Za co kocham gry wideo?

Wszystko zaczęło się w 2010 roku, kiedy to z okazji przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej zostałem obdarowany ogromną ilością gotówki, którą jednak nie dano mi się nacieszyć. Na rozpaczanie nad stratą nie było jednak czasu, gdyż w moje ręce trafiła także wymarzona, pierwsza konsola do gier. Padło na PlayStation 2 w wersji Super Slim, choć z początku upierałem się przy PlayStation 3. Dla ośmioletniego dzieciaka, jakim wtedy byłem nie miało to jednak ostatecznie większego znaczenia. Liczyło się tylko to, że nareszcie będę mógł doświadczyć czegoś nowego, czegoś więcej niż niezbyt ciekawe flashówki z przeglądarki.
Była już konsola, ale brakowało gry, która nadałaby ów konsoli sens istnienia. Na szczęście z pomocą przybył dobrze znany wszystkim jamraj pasiasty i otworzył mi furtkę do wspaniałego świata gamingu. Pierwszym tytułem, który zakręcił się w napędzie mojej nowej konsoli był Crash Twinsanity. Do dziś pamiętam te długie godziny spędzone na podłodze, z padem w dłoni i głową skierowaną w stronę ekranu telewizora, kiedy to zauroczony uczyłem się rozkładu przycisków, poznawałem sterowanie, starałem się zrozumieć, co mówią postacie oraz z ogromną satysfakcją pokonywałem kolejne etapy, docierając do coraz trudniejszych poziomów, gdzie nie raz musiałem prosić rodziców o pomoc. Wielokrotnie zdarzało się też, że konsola była włączona przez kilka dni z rzędu, bo nie posiadałem karty pamięci, a nie chciałem tracić postępu w grze, gdy udało mi się zajść naprawdę daleko. Z czasem udało się zakupić memorkę, choć nieoryginalną, bo mającą do dyspozycji 64 MB(!) miejsca. Udało się również ukończyć całą grę, co nie było wcale takie proste dla ośmiolatka, mającego pierwszy raz pada w dłoni. Co więcej, mój egzemplarz wieszał się na jednym z ostatnich przerywników filmowych. Tym, tuż przed walką z ostatnim bossem. Na szczęście wystarczyło go szybko przewinąć i dalej gra działała już normalnie.
Niedługo po tym, jak zakończyłem swoją przygodę z jamrajem pasiastym spotkałem się z innym, sympatycznym futrzakiem w Ratchet & Clank 2, odkrywając tym samym jedną z moich ulubionych serii gier platformowych. Pomimo niezwykłej radochy, jaka towarzyszyła mi podczas obcowania z nowym tytułem nie dotarłem do finału przez przerastający mnie wtedy poziom trudności. Nie zraziło mnie to jednak do samej gry i niedługo potem sięgnąłem po Ratchet & Clank 3, które już udało mi się ukończyć i które uznałem za moją ulubioną odsłonę serii. Z Ratchet & Clank 3 wiąże się również historia pierwszej tragedii, jakiej doświadczyłem w swojej karierze gracza. Mianowicie, będąc już bardzo blisko finału, przez przypadek usunąłem wszystkie save'y, co oznaczało rozpoczęcie zabawy od nowa.
Jak widać, to właśnie platformówki rozbudziły moją sympatię do wirtualnej rozrywki. Nie były to jednak jedyne gry, którym poświęcałem swój wolny czas kilka lat temu. Szybko zacząłem sięgać po tytuły skierowane do starszego odbiorcy, takie jak Grand Theft Auto: San Andreas oraz God of War II. Co ciekawe, grając w GTA: San Andreas praktycznie nigdy nie podejmowałem się żadnych misji. Największą frajdę sprawiało mi wpisanie kilku ulubionych kodów i latanie samochodem po mapie lub niszczenie wszystkiego, co spotkałem na drodze. God of War II natomiast zachwycił mnie od razu po pierwszym odpaleniu. To, co działo się na ekranie powodowało u mnie natychmiastowy opad szczęki. Drugą odsłonę przygód Kratosa przeszedłem dobre kilka razy, dzięki czemu do dziś znam ją praktycznie na pamięć. Wiele czasu spędziłem też na walkach w Tekken 5. Nigdy nie zapomnę emocji, jakie towarzyszyły mi i znajomym, kiedy docieraliśmy do pojedynku z Jinpachim lub, gdy przypadkiem udało się wykonać niezwykle widowiskowy atak.
Skoro już wspomniałem o znajomych, to dużo frajdy sprawiały mi również posiedzenia przy LEGO Batman: The Video Game oraz LEGO Star Wars II: The Original Trilogy w co-opie. Kłótnie, kto będzie grał Jedi i kto weźmie znajdźkę były na porządku dziennym. Need for Speed: Carbon to natomiast pierwsza gra wyścigowa, z którą miałem dłużej do czynienia. Zawsze zaczynałem Mazdą RX-8, zawsze przemalowywałem ją na niebiesko i zawsze upiększałem ją o spoiler i ciemno-zielone szyby, marząc, że to właśnie takim samochodem będę się woził w prawdziwym życiu. Tony Hawk's Pro Skater 4 natomiast zmotywował mnie do nauki jazdy na deskorolce, lecz Skateboarding na dłuższą metę okazał się tylko przelotną fascynacją.
PlayStation 2 nie było jednak jedyną platformą na której ogrywałem kolejne tytuły. Dawniej, do obcowania z wirtualną rozrywką wykorzystywałem też komputer, gdzie powróciłem do platformówek. Najcieplej wspominam serię Prince of Persia, zarówno trylogię Piasków Czasu, jak i oferującego zupełnie nową historię PoP-a z 2008 roku, którego zakończenie wywarło na mnie ogromne wrażenie. Tomb Raider również nie był mi obcy. Swego czasu przebrnąłem przez Anniversary, Legend oraz Underworld całkiem sprawnie, a przerwę od przygód Lary Croft zrobiłem sobie dopiero na pewnym etapie Angel of Darkness. Grand Theft Auto III z kolei jest jedyną odsłoną gangsterskiej sagi, którą udało mi się dotychczas w pełni samodzielnie ukończyć. Moim zdaniem właśnie ta część posiada najlepszy po Vice City soundtrack. Push it to the Limit Paula Engemanna towarzyszyło mi podczas większości misji.
Powodem, dla którego odsunąłem się od grania na pececie jest fakt, iż nigdy nie posiadałem naprawdę dobrego komputera, więc odpalenie kolejnej, nowo nabytej (niekoniecznie nowej) gry nie było nigdy takie oczywiste, podczas gdy na konsoli miałem gwarancję działania. Co więcej, każdy z nich prędzej, czy później po prostu się psuł. Najbardziej odczułem to podczas ogrywania pierwszego Wiedźmina, gry, którą najzwyczajniej w świecie pokochałem i spędzałem z nią każdy wolny wieczór. Niestety, nigdy jej nie ukończyłem. Powodem był właśnie psujący się w trakcie pecet. Przytrafiło mi się to dwukrotnie, więc postanowiłem zrezygnować i przesiadłem się zupełnie na moje PS2, które wkrótce przestało być jedynym sprzętem do grania w domu.
W moje ręce trafiło bowiem PlayStation Portable, co oznaczało, że teraz mogłem grać także poza domem! Przenośna konsolka nieraz odbywała ze mną podróż do szkoły, gdzie podczas rozgrywki w Secret Agent Clank zbierała się wokół mnie coraz większa grupka gapiów. Nigdy jednak nie zgromadziłem na ten system większej kolekcji tytułów. Sam sprzęt był używany, więc nie pożył zbyt długo. Zdążyłem na nim ograć wspomniane wcześniej Secret Agent Clank, obydwie części God of War, prawie ukończyć Ratchet & Clank: Size Matters oraz spędzić trochę czasu przy podzielonym na dwie części LEGO Harrym Potterze. Kiedyś pewnie sobie PSP odkupię i zaliczę jeszcze kilka pozycji, postanowiłem i sięgnąłem po już lekko zużyty DualShock 2.
Nadszedł w końcu moment, w którym zacząłem naprawdę interesować się grami. Czytałem o nich, oglądałem je, ale nie mogłem w nie grać, bo cały czas siedziałem na starusieńkiej już czarnulce. Długo nie mogłem sobie pozwolić na nowszy sprzęt. Zasugerowano mi, żebym sprzedał PS2 i dozbierał na PS3, ale to nie wchodziło w grę. Nie mogłem od tak pozbyć się urządzenia, z którym wiązałem tyle cudownych wspomnień. W 2013 roku zadebiutowało PlayStation 4, zatem kupowanie PS3 straciło w ogóle sens. W momencie, gdy na PS4 zapowiedziano nową odsłonę Ratchet & Clank nie wytrzymałem i stwierdziłem, że za wszelką cenę muszę stać się posiadaczem najnowszej konsoli Sony. Moje marzenie spełniło się dokładnie 1 lipca 2016 roku, kiedy to nabyłem zestaw zawierający, oprócz konsoli grę Driveclub oraz główny obiekt pożądania, remake Ratchet & Clank. Potem było już z górki...
I tak oto docieramy do teraźniejszości, czyli szesnastoletniego mnie kończącego ten wpis. Pora odpowiedzieć na zadane w tytule pytanie. Za co kocham gry? Za to, że pozwalają przeżyć przygodę, zamiast jej doświadczyć, za to, że oferują to, czego nie może zaoferować żadne inne medium, za to, że z biernego odbiorcy tworzą aktywnego uczestnika przygody, którą opowiadają, za to, że każdy znajdzie w nich coś dla siebie. Nie traktuję grania jako formy spędzania wolnego czasu, nazwałbym to raczej obcowaniem ze sztuką, bo jak inaczej można nazwać czas spędzony z np. Shadow of the Colossus? Dla jasności, nie pogardzę dobrym filmem, książką lub komiksem. Po prostu gry to coś zupełnie innego, coś, co wymaga udziału odbiorcy i przez to czyni go częścią dzieła.
Niektórzy mogą uznać za śmieszne wspominanie dzieciństwa przez szesnastolatka, ale chciałem się tym podzielić. Już bardzo blisko do symbolicznej osiemnastki, a co za tym idzie do dorosłości. Być może gry pozwolą mi trzymać się w tej beztroskiej sferze dzieciństwa i czerpać większą przyjemność z życia. Na razie pozwalają mi odpocząć po ciężkim dniu i pomagają wybrać temat na kolejny tekst, który będę chciał popełnić, w celu doskonalenia swojego warsztatu pisarskiego. Wracam do polowania w Monster Hunter: World i życzę miłego dnia, bądź dobrej nocy każdemu, kto dotarł aż tutaj! :)