Spyro Reignited Trilogy, czyli poszukiwanie własnej tożsamości w nowym wydaniu

BLOG O GRZE
1021V
Spyro Reignited Trilogy, czyli poszukiwanie własnej tożsamości w nowym wydaniu
DawidThePlayer18 | 12.03.2020, 18:04
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Kocham platformówki. Kocham PlayStation. Nic więc dziwnego, że większość swojego dzieciństwa spędziłem na ogrywaniu takich klasyków, jak Crash Bandicoot, Ratchet & Clank, czy Jak & Daxter. Dziwnym jest natomiast to, że przez te wszystkie lata młodzieńczej samowolki nie miałem nigdy okazji zapoznać się z pewnym, równie znanym, co poprzednicy, fioletowym smokiem. Dzięki nabytym ostatnio Spyro Reignited Trilogy zdołałem jednak wreszcie nadrobić zaległości...

...No i nie byłbym sobą, gdybym krótko po zakończeniu przygody ze wszystkimi trzema, zremasterowanymi tytułami, nie zaczął odczuwać silnej potrzeby popełnienia artykułu na ich temat. Tak więc, korzystając z nagłego ataku weny twórczej oraz faktu, iż biorę się za tworzenie rzeczonego wpisu względnie świeżo po splatynowaniu każdej, dostępnej w pakiecie odsłony serii, chciałbym podzielić się ze światem swoimi, osobistymi wrażeniami i przemyśleniami, jakie nachodziły mnie podczas obcowania z przygotowaną zupełnie od podstaw, klasyczną trylogią. Każdej grze zamierzam przydzielić osobny segment, gdzie pokrótce wyjaśnię, co mi się w danym tytule podobało, a co nie i spróbuję przedstawić swoją wizję na usprawnienie jej pod kątem własnego widzimisię. No bo kto mi zabroni? Z góry ostrzegam tylko, iż, tak jak zdradziłem we wstępie, nie miałem nigdy styczności z oryginalnymi wersjami omawianych gier, zatem zabraknie tu szczegółowych porównań oraz doszukiwania się różnic pomiędzy obydwoma wydaniami. Tekst ma za zadanie wyłącznie pozwolić mi swobodnie wychwalić oraz skarcić poszczególne elementy całości (tj. remake'ów) dla czystej rozrywki. A zatem, bez zbędnego przedłużania, sprawdźmy jak bardzo pokochałem lub znienawidziłem tytułowego Spyro. The adventure begins...


Spyro the Dragon - perfekcja w najczystszej postaci

Dobra, nie zamierzam nikogo sztucznie trzymać w niepewności. Oczywiście, że fioletowego gada pokochałem. Pierwsza odsłona serii, ta, która wszystko rozpoczęła, zauroczyła mnie już w chwili, gdy wykonałem debiutancki ruch gałką analogową i poczułem fenomenalnie płynny oraz niezwykle precyzyjny sposób poruszania się głównego bohatera. Tak, to właśnie movement Spyro, w połączeniu z zachwycająco piękną lokacją startową sprawiły, że pierwsze wrażenie, wywarte na mnie przez grę nie mogło być lepsze. Od inauguracyjnych sekund rozgrywki wiedziałem, że dwie najważniejsze rzeczy w platformówkach: przyjemne sterowanie oraz śliczna oprawa graficzna są wykonane wzorowo, zatem nie pozostawało mi nic innego, jak z uśmiechem na twarzy zacząć zwiedzać hub, zbierać znajdźki, bić potwory, a także, ostatecznie wybrać swój pierwszy, pełnoprawny poziom do rozegrania. I tak oto przepadłem bez reszty. Kolejne etapy kończyłem od razu na 100%, przypisane im wyzwania wykonywałem automatycznie, kolejne lokacje odblokowywałem ze sporym wyprzedzeniem oraz, najzwyczajniej w świecie, bawiłem się wprost wybornie.

Moim skromnym zdaniem oryginalne Spyro the Dragon stanowi idealny, podręcznikowy wręcz przykład perfekcyjnej gry platformowej. Całość jest nadzwyczaj relaksującym oraz niezbyt wymagającym doświadczeniem, oferującym świetny, acz prosty gameplay, okraszony dodatkowo barwną oprawą audiowizualną, stale urozmaicającą kolejne godziny spędzone przed konsolą. Każdy poziom wyróżnia się na tle poprzedniego, a także cechuje się skrzętnie przemyślaną konstrukcją, umilającą zwiedzanie "lekko" otwartych lokacji. Sam Spyro natomiast, choć niezbyt rozmowny, szybko zdobywa sympatię odbiorcy swoją zawadiacką postawą oraz kąśliwymi uwagami, rzucanymi w stronę wyzwalanych pobratymców. Pamiętam, jak w czysto platformówkowym szale uwolniłem jednego ze smoków, a ten natychmiast po przebudzeniu postanowił zechcieć podzielić się z protagonistą (tudzież z graczem) pewną historią. Spyro jednak szybko go zbył, dzięki czemu mogłem wrócić do nieskrępowanego niczym biegania, skakania oraz zbierania klejnotów, czyli tego, co w omawianym tytule najlepsze. Szczerze mówiąc, moim jedynym zarzutem, skierowanym w stronę pierwszej części trylogii jest wyłącznie nieco nagłe oraz antyklimatyczne zakończenie. To jednak powiedziawszy, ciężko mi nie widzieć w Spyro the Dragon platformówki niemalże idealnej.

Spyro 2: Ripto's Rage - rozbudowa świata i backtracking

Jak to bywa z kontynuacjami tego typu gier, twórcy, chcąc zapewnić sympatykom oryginału świeże doznania, musieli siłą rzeczy zacząć eksperymentować zarówno z gameplayem, jak i światem przedstawionym, co nie zawsze niestety kończyło się dobrymi pomysłami. Przynajmniej moim zdaniem. To, czym Spyro 2: Ripto's Rage zdecydowanie przewyższa protoplastę jest nieco bardziej angażująca historia; nowe, towarzyszące protagoniście, niezwykle charyzmatyczne postacie oraz znacznie ciekawszy antagonista - tytułowy Ripto. Nie ma tutaj mowy o jakkolwiek ambitnym scenariuszu oraz fenomenalnie napisanych bohaterach, ale całość idealnie spełnia swoje zadanie, jako prosta motywacja do pokonywania kolejnych etapów gry. Twórcy w bardzo pomysłowy sposób poszerzyli skalę świata przedstawionego i uczynili z niego definitywnie żywsze miejsce. Ambitne podejście do tematu wiązało się jednak z kilkoma zmianami w prowadzeniu rozgrywki, które niestety szybko strąciły całokształt serii z mojego osobistego podium, jeśli chodzi o tytuły skoncentrowane wokół beztroskiego "platformówkowania".

Zdecydowanie największą bolączką "drugiego Spyro" jest backtracking, który skutecznie rujnuje przyjemność z eksplorowania poszczególnych poziomów oraz zbierania znajdziek. Sterowany przez gracza gad zyskuje bowiem wraz z postępem w rozgrywce nowe umiejętności (m.in. możliwość nurkowania), które oczywiście sprawnie urozmaicają gameplay, ale również wymuszają częste wracanie do odwiedzonych już lokacji, co nie zostało dobrze rozwiązane. Główną "przeszkadzajkę" w nadrabianiu zaległości z wcześniejszych etapów stanowi fakt, iż za każdym razem, gdy do danej lokacji wracamy, musimy praktycznie przechodzić ją od samego początku, dzięki czemu niepotrzebnie tracimy czas na ponowne wykonywanie tych samych czynności. A wszystko po to, by znaleźć i podnieść jeden, konkretny przedmiot, potrzebny do skompletowania gry. Jest to zamysł designerski, którego nie jestem w stanie zrozumieć, strasznie psujący płynność zabawy - element opracowany perfekcyjnie w pierwowzorze. Koniec końców, Spyro 2: Ripto's Rage jest pod wieloma względami produkcją lepszą od swojego poprzednika, ale też znacznie bardziej frustrującą oraz miejscami irytującą. Przyjemne platformówki takie być nie powinny.

Spyro 3: Year of the Dragon - nowe postacie i minigierki

Pora na odrobinę kontrowersji. Uważana przez większość fanów za najlepszą odsłonę serii, "trójka" niespecjalnie przypadła mi do gustu. Nie zrozumcie mnie źle, nadal uważam ją za bardzo dobry tytuł, który zdecydowanie zasługuje na większość pochwał oraz ogólny szacunek. Mimo wszystko, ilość dziwnych decyzji, jaka została podjęta podczas uatrakcyjniania gameplayu po prostu nie pozwala mi stawiać jej na tej samej półce, co obydwie poprzedniczki, a już zwłaszcza oryginał. Po pierwsze, backtracking wciąż stanowi problem, choć został on znacznie zredukowany względem "dwójki". Po drugie, fabuła nie jest już tak angażująca, jak ostatnio, bowiem znów wracamy do ratowania smoków, tym razem jednak w postaci niezbyt rozmownych berbeci. Po trzecie, twórcy postanowili nagle zepchnąć Spyro na nieco dalszy plan i wprowadzić do serii kilkoro, zupełnie nowych bohaterów, których zarówno rozgrywka, jak i charyzma jest przerażająco wręcz znikoma. No, może z wyjątkiem Agenta 9...

Co do minigierek, ich jest w "trójce" całkiem sporo, ale nie chcąc przedłużać, skupię się na tej najbardziej irytującej ze wszystkich. Tak, mowa o skateboardzie. Marka Tony Hawk's Pro Skater musiała być dawniej bardzo lubiana przez pracowników Insomniac Games, gdyż nie znajduję innego, racjonalnego powodu, aby umieszczać Spyro na deskorolce. Zwłaszcza, że cała mechanika jady na niej po prostu nie działa i szybko zaczyna irytować. Jedno ze związanych z nią wyzwań autentycznie doprowadziło mnie do czystej frustracji, a ja się zazwyczaj nie denerwuje podczas grania. Ciężko jednak nie wpaść szał, gdy próbując po raz kolejny ukończyć wyścig, wymagający niemal bezbłędnego przejazdu wszystkich okrążeń, deskorolka wciąż przewraca się o nic, gra nie zalicza zrobionych kółek(!), a do tego wszystkiego, po odpowiedniej ilości restartów zaczyna stopniowo zwalniać. Nie żartuję. Spyro 3: Year of the Dragon zauważalnie gubi klatki z każdym kolejnym zresetowaniem wyścigu. Po kilkudziesięciu próbach tytuł "śmigał" na oko w jakichś 15 fps-ach. Problem rozwiązywało tylko ponowne uruchomienie całości. Najróżniejsze bugi oraz glitche stanowią zresztą swoistą wizytówkę "trójki". Grze, jako jedynej w kolekcji zdarzało się zmuszać mnie do okazyjnego "wyłączania i włączania", bo niektóre skrypty nie chciały się odpalić, AI postanawiało przestać współpracować itp., itd. Krótko więc mówiąc, zwieńczenie klasycznej trylogii stanowi podręcznikowy wręcz przykład typowego "chcieliśmy dobrze, ale wyszło jak zawsze". Niestety...


I tym (nie aż tak) pozytywnym akcentem, przechodzimy do krótkiego podsumowania, bowiem wypadałoby sprowadzić te wszystkie, nieco chaotyczne przemyślenia do jakiegoś konkretnego wniosku, prawda? Cóż, tutaj właśnie do akcji wkracza tytuł niniejszego wpisu. Jeśli spojrzymy na rozwój całej serii, szybko zdamy sobie sprawę, że fioletowy gad nigdy tak naprawdę nie wiedział, w jakim kierunku chce podążać. Każda kolejna produkcja z jego udziałem próbowała nowych, często nie pasujących nawet do pierwotnych założeń marki rzeczy, wprowadzając sporą dawkę kreatywnego chaosu do banalnie prostej wręcz początkowo formuły. Ze zwykłego zbierania kryształków oraz plucia ogniem, bardzo szybko przeszliśmy przecież do jazdy na deskorolce i biegania kosmicznym szympansem, dysponującym niebezpieczną bronią palną. Ma to swój urok, nie przeczę, ale osobiście preferuję bardziej subtelne rozwijanie marki, takie, jakim pochwalić może się chociażby, nieco popularniejszy Crash Bandicoot. Tam, twórcy doskonale wiedzieli, co było najmocniejszą cechą oryginału, dlatego, m.in., zamiast wprowadzać szereg kompletnie nieznanych dotychczas bohaterów, wszystkie, nowe umiejętności dano po prostu protagoniście. Bo odpalając Crash Bandicoot 3: Warped, ludzie chcą grać Crashem, a nie jakąś obcą kangurzycą, czy innym latającym pingwinem. Dlatego też, w przeciwieństwie do Spyro, to właśnie trzecia odsłona przygód kultowego jamraja jest moją ulubioną w serii, podczas gdy oryginał darzę niemalże znikomym uczuciem.

Z tego, co zdążyłem dodatkowo wywnioskować po przeprowadzeniu researchu, odnalezienie własnej tożsamości nigdy się fioletowemu smokowi nie udało. Marka, po zakończeniu klasycznej trylogii, błądziła bowiem od twórcy do twórcy i cały czas próbowała nowych rzeczy, przy czym żaden deweloper nie zdołał przywrócić jej blasku, jakim lśniła za czasów swojej świetności. I jest to niezwykle smutny obrót wydarzeń, gdyż po ograniu Spyro Reignited Trilogy naprawdę polubiłem owego gada (nawet bardziej niż przytoczonego wcześniej Crasha!) i miałem szczerą nadzieję, że nie będę musiał kończyć owej znajomości na odświeżonych wersjach, trzech pierwszych gier. Cóż, pozostaje liczyć na łaskę i niełaskę Activision, od którego zależy dalsza przyszłość tej podupadłej marki. Oby tylko Toys For Bob lub potencjalny, następny zespół deweloperski potrafił dostrzec to, co w Spyro działało i nadal działa najlepiej.

PS No i co jest za tymi cholernymi drzwiami?!

Oceń bloga:
12

Komentarze (14)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper