mu się wodząc pochodnią za wzrokiem. Nic. Czy nieumarły król jest w środku? Gładzę ręką po kamiennej płycie w poszukiwaniu jakiegoś znaku, wskazówki, przycisku, a może dźwigni. Nagle, ku mojemu ogromnemu zdumieniu, słyszę stuk za plecami. Momentalnie obracam się z wyciągnięta przed siebie pochodnią. Z oddali, na granicy horyzontu widoczności  - widzę go! Idzie w moją stronę. Bardzo wolno. Powolnym krokom towarzyszą coraz głośniejsze stuknięcia kościanych stóp o kamień. Po chwili widzę go w całej swej okazałości.

Różnił się znacznie od innych szkieletów spotkanych wcześniej. Miał na oko 2,5 m wysokości, na głowie złotą, ale mocno poszarzałą już koronę, w rękach trzymał ogromny dwuręczny mieczy typu claymore. Szedł ze spuszczoną czachą, niby od niechcenia, jakby w ogóle mnie nie widział. Nagle zatrzymał się i podniósł głowę. Wrzask! Okrzyk króla wywołał małe trzęsienie ziemi, a kolejne kupki kości zaczęły się ruszać i wstawały z ziemi w postaci gotowych do ataku kościotrupów. Widząc jasnozielone płomienie w oczodołach króla od razu zrozumiałem swój błąd. Wyciągając miecz z pochwy odskoczyłem w prawo. Przecinając dwa pierwsze szkielety szerokim machnięciem dobiłem do ściany, oparłem się o nią plecami tak aby żaden nie zaszedł mnie od tyłu. Wodząc pochodnią szybko na lewo i prawo czekam na nadejście śmiercionośnej fali kości. Nadeszła. Ku mojemu szczęściu, kolejni słudzy monarchy atakują pojedynczo. Gdy tylko któryś pojawia się w zasięgu światła, atakuje szybkim skokiem w moją stronę. Wykorzystuję ich durnotę – tnę raz z lewej, raz z prawej. Słudzy króla nie są wielkim wyzwaniem, padają zazwyczaj po jednym cięciu. Ilu tak ubiłem – nie wiem. Po którymś z kolei słyszę kolejny krzyk  i widzę w oddali jak w moją stronę zmierza Leoric, dawny król i władca Khanduras.

Długie, kościane nogi sprawiają że momentalnie znajduje się przy mnie. O dziwo operowanie ogromnym claymorem, pomimo swojego ciężaru, nie stanowi dla niego żadnego problemu. Wziął potężny zamach i ciął z lewej, celując w sam środek mojej postaci. Najłatwiejsza drogą ucieczki był skok w przód – między jego nogi. Podziałało. Miecz miast we mnie, przywalił z impetem w kamienną ścianę oddając całą energię w ręce potwora i konkretnie wytracając go z równowagi. Odskakując jeszcze raz do przodu, obracam się i szybkim piruetem tnę szerokim zamachem po nogach szkieletora. Leoric zawył i szybko obróciwszy się ciął z ukosa celując w moją głowę. Klinga miecza błysnęła mi w oku w ostatniej chwili, ledwo zdążyłem uchylić głowę. Robię kilka kroków w tył. Rozglądam się szybko, ale nie widzę kolejnych sługusów. Tymczasem król podchodzi znowu, tym razem oburącz trzymając miecz za głową. Tnie z góry. Odskok w prawo i miecz odbija się od twardej płyty nagrobka. Postanawiam zripostować. Przenoszę ciężar ciała na lewą nogę i biorąc największy możliwy zamach, walę z całej siły w kolano potwora. Ostrze przeszło na wylot a lewa noga odleciała z hukiem. Król stracił równowagę i padł na sarkofag. Teraz – nie będzie lepszej okazji! Nim zdążył się obrócić, byłem już przy nim robiąc potężny zamach zza głowy. Był w połowie obrotu, gdy rozległ się huk uderzenia o kościaną szyję - tak potężny, że pewnie nawet Peppin w swojej chałupce spadł ze stołka. Czaszka z koroną na głowie odpadła i poturlała się w stronę wyjścia. Reszta kościanego ciała znieruchomiała.

Cisza. Sięgam po pochodnię która na czas starcia z Leoriciem wylądowała na ziemi, podchodzę do odrąbanej czaszki. Biorąc do ręki i obracając głowę potwora, nie widzę już zielonych płomieni w oczodołach. Król Szkieletów odszedł na dobre. Postanawiam zabrać koronę i przekazać ją w ręce mieszkańców Tristram. Myślę że to miły gest. Być może król Leoric doczeka się nawet symbolicznego grobu tam, na powierzchni, w świecie którego bronił za życia, a chciał zniszczyć po śmierci.


Kilka dni później...


Welcome to HELL

Piąty dzień zmagań. Mimo ogromnego zmęczenia, wielu ran i sińców – los mi ewidentnie sprzyja. Niezliczoną ilość razy uszedłem z życiem jakby przypadkiem. Jeden źle postawiony krok, jeden zły obrót i byłbym już historią. W międzyczasie przyszło mi wykonać kilka nietypowych zadań. Tutejsza wiedźma, Adria, dziękowała mi za odnalezienie magicznych, czarnych grzybów w jaskiniach. Ogden całował mnie po rękach za rozbicie stada goblinów i zwrócenie mu skradzionego szyldu jego drogocennej karczmy. Schodzę ciągle niżej. Jeśli dobrze liczę kolejne poziomy – jestem już na trzynastym. Cofam wszystkie bluzgi wypowiedziane wcześniej na plujące kwasem gady z jaskiń, czy łuczników z koźlimi łbami z katakumb. To wszystko była przyjemna rozgrzewka. Prawdziwe piekło dopiero teraz się zaczęło. Dosłownie.

Przy pierwszym kontakcie z piekłem, od razu przychodzą mi na myśl słowa „Co ja tu robię...”. Wysoka temperatura, zatykająca płuca duchota i odór śmierci, jeszcze bardziej intensywny niż do tej pory. Od razu na powitanie trafiam na stado Żmijoszponów i potężnych sług władcy piekieł – Doom Guardów i Black Knightów. Rycerze Pana Terroru to nie w kij dmuchał – twardzi jak skała... Każdy wymaga stoczenia długiego pojedynku i po każdym mam ochotę rzucić tą misją w cholerę. Po dwóch zakrętach trafiam na przejście do miasta. Za chatką Peppina pojawia się wielka wyrwa w ziemi, która prowadzi wprost na poziom nr 13. Wygrzebuję się na powierzchnię, by chwilę odsapnąć i zrobić porządek w ekwipunku. Delikatny uśmiech pojawia się na mej twarzy dopiero, gdy u Caina identyfikuję znaleziony niedawno amulet. Wg starca powinienem go bezwzględnie założyć - podniesie moją odporność na wszelkie magiczne ataki. Cóż innego mi pozostało...


Diablo – The Lord of Terror

Dzień siódmy. Podchodząc do niebieskiego portalu prowadzącego z powrotem do piekła, myśli kłębią mi się w głowie. „To już końcówka, wytrzymaj jeszcze trochę” powtarzam sobie. Decard macha mi w oddali i życzy powodzenia w dalszej wyprawie. Uśmiecham się niemiło pod nosem. „Co Ty wiesz starcze... Co Wy wszyscy tu możecie wiedzieć. O walce. O śmierci...”. Po tych wszystkich dniach spędzonych tam na dole, jestem ewidentnie rozbity. Nie czuję już tej energii w sobie. Tego poczucia misji i potrzeby ratowania świata. Śmierć idzie za mną. Wszędzie czuję jej odór. Tak jak smród krwi i rozkładających się ciał. Wsiąkł we mnie. Czuję go całym sobą. Teraz to mój smród. Jestem nim. Proszę, chcę to już tylko dokończyć. Mieć za sobą. Zabić tego cholernego demona i odejść stąd raz na zawsze.

Upewniam się po raz ostatni czy wszystko mam. Miecz w pochwie, tarcza na plecach, skórzany pas wypełniony czerwonymi miksturami i zdobyta wczoraj laska arcybiskupa Lazarusa. Tak... To była jedna z tych walk, w których po raz kolejny oszukałem swoje przeznaczenie. Armia Sukkubów towarzysząca kapłanowi była jednym z najtrudniejszych wyzwań w moim życiu. Mimo to udało się.  Czy szczęście aż tak mnie lubi? A może moim przeznaczeniem jest jednak zabicie Władcy Piekieł? Jest w tym jakiś większy cel? Nie zadręczam się już tym. Najistotniejsze że ta laska jest kluczem. Dzięki niej otworzę wejście na środku pentagramu, prowadzące na samo dno piekła – do tego, od którego całe to zło się zaczęło. Wchodzę.

Poziom 15. Wszędzie leżą poćwiartowane ciała zabitych przeze mnie potworów. Piekielny gorąc szybko daje o sobie znać po raz kolejny. Po niecałej minucie nie mam na sobie nawet jednej suchej nitki. Wszystko mnie swędzi, piecze, rany zaczynają pulsować tępym bólem. Z każdym zejściem tutaj robię się coraz bardziej nerwowy. Podchodzę do święcącego pentagramu na środku komnaty. Obok niego goreje w dalszym ciągu krwisty czerwony portal, prowadzący do Ołtarza Nieumarłych. To tam była kryjówka Lazarusa. Nie mam już tam po co wracać. Na środku pentagramu widzę pokaźną dziurę. Nie było jej tu wcześniej. Więc to tam znajduje się to słynne dno piekła. Nie widzę innej możliwości – wskakuję.

Lot był krótki, a lądowanie zaskakująco miękkie i stabilne. Wylądowałem na środku ogromnej komnaty, bardzo podobnej do tej, w której byłem przed chwilą. Pomieszczenie wyróżniało się jednak czymś nietypowym -  sporą ilością słupów podpierających strop. Zaśmiałem się do siebie – czyżby ciężar dotychczasowego labiryntu był aż tak wielki? Nie miałem więcej czasu na filozofowanie. Po kilku chwilach zza lasu kamiennych słupów wyłoniła się pokaźna grupka szkieletów dowodzona przez Sir Gorasha, niegdyś dzielnego rycerza króla Leorica. Nieumarły sługa wskazał na mnie końcem ostrza, a szkielety rzuciły się we wściekłym ataku. Wszystkie naraz. Nie pamiętam już jak to zrobiłem, ale walka nie trwała długo. Pamiętam tylko leżącego w wielkiej kałuży krwi rycerza, który ostatnimi tchnieniami oznajmia mi, że jeśli chcę stanąć do walki z jego Panem – Diablo – powinienem przyzwać go używając specjalnie do tego skonstruowanej dźwigni. Znajdę ją na jednym ze słupów. Niech i tak będzie. Spacerując po poziomie i rozglądając się za czymkolwiek co przypominałoby rączkę dźwigni, nie napotkałem już żadnego oporu. Czyżby ten cholerny demon czuł się tak pewnie, że już nawet nie przysyła tu swoich sług? Chodząc tak, coraz bardziej kręci mi się w głowie. Niedobrze mi od samego przebywania tutaj. Muszę to jak najszybciej skończyć, bo inaczej oszaleję... Nie wiem ile tak błądziłem między słupami, ale będąc na skraju wyczerpania, znalazłem ją. Stojąc dłuższą chwilę i patrząc na pordzewiały mechanizm na ścianie, nie czułem już nic. Żadnych emocji. Nie było ekscytacji, stresu, przerażenia. Była obojętność. Co się ma stać, niech się stanie. Wypiłem zawartość dwóch ostatnich buteleczek z czerwonym płynem i poczułem napływ świeżych sił. Nowa energia do ostatecznego zrywu. Łapię za wajchę i pociągając w dół słyszę ogromny hałas za plecami. Część słupów na środku komnaty przewróciła się, jakby były wolnostojącymi pniami na wietrze. Wśród kurzu i rozwalonych kamieni stał ON – Diablo, Pan Grozy.

Demon był ogromny, co najmniej dwukrotnie wyższy ode mnie. Ciało miał pokryte czerwoną łuską, jak u mitycznego smoka, a wzdłuż kręgosłupa, z barków i łba wystawały ogromne kościane kolce. Spojrzał na mnie przenikliwym, czarnym wzrokiem. Obojętność w jednej chwili odeszła w zapomnienie, a na jej miejscu pojawił się niewyobrażalny strach. Paraliżujący. Co się ze mną dzieje, przecież nie powinienem się aż tak bać! Tymczasem czuję jak spocone dłonie zaczynają mi się trząść. Diablo wyskakuje zza kamieni i na czterech łapach niczym rozwścieczony bies biegnie w moją stronę. Krzyczę i próbuję się opamiętać, ale to na nic. Demon podbiega i zamaszystym uderzeniem otwartej łapy trafia mnie w sam środek klatki. Przeleciawszy kilka metrów w powietrzu uderzam plecami o jeden ze słupów i z trzaskiem ląduję na ziemi. Ból w kręgosłupie sprawia że od razu się biorę w garść. Nie czas tu umierać! Podnoszę szybko tarczę, z pochwy nabywam miecza. Diablo podbiega znowu, tym razem próbuje mnie dosięgnąć drugą łapą. Szybki skłon, wyprost i zamach miecza. Odskakuję na bok. Próbuję wykorzystać słupy aby zyskać przewagę. Demon nie ma dzięki nim miejsca ani na szarżę, ani na rozpędzenie potężnych łapsk. Szybko okazuje się, że wystające z ciała kolce, skutecznie chronią potwora przez mieczem. Kilkukrotnie słyszę brzęk odbijającej się klingi od twardego szpikulca. Cholera i co tu teraz zrobić...

Bawię się z demonem w kotka i myszkę. Biegając między słupami, próbuję zajść go od tyłu. Potwór ma kilka miejsc na ciele, których penetracja mieczem powinna przynieść sukces. Po kolejnym uderzeniu demona o słup, rzucam się w stronę ogona i tnę z całej siły od spodu, w miejscu w którym nie ma kościanej bariery. Poskutkowało. Demon zaryczał, a z rozciętego ogona zaczęło tryskać coś na kształt czarnej krwi. Zamachnąwszy się ogonem, Diablo przyłożył mi w nogi, podcinając i unieruchamiając mnie na ziemi. Uderzenie ogromną pięścią z góry ląduje wprost na metalowej tarczy, która pod wpływem ogromnej siły pęka i rozpada się na dwie części. Wyrzucam jej pozostałość. Szybki obrót na brzuch i natychmiastowo wstaję. Wykorzystując bliski kontakt, wbijam kilka silnych sztychów w uda demona. Unikam jak się da kolejnych uderzeń. Jednego - nie zdążyłem. Dostawszy w bok przeleciałem sześć metrów i wylądowałem pod kolejnym słupem. Diablo wyprężył się w górę, wziął pokaźny wdech i ku mojemu zaskoczeniu, zionął na mnie szerokim strumieniem płomieni! Nie trafił, momentalnie odskoczyłem. Czułem podświadomie, że kończy mu się cierpliwość...

Po kolejnej wymianie cięć i uderzeń, odwracam się i zaczynam biec w przeciwną stronę. Diablo momentalnie rzucił się w pościg. Tym razem nie chowałem się za słupem. Nadbiegając skoczyłem na niego i z całej siły odepchnąłem się wystawiając ostrze w stronę potwora. Podziałało. Demon nabił się całym swoim cielskiem na ostrze w okolicy serca. Zawył z bólu i cofnął się kilka kroków. Skoczyłem na niego i ciągnąc z całych sił wytargałem miecz z poturbowanego potwora. Poczułem w ustach smak krwi, a lewa ręka cała pokryła się ogromną, krwistą szramą. Oboje dostaliśmy. Nie mam teraz czasu na opatrunki. Wykorzystuję moment nieuwagi demona, wskakując mu na nogę, tnę z całej siły przez kark i klatkę. Diablo zawył znowu, próbując złapać mnie raz jedną, raz drugą łapą. Pierwszą zwinnie ominąłem, w drugą ładuję potężne cięcie od dołu. Ostrze miecza jest tak ostre, ze prawie odcinam mu dwa palce. Griswold nie żartował, gdy wręczał mi tą zabawkę, zachwalając jej krajalne właściwości. Dwa szybkie kroki w stronę demona i wyskakując najwyżej jak się da, tnę w poprzek gardła, przecinając wszystkie możliwe wnętrzności. Fontanna czarnej krwi. Demon po raz kolejny się zatacza, cofa się trzy kroki, po czym pada do tyłu. Nieruchomieje.

Koniec. Nareszcie. Diablo leży martwy przede mną, tak jak było mu to pisane. Upuszczam miecz, który ląduję na pobliskiej stercie kamieni. Opuszczają mnie też resztki sił. Mam ochotę paść na ziemię i zasnąć. Podchodzę wolno do ciała potwora. Coś tam jest. Na czole zauważam sporych rozmiarów czerwony klejnot. Wpatrując się w niego, widzę własne odbicie. Coś słyszę. Jakiś szept? Tak jakby kamień coś do mnie szeptał. Czy ja już całkiem postradałem zmysły? Nie myśląc, wyjmuję sztylet z cholewy i wycinam klejnot z głowy demona. Trzymając go w ręku i przyglądając mu się, czuję dziwne ciepło wewnątrz. I ten głos, coraz wyraźniejszy...



Jeśli dotrwałeś do końca - dziękuję za poświęcony czas. Zapraszam do krótkiej recenzji gry.

 

Diablo (1996)

Wstęp fabularny za nami, czas powiedzieć trochę o samej grze. Chcąc odświeżyć sobie po latach pierwsze Diablo, postanowiłem po raz pierwszy ograć jedyny konsolowy port tej gry jaki powstał, autorstwa brytyjskiego Climax Studios (później zasłynęli m.in. współpracą z Konami przy Silent Hill: Origins oraz Silent Hill: Shattered Memories). Premiera miała miejsce  w 1998 roku (2 lata po wydaniu PC-towym) na konsoli Sony PlayStation. Z powodu braku sprzętu, klasyk ograłem na emulatorze ePSXe 1.6.

Pierwsze na co zwróciłem uwagę to sterowanie - wyjątkowo dobre jak na krytykę z którą się w przeszłości spotkałem. Postacią poruszamy swobodnie w ośmiu kierunkach (4 podstawowe i 4 skosy) i ani przez chwilę nie czułem dyskomfortu spowodowanego brakiem myszki. Klawiatura to już grubsza sprawa i twórcy musieli poradzić sobie z mocno ograniczoną ilością przycisków na padzie. Przeprojektowali więc sposób poruszania się po kolejnych okienkach, w sposób najbardziej oczywisty i intuicyjny, Wciskając "select" otwiera nam się spora lista dostępnych kart, pośród których mamy ekwipunek, statystyki postaci, księgę czarów, listę questów oraz kilka innych opcji. Prawda, że proste? Poruszanie się w obrębie każdej z kart jest łatwe i bardzo czytelne.

Na początku wybieramy jedną z trzech klas - wojownika, łuczniczkę lub czarownika. Choć statystyki można dowolnie rozdawać, a umiejętności uczymy się z ksiąg (więc są dostępne dla każdej klasy) - wybór jest ważny w kontekście tego jak chcemy grać. Każda z postaci ma bowiem ustalone limity statystyk których nie może przekroczyć. Gra nie mówi tego wprost, ale możecie sami przekonać się o tym, przykładowo wybierając wojownika i chcąc zrobić z niego maga. Gdy dobijecie 50 punktów w magic - koniec. Nie będziecie mogli włożyć już ani punktu w tą cechę. Czarownik z kolei, może w magię zainwestować aż 250 punktów, a dla przykładu w sile jego sufit to 45. Pomimo więc powierzchownej dowolności, autorzy z góry narzucili nam styl walki każdą postacią.

Jak na jednego z ojców gatunku przystało, gameplay polega na przemierzaniu labiryntu i czyszczeniu korytarzy z diabelnych pomiotów, zbierając z zabitych przeciwników kolejne skarby i masę złota. Jeżeli graliście w kolejne odsłony Diablo (lub jakiegokolwiek innego współczesnego hack'slasha), to z pewnością nie umknie waszej uwadze ogrom archaizmów jaki możemy tutaj spotkać. Wiele dzisiejszych gatunkowych standardów zrodziło się dopiero z części drugiej lub z innych popularnych tytułów. Próżno tutaj szukać m.in. skrzyni na przedmioty (choćby tak małej, jak w premierowym Diablo II), podświetlania przedmiotów leżących na ziemi, socketów w uzbrojeniu i wiążących się z nimi klejnotów czy run, tzw. setów, czy chociażby podziału gry na jakiekolwiek akty/rozdziały. Nie znajdziemy tu czegoś takiego jak pełna lista questów (wykonanych i aktywnych), a statystyki postaci ograniczają się do kilku najprostszych cech. To wszystko jednak nie wpływa negatywnie na odbiór gry. Ot musimy grać ze świadomością, z jak starym tytułem mamy do czynienia.

Część mechanik potrafi z perspektywy czasu śmieszyć, a inne po kilku godzinach z grą straszliwie irytują. Konieczność gonienia uciekających przez całą mapę przeciwników (dosłownie!), spamowanie atakami dystansowymi (łucznicy, sukkuby) czy taktyka w stylu "walka w drzwiach" (sprawdza się jak złoto - wypróbujcie!). Wszystko to ewidentne ułomności, do których nie powinniśmy jako świadomi gracze mieć wielkich pretensji. Miejmy na względzie że 25 lat temu ten gatunek jeszcze nie istniał. Nie tylko sam Blizzard, ale i wszyscy późniejsi twórcy wzorowali się i ulepszali doświadczenie znane z pierwszego Diablo.

Porównując z wersją PC, port różni się jedynie kilkoma kosmetycznymi zmianami. W mieście, Adria ma dodatkową opcję kupna/sprzedaży magicznych lasek, a Peppin leczy nas automatycznie gdy do niego zagadamy. Tristram delikatnie podrasowano, dodając ptaki, więcej roślinności oraz odbicie naszego bohatera w rzeczce. Kolejne poziomy również delikatnie przeprojektowano, co nie ma wielkiego znaczenia w kwestii odbioru wizualnego. Dwie największe zmiany które ja odnotowałem, to zmiana interfejsu (pasek nawigacji z kulami życia i many zastąpiono tym co widać na screenach), oraz zmiana na ostatnim poziomie piekła, gdzie mroczni rycerze zostali zastąpieni szkieletami (o chyba tych samych statystykach). Do gry dodano również opcję kanapowego co-opa na jednym ekranie, co dla posiadaczy konsol 20 lat temu, było świetnym dodatkiem do i tak już rewelacyjnej gry. Opcji tej jednak samemu nie testowałem.

Diablo w wykonaniu konsolowym jest niemalże identyczną grą, co jej dwa lata starszy PC-towy odpowiednik. Pewnie miał na to wpływ fakt, że moje fanbojstwo starych Diablo (trójka się w to niestety nie wpisuje...) sięga czasów wczesnoszkolnych, ale przy tym porcie bawiłem się równie dobrze jak przy wersji komputerowej. Sterowanie oraz interfejs wymagają pewnego przyzwyczajenia, ale generalnie odbiór był pozytywny i było to tak samo dobre doświadczenie. Gdybym jednak miał polecić grę innym, to zdecydowanie wybrałbym wersję PC, która w pakiecie z dodatkiem Hellfire jest obecnie do kupienia na GOGu za 35zł.

Klasyk, który znać wypada - polecam!

Oceń bloga:
11

Atuty

  • Mroczny, duszny klimat
  • Oprawa graficzna, świetny projekt miasteczka i podziemi
  • Udźwiękowienie to ciągle najwyższa półka
  • Co-op na jednej konsoli

Wady

  • Archaiczna, prototypowa mechanika zabawy z podgatunku A-RPG
  • Sterowanie - mimo wszystko gorsze od klawiatury i myszki
Avatar hrabia

hrabia

Diablo niezależnie od wersji (PSX/PC) to świetna przygoda i klasyka gier z najwyższej półki. Jeśli ktoś nie zna - pozycja obowiązkowo do nadrobienia. Pod kątem mrocznego klimatu - prawdziwe arcydzieło!

8,0

Komentarze (10)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper