Final Fantasy Tactics: Kraina Wszystkich- ROZDZIAŁ SZÓSTY

BLOG
166V
user-70284 main blog image
Bartol-BB | 21.06.2023, 15:04
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

W poprzednim rozdziale drużyna musiała zmierzyć się z dworskimi formalnościami oraz pruderią co skończyło się kłótnią i skandalem. Ujęty podejrzany w sprawie Asteriona, nie wyjawił żadnych informacji, mało tego- wydaje się obłąkany. Lub opętany. Nawet niezwykła technika Mistrza Ramuha, lens megere, nic nie wskórała. Doktor Tychian badając maź odkrył jej niezwykłe słabości. Jej relacja z kryształami, jakie otrzymali w spadku, jest niepokojąco bliska. Do Muse wrócił jeden z posłańców, mających zbadać miejsce impaktu meteoru. Jeden z kilku. Jego szokująca historia nie ma sensu. Bohaterowie postanawiają udać się po Kiltiasa Uru, astrologistę, którego imię również zostało ujęte w testamencie Króla Unii.

X

Statek powietrzny był niewielki, ale urządzony luksusowo i bez liczenia się z kosztami. Poza znaczącą ilością kabin pasażerskich, w których Ramuh zapewne lokował swój liczny orszak, było tu też znakomicie wyposażone laboratorium, mesa, wspólna sypialnia dla służby i załogi, nieduża sala konferencyjna oraz kapitański salonik, do którego teraz się udali. Dało się zauważyć, że Fausel czuje się chyba coraz bardziej niepewnie i po części pewnie żałuje decyzji zwrócenia się o pomoc do Ramuha. Mężnie jednak usadowił się w fotelu, który wskazał mu dziekan. Muse stanęła tuż obok, by nie przeszkadzać, a jednocześnie niczego z rytuału nie uronić.

Ramuh odprawił swój dwór, przysunął sobie wyściełany taboret, usiadł obok fotela i ułożył dłoń na przedramieniu Fausela, przymykając jednocześnie oczy. Muse, po chwili wahania, zrobiła to samo.

Otoczyła ją mglista, wilgotna szarość. Kontakt nie był chyba najlepszy, bo wyczuwała wahanie Fausela i zniecierpliwienie Ramuha. Spoza oparów wątpliwości wciąż nie było widać niczego.

Dziekan przerwał rytuał, westchnął.

- Wasza Wysokość, czy muszę przypominać, czyj był to pomysł? Jak długo nie otworzysz się na moją obecność, do niczego nie dojdziemy. Musisz mi zaufać na tyle, by dopuścić mnie do swoich wspomnień, inaczej marnujemy tylko czas.

- Tak, jasne. Hm, przepraszam – Fausel wydawał się autentycznie skruszony - Dobra… jeszcze raz.

Znów mglista szarość, jak przybrudzona, mokra wełna, lecz tym razem zza jej kłębów coś wydawało się przezierać. Muse korciło, by zerknąć za tę zasłonę, ale powtrzymała swoją ciekawość – rytuał prowadził Ramuh i nie chciała wyrywać się przed niego.

Powoli opar się rozwiał i zobaczyli scenę z ataku Drzazgi na zamek Periphasów. Patrząc poprzez oczy Fausela, znaleźli się wraz z nim w samym centrum starcia, pośród bitewnego zgiełku, smrodu potu i krwi. Przed Fauselem/sobą dostrzegli zakapturzoną, smukłą postać. Początkowo wydawało się, że jej twarz jest bez reszty skryta w cieniu kaptura, lecz w tej samej chwili napastnik poruszył się i smuga światła znalazła drogę do jego rysów.

Muse najwyższym wysiłkiem woli powstrzymała okrzyk.

Znała tę twarz – przystojną, a jednocześnie arogancką i na swój sposób przerażającą. Spod kaptura patrzyły na nią oczy jej wuja Caspera, rodzinnej czarnej owcy, który, jak wszyscy sądzili, zaginął gdzieś bez śladu dawno temu. Kuzyna Ilariona, podejrzanego o szarlataństwo i poszukiwanego przez sam Magijon.

Przeszył ja dreszcz. Wydawało jej się, że Casper wpatruje się wprost w nią, że widzi właśnie ją, a nie Fausela, a jego wzrok był tak zimny, tak wrogi, tak przesycony jakąś mroczną, budzącą dreszcze emocją, że nie pragnęła teraz niczego bardziej, jak tylko wydostać się z lens megere, jak zerwać kontakt, by tylko nie musieć patrzeć w nie ani sekundy dłużej – a jednak nie była tego w stanie zrobić. Jego lodowate źrenice wydawały się potężnieć, ogromnieć, pochłaniać ją niczym dwie czarne dziury, z których ucieczki nie może znaleźć nawet światło…

Ramuh krzyknął z bólu, cofnął gwałtownie rękę, przerywając kontakt. Grzbiet jego dłoni naznaczyła nagle podłużna, płytka rana – ni to ostre cięcie, ni to pęknięcie skóry, jakby pod wpływem potężnego napięcia albo ciśnienia.

Muse osunęła się na dywan jak ścięte drzewo, nieprzytomna. Fausel, jak zauważył rektor, stracił przytomność niemal w tym samym momencie. Jemu samemu kręciło się w głowie, a w gardle wzbierały mu torsje.

Cokolwiek tak naprawdę zobaczyli, nikogo z nich nie pozostawiło to obojętnym.

">

">

Muse i Fausel doszli do siebie dopiero nad ranem. Do tego czasu Ramuh zdążył zaprosić na pokład swojego okrętu także Alexandra i Marmaduka, mocno zniechęconych nieudanym przesłuchaniem obłąkanego nuncjusza z Ziegler. Po długich namowach dołączył do nich także Laurenn, ale trudno było pozbyć się wrażenia, że jest tu za karę. Trzymał się z boku, jakby bezustannie niezadowolony, obrażony na cały świat ze szczególnym uwzględnieniem Marmaduka. Książę nie wiedział, co dokładnie zaszło, ale powietrze między nimi aż iskrzyło. Gdy do salki konferencyjnej weszła Muse, władca Dokobien demonstracyjnie odwrócił się do wszystkich tyłem i zajął się kontemplowaniem widoku za bulajami.

Niewiele pogodniej od niego wyglądał Tychian. O świcie otrzymał od Ramuha ulepszoną broń, potężną, żelazistą wekierę o ostrych kolcach na głowicy, pokrytych zabójczą trucizną, pozyskiwaną z rzadkiej odmiany toksycznego bluszczu. Mimo, że broń robiła znakomite wrażenie, dotkliwie odczuwał brak tarczy. Niepokoiło go, że miałby stawać do walki bez żadnej dodatkowej ochrony poza pancerzem, szczególnie, że cały jego dotychczasowy sposób walki opierał się na wykorzystaniu tarczy właśnie. Bez niej czuł się nagi i niedostatecznie chroniony. Ofensywą ofensywą, ale Tychian akurat równie mocno stawiał na satysfakcjonującą defensywę.

Jako ostatni na pokładzie statku zameldował się, ku zaskoczeniu obecnych, mało efektowny prawnik, który niedawno odczytywał im testament Asteriona. Wchodząc po trapie, potknął się o ostatni stopień, omal nie wpadając na zebranych na pokładzie, ale ani na chwilę nie odebrało mu to wrodzonej prawnikom pewności siebie.

- Nic się nie stało, nic się nie stało – pomachał uspokajająco dłonią, choć nikt się nie palił, by ratować go przed upadkiem – Niech wolno mi się będzie przedstawić, Kail jestem.

Ramuh, który wyraźnie mianował się przewodniczącym zebrania, odchrząknął dystyngowanie, by zwrócić na siebie uwagę. Nie odezwał się jednak, dopóki wszyscy nie skupili na nim swojego wzroku, włącznie z nabzdyczonym Laurennem.

- Szanowni państwo, drodzy zgromadzeni… W uznaniu powagi sytuacji, z jaką przyszło nam się mierzyć i po rozmowie z Jej Wysokością Królową Aretę, pragnę was poinformować, iż podjąłem decyzję o przekazaniu mojego okrętu na cele poszukiwań Kiltiasa Uru, który w obecnej chwili może być naszą jedyną szansą na uzyskanie informacji na temat wielce niefortunnej sytuacji, w jakiej znalazła się Ristia. Ten środek transportu pozwoli wam poruszać się w dowolnym kierunku, z zadowalającą prędkością, która może w tychże poszukiwaniach odgrywać kluczową rolę. To nie jest jednostka, która pozwoli na przerzucanie armii, ale niewielki, zwiadowczy oddział pomieści się na niej z zachowaniem wygody przystającej waszym stanowiskom. Rzecz jasna, pozostawiam do waszej dyspozycji także kapitana i załogę, oraz pomocników – skinął głową w stronę milczących młodzieńców, siedzących karnie pod ścianą – To Jeden, Dwa, Trzy i Cztery, oraz mój zaufany asystent, Eugene.

Ostatni z wywołanych, wątły, drobny hume wstał, skłonił się grzecznie.

- Dź… dzień dobry państwu. Tt…to dla mnie ogromny z…zaszczyt, pomagać przy tak wielkiej sprawie. Zz…zrobię wszystko, by nie zz… zawieść pokładanego we mnie zaufania.

Muse przyjrzała mu się z namysłem. Wciąż jeszcze czuła się oszołomiona po nocnych wydarzeniach, ale jej umysł starał się znów pracować na pełnych obrotach. Zastanowiło ją, jak wyraźnie Ramuh wyróżnił tego chłopca spomiędzy pozostałych asystentów.

Eugene zorientował się, że królowa na niego patrzy, pospiesznie uciekł wzrokiem i usiadł na swoim miejscu.

- To świetnie, naprawdę super – odezwał się ciężko Fausel. Wbrew swojemu metabolizmowi, dziś rano wyglądał, jakby cierpiał na ciężkiego kaca, jednak winne było temu raczej lens megere, niż alkohol – Doceniamy gest. Ale co ten tutaj robi?

Wszyscy, jak na komendę, spojrzeli w stronę „tego”, czyli mało efektownego prawnika, który niedawno odczytywał im testament Asteriona. Teraz siedział sobie, jak gdyby nigdy nic, po prawicy Ramuha.

Wywołany, wstał z ukłonem.

- Witam serdecznie dostojnych zgromadzonych. Jak już nadmieniłem, jestem Kail, przedstawiciel prawny i pełnomocny królowej Arete, który na jej życzenie ma asystować przy tym przedsięwzięciu. Proszę pozwolić, oto wizytówki agencji TPA, nazwa rejestrowana, w ramach której działam – ze swojego spracowanego neseseru wydobył kremowe, eleganckie kartoniki i rozdał je zebranym – Skoro dokonaliśmy już prezentacji, nie będę dłużej zabierał państwa czasu. W razie konieczności, jestem w mojej kajucie. O tej godzinie koniecznie muszę się pokrzepić filiżanką kawy – ukłonił się, jednakże bez krzty czołobitności i wyszedł, nim ktokolwiek z zaskoczonych monarchów zdążył mu zadać choćby jedno pytanie.

Alexander spojrzał na Ramuha.

- Przedstawiciel prawny i pełnomocny?

Rektor wzruszył z fatalizmem ramionami.

- Proszę o to pytać swoją dostojną matkę, książę, nie mnie. Ja jedynie przekazuję jej rozkazy.

- Jak rozumiem – odezwał się Marmaduk – Właściwie milcząco postanowiliśmy udać się na poszukiwania Uru? I równie spontanicznie sformowaliśmy w tym celu tę zacną drużynę?

- Niewiele więcej chyba możemy zrobić, prawda? – Muse pokręciła głową – W naszych dociekaniach na miejscu doszliśmy do muru. Wszystkie tropy, na które trafialiśmy, urwały się. Jedyne, co nam pozostaje, to ruszyć naprzód, znaleźć Uru i Anaxosa i być może uzyskać od nich wreszcie jakieś odpowiedzi.

- Zatem ruszamy do Ziegler – Alexander spojrzał na pozostałych – Chyba, że ktoś ma lepszy pomysł?

- To przynajmniej jest  j a k i ś  pomysł. Bo ja akurat nie mam żadnego – Fausel pomachał nonszalancko ręką – To kierunek dobry, jak każdy inny, a nietaktem byłoby nieskorzystać z oferty czcigodnego Ramuha. Jeśli po spotkaniu z Uru i Anaxosem nadal będziemy w takiej ciemnej dupie jak teraz, ten statek przynajmniej pozwoli nam szybko zmienić miejscówkę, może na jakąś bardziej obiecującą.

- W takim razie chyba pora wziąć się do przygotowań – Tychian podniósł się z miejsca, a pozostali poszli za jego przykładem.

- Jeszcze jedno – Ramuh odkaszlnął dystyngowanie – Poproszę każdego z państwa na krótką, indywidualną rozmowę, zanim wyruszycie. Muse, moja droga, czy mogłabyś jeszcze chwilę zostać?

Gdy pozostali członkowie drużyny wyszli, niektórzy, jak Fausel, wyraźnie się ociągając, wręczył Muse niewielkie urządzenie, podłużny, spłaszczony, nie większy od dłoni metalowy prostopadłościan, zaokrąglony na brzegach. W jego górnej części migotało tajemniczo zielone światełko.

- To jest…

- Nasza najnowsza innowacja w technikach porozumiewania na odległość. Roboczo nazywaliśmy ją Przyzwoitką i ta nazwa, euch… osobliwie do niej przylgnęła.

- Wyczuwam magiję piorunów.

Ramuh skinął głową.

- W rzeczy samej, to źródło mocy tego urządzenia. Powinno bez trudu wystarczyć na cały czas waszej wyprawy, a może nawet na dłużej, jeśli nie zajdzie nic nieprzewidzianego. Przyzwoitka służy, jak już wspomniałem, do porozumiewania się na duże odległości. Raz na dzień można przekazać przez nią dziesięć słów do innej Przyzwoitki, bez względu na to, gdzie tamta się znajduje. To na razie niewiele, lecz pracujemy nad rozwinięciem tej technologii. Mamy zasięg, teraz trzeba dopracować przepustowość łącza. Sądzę jednak, że nawet w tej formie będzie dla was ogromną pomocą.

- Dziękuję, mistrzu. To doprawdy intrygujący wynalazek. I…

- Każdy z was dostanie po jednej. Wiem, mogłem je wręczyć wam wszystkim razem, ale obawiam się, że niektórzy będą potrzebowali dużo dłuższych i bardziej wyczerpujących wyjaśnień…

- A co jeśli ten okręt zacznie tonąć… to znaczy… spadać? – Fausel, podczas swojej rozmowy o Przyzwoitce niepewnie rozejrzał się po kajucie, zatrzymując wzrok na Ramuhu.

- Pojazd jest wyposażony w system ratunkowy: w razie niebezpieczeństwa pokład zasypie drobny materiał, oczywiście stworzony przez światłe umysły Etorii. Produkt tłumiący pożar, wchłaniający wodę, dym i amortyzujący upadek. Poprzedzi to sygnał.

- Jaki sygnał, jeśli można wiedzieć? I jakiż to materiał? – dopytywał Fausel.

- Czerwona lampka i tysiące niewielkich, syntetycznych… pianek – szybko jednak dodał widząc jak Fausel podniósł brwi z uwagą - Niejadalnych.

Przyzwoitka, którą Ramuh jej zaprezentował, zaintrygowała Muse, ale i z trudnych do wyjaśnienia przyczyn zaniepokoiła. Jakby… coś jej umknęło.  Coś ważnego.

Przed podróżą usiadła jeszcze w swojej kajucie, próbując posortować w myślach to wszystko, co wydarzyło się w ostatnim czasie. Ich dociekania, dotyczące śmierci Asteriona, musiały teraz konkurować o uwagę z kataklizmem, który niespodziewanie, nieoczekiwanie spadł na Ristię, a który wydawał jej się mniej przypadkowym, niż należałoby sądzić o katastrofie naturalnej. Natłok informacji była jeszcze w stanie okiełznać, ale już pojawienie się tylu nowych osób, które dramatycznie wtargnęły do ich niewielkiej grupy sprawiało, że jeszcze silniej docierało do niej, że jakieś machinacje toczą się za kulisami, z dala od jej wzroku. Że ktoś, gdzieś, z daleka, ingeruje w wydarzenia, ustawiając je w taki sposób, by służyły jego celowi. Co gorsza, tego celu także nie potrafiła odgadnąć.

Ta konkluzja potężnie zepsuła jej nastrój. Po pierwsze dlatego, że brzmiała niemal paranoidalnie, jak coś, co mógłby zasugerować Alexander. Nie było to złe samo w sobie – wcale nie znaczyło przecież, że książę się myli – ale wolała opierać swoje rozumowanie na solidniejszych podstawach. Po drugie, sama możliwość, że jest jeszcze ktoś, ingerujących w ich działania, była przerażająca. Nie było istotne nawet to, czy jest wrogiem czy sprzymierzeńcem, lecz to, że zna ich na tyle dobrze, by takie manipulacje przychodziły mu bez trudu.

Dotknęła palcami skroni, czując nadciągająca migrenę.

Jeśli… jeśli rzeczywiście był ktoś taki, kto próbował ich zmusić, by tańczyli wedle jego partytury, to nie mógłby działać bez wsparcia z wewnątrz ich grupy. Nie zakładała, że mógłby to być ktoś z samego jej sedna, ale już jeden z sojuszników…

Przerwało jej pukanie do drzwi.

- Proszę!

Do kajuty wszedł Ramuh, składając jej od progu oszczędny ukłon.

- Mistrzu…

- Chciałem tylko sprawdzić, czy zakwaterowanie jest stosowne do twego statusu, moja droga. Nim wyruszycie, chciałbym mieć pewność, że na niczym wam nie zbywa i że ta podróż przebiegnie w tak komfortowych warunkach, jak to tylko możliwe.

Muse przyglądała mu się spod zmrużonych powiek, czując, jak kiełkuje w niej ziarno podejrzenia.

Nie Alexander, nie Fausel, nie Tychian. Na pewno nie Marmaduk i raczej nie Laurenn. Ale…

- Naturalnie, nie muszę ci tego mówić, ale chciałbym, byście po przybyciu do Ziegler zachowali jak najdalej posuniętą ostrożność – ciągnął Ramuh, wyraźnie nieświadomy kierunku, w którym biegną jej myśli – Zupełnie nie wiemy, czego możemy się tam spodziewać, a biorąc pod uwagę skład waszej delegacji, to…

- Mistrzu – odezwała się zimno, przerywając potok jego wypowiedzi – Jeśli przyszło ci do głowy skalać się współpracą z moimi wrogami, proszę, dla własnego dobra przyznaj się do tego tu i teraz. Obiecuję ci szybki, lecz sprawiedliwy proces.

Zaskoczony rektor umilkł w pół słowa.

- Co takiego?! – wykrztusił wreszcie – Co…

- Słyszałeś mnie. Nie będę się powtarzać. To ostatnia szansa.

- Jak możesz w ogóle mówić coś takiego?! – jego twarz poczerwieniała z oburzenia – Nie wiem, kiedy mogłem dać ci powód do głoszenia takich kalumnii, ale słuchanie jest dla mnie nie do przyjęcia! Nie spodziewałem się po tobie czegoś tak… nonsensownego! I sam fakt, że takie oskarżenia kierujesz właśnie przeciwko mnie…!

- To, że pomogłeś mi w zdobyciu wiedzy, to, że do pewnego stopnia ukształtowałeś mój umysł, nie czyni cię w moich oczach nieskalanym i nieskończenie dobrym – odparła chłodno – Wręcz przeciwnie, dało ci to zbyt wiele okazji do zachowań mało mających wspólnego z etyką. Winna jestem ci pewien szacunek i tylko dlatego daję ci szansę dobrowolnego przyznania się tu i teraz. Bo jeśli sama odkryję – a odkryję na pewno – że działasz na szkodę Avalonu, nie będzie już dla ciebie żadnej litości.

Rektor otwarł usta do kolejnego ognistego protestu, ale zawahał się, zacisnął zęby. Dotarło chyba do niego, jaka jest stawka tej rozmowy i że musi zapanować nad swoim świętym oburzeniem, bo nie robi ono na królowej najmniejszego wrażenia.

- Przysięgam – odparł sztywno, z urazą w głosie – Że nigdy, ale to nigdy nie planowałem ani nie planuję przeciwstawiać się ani Avalonowi jako całości, ani tobie osobiście. Nigdy nie powstała we mnie żadna chęć, by krzyżować twoje plany, albo krzywdzić twój naród.

Muse nie spuszczała z niego wzroku, a Ramuh miał wrażenie, że jej spojrzenie przewierca go na wylot. Mimo go nie spuścił swojego.

Królowa wciąż nie pozbyła się podejrzeń. Wyglądało na to, że rektor mówi zupełnie szczerze, wskazywała na to także jego mowa ciała, lecz ktoś tak doświadczony jak Ramuh z pewnością potrafił nią doskonale kierować.

Runa Obietnicy nie byłaby od rzeczy jako przypieczętowanie jego deklaracji. To… miałoby sens. Ewentualnie mogę skorzystać w usług prawnika, skoro już Arete uznała za stosowne dołączyć go do naszej wyprawy. Albo…

- Jeśli kiedykolwiek wymierzę cios w Avalon, to klnę się na wszystko, niech mi to spadnie na kark i pozbawi głowy, bo takiej hańby nie zniosę za życia – dodał z naciskiem Ramuh.

Powoli skinęła głową. Taka deklaracja właściwie zamykała konieczność dalszych potwierdzeń. I… choć trochę uspokajała.

- Bądź pewien, że tak właśnie się stanie.

Ramuh parsknął, wzburzony.

- Czy to naprawdę było konieczne? Wielokrotnie toczyliśmy ostre dyskusje, ale zawsze trzymaliśmy się… cywilizowanych granic, mimo, że oboje wiemy, jak ranić przeciwnika. Tym razem jednak…

- Gdyby nie było konieczne, nie wszczynałabym tej rozmowy – Muse podniosła się z fotela – To wszystko, mistrzu. Niczego mi nie brakuje, pragnęłabym jednak odpocząć.

">

Wystartowali krótko przed południem. Statek Ramuha był dobrze zaprowiantowany, niemalże gotów do drogi, członkom nowosformowanej drużyny pozostało zatem zadbać wyłącznie o samych siebie.

Jeszcze przed startem mieli okazję poznać pilota okrętu, którego Ramuh zaprezentował im jako prawdziwego profesjonalistę, jako że on zwykł otaczać się wyłącznie zawodowcami. Ów profesjonalista, który zresztą nie uznał za stosowne się przedstawiać, był brzydki jak nieszczęście, odpalał jedną cygaretkę od drugiej, a szpakowate włosy miał równie długie jak tłuste. Zwracał się jednak do drużyny z ogromnym szacunkiem, podkreślanym jeszcze cudaczną mieszanką wyszukanych zwrotów i ordynarnych kolokwializmów, wypowiadanych przy akompaniamencie śliny, strzykającej przez wyrwę po przednich zębach. Z całą pewnością była to osoba zapadająca w pamięć, ale wszyscy poczuli chyba lekką ulgę, kiedy wrócił do sterowni. Woń, którą roztaczał, dorównywała pod względem intensywności jego prezencji.

Marmaduk sporo czasu strawił na przekonywaniu Laurenna, by zabrał się jednak z nimi. Młody król zachowywał się ostatnio przerażająco irracjonalnie – szpieg zaczynał dochodzi do wniosku, że dramatyczne wydarzenia ostatnich dni odbiły się na jego psychice o wiele mocniej, niż to początkowo zakładał.

Królowa Arete przyjęła wiadomość o wyprawie z grzecznym zainteresowaniem i – jak wydawało się Alexandrowi – z ulgą. Jakby na to nie patrzeć, ciągła, a chwilami uciążliwa obecność innych władców na zamku dezorganizowała jej pracę. A tej było aż za dużo – nie tylko musiała uporządkować sprawy po śmierci męża, w szybkim trybie wdrożyć się do niepodzielnego zarządzania państwem, ale jeszcze zmierzyć się ze skutkami niedawnego kataklizmu, zarówno gospodarczymi, jak i społecznymi. Jak każdy kryzys, także upadek meteorytu wywołał niepokoje, a nawet rozruchy w większych miastach Unii. Jak grzyby po deszczu pojawiały się teorie spiskowe, łączące „karę bożą” ze śmiercią króla na najprzedziwniejsze sposoby. Do tego dochodził jeszcze paraliżujący lęk – to, co stało się raz, mogło stać się po raz drugi. Całe osady i wsie opanowywała tak panika, jak i zupełna rezygnacja, w oczekiwaniu na kolejne nieszczęście.

Tak, Arete miała sporo na głowie i bez tajemniczego testamentu męża. Księcia.

- Synu, uważaj. Twoja decyzja może wywołać skandal międzynarodowy. Nie dopuść do tego.

Alexander spojrzał na matkę z podziwem i uznaniem. Nie ciągnęło go do szpiegostwa i wywiadu, ale wiedział, że Unia jest w tym świetna, a Arete stoi na ich czele. Oczywiście nie oficjalnie.

– Zachowaj niepokoje na później, królowo. Kontroluję sytuację.

– Bylebyś tylko nie zapomniał, że wciąż jesteś żołnierzem Unii i podlegasz jego prawu. Osobiście cię popieram, ale oficjalnie nawet o tym nie wiem – odparła łagodnie, acz dosadnie. W swoim stylu.

Pożegnali się krótko, niemalże zdawkowo. Alexander chciał wierzyć, że to dlatego, że matka miała tak wiele pracy, ale ostatnio niczego nie mógł być już pewien.

Poniekąd i on poczuł ulgę, gdy okręt wreszcie oderwał się od ziemi i nabierając z każdą chwilą prędkości, ruszył w stronę Ziegler.

Miał do dyspozycji małą, ale jednak prywatną kajutę. Podobnie udało się rozmieścić pozostałych członków drużyny. Prawnik, który najwyraźniej czuł się już jednym z nich, zajął na własny użytek nieduże pomieszczenie gospodarcze i niemal od razu otworzył tam biuro porad prawnych. Gdy Alexander je mijał, dostrzegł, że jeden z członków załogi radzi się go w kwestiach umowy na zakup domu. Nie chcąc by i jego zaczepił, skorzystał z zaproszenia Fausela do sparringu. Trening w tak ciasnym miejscu i praktyka walki na pokładzie powietrznego okrętu na pewno mogły się przydać.

Ledwie skończyli i usiadł na swojej koi, usłyszał pukanie do drzwi i do środka wsunął się Tychian, niecharakterystycznie dla siebie ponury.

- Masz chwilę? Nie przeszkadzam?

- Uff,  już myślałem, że to ta papuga… Coś się stało?

Tychian odkaszlnął z wyraźnym zakłopotaniem.

- Czy… nie masz przypadkiem zapasowej tarczy?

Alexander spojrzał za niego ze zdziwieniem.

- Nie, przyznaję, że nie.

- Nie zabrałeś z zamku?

- Nie zakładałem, że będzie mi potrzebna. Ta, którą dostałem w spadku po ojcu, w zupełności mi wystarcza.

- Rozumiem. W porządku. Zapomnij, że pytałem – dziekan wycofał się rakiem w kajuty. Alexander jeszcze przez dłuższą chwilę patrzył w ślad za nim z przekonaniem, że im ktoś jest bardziej genialny, tym bardziej jest pewne, że w końcu odbije mu szajba.

 

Okręt mknął przed siebie lekko jak albatros, przecinając niskie chmury i kłęby wulkanicznego pyłu, wciąż nasycające powietrze.

- Muse?

- Słucham cię, Tychian.

- Nie masz przypadkiem tarczy na zbyciu? Albo twoja ochrona?

- Wiesz dobrze, że nie używam tarczy. Moi przyboczni także nie, a nawet gdyby, to z naszych tarcz nie miałbyś wielkiego pożytku. Niestety, nie mam.

- Tak, hm. Masz rację. Wybacz.

- Nie mam czego wybaczać – w głosie królowej dźwięczało rozbawienie, które zafrasowany Tychian nie zauważył. Mamrocząc coś pod nosem, ruszył w głąb okrętu, a Muse wróciła do kontemplacji przygnębiającego widoku za relingiem.

 

Po posiłku Marmaduk całą swoją uwagę skupił na raportach od swoich podwładnych, które wręczyli mu tuż przed odlotem. Wywiad wydawał mu się w tej chwili istotniejszy niż kiedykolwiek. Gdyby zdołali wyprzedzić przeciwnika choć o krok...

- Masz może tarczę?

Wyrwany z zamyślenia, popatrzył na Tychiana z niedowierzaniem.

- Mówiłeś coś?

- Pytałem, czy masz może tarczę. Wiesz, niepotrzebną. Taką, z której mógłbym skorzystać.

- Nie, Tychian, nie mam. Nie dorobiłem się jeszcze manufaktury.

- Szkoda – mruknął dziekan.

 

Załoga dała drużynie znać, że wkrótce powinni zobaczyć Ziegler na horyzoncie. Okręt zaczął powoli obniżać pułap, wychodząc z warstwy chmur i stopniowo wytracając prędkość. Uwijający się po pokładzie marynarze ledwie nadążali z usuwaniem pyłu, wciąż gromadzącego się w każdym załamaniu, za każdą przesłoną, skąd nie mógł go wywiać pęd powietrza.

- Fausel…

Król Logres oderwał się od zdobycznego kabanosa,  zerknął na Tychiana.

- No? Co cię trapi?

- Jesteś moją ostatnią nadzieją. Nie masz może tarczy? Jakiejkolwiek?

Fausel wepchnął resztę kiełbaski do ust i rozpromienił się.

- Masz szczęście, przyjacielu. Znaj moją królewską szczodrobliwość – schylił się pod koję i wydobył spod niej coś, co tarczę mogło udawać tylko przy dużej dozie dobrej woli, a na pierwszy rzut oka bardziej przypominało przyduży cynowy półmisek, po czym iście monarszym gestem wręczył znalezisko Tychianowi - Wspaniała, prawda?

Dziekanowi na ten widok wydłużyła się mina.

- Tak. Zaiste.

- Cieszę się – Fausel nie uznał za stosowne poinformować go, że wygrzebał ten okaz na śmietniku za kordegardą zamku Periphasów, gdzie strażnicy wyrzucali zużyty sprzęt treningowy – Mam nadzieję, że będziesz pamiętał, kto się wspomógł w najcięższej chwili.

- Będę z całą pewnością – Tychian z rezygnacją przytroczył szczodry królewski dar do nadgarstka – Doceniam twój… gest, Fausel. Dziękuję. Twoja wspaniałomyślność prawdziwie nie zna granic.

- Prawda? – Fausel rozpromienił się jeszcze bardziej i sięgnął po kolejnego kabanosa, dając tym samym do zrozumienia, że jest całkowicie sarkazmoodporny. Tychian wyszedł już bez komentarza.

Na korytarzu omal nie wpadł na Eugene’a. Wątły asystent Ramuha grzecznie chciał usunąć mu się z drogi, ale Tychian go powstrzymał.

- Wybacz ciekawość, ale jak to się stało, że zostałeś asystentem dostojnego Ramuha? – nie chciał dodawać, że jego arogancki zwierzchnik dobierał sobie dwór albo po kątem korzystnych znajomości, albo nienagannej prezencji, albo też nieznośnej wręcz służalczości. Eugene niespecjalnie wydawał się spełniać którekolwiek z tych kryteriów – Wydaje się mieć o tobie wysokie mniemanie.

Na tyle wysokie, dodał w duchu, by nie nadawać ci numeracji, ale zapamiętać twoje imię.

- Tto… dłuższa historia, cz..czcigodny panie – chłopak wyraźnie się zmieszał – Jego Dostojność Ramuh tto… mój prawdziwy ddobroczyńca.

- Nie wątpię.

- Mmój ojciec… Bbył komikiem. Kabareciarzem. Ppan Rrramuh bardzo ccenił sobie jego… jego poczucie humoru. Byli znajomymi – Eugene wziął głęboki oddech, by się uspokoić na tyle, by choć trochę ograniczyć kłopotliwe jąkanie – Pew… pewnego razu tato zażartował bardzo… nieszczęśliwie. O jeden raz za dużo…

- Z nieodpowiedniej osoby? – domyślił się Tychian.

- Zzzz… z lokalnego szefa mafii – Eugene umknął wzrokiem – Musiał uciekać, a… a na naszą ccccałą rodzinę… padł strach. Pan Ramuh dowiedział się o tt.. tym i i wziął pod swoją opiekę przynajmniej mmmnie.

- To bardzo miłe z jego strony.

Eugene przytaknął z entuzjazmem.

Tak, pomyślał Tychian. Niecharakterystycznie miłe, ale rektor był znany w środowisku z dobrych uczynków, które przyniosą mu chwałę. Lub wyzwanie.

Pozwolił odejść Eugenowi, a sam wyszedł na górny pokład, by oglądać przyziemienie. Cieszył się, że ma już z głowy kwestię tarczy, nawet, jeśli jedyne, co uzyskał, to cynowa miska od Fausela. To nadal było lepsze niż nic, a przy tym pozwalało mu się skupić na innych kwestiach – choćby takich jak notatka z akademii, którą Ramuh przekazał mu na odchodnym. Miał zdecydować, czy jego dalsze badania powinny koncentrować się na magiji czasu, którą badał już od pewnego okresu z powodzeniem, czy też na wzmocnieniu działania potionów, tym samym zagadnieniu, w którym specjalizował się zwerbowany przez dziekana Wolfspine, o którym zaczynał mieć coraz lepsze zdanie. Zdecydował się jednak na dalsze badania nad magiją, ponieważ żal mu było pracy, którą już jej poświęcił. Ponadto miał wrażenie, że Wolfspine ze swoim zagadnieniem także wyśmienicie daje sobie radę.

Chwycił się mocniej relingu, bo statek zachybotał się lekko, obniżając lot.

Schodzili do lądowania.

Oceń bloga:
2

Komentarze (1)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper