Pamiętnik Początkującego Łowcy #2

BLOG O GRZE
723V
Pamiętnik Początkującego Łowcy #2
DawidThePlayer18 | 23.03.2018, 03:19
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
Oto kolejna porcja wspominek z przygód, jakie odbyłem w Nowym Świecie. Zapraszam na relację z pierwszych odwiedzin Pustkowi Dzikowieży i kilku, niezwykle emocjonujących walk, w tym jednej, która sprawiła mi niemałą trudność. Oprócz tego kolejne próby pogłaskania świnki, liczne wizyty u kowala oraz częste obdarowywanie koleżkota nowym wyposażeniem.

Część II: Im dalej w las, tym gorzej

Właśnie szykowaliśmy się z Przewodniczką do opuszczenia Astery i wyruszenia na Pustkowia Dzikowieży, gdzie mieliśmy ochraniać badaczy zmierzających w kierunku nowo odkrytego śladu pozostawionego przez Zoraha Magdarosa, gdy po raz kolejny natknąłem się na ubraną w uroczy sweterek świnkę. Coś silniejszego ode mnie kazało mi spróbować raz jeszcze przypodobać się ów prosiakowi. Próba pogłaskania zwierzęcia nie zakończyła się jednak sukcesem. Znowu. Nie przejąłem się tym zbytnio, gdyż zainteresowanie świnią ustępowało ekscytacji związanej z odwiedzeniem nowej lokacji. W końcu opuściliśmy bazę wypadową i rozpoczęła się nasza kolejna przygoda.

Na miejscu spotkaliśmy badaczy. Przewodniczka pomogła im pchać wózek, a ja uważnie obserwowałem otoczenie. Nie wiedziałem przecież, czego się spodziewać. Zastanawiało mnie, jakie potwory mogą tu mieszkać. Może ogromne skorpiony lub ukryte pod ziemią wielkie dżdżownice? Myśli te zagłuszały gadanie badaczy, którzy głośno pokazywali swoje zainteresowanie i ekscytację znaleziskiem. Powolne posuwanie się do przodu za sprawą pchanego wózka oraz wszechobecna cisza usypiały czujność, lecz nawet w takich okolicznościach, zbierając po drodze rozmaite rośliny i grzyby z uwagą wypatrywałem potencjalnych zagrożeń. Wtem, nad nami pojawił się ogromny cień i zanim zdążyliśmy wznieść wzrok ku niebu na ziemię spadła Rathiana. Jeden z badaczy kazał zachować spokój, po czym krzykiem nakłonił całą grupę do ucieczki. Potwór nie atakował, więc uznałem, że nie muszę sięgać po broń i pobiegłem za resztą.

Dalsza podróż minęła bez większych niespodzianek. Na horyzoncie majaczył już ślad Zoraha Magdarosa, co oznaczało, że zadanie jest bliskie ukończenia. Przynajmniej tak mi się wtedy zdawało. Gdy zbliżyliśmy się do celu, badacze natychmiast ruszyli w stronę znaleziska. Ich badania nie trwały jednak długo, bowiem nagle objawił się nam rozsierdzony Barroth. Nie było mowy o ucieczce, więc zapobiegłem jego szarży, dobyłem glewii i czekałem na kolejny atak, podczas gry badacze z Przewodniczką usunęli się z pola walki. Bestia ruszyła w moim kierunku i próbowała staranować mnie głową. W porę uniknąłem natarcia i wybiłem się w powietrze zadając serię ciosów w ogon. Wylądowałem na ziemi, podbiegłem do rywala i zamachnąłem się glewią prosto w jego pysk. Ta niestety odbiła się od twardej skóry potwora i wystawiła mnie na atak. Barroth wykorzystał okazję i chwilę później dochodziłem do siebie leżąc w piasku. Na szczęście Karen odwróciła jego uwagę dając mi czas na wypicie mikstury. Gotów na więcej wróciłem do walki i tym razem unikałem kontaktu z głową przeciwnika. Zastosowanie tej taktyki pozwoliło mi ostatecznie zwyciężyć.

Wyeliminowawszy zagrożenie wróciłem do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło - do żużlu. Spotkałem tam Przewodniczkę zbierający próbkę do badań. Ucieszyła się na mój widok i oznajmiła, że przyprowadzi do obozu ukrytych badaczy. Tam też miałem na nich czekać. Nim jednak zdążyłem postawić krok w kierunku wyznaczonego miejsca spotkania obok mnie pojawiła się zakapturzona postać. Był to Łowca z Pierwszej Floty, który również tropił Zoraha Magdarosa i zapragnął dowiedzieć się czegoś o mnie. Nie sądziłem, że moje dotychczasowe sukcesy zainteresują taką osobistość. Po skończonej rozmowie nowo poznany jegomość oddał do naszej dyspozycji swój obóz i odszedł. Tym pozytywnym akcentem doprowadziliśmy kolejną wyprawę do końca.

Szybko zlecono nam kolejne zadanie, bowiem na Pustkowiach Dzikowieży zaginął jeden z uczonych. Musieliśmy oczywiście go odnaleźć i dopilnować, by powrócił do Astery w jednym kawałku. Korzystając z okazji zwiedziłem nieco nowy teren działań, lecz nie udało mi się niestety znaleźć nic interesującego. Wszędzie, gdzie sięgał wzrok widać było jedynie piasek i kamienie. Wkrótce w moim polu widzenia znalazł się także zbłąkany uczony. Siedział przerażony przy czymś, co wyglądało jak martwy Barroth. Zbliżyłem się powoli i byłem już pewien, że patrzę na ciało potwora, z którym niedawno walczyłem. Moją uwagę przykuły liczne kolce wbite w skórę. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Na mój widok uczony zaczął krzyczeć, że wie, kto zabił ów Barrotha. Chciałem go uspokoić i zaprowadzić w bezpieczniejsze miejsce, lecz nagle z wody wyskoczył Jyuratodus i rzucił się na zwłoki. Nie miałem zbyt wiele czasu na odprowadzenie zaginionego poza teren nadciągającej potyczki z nowo napotkanym przeciwnikiem, ale zrobiłem, co w mojej mocy, by uczony zdążył uciec. Gdy ten usunął się z pola bitwy przygotowałem broń, a ogromna ryba znów wynurzyła się z wody ogłuszając mnie na chwilę głośnym ryknięciem. W ten oto sposób rozpoczęły się kolejne łowy.

Szybko zdałem sobie sprawę, że Jyuratodus nie dysponuje specjalnie groźnym wachlarzem ataków, więc walka z nim przebiegła bez najmniejszych problemów. Przerośnięta ryba potrafiła jedynie miotać się w wodzie i okazyjnie pluć błotem w moim kierunku, co skutecznie spowalniało moje ruchy. Umiejętność wielokrotnego wybijania się w powietrze za pomocą owadziej glewii okazała się w tym wypadku niezwykła pomocna i pozwoliła mi szybko rozprawić się z wątpliwym zagrożeniem. Na szczęście kolejny przeciwnik okazał się być o wiele ciekawszym wyzwaniem.

Mowa o Tobi-Kadachi, który grasował w Starodrzewie i był moim następnym celem. Zanim jednak wyruszyliśmy z Przewodniczką w teren odbyło się kolejne zebranie, na którym Dowódca wpadł na "genialny" pomysł. Ustalono, że Zorah Magdaros zmierza w stronę Wielkiego Wąwozu, więc zaproponował, aby się tam udać i spróbować go złapać. Nikt nie krył zdziwienia, ale czy można było spodziewać się innej reakcji? Jaki szaleniec myśli o złapaniu Starszego Smoka? Rozgorzała dyskusja, podczas której zastanawiano się, czy ów pomysł jest w ogóle wykonalny. Z czasem jednak wspólnie doszliśmy do wniosku, że mimo wszystko warto spróbować. Taka operacja wymagała oczywiście odpowiedniego przygotowania. Każdy otrzymał więc zadanie mające pomóc zrealizować plan złapania Zoraha. Nam trafiło się kolejne polowanie. Mieliśmy pozbyć się zagrażającego bazie Anjanatha, co także wymagało odpowiedniego przygotowania. Tu wkracza wspomniany wcześniej Tobi-Kadachi. Upolowanie go pozwoliłoby Głównemu Botanikowi przygotować specjalistyczne i niezwykle przydatne podczas trudniejszych walk narzędzia. Udałem się zatem do kowala, gdzie ulepszyłem wyposażenie oraz zafundowałem nowe uzbrojenie Karen, po raz kolejny zostałem stratowany przez przebywającą w Asterze świnkę i ruszyłem do Starodrzewu.

Tropienie Tobi-Kadachi zajęło mi wyjątkowo dużo czasu. Długo błądziłem w tę i we w tę szukając jakiegoś tropu. Ostatecznie zapuściłem się bardzo głęboko w dżunglę, gdzie ilość rozmaitych drzew i ścieżek przyprawiała o zawrót głowy. Mój koleżkot zbierał po drodze cenne surowce, a ja co krok zaglądałem do mapy, orientując się, że odkrywam właśnie zupełnie nowe obszary Starodrzewu. Świetliki zwiadowcze znalazły w końcu ślady łap poszukiwanego potwora, więc wystarczyło już tylko dotrzeć w miejsce, gdzie ów zwierzę obecnie przebywało. Tobi-Kadachi przywitał nas niespodziewanym skokiem z drzewa. Był niezwykle szybki i wyglądał na godnego przeciwnika. Szybko dotarło do mnie, że odpowiedni refleks i umiejętne przewidywanie ruchów będzie kluczowe jeśli zechcemy wyjść z pojedynku cało. Walka trwała i szło nam z Karen całkiem nieźle. Wtedy Tobi-Kadachi się naelektryzował i zaczął atakować z jeszcze większą agresją. Unikanie jego szarży stanowiło niemałe wyzwanie. Nawet wybicie się z glewii nie gwarantowało ratunku. Wielokrotnie padałem więc na ziemię i w panice ratowałem miksturą. Czasem nawet naelektryzowane futro bestii paraliżowało mnie na moment, a to oznaczało, że byłem zdany na łaskę potwora, który mógł mnie wtedy załatwić jednym atakiem. Na szczęście miałem przy sobie Karen.

Po czasie zdołałem osłabić zwierzynę na tyle, że ta zaczęła uciekać. Pojedynek nie różnił się niczym od poprzednich, choć niepokoiło mnie, że zmuszenie stworzenia do zawitania w inny obszar zajęło mi tyle czasu. Wkrótce znów odszukaliśmy i zaczęliśmy atakować Tobi-Kadachi. Zdołałem nawet wskoczyć na jego grzbiet i zadać serię ciosów z bliska, która powaliła bestię, czyniąc ją podatną na obrażenia. Korzystając z okazji posłałem w jej kierunku owada i rozpocząłem zadawanie bólu, wymachując bronią we wszystkie strony. Gdy Tobi-Kadachi doszedł do siebie, wstał, ryknął i pobiegł w stronę leża, a my ruszyliśmy za nim. Już za moment polowanie miało dobiec końca. Spoczywający w zaciszu swego legowiska potwór nie śnił zbyt długo, bowiem nasza rychła wizyta skutkowała brutalną pobudką. Zamachnięcie się glewią w pysk rozbudzi każdego. Zmęczony już walką Tobi-Kadachi szybko padł. Wyciąłem zatem z niego wszystkie materiały, odetchnąłem z ulgą i wróciłem do Astery. Muszę przyznać, że niewiele brakowało, abym przekroczył limit czasowy przeznaczony na wykonanie ów zadania. Czyżby od tego momentu miało być już tylko gorzej?

W końcu przyszła pora na Anjanatha. Wielokrotnie uświadamiano mnie, że nie będzie to łatwy cel i powinienem przed walką poczynić niezbędne przygotowania. Tak też zrobiłem i ponownie odwiedziłem kowala, który raz jeszcze ulepszył moją glewię i pancerz oraz wykuł nowe uzbrojenie dla Karen. Następnie upchałem do sakwy tyle mikstur, ile tylko się dało. Uznałem, że to wystarczy i ruszyłem z Przewodniczką do obozu w Starodrzewie. Przeczuwałem, że pojedynek z Anjanathem również nie będzie należał do tych krótkich, więc od razu po przybyciu na miejsce udałem się w teren. Świetliki zwiadowcze nie miały problemów z odnalezieniem pierwszych śladów, więc ostrożnie zmierzałem w kierunku, który wskazywały. Nagle ziemia się zatrzęsła, a roślinność wokół gwałtownie zadrgała. Wszystkie mniejsze zwierzęta rozbiegły się i wtedy go ujrzałem. Był ogromny. Tak ogromny, że bez najmniejszych przeszkód trzymał w gębie Wielkiego Jagrasa. Wkrótce wylądował on na ziemi i stał się zabawką Anjanatha. Siedząc w ukryciu zacząłem analizować sytuację. Dostrzegłem stertę kamieni zawieszoną na gałęziach nad masywnym, niczego nie spodziewającym się potworem. Cóż za zbieg okoliczności, że postanowił on zatrzymać się akurat w takim miejscu. W każdej chwili mógł oczywiście pójść dalej, więc nie tracąc czasu zwabiłem Anjanatha tak, aby stał dokładnie pod wspomnianą pułapką, strzeliłem z procy i chwilę potem bestia została zasypana ciężkimi kamieniami. To jednak nie załatwiło sprawy, czego dowodem był lecący w moją stronę Wielki Jagras. Uniknąłem tego niespodziewanego ataku i zostałem sam na sam z rozwścieczonym celem zadania.

Anjanath był szybki, czego nie sugerował wygląd, a jego ciosy zadawały spore obrażenia, dlatego pojedynek z nim w dużej mierze polegał na częstym unikaniu i sporadycznym machaniu glewią w okolicy nóg bestii. Cały czas musiałem się mieć na baczności, gdyż najmniejszy błąd mógł przerwać łowy. Tym razem naprawdę. Możliwość wybicia się z glewii była niezbędna, jeśli chciałem zdążyć zejść z drogi szarżującemu zwierzęciu, natomiast próby ataku od góry wiązały się z ryzykiem, bowiem Anjanath również lubił skakać. Jakoś dałem radę przetrwać pierwsze starcie. Potwór uciekł, a ja wypiłem miksturę, naostrzyłem broń i ruszyłem za nim. Ponowne spotkanie było mniej przyjemne. Na mój widok stwór zaryczał, rozwinął małe skrzydła, a z jego pyska wyrosło coś dziwnego. Nim zdążyłem się przyjrzeć, co to takiego w mym kierunku została posłana ściana ognia. Mało tego, Anjanath zaczął atakować z jeszcze większą agresją. Zrobiło się naprawdę gorąco. Zdołałem jednak po chwili wylądować na grzbiecie zwierzęcia i zadać mu serię ciosów prosto w ziejącą ogniem gębę. Potwór padł na ziemię, więc poczęstowałem go licznymi smagnięciami glewią. Troszkę się jednak w tym zadawaniu bólu zagalopowałem, bo ofiara w końcu wstała na nogi, uderzeniem odrzuciła mnie od siebie i zanim zdążyłem się podnieść ruszyła rozpędzona w moim kierunku kończąc zabawę.

Ocknąłem się w obozie. Przywiozły mnie tam małym wózkiem koleżkoty. Tak oto doświadczyłem pierwszego omdlenia i nie było to wcale doświadczenie przyjemne. Uzupełniłem prędko sakiewkę nowymi miksturami i lekko zaniepokojony wróciłem do boju. Powalczyłem chwilę, po czym znów zostałem ogłuszony i stratowany przez niewzruszonego moimi atakami Anjanatha. Coś było nie tak. Przewodniczka nie kryła zdziwienia, ale trzymała za mnie kciuki do samego końca. To była już moja ostatnia szansa na zwycięstwo. Jeszcze jedna porażka i zlecenie zostanie anulowane. Wziąłem się w garść i razem z Karen podjęliśmy trzecią próbę. Tym razem poszło zdecydowanie lepiej. Potwór dość mocno oberwał i uciekał chwiejnym krokiem. Wystarczyło go dobić w legowisku i po problemie. Nie było to jednak takie proste, jak w przypadku poprzednich monstrów. Anjanath nie słabł, lecz coraz bardziej irytował się moją obecnością i stosował coraz brutalniejsze ataki. Zlany potem i z sercem bijącym zdecydowanie zbyt szybko robiłem, co mogłem, by uniknąć jego zabójczych szarży. Chwila nieuwagi zakończyła jednak moją przygodę. Przez przypadek znalazłem się naprzeciw ziejącego ogniem potwora i oberwałem pełnią mocy mdlejąc po raz ostatni. Polowanie zostało przerwane, a ja znów znalazłem się w obozie, gdzie zostałem uraczony słowami pocieszenia od Przewodniczki i zapewnieniami, że następnym razem pójdzie mi znacznie lepiej.

Wróciliśmy do Astery. Przewodniczka udała się w stronę Kantyny, a ja zostałem sam. Nie byłem zły, ani poirytowany, lecz smutny i wściekły na samego siebie, że w późniejszym etapie walki poczułem się zbyt pewnie, czego skutkiem była porażka. Cóż, teraz przynajmniej wiedziałem jakim wachlarzem ataków dysponuje mój cel. To powinno ułatwić kolejne próby. Postanowiłem, że następną podejmę jutro, gdyż musiałem się z tym przespać. Zmierzając do pokoju znów napotkałem świnkę w uroczym sweterku. Zmarnowany spróbowałem okiełznać chociaż tę bestię i... udało się! Najwidoczniej odkryłem właściwy sposób głaskania ów prosiaka, bo ten zaczął za mną chodzić, wesoło pokwikując. Tyle starczyło, by mnie pocieszyć. Zadowolony z siebie dotarłem wreszcie na miejsce spoczynku, gdzie kończę właśnie kolejny wpis do mojego pamiętnika. Czuję, że kolejna notka rozpocznie się od opisu wielkiego zwycięstwa nad Anjanathem. Tymczasem muszę zregenerować siły i być może jeszcze raz odwiedzić kowala. Wygląda na to, że faktycznie teraz będzie już tylko gorzej...

Oceń bloga:
11

Komentarze (13)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper