Monster hunterowe wspominki część 1. Od zera do fashion huntera.

BLOG
482V
Monster hunterowe wspominki część 1. Od zera do fashion huntera.
Lost in the echo | 01.09.2019, 12:14
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Seria gier Capcomu o walce z ogromnymi bestiami towarzyszyła mi od momentu kiedy tylko pojawiła się przenośna wersja na konsole PSP z podtytulem Freedom. Wtedy też zaczęła się moja długa przygoda w skórze łowcy potworów.

  Na początku chciałbym powiedzieć, że będą to mgliste wspominki ponieważ w część wspomnianych w poniższym tekście gier nie grałem już od dawna ale czas spędzony w świecie opanowanym przez potwory pozwala napisać co nieco.

   Przyznam szczerze, że najtrudniej jest tak naprawdę zacząć, dlatego cofnij się do roku 2008, kiedy to będąc na przepustce z jednostki wojskowej miałem przyjemność, dzięki uprzejmości kolegi zagrania na PSP. Po chwili obcowania z tym małym „potworem”, wiedziałem jedno, też muszę go mieć. Jako osoba nie paląca, bardzo szybko udało się mi odłożyć pieniądze z żołdu i zamówić konsolę na jednostkę. Oczywiście nie obyło się bez pożyczania konsolki innym marynarzom z poboru, aby oni również mogli sobie pograć. Na początku oprócz mnóstwa dem, które wszyscy katowalismy do upadłego, miałem jedną pełna wersje mega świetnej gry mianowicie Tekken Dark Resurection. Przyszła pora aby pożegnać się z wojskiem i wrócić do domu. Właśnie wtedy uświadomiłem sobie jaką genialną konsolą jest moje PSP, odtwarzać muzyki, multimediów, przerobiony interfejs, emulatory wszelakiej maści, dostosowanie ustawień normalnie niedostępnych dla zwykłych śmiertelników, było tego bez liku, nie zapominając o możliwości ripowania gier na kartę pamięci. I właśnie w tym momencie zaczyna się moja historia łowcy potworów, pełna wzruszeń, łapiących za serce momentów, wybaczania i pojednania. Dobra żartowałem, bez przesady aż tak nie będzie, będzie lepiej. Skończyliśmy na piratach, i od nich też powinniśmy zacząć, jak już pisałem wcześniej oprócz dem, męczyłem namiętnie Asuke Kazame w Tekkenie, aż któregoś pięknego letniego dnia kolega kolegi kolegi przerobił moje PSP, uwalniając jej ukryty potencjał jak i ciemną stronę. Tak o to miałem możliwość nie tylko grania w stare gry ale również piraty, nie było tego dużo, a jak coś już ogrywalem to starałem się grę ukończyć.

    Monster Hunter freedom było właśnie jedną z tych gier, którą miałem przyjemność poznania w  wersji pirackiej, nie wiedząc na co się piszę pozwoliłem koledze na wgranie ISO z grą na kartę pamięci, jedyne co powiedział: zobaczysz spodoba Ci się  to taki RPG, walczysz z potworami robisz sobie broń, pancerz, do tego musisz dbać o różne sprawy związane ze swoją postacią, lubisz takie klimaty fantasy, gra dla ciebie. Długo nie musiałem czekać aby gra już czekała na mnie menu konsoli, powrót do domu, wygodne usadowienie na łóżku, odpalam grę i miazga, gra wyglądała ślicznie na małym ekranie, ruchy potwory jak byłyby prawdziwe, do tego cała masa rzeczy o których musimy pamiętać przed wyruszeniem na łowy, jak zrobienie zapasów, do tego posiłek aby wbić sobie dodatkowe kuchenne umiejętności i przy okazji podnieść poziom życia i staminy. I tutaj się na chwilę zatrzymamy, coś dla mnie nowego a zarazem na początku bezsensownego czyli cała ta kuchnia i jedzenie aby podbić sobie ilość punktów życia i staminy. Wychowany na starych RPG'ach gdzie za zabicie potwora dostaliśmy expa by po czasie wbić kolejny poziom i tym samym zwiększyć na stałe swoje statystyki w tym samym HP, tutaj wszystko było zmienione, bazowe hp i stamina pozostają bez zmian, bez względu na  ilość  potworów które zabiliśmy. Z początku głupota po czasie obcowania z serią przypadło mi naprawdę do gustu jako coś nowego i mającego sens w świecie gry. Mimo swojej „topornosci”spędziłem z ta częścią sporo godzin jednak ten czas był tylko małym procentem jaki spędziłem z każdą kolejna grą w świecie MH.

      Po kilkudziesięciu godzinach w wiosce Kokoto przyszła pora, chociaż poprawnej byłoby napisać kolega, z druga częścią w postaci iso gotowe do wrzucenia na konsolę. Długo się nie zastanawiałem i w nie długim czasie już moja nowa postać biegala po śnieżnej wiosce Pokke aby przygotować się na kolejne łowy. O czym warto napisać przy drugiej części, to to, że mamy tutaj do czynienia z kontynuacja gdzie poprawiono wiele aspektów z poprzedniej gry, w tym dodano kilka nowych potworów w tym bohatera okładki i flagowego potwora dla tej części  czyli Tigrex'a. Ile skubaniec napsul mi krwii to szkoda gadać, wściekłe bieganie w wzdłuż i wszerz po całej planszy doprowadzal mnie do białej gorączki, do czasu aż udało mi się wyuczyc  schematu jego ataków dzięki czemu znowu mogłem cieszyć się z używania wolnego ale za to potężnego wielkiego miecza. Gra wprowadziła również moją drugą ulubiona broń w całej serii, łuk, który pozwalał na całkowicie odmienny styl grania niż bowguny. Starałem się posiadać jak najlepszy możliwy łuk, za pomocą którego starałem się pokonywać kolejne bestie na zmianę z Great Sword'em. Nie posiadając innych chętnych do grania w MHF w moim otoczeniu, kolega niestety odpadł, mimo najszczerszych chęci nie udało mu się zaprzyjaźnić z tą seria, podobnie miała się sytuacja z graniem przez internet z innymi graczami za pomocą xlink kai, do którego wymagany był komputer wraz ze stałym internetem, którego nie posiadalem, koniec końców nie pozostało mi nic innego jak przechodzenie gry solo. Starałem się ukończyć wszystkie questy jakie tylko były dostępne, wiele się nie udało ukończyć mimo starań, były one poza moim zasięgiem.

     Cała moja przygoda trwała do czasu, kiedy to któregoś bodajże wieczoru, wystąpił jakiś dziwny błąd przy zapisie, po takim czasie trudno mi zgadywac czy był on spowodowany jakimś problemem w grze czy może odpowiadała za to przerobiona konsolka, ale koniec końców cały mój zapis w tym kilkaset godzin zdobywania materiałów z potworów  tworzenia i ulepszania oręża i pancerzy, poszło się walić, „save data is corrupted” Dobrze, że lezalem inaczej musiałbym usiąść po przeczytaniu napisu przy ładowaniu postaci. Po krótkiej wiązance (trwającej z dziesięć minut może dluzej) usunąłem grę z pamięci. Nie było to pożegnanie co to, to nie, w żadnym wypadku po prostu uznałem, że jeśli i tak będę zaczynał wszystko od początku to również dobrze mogę kupić grę i grać na oryginale. 

Jak pomysłem tak zrobiłem i na drugi dzień na Allegro zamówiłem sobie MHF 2.  Po kilku dniach UMD już smigal w napędzie, a ja bawiłem się znakomicie ponownie mogąc walczyć z tymi okazalymi bestiami. Ponownie udało mi się wbić na kolejne poziomy aby móc walczyć z potezniejszymi wersjami potworów. Moja radość trwała dość długo aż, nie dowiedziałem się o MHF Unite, który miał piękna Nargacuga'e na okładce jako flagowego potwora dla tej części. Czym był tak w ogóle Unite? W skrócie dopakowaną wersja dwójki, z nową zawartością, w tym nowymi potworami, i nowa rangą G, znany w Japonii był jako MH Portable 2nd G, gdzie potwory były jeszcze silniejsze ale za to dawały nowe materiały z których mogliśmy wykuć naprawdę potężny rynsztunek dla naszej postaci. Zmian i dodatkowego kontentu było tak dużo iż nie będę tracił tutaj czas i wspomnę tylko o jednym  najważniejszych według mnie, a mowa o naszych kocich towarzyszach których mogliśmy zabierać że sobą na łowy, dzięki czemu nie czuliśmy się tak samotnie w trakcie naszego przemierzania krain w poszukiwaniu potworów do pokonania. Z Unite'em wiąże się jeszcze z jedna bardziej osobistą historią, mianowicie jedna z koleżanek dość mocno się rozchorowała i musiała praktycznie cały tydzień leżeć w domu, starałem się ją co rusz odwiedzać, i tak od słowa do słowa, zaproponowałem jej, że pożyczę jej konsole z grą, co miałaby zajęcie w czasie kiedy nie mogę przyjść, i jak dobrze się domyślacie tą grą był Unite, co bardziej ją naklonilo do grania, kreator postaci gdzie mogliśmy stworzyć jaką tylko postać chcieliśmy czy bardziej słodkie Felyne jako towarzysze ze swoim miauczeniem. Sam byłem bardzo zdziwiony gdy zobaczylem jak dobrze jej idzie mimo, że nie miała wcześniej za duzo styczności z grami jako takimi. Na tym się nie skończyło, bo w niedługim czasie udało się jej namówić mamę by kupiła jej PSP z gra, dokładnie z MHF U, dzięki czemu mogliśmy razem wykonywać zadania i walczyć z potworami. Seria gier Łowcy Potworów zawsze była uważana jako jedna z trudniejszych i nie nadająca się dla dziewczyn (bez urazy) a tu takie coś, w co bym pewnie mógł nie uwierzyć gdybym nie widział tego na własne oczy. Dziewczyna która nie grała w gry, całkiem dobrze sobie radzi w roli łowcy i  dobrze jej to szło. Bez problemu przechodziła questy z pojedynczymi potworami. 

      Minęło trochę czasu zanim wróciłem do gry, życie jaki praca zaabsorbowaly mnie na tyle, że miałem czasu i chęci aby ponownie zmierzyć się z potworami, na domiar złego w między czasie moje PSP wyzioneło ducha, wtedy moje oczy skierowałem w stronę następcy, nowych „małych” konsol PS Vita i Nintendo 3DS, z początku wybór był prosty zakup  produktu Sony jako normalna kolej rzeczy, widziałem już dla siebie kilka gier które będę musiał nabyć wraz z konsolka, do tego znowu mogła poszczycić się byciem kombajnem multimedialnym plus mimo obiecywań Sony iż nie będzie nikt w wstanie złamać softu, okazało się, że jest mała nadzieja i może się udać, dzięki czemu znowu będę miec mnóstwo emulatorów starszych konsol w jednym miejscu. Byłem już bliski zakupu gdy Niny zapowiedziało nową cześć Zeldy na swoim przenośniaku, „A Link beetwen worlds” oczarowalo mnie z miejsca, wyglądała jak godny następca „Oracle'sów” czy świetnego A Link to the past. Moja ulubiona seria wraca do korzeni, nie mogłem przejść obok tego obojętnie, szybki zakup konsoli w wersji XL w kolorze białym i już w niedługim czasie mogłem cieszyć się przenośnym graniem, gdzie tylko chciałem, oprócz grania na dworze. Oczekiwania na premierę gry, umilałem sobie grając w RE Revelations i MGS Snake Eater. wtedy też trafiłem na aukcje MH 3 Ultimate, z początku nie mogłem uwierzyć, kolejna moja ulubiona seria na jednej konsolce. W tym przypadku nie musiałem się długo zastanawiać nad zakupem. Dwa dni później i odebraniu przesyłki od kuriera, kart wylądował w slocie w 3DS'ie. 

    Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to mnogość wyboru co do stworzenia swojej postaci, ale to był dopiero początek tego co na mnie czekało. Mnóstwo nowych potworów a co za tym idzie broni i pancerzy do stworzenia, z czego nie które wyglądały naprawdę epicko zestaw Helios'a, genialnie wyglądający dla obu klas postaci. Grafika prezentowała się o niebo lepiej jak w poprzednich częściach. Capcom włożył wiele wysiłku aby dać potworów duszę i sprawić aby poruszały się jakby były żywe. Jako nowa częśc nie mogło zabraknąć nowych miejscówek do przemierzania, w tym terenów podwodnych.  Tutaj zaczynają się schody, o ile normalne plansze pozwalały na walkę każdym typem broni w równym stopniu, tak walki pod wodą takiej możliwości nie dawały, oczywiście będąc upartym każdą bronią można było walczyć, sam widziałem filmik jak jakis gracz nie tylko pokonał Lagiacrus'a używając do tego łuku walcząc pod wodą, ale pozbawił go również ogona. Nie zmienia to faktu, że niektóre bronie miały przewagę nad innymi, bo o ile great Sword mimo iż wolny na powierzchni spisywał się idealnie w walce tak pod wodą już nie koniecznie. I wlasnie ta nowość w świecie Monster Hunter'a podzieliła graczy. Część łowców  gorącą przyjeła walki pod powierzchnią wody, drudzy poirytowani ciężką przeprawą swoim ulubionym typem oręża byli na nie, jeśli chodzi o taką rewolucję w ich kochanej serii. A gdzie stałem ja sam? Szczerze powiedziawszy to tak pomiędzy, z jednej strony nie potrafiłem się dostosować z moim głównym środkiem perswazji jakim był wielki miecz, młot czy łuk którymi ciężki było nimi zabijać potwory które potrafiły w mgnieniu oka przepłynąć z jednej strony ma drugą a ja sam musiałem je gonić w tę i z powrotem. Ale do czasu, kiedy uświadomiłem sobie jak dobrą bronią jest lanca i to jeszcze przeciw lubiącym pływać potworom.

     W niedługim czasie miałem już gotowy swój zestaw do podwodnego mordowania. Po nabraniu pewności siebie co do walk w wodzie, postanowiłem nie odpuszczać i przejść wszystkie questy jakie tylko będę wstanie grając solo, Dire Miralisy, Goldbeared Cadeusy czy inne Abyssal Lagirusy padały od ciosów mojej lancy. Wtedy też pierwszy raz natrafiłem na określenie Fashion Hunter'a początkowo nie miał dla jakiegoś większego sensu, do czasu kiedy zrozumiałem jak grają pro gracze, skill'e ponad wygląd i mozolne dopasowywanie różnych kombinacji części pancerza aby tylko uzyskać konkretny zestaw umiejętności. Osobiście nie potrafiłem się do tego przekonać, od zawsze starałem się dany zestaw skompletować i grać z takim skill'ami jaki dawał mi wybrany pancerz, dla tego też miałem mnóstwo różnych zestawów pod konkretną broń czy nawet danego potwora. Bycie Fashion Hunter grając solo w niczym nie przeszkadzało, (do czasu o  czym miałem się przekonać za jakiś czas na własnej skórze) no może oprócz tego, że żaden skompletowany z danego potwora pancerz nie mógł się równać z tym złożonym dzięki programowi Athena, który był bardzo przydatny jeśli chcieliśmy stworzyć zestaw mający bardzo unikalnie wybrane umiejętności, nie dostępne normalnie razem w żadnym komplecie. Oczywiście świadom jako iż nigdy nie uda się mnie dosięgnąć takiego poziomu jaki prezentowali najlepsi gracze, starałem się grać najlepiej jak tylko potrafiłem. wyciągając jak najwięcej że swoim pancerzy. Z czego byłem dumny w tej części jeśli chodzi omoje granie samemu? Pierwsze co przychodzi mi do głowy, to pokonanie Alatreon'a, ktoś powie pff, żaden problem, no niestety nie dla mnie przynajmniej na początku kiedy to w walce z nim albo brakowało mi już leczenia (tak mnie kroił z mrdykamentów) albo brakowało już czasu. Ostatecznie któregoś razu udało się go pokonać mając zaledwie kilka sekund na zegarze do końca zadania , a co w tym niezwykłego? Dla osoby postronnej zapewne nic, ale dla mnie był to wyczyn, bo gdy inni spamowali ataki łukiem Kelbi'ego ja twardo stałym przy swoim i nie zamierzałem grać jak wielu graczy dla których spamowanie pierwszego ataku z łuku było tym co im wystarczało, żadnej taktyki, żadnej przemyślanej strategii, nic z tych rzeczy. Grunt, że działało plus inni tak grają więc po co mam się męczy. Ale cóż, na tym polega całe piękno tej serii każdy może grać po swojemu chyba, że woli grać jak „karze” elita, wtedy mamy sytuację jak te o których napisze w następnej części. 

Dziękuję za dotarcie do samego końca. I przy okazji również chciałbym podziękować użytkownikowi Brolinowi który nieświadomie spowodował iż powstał ten tekst. 

Oceń bloga:
3

Mój ulubiony potwór flagowy to?

Rathalos
14%
Tigrex
14%
Narcacuga
14%
Brachydios
14%
Pokaż wyniki Głosów: 14

Komentarze (9)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper