Jak grać, by wygrać?

Na powszechną skalę, zwłaszcza na serwisach poświęconych grom, spora rzesza osób przejawia tendencję do dzielenia się na grupy i prowadzenia ze sobą sprzeczek, kłótni i wojen. Skąd to wynika i czy jest nam to potrzebne?
RETRO
To były czasy dzieciństwa, rok '98, pięcioletni ja siedzący przed kineskopem i dzierżący pada od Pegasusa. Jeśli dobrze pamiętam, to właśnie w tym wieku zaczęło się moje hobby. Rodzice pracowali od rana do późna, a i tak zawsze znaleźli moc, by grać do czwartej nad ranem "w czołgi". W tym czasie grali wszyscy, a przynajmniej Ci, których tak wtedy postrzegałem, czyli koledzy z podwórka, ich rodzeństwo i rodzice, znajomi z przedszkola, a niedługo potem - z podstawówki. Te sprzęty już wtedy nie były cudem techniki, ale biorąc pod uwagę czasy, ciężko byłoby wyobrazić sobie coś lepszego. Filmy pokazujące ludzi wchodzących do światów VR były dla nas tym, czym fantazje o przekraczaniu prędkości światła dla dzisiejszego człowieka. Postępowa była 16-bitowa SEGA, bo tak ją po prostu nazywaliśmy, którą posiadała jedna koleżanka na całe podwórko. Takim składem też często u niej witaliśmy, a ja miałem farta bywać częściej, ze względu na sympatię ze strony jej mamy. Pogranie w szybką grę, której grafika znacznie wykraczała poza to, co można było zobaczyć u większości, była świetną odskocznią od Contry czy Mario. Czy znielubiłem przez to te dwie? Czy stwierdziłem, że skoro jedno jest dobre, to drugie musi być do d***? Czy stwierdziłem, że niebieski jeż to hipsteriada (well, tu mnie macie, bo nie znałem wtedy tego słowa) dla ludzi chcących się na siłę wyróżnić? Nie. Zarówno to, co miałem u siebie, jak i to, czego mogłem doznać, biegając z prędkością prawie-że-światła po pętlach za pierścieniami, były dla mnie zbiorem niesamowitych przeżyć. I to, że ktoś miał coś innego niż ja, to, że miałem szansę poznać coś nowego, poznać pewien wycinek świata z zupełnie innej strony, było motorem napędowym dla podziwu i ekscytacji. Po ogromnym przeskoku z 8-bitów na trójwymiar spotkała mnie podobna sytuacja. Wszyscy na podwórku mieli PlayStation, z wyjątkiem jednej osoby, która miała 64-bitowy (w praktyce... cóż, nie było tego zbyt widać) sprzęt konkurencji. Nadal miał kartridże, gry były cholernie drogie, ale i... cholernie dobre. Bieganie znanym już hydraulikiem w trzech wymiarach cieszyło mnie tak samo jak korytarzowe przygody pomarańczowego jamraja. Potem, generację później musiałem wybierać, czego mocno żałowałem, bo na rynku było aż czterech gigantów. Wybrałem jedno, marząc także o pozostałych...
METRO
A jak sprawa miała się generację później? Cóż, nie wiedziałem, dopóki nie podłączyłem się do internetu. Oczekując następcy swojej wysłużonej już drugiej plejstacji, zacząłem poszukiwać zapowiedzi, plotek, materiałów dotyczących premiery. Nieoczekiwanie natknąłem się na lawinę (nie znając jeszcze wtedy tego słowa) hejtu. Ależ to był szok i niedowierzanie. Postanowiłem jednak pozostać twardym i poczekałem do premiery. Potem przez półtora roku nie ruszałem konsoli, bo - bądźmy szczerzy - startu najlepszego nie miała. Jednak od wyjścia Uncharted było już tylko lepiej i... jestem z siebie dumny, że nie zwątpiłem. Szkoda jednak, że tamta sytuacja, na którą natknąłem się ponad dekadę temu, nie uległa zmianie. Można by pomyśleć, że wielu ludzi w tym kraju dopiero zaczęło mieć sieć, więc potrzeba czasu, aby się trochę oswoić, aby... dojrzeć. Nic bardziej mylnego. Mamy 2019 rok, a zjawisko nienawiści do tego, co ma kto inny, trwa a najlepsze i zdaje się eskalować. W pewien sposób da się wytłumaczyć to zjawisko mechanizmami ewolucyjnymi, ale, halo, żyjemy w już zupełnie innych czasach! Mieć wybór to według mnie dobra rzecz, a druga osoba - choć bierze co innego niż ja - wierzę, że jest świadoma czego chce i dokonuje wyboru dobrego dla siebie. Pamiętam czasy, gdy Hyper był najbardziej wyczekiwanym programem w TV, a rozmowy z kolegami o grach video pobudzały wyobraźnię jak nic innego... A dziś, będąc już dorosłym facetem, siedzę na portalu o grach i widzę, jak dwie niewidzące się nawet dorosłe osoby (lub więcej, ale przynajmniej dwie grupy ludzi) przysłowiowo "skacze sobie do gardeł". Nie wiem czy jest w tym jakikolwiek sens, ale... nawet nie wiem czy często zdarza się, żeby ktoś o tym pomyślał. Ja pomyślałem i... no właśnie, gorąco polecam. Nie będę za innych wyciągał wniosków. Trzymajcie się ciepło, grajcie, przeżywajcie i bawcie się dobrze... i wygrywajcie.
Play4Win.