Muzykowo i krzykowo #4

BLOG
345V
Muzykowo i krzykowo #4
Evo24 | 20.10.2020, 00:57
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Witajcie ponownie w kolejnej odsłonie muzycznej serii spokoju i krzyku. Mam nadzieję, że spodobają wam sję kolejne słuchane przeze mnie albumy oraz wybaczycie stan tego bloga, gdyż pisałem go w dość kiepskim dla mnie momencie życia. W każdym razie miłego słuchania.

Nirvana - You Know You're Right

  O Nirvanie pisałem już w pierwszym odcinku i tutaj też o niej trochę będzie, ale nie miałem jak uwzględnić tego utworu. Ten utwór pojawił się na kompilacji najlepszych/najbardziej znanych utworów zespołu. Nie będzie go, gdyż o utworach z tamtej kompilacji już mówiłem w innych albumach... poza ostatnim singlem Nirvany. You Know You're Right jest bolesne w odsłuchu. Nie dlatego, że to jest jakiś zły utwór, ponieważ jest genialny, ale tekstowo i brzmieniowo potrafi uderzyć w czułe punkty. Nawet nie jestem w stanie wam powiedzieć, jak bardzo boli słuchanie tego. Utwór jest przygnębiający, ale piękny. Nie mam mu nic do zarzucenia. Polecam każdemu.

Suicide Silence - Engine No.9

  Cover po raz pierwszy usłyszałem oglądając koncert ku pamięci Mitcha Luckera, który został odgrywany... właśnie przez zmarłego wokalistę. Nie wiem, co to do końca było. Nie wiem, czy odpalono jakiś materiał, czy tylko głos muzyka, a reszta członków Suicide Silence po prostu grała. W każdym razie wolałem poszukać normalnej wersji i szybko ją znalazłem. Oryginału JESZCZE nie słuchałem, ale po coverze sprawdzę jak najszybciej, gdyż wersja Suicide Silence bardzo mi się podobała. Była szybka, agresywna, dzika i bardzo w stylu albumów przez The Black Crown. Czy fani Deftones znajdą tu coś dla siebie? Może tylko, gdy nie przeszkadza im deathcore'owy wokal.

Rob Zombie - Dragula

  Dziwnych teledysków ciąg dalszy. Poprzednio mieliśmy Living Dead Girl, teraz mamy najpopularniejszy utwór Zombie. Brzmieniowo i wokalnie jest całkiem niezły. Głos Roba dalej stoi na świetnym poziomie. Co do samego teledysku... miałem dziwne skojarzenia z Carmagedonem. To jest dość dziwne skojarzenia, bo nigdy nie grałem w żadną z tych wyścigówek. W sumie to tyle. Piosenka jest super, ale znacznie bardziej wolałem Living Dead Girl ze względu na sam teledysk.

Make Them Suffer - Hollowed Heart

  Make Them Suffer można kojarzyć poprzez album Neverbloom, który charakteryzuje się ciężkim i symfonicznym brzmieniem. Z biegiem lat złagodnieli, gdzie zamiast deathcore'a zaczęli grać metalcore. Nie oznacza to jednak, że wypadli z wprawy. O ich najnowszym albumie przeczytacie w następnej stronie (Neverbloom powróci w piątej odsłonie). Na tej stronie mamy Hollowed Heart... którego istnienia nie rozumiem. To teoretycznie jakiś singiel, ale nie należy do żadnego albumu. Sam utwór jest bardzo dobry i idealnie pokazuje takie połączenie starego i nowego MTS. Starego, gdyż jest więcej growlu i screamingu z deathcore'u. Nowego, ponieważ gitary i sam wokal są w stylu metalcore. Myślę, że ten utwór zaspokoi fanów obydwu gatunków.

Metallica - Endless Sandman

   Ten kawałek pewnie jest znany każdemu fanowi Metallici oraz samego gatunku heavy metal. Sam ją polubiłem przez jej pierwszy, trash metalowy album, zaś Ride the Lightning... taka zachęta na oczekiwanie piątej części. Drugi ich album uważam za najlepszy w całej dyskografii. Co zaś z Czarnym Albumem? On też się pojawi, ale na ten moment najdłużej słuchałem Endless Sandman (o tej przeklętej balladzie nie mówiąc). I maaaaaaam mieszane odczucia. Z jednej strony jest ciężki, zapada w ucho i po prostu w pada w ucho (EEEEEEEEEEXIT LIIIIIGHT), ale z drugiej brakuje mu pazura. Nie szkodzi mi to, że to nie jest thrash metal, jednak brakuje tu jakiejś magii. Może to ja jestem dziwny, może to tak naprawdę kawałek idealny. Sam dobrze się przy nim bawiłem, chociaż odczucia są różne. Oby tylko Czarny Album był w większości w tym stylu, bo z tego co wiem, to od Master of Puppets zaczęli powoli grać trochę inaczej.

 

Nirvana - Incesticide

  Nie wiem do końca, jak mam postrzegać ten album. Jest moim zdaniem najsłabszy w całej dyskografii (głównie z tego względu), ale wciąż mega dobry. Przede wszystkim dalej jest w stylu Bleacha, czy ciężki, szorstki i punkowy. Idealnym przykładem jest nowe podejście do Polly. Nie jest to już delikatna nutka z Nevermind, ale szybka i buntownicza piosenka w stylu pierwszego albumu. Generalnie fani początków Nirvany powinni tutaj czuć się, jak w domu po innym stylu z ich rzekomo najlepszej płyty (osobiście stawiam Bleacha nad Nevermind i In Utero). A dlaczego uznaję za najsłabszy? Szczerze... albo nie, COFAM TO. Ten krążek nie jest najsłabszy, tylko zbyt mało go słucham, bo ledwie 2 razy, a nie z tysiąc, jak inne krążki. Jedynie Hairspray Quenn mi nie podeszło przez jękowaty wokal. Co mnie boli to sam fakt, że o tym albumie niemalże nic się nie mówi. Moim zdaniem warto przesłuchać... kazirodztwo. Pozycja obowiązkowa dla fanów grunge'u.

Ulubione kawałki: Sliver, Aero Zeppelin, Son Of A Gun

Marilyn Manson - Smells Like Childrens

  Nazwa i okładka tego albumu są Creepy. O wcześniejszych albumach Marylin Mansona nie mówi się zbyt wiele, a jak już to po krótce i od razu przeskakuje się do Antichrista. Postanowiłem wyjść z tłumu i sprawdzić tę nieco zapomnianą EPkę. Co mogę od razu powiedzieć, to dziwnie się ją słucha... jak Mansona na co dzień. Nie jest jakoś źle i nawet mi się album podobał, ale naprawdę ciężko mi było się do niego przyzwyczaić. Jest jakiś niepokojący, brzmieniowo wolny i taki mniej... ostry dalej jest, ale każdy utwór różni się od innego. Dużo tutaj jest remixów i coverów (co jest na plus). Remixy Mansona potrafią być naprawdę dobre i tutaj idealnie to widać (ba, odpowiadał też za remix By Myself Linkin Parka). Czy mogę polecić ten album? Warto dać mu szansę, ale nie spodziewajcie się cudów z późniejszych dzieł.

Ulubione kawałki: Kiddie Griender, Sweet Dreams, I Put A Spell On You

Make Them Suffer - How To Survive A Funeral

  Na ten album czekałem, od kiedy usłyszałem nowsze albumy MTS. W przeciwieństwie do Neverbloom to są w gatunku metalcore, ale dalej są zbudowane w tym samym stylu. Ciężkie brzmienie + pianino to bardzo przyjemne doświadczenie, gdzie tylko wokalnie jest trochę lżej. Połączeniem nowego i starego stylu dostaliśmy w formie Hollowed Heart (1 strona), a kilka miesięcy temu wyszedł kolejny album, który jest dość podobny do tamtej mieszaniny, ale ma też swój charakter. Ot, fragmenty z pianinem potrafią być dłuższe i znacznie delikatniejsze niż to, co było w poprzednich dziełach australijskiej kapeli. Sam album spełnił moje oczekiwania i gorąco polecam każdemu, kto szuka eksperymentów bądź jest już zmęczony metalcore'owym brakiem zmian, gdyż Make Them Suffer potrafi z tym robić coś ciekawego i oryginalnego. 

Ulubione kawałki: Erase Me, Falling Ashes, Soul Decay

Nirvana - Sliver

  To nie jest de facto album, ale dema piosenek oraz ich domowe wersje. Normalnie nikogo by to specjalnie nie interesowało, ale ja lubię poznawać różnorakie wersje, początki czy rzeczy ,,zakulisowe" zespołów. Każda z tych piosenek różni się od oryginałów. Raz lepiej, raz gorzej. Mi osobiście podobały się wszystkie domowe dema, które zostały nagrane niemal wyłącznie przez Kurta za pomocą gitary, ale pozostałe dema jakoś mi nie podeszły. Z nowych utworów mamy jeden, ale za to całkiem niezły Oh The Guilt. Co może odrzucić, to niekiedy jakość utworów może być słaba, ale na moje daje to tylko klimatu. Dla zagorzałych fanów polecam. Innym w sumie teraz, ale nie oczekujcie dobrej jakości.

Ulubione kawałki: All Apologies (Home Version), Heart-Shaped Box (Demo), Oh The Guilt

The Rasmus - Dead Letters

  Tutaj jest dość ciekawie. Kiedyś rozmawiałem dużo z mamą na temat ulubionych zespołów, gdzie wspomniało o The Rasmus jako jednym z ulubionym. Któregoś dnia po prostu siadłem do komputera, z ciekawości odpalam sobie Dead Letters i o kurde, podobało mi się. Dziś (gdy to piszę jest 19 października) postanowiłem odświeżyć sobie ten album i dalej trzyma poziom. Generalnie jest on przeplataniem utworów żywszych i spokojniejszych, gdzie te drugie naprawdę dobrze uspokajają. Pierwsze z nich zaś... w sumie robią to samo. Dead Letters jest naprawdę uspokajające, pomimo bycia albumem rockowym. Co mogę mu zarzucić to w sumie jedna drobnostka, a mianowicie krótka ilość piosenek i ich trwanie. Wbrew pozorom Martwe Listy bardzo szybko schodzą, czego nie do końca lubię. Mam dobrą muzykę, ale człowiek po prostu chciałby słuchać tego więcej. Z tego co słyszałem, to zespół do dziś nie pobił swego hitu, ale to już ja ocenię. Możliwe, że którąś część tej serii poświęcę właśnie fińskiemu zespołowi. 

Ulubione kawałki: First Day of My Lide, In the Shadows, Guilty

Illusion - 1

  Ciężko mi było znaleźć ten album na Spotify, aż w końcu ogarnąłem, że go tam nie ma. Na szczęście jest jeszcze dostępny na YT (nie mam ich płyt CD to jak miałbym sprawdzić, co?). Rzekomo przez pierwsze albumy nasz rodzimy zespół grał grunge. Słychać to, ale często miałem wrażenie, że to po prostu hard rock/hardcore. Kto wie. W końcu wielka czwórka z Seattle niby też grała ten gatunek, a brzmieli od siebie inaczej. Tutaj mógłbym tu porównać do Pearl Jam. Co by tu... zaskoczyły mnie angielskie piosenki. Są dobre, ale bardziej wolę te polskie. Nadaje to jakiś charakter zespołowi. Gorąco polecam.

Ulubione kawałki: Flame, Illusion, Kły

Deviloof - Purge

  Przeklęte Purge nigdy mi się nie podobało. Był to w mojej opinii najcięższy album Deviloof, ale i najgorszy. Najmniej mi się podobał z całej dyskografii. W większości tu chodzi o wokal, bo instrumentalnie jest... dzieje się piekło i chaos (uwielbiam to). Wokalnie ten album jest raczej w stylu slamming brutal death metal, a nie deathcore. Nie wiem, czy kiedykolwiek o tym wspominałem, ale nie cierpię slamu, zatem zabierałem się do Purge jak pies do jeża. Jak jest? Są tu w miarę ,,normalne" jak na ten zespół utwory, jednak jest to jedynie połowa. Druga część już bardziej brzmi na slam. Już pominę fakt, że kompletnie nic nie rozumiem, ale czy można rozumieć japoński zespół grający w tym stylu? To już tak żartobliwie. Raczej odradzałbym słuchanie, a jak już to tylko na własną odpowiedzialność. Ja znalazłem tu coś dla siebie, ale to nie tak, że go lubię. Jest.... po prostu ok i z tym was zostawię. Nie odpowiadam za kalectwo waszych uszu.

Ulubione kawałki: Ruin, Ishtar, Doll Play

Motionless in White - Disguise

  Z tym zespołem nigdy nie miałem zbytnio do czynienia, zaś z samym Chrisem... koleś rzekomo występował w Inside of Me od Vamps, ale on raczej odpowiadał za wstęp do utworu oraz ten psychodeliczny fragment. Za sprawą jednego znajomego z Discorda postanowiłem sprawdzić więcej od samego zespołu Motionlessa. Pojedyncze kawałki bardzo mi się podobały, ale wolałem spróbować jakiegoś konkretnego krążka. Spróbowałem od Disguise, na ten moment najnowszy album i pozytywnie się zaskoczyłem... w sumie mogłem przesłuchać więcej i wstawić ten zespół na trzecią stronę, ale to na inną część. W każdym razie najbardziej podobały mi się momenty, w których muzyka brzmiała ostro, podczas gry Chris śpiewa bardzo melodyjne, co dzieje się bardzo często. Nie zabrakło oczywiście growli czy spokojniejszych tonów, ale na ogół to mi nie przeszkadzało. W sumie mogę to porównać do słuchanego przeze mnie nałogowo Re-Stich These Wounds od BVB. Tam również jest ciężko (jak na glam metal), zaś wokal jest bardzo melodyjny, a growle (czy screamy) pojawiają się od czasu do czasu. Tu chyba mam do czynienia z metalcore, zatem jest oczywiście ciężej, a wokalista brzmi inaczej, ale rozumiecie porównanie.

Ulubione kawałki: Disguise, , Another Life

HYDE - Roentgen

  Roentgen najbardziej różni się od późniejszych krążków japońskiego wampira. Nawet to nie są te same gatunki. Roentgen bardziej brzmi w stylu... akustycznym? Symfonicznym? Jazzowym? Nie jestem do końca pewny, ale to, co dostaliśmy jest zwyczajnie dobre. Nie jest w sumie najlepsze, bo Roentgen bywa nużące, ale znajduje się chociaż na poziomie Japończyka. Co zabawne, przy tym albumie można łatwo się uspokoić, a nawet spokojnie zasnąć. Myślę, że album może się spodobać, a jeśli przeszkadzają wam japońskie teksty, to macie również do dyspozycji angielską wersję, której możecie spokojnie posłuchać. O samych tekstach już nie będę wspominał, gdyż te w wykonaniu wokalisty VAMPS i Laruku są (jak zwykle) bardzo dobrze napisane. 

Ulubione kawałki: Evergreen, Angel's Tale, Shallow Sleep

Judas Priest - Painkiller

  Wow, to było tak k**** dobre. Serio, dawno nie czułem się tak żywo słuchając jakiegokolwiek albumu niż przy Painkilerze. Praktycznie nie mam co tu zarzucić. Może dla niektórych może być zbyt monotonnie (każdy utwór różni się od siebie w zasadzie tempem i sposobem wokalu), ale za to większość będzie się doskonale bawić. Już tytułowy Painkiller zapewnia z czym będziemy mieć do czynienia. Utwory (poza tekstami oczywiście) różnią się od siebie tempem, gdzie na tym tle wyróżnia się Living Bad Dreams oraz A Touc of Evil, najwolniejsze i najspokojniejsze kawałki tego albumu. Bębny i gitary to normalnie arcydzieło. Wokal Roba Halforda jest powalający w swojej normalnej i... tej dziwniej formie, której używa przez 90% pierwszego utworu. Z tego co się orientuję, to poprzednie albumy były zdecydowanie wolniejsze i spokojniejsze, ale  nie szkodzi mi ich sprawdzenie. Pozycja obowiązkowa dla każdego fana heavy metalu! 

Ulubione kawałki: Painkiller, Night Crawler, One Shot at Glory

 

  W czwartym odcinku tej serii przyjrzałem zespołowi, który wraz z Nirvaną, Pearl Jam i Soundgarden przyczynili się do spopularyzowania grunge'u. Co ciekawe, każdy z tych zespołów brzmiał odrobinę inaczej np. Nirvanie bliżej było do punk rocka. Dziś będzie najciężej z tej czwórki, gdyż muzyka tego zespołu jest bliska heavy metalowi. Przedstawiam wam... Alice in Chains.

Alice in Chains - Facelift

  Debiut Alice in Chains, podobnie jak z Nirvaną, podobał mi się najbardziej ze wszystkiego, co słuchałem od nich do tej pory. Jest grungowo, ale też... tutaj pojawia się największy problem pierwszej płyty AiC. Facelift po prostu gubi się w byciu sobą. Jest metalowe z początku, lecz potem album próbuje wszystkiego. A to stara się być depresyjny, tu skoczny, tam czymś innym, tu znowu metalowy etc. Nie zmienia to jednak faktu, że tego wszystkiego po prostu dobrze się słucha. Aczkolwiek do największego hitu Alice in Chains - Man in the Box - miałem kilka podejść przez troszkę dziwny wokal. Cała reszta to cud miód. Tekstowo nie sądziłem, że jest tak dobrze. Takie Love Hate Love naprawdę potrafi uderzyć w punkt. Uwielbiam to ciężkie i brudne brzmienie gitar oraz perkusji (jeśli w ogóle bębny mogą być ciężkie). Co do wokalu to Layne Staley spisuje się na medal. Ogólnie jest w tej całej mieszaninie coś, co mi się podoba w tym albumie, ale nie wiem co. Może właśnie szukanie swego stylu? Nie wiem szczerze, ale i tak uwielbiam ten album.

Ulubione kawałki: Wie Die Young, Love Hate Love, I Can't Remember

Alice in Chains - Dirt

  Album, który spopularyzował Alicję w Łańcuchach nieźle się dziś trzyma. Dosłownie, to naprawdę genialny album, który bardzo lubię. Teoretycznie dałbym go jako najlepszy i ulubiony z tej czwórki, ale właśnie debiut ma coś, co mi się bardziej podoba. Dirt już uderzył w to, czego Alice in Chains się trzymało, czyli grunge w metalowej oprawie i mrocznym klimacie. Piosenki są zrobione w tym samym stylu i momentami są do siebie dość podobne. Tekstowo ponownie jest świetnie, a ich tematem są w głównej mierze narkotyki (jakim cudem piosenki o tej tematyce wypadają lepiej niż dobrze?) Głos Staley'a jeszcze bardziej wydaje się być wciągający. Gitarowo ponownie, ciężkość i zniekształcenie bardzo tu pasują, a perkusja potrafi zahipnotyzować. Nie będę ukrywał, ten album należy sprawdzić, a już w szczególności te, z moich ulubionych kawałków. Ta trójka jest genialna i gwarantuję wam, będziecie się świetnie bawić. Tylko małe zastrzeżenie: Najlepiej przesłuchać Ziemii kilka razy, gdyż za pierwszym razem może wam nie podejść.

Ulubione kawałki: Dam That River, Angry Chair, Dirt

Alice in Chains -  Alice in Chains

  Ten krążek powstawał w bólach, ale w końcu dotarł. Pierwsze, co słychać po odpaleniu płyty to mniejsza ilość energii. Jest znacznie bardziej grunge'owo niż metalowo... co mi bardzo się podobało. Klimat jest znacznie cięższy i mroczniejszy niż kiedykolwiek. Czy to dobrze? To oczywiście zależy od was. Gitary nie są już tak mocne, ale dalej są zrobione dobrze (riffy są fantastyczne). Wokalnie... mamy do czynienia z dwoma osobami. Poza świetnym Laynem, który wydawał mi się przez cały album ledwo zipieć (nie mam pojęcia, dlaczego), słychać też gitarzystę, Jerry'ego Cantrella. Co prawda gra w kilku utworach, ale daje radę. A gdy zaczyna śpiewać wraz Staley'em... o ludzie, ale ta mieszanka działa. Koniec końców dostałem na sam koniec kawał dobrej i solidnie wykonanej muzy. Jest szczery do bólu, niepokojący i tak smutny, że nie mam serca go nie lubić. Warto dać mu szansę nie nastawiając się po prostu na Dirt 2 (tu nie ma samochodów).

Ulubione kawałki: Frogs, Grind, Heaven Beside You

Dziś wyjątkowo pojawiły się trzy albumy na tej stronie, ale to głównie z tego względu, że troszkę się cykam sprawdzenia kolejnych albumów (dla niejasności, Alice in Chains gra do dzisiaj z nowym wokalistą). Być może w przyszłości pojawią się nastepne krążki, ale kiedy? Zobaczymy.

A wam co ostatnio wpadło w ucho? Jakie albumy ostatnio sprawdzaliście? Chętnie sprawdzę i do zobaczenia w kolejnej części Muzykowo i krzykowo, gdzie główną wisienką na torcie będzie pewien zespół japońskich wampirów. Pragnąłbym również wspomnieć, że Rozliczenie z God of Warem wkrótce się pojawi, ale w innej formie. Do zobaczenia!

Oceń bloga:
9

Komentarze (28)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper