Tomassowa Kronika Biegowa #12

BLOG
280V
Tomassowa Kronika Biegowa #12
Tomasso_34 | 26.06.2018, 07:04
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. To stare powiedzenie przez lata nic nie straciło na swojej autentyczności. Lubię biegać na średzkiej ziemi. Znam tu każdy centymetr drogi i chodnika. Bywały momenty, że zbyt blisko poznałem nawierzchnię chodnika. W dzieciństwie winną tego była moja niefrasobliwość, w wieku młodzieńczym nieumiarkowanie w piciu, a w dorosłym zwykła nieuwaga. Środo! Czy jesteś gotowa na mój start? Nie musisz odpowiadać. Wiem, że nie możesz się tego doczekać!

Bieg Nadziei jest to cykliczna impreza organizowana przez Stowarzyszenie Hospicjum im. Piotra Króla. Bieg organizowany jest nie tylko, aby propagować piękną ideę biegania. Ma on również za zadanie wspomóc organizatorów w zbiórce funduszy na budowę hospicjum w Środzie Wielkopolskiej. Stowarzyszenie pragnie także zwrócić naszą uwagę na problem społeczny, jakim jest potrzeba opieki nad osobami nieuleczalnie chorymi. Piotr Król, który będzie patronem przyszłego hospicjum, zmarł w wieku 51 lat wskutek choroby nowotworowej. Mawiał, że: „Trzeba coś budować, trzeba coś po sobie zostawić”. Biorąc udział w biegu z tak szczytnym celem przyczyniamy się do budowy hospicjum, które ma służyć wszystkim nieodpłatną pomocą. Idea jest szczytna i dobra. Takie rzeczy należy wspierać bez chwili zawahania. Nawet takiej najmniejszej. 

Startuję w Biegu Nadziei od trzeciej edycji. Pamiętam, jakim wielkim wydarzeniem była organizacja pierwszego biegu. Chciałem bardzo wziąć w nim udział, ale w tamtym czasie nie byłem jeszcze w stanie przebiec dystansu 10 kilometrów nawet na treningu. Nie wystartowałem, gdyż zwyczajnie się bałem, że padnę gdzieś na trasie i mnie karetką do szpitala odwiozą. Z kolei w drugiej edycji nie brałem udziału, gdyż najlepszy kolega ze szkolnej ławy ślubował tego samego dnia swej lubej, że jej nie opuści, aż do śmierci i takie tam. Wybrałem beztroską zabawę, jedzenie i pijaństwo zamiast sportowej rywalizacji. Z ręką na sercu przyznajcie mi, tylko szczerze, kto z Was postąpiłby inaczej? Kto wybrałby bieganie w trzydziestostopniowym upale zamiast zimnej wódeczki i soczystego schabowego w klimatyzowanym lokalu? Chyba tylko osoba niespełna rozumu lub bardziej doświadczony biegacz-amator za jakiego się obecnie uważam. Idąc dalej tym tokiem rozumowania można dojść do wniosku, że doświadczeni biegacze nie są zdrowi na umyśle, gdyż wolą się męczyć niż relaksować na weselu. Aby nie dojść przypadkiem do wniosku, że muszę się leczyć na głowę, skończę te bezsensowne rozważania. 

Bieg Nadziei darzę olbrzymim sentymentem, gdyż były to moje pierwsze zawody biegowe, w jakich wziąłem udział. To tu w Środzie wszystko się zaczęło. I życie się zaczęło, i szkoła się zaczęła, i praca urzędnika się zaczęła, i bieganie się zaczęło, i pierwsze medale się zaczęły. Tylko po maturze nie było kremówek, a rozrobiony z wodą spirytus niewiadomego pochodzenia, ale ja święty nie jestem, więc mogłem. Swoją drogą był to cud, że ten spirytus żadnej krzywdy mi nie zrobił. Anioł Stróż miał ze mną sporo roboty. Kto by pomyślał, że od jednego biegu wszystko może się zmienić. Dzisiaj nie jestem w stanie wyobrazić sobie roku bez kilku startów w zawodach i bez tej adrenaliny, która towarzyszy każdym zawodom. Pierwszego razu się nie zapomina...

Pakiet biegacza był w tym roku bardzo bogaty. Zawierał, oprócz numeru startowego, piwo z lokalnego browaru rzemieślniczego Gzub, wodę z wysoką zawartością magnezu oraz baton musli. Cena pakietu na bieg jest od lat niska i niezmienna. Wynosi 35 zł, ale w momencie zapisu organizator namawia do złożenia darowizny na budowę hospicjum, co zawsze czynię z wielką przyjemnością, gdyż dobro powraca. Wierzę w to, że trzeba być dobrym dla innych, bo wtedy inni ludzie będą dobrzy dla nas. Współczesnemu światu brakuje dobra. Wszyscy myślą tylko o sobie i gardzą innymi ludźmi. Miarą człowieczeństwa jest to, jak traktujemy słabszych od siebie. Nie jest sztuką być dobrym dla osób, które mogą dać nam coś w zamian. To nie pomoc! To strategia działania, która obliczona jest na osiągnięcie w przyszłości jakichś zysków. Prawdziwa pomoc jest bezinteresowna! Dobry człowiek nie kalkuluje. Nie robi rachunków zysków i strat. Dobry człowiek pomaga! 

Start miał miejsce punktualnie o godzinie 10.00 rano na Starym Rynku w Środzie. Tylko raz bieg rozpoczynał się nad średzkim jeziorem. Start na rynku w centrum miasta dodaje zawodom prestiżu. Cała otoczka biegu zyskuje. Bieg sprawia wrażenie elitarnego. Było gorąco. Słońce piekło. Normalnie piekło na ziemi. Ale wojownik nie narzeka tylko walczy. Gdy się już porządnie rozgrzałem stanąłem na linii startu gdzieś w pierwszej połowie stawki, gdyż miałem w planach mocno wystartować, bo pierwszy kilometr trasy był z górki. Dalsza cześć trasy nie jest już taka przyjemna i łatwa do biegania. Trasa biegnie ulicami miasta oraz naokoło naszego jeziora. Jest delikatnie usłana podbiegami, ale co najgorsze, jest cały czas mocno nasłoneczniona. Cienia tam nie ujrzysz. A Pan Bóg musiał polubić Bieg Nadziei, bo przy okazji każdego biegu jest piękna i upalna pogoda. Nie pomaga to w bieganiu, ale ładnie wygląda na zdjęciach, a o dobry PR trzeba dbać.

W tym roku oprócz dystansu 10 km biegacze mogli się zmierzyć na krótkim dystansie 3,6 km. Nie cieszył się on sporym zainteresowaniem, ale moim zdaniem była to dobra decyzja organizatora, aby umożliwić ludziom wzięcie udziału w zawodach na takim dystansie. Nie każdy jest w stanie przebiec 10 km, a taki krótki bieg dla wielu ludzi może być początkiem fantastycznej przygody z bieganiem. Gdyby taki dystans był dostępny przy okazji pierwszej edycji, to na pewno bym wtedy wystartował. 

Na pierwszym kilometrze byłem szybki. Zajął mi on 4 min 40 s. Leszek Miller mawiał, że prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy, a nie zaczyna. Zacząłem pięknie. Żeby nie skończyć tragicznie trochę zwolniłem, bo wiedziałem, że to zbyt szybkie tempo jak dla mnie. Słońce grzało, a ja parłem do przodu. Niestety z każdym kilometrem biegłem coraz wolniej. Sił dodały mi kurtyny wodne rozstawione na trasie i woda z punktów odżywczych, których w tym roku było aż trzy na trasie. Od początku biegu założyłem sobie ukończenie zawodów w czasie poniżej 54 minut. Konsekwentnie do tego dążyłem. Najgorzej czułem się na kilometrach 5, 6 i 7. Wtedy zwolniłem, bo zwyczajnie brakowało mi tchu. Najgorsze jednak było to, że przez cały bieg odbijał mi się batonik proteinowy, który zjadłem przed startem. Pieprzone jabłko z cynamonem. Wiedziałem, że trzeba było wziąć o smaku kawy, ale jakiś czort mnie pokusił.

Na 8. kilometrze do moich uszu dotarła piosenka Ellie Goulding - "Love Me Like You Do". Tak, to ta nuta z "50 Twarzy Greya". W filmie słyszymy ją, gdy Christian Grey zabiera Anastazję do szybowca na randkę. Latają sobie i ogólnie jest sielanka, bo ona jeszcze nie wie, że on jest delikatnie spaczony i marzy tylko o tym, aby sprać ją ostro po tyłku. Wiem, że mam zbyt bujną wyobraźnię, ale ona czasem się przydaje. I nie myślę o pisaniu ciekawych tekstów na blogu. Wyobraźnia się przydaje również podczas biegu. Nie raz potrafi dodać mnóstwa sił. Gdy usłyszałem motyw przewodni z "Greya" i przypomniałem sobie scenę z szybowcami, to do razu wyobraziłem sobie, że jestem lekki jak ten szybowiec i spokojnie, bez żadnego trudu, dotrę do mety. Kryzys minął. Nogi zaczęły przebierać znacznie szybciej. Nie wiem skąd, ale nagle w moich płucach pojawiła się spora ilość tlenu. Taki stan należało wykorzystać niezwłocznie, bo nigdy nie wiadomo kiedy minie. Kto by pomyślał, że Grey będzie miał na mnie taki dobry wpływ. Chociaż to raczej sprawka Ellie, która zaśpiewała mi w końcu: "Pozwolę Ci narzucić tempo, ponieważ nie myślę logicznie. Kręci mi się w głowie, nie potrafię już jasno myśleć. Na co czekasz?" Odpowiedziałem sobie w myślach, że czekam na metę i pognałem ku niej czym prędzej.

Nagły przypływ energii minął mi dość szybko, a winą tego stanu rzeczy był podbieg koło średzkiego cmentarza, który zabrał mi energię ofiarowaną bezinteresownie przez Ellie. W takich trudnych momentach można zawsze liczyć na kolegę klubowego - Błażeja. On skończył już dawno bieg, ale wrócił na trasę, aby wspierać innych zawodników Polonii Środa. Mijając mnie nie tylko dokonał werbalnej motywacji, ale jednocześnie polał mnie dość obficie wodą. Czułem jak woda dodaje mi energii. Tak, jak chrzest zmywa grzechy, tak Błażej wodą zmył ze mnie zmęczenie, abym bez trudu mógł dotrzeć do mety. Podobno Jan Chrzciciel chrzcił wodą z Jordanu, a Jezus Chrystus duchem świętym. Błażej "ochrzcił" mnie butelkowaną wodą Saguaro z Lidla. Dobry z niego kaznodzieja, bo do mety dotarłem z wielkim zapasem energii, a  przed jego "chrztem" ledwo zipałem.

Na mecie zameldowałem się z czasem 53 min. 42 s. Plan minimum zrealizowany. Zająłem w klasyfikacji open 146 miejsce, a w swojej kategorii wiekowej byłem 48. Zmieściłem się w pierwszej połowie stawki, gdyż bieg ukończyło blisko 300 osób. Cały mokry udałem się na piwo do pobliskiej restauracji. Sportowiec wie, że w tak upalną pogodę bardzo ważne jest nawadnianie organizmu.

Następna kronika poświęcona będzie moim zmaganiom w I. Biegu Pamięci Ofiar Czerwca 1956 roku w Poznaniu. Było to ważne wydarzenie, które otworzyło nam drogę do odzyskania w 1989 roku pełnej suwerenności. W walkach robotników z władzą zginął również mieszkaniec Środy Wielkopolskiej. Nie mogło mnie zatem zabraknąć w tym biegu.

Oceń bloga:
12

Komentarze (16)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper