Tomassowa Kronika Biegowa #45_2019/13

BLOG
469V
Tomassowa Kronika Biegowa #45_2019/13
Tomasso_34 | 07.06.2019, 07:09
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Wydawałoby się, że dorosły człowiek ma już zdefiniowane swoje ulubione smaki. Życie potrafi jednak zaskoczyć. W wieku 33 lat poznałem swój nowy ukochany smak. Zakochałem się w smaku życiówek! W sumie to już dawno temu go polubiłem, ale uświadomiłem to sobie dopiero w Opalenicy na Biegu Maryi.

Opalenica to małe miasteczko pod Poznaniem, o którym stało się w Polsce i świecie głośno, gdy podczas finałów EURO 2012 gościło reprezentację Portugalii, która wybrała sobie to urokliwe miasteczko jako swoją bazę treningową. W okresie międzywojennym w Opalenicy produkowano pierwszy polski motocykl o symbolicznej nazwie „Lech”. Na Powszechnej Wystawie Krajowej w Poznaniu w 1929 roku został on wyróżniony srebrnym medalem. W związku z kryzysem światowym i brakiem środków produkcja została zaprzestana w 1932 roku. Co mi najbardziej rzuciło się w oczy, to duża liczba kościołów w tak małym miasteczku. Na jednej ulicy są aż dwa! Gdybym zajrzał w każdy zakamarek tego urokliwego miasteczka, odnalazłbym pewnie jeszcze nie jeden dom boży.

Na bieg na krótkim dystansie 5 km udałem się z moją Eleczką i jej synkiem. Bieg Maryi organizowany był przez Caritas Archidiecezji Poznańskiej. Kosztował 40 zł, z tym że połowa tej opłaty pokrywała koszty organizacji biegu, a drugie 20 zł było przeznaczone na edukację młodzieży z ubogich rodzin. Cel był zatem szczytny. Była to dla mnie dodatkowa motywacja, aby wystartować w tych zawodach. Opalenica nie leży daleko od mojego miasta rodzinnego. Półtorej godziny jazdy pociągiem i byliśmy na miejscu. Niektórzy w ten pierwszo - majowy poranek otwierali już kolejne piwa i zabierali się za rozpalanie grilla na działce. Ja postanowiłem pobiegać. Piwo i grill szybko się nudzi. Bieganie już nie tak łatwo.

Mój najwierniejszy kibic przygotował okolicznościowy transparent, aby wspierać mnie na zawodach. Hasło „Boski Kwiatkowski” idealnie pasowało do charakteru biegu. Odzwierciedlało również moją osobowość i urodę. Nie chcę się chwalić, ale zarówno jedno, jak i drugie mam boskie. Jestem też skromny. Ale tym już kiedyś pisałem. Nie będę się powtarzał, bo nie lubię pisać o rzeczach oczywistych i powszechnie znanych ludowi miast i wsi polskich oraz rdzennym mieszkańcom Europy. Dalej to chyba o mnie jeszcze nie słyszeli…jeszcze. Z wyraźnym akcentem na jeszcze. Bardzo wyraźnym.

Ustawiłem się prawie na początku stawki i oczekiwałem godziny 13.00. Założenie miałem jedno – biec tak szybko, jak się tylko da, żeby nabiegać dobry wynik. Gdyby tak się stało, że siły by mnie opuściły na trasie, to chciałem zwolnić i jedynie ukończyć ten bieg. Rzeczywistość okazała się lepsza od moich planów. Chciałem poprawić życiówkę na „piątkę”, która od zeszłego roku wynosi 25m33s. Nie marzyłem jednak o złamaniu granicy 25 minut! Udało mi się to, a jak do tego napiszę zaraz. Najpierw poinformuje Was, iż mój nowy rekord życiowy wynosi 24m53s!

Pierwszy kilometr był prawie cały czas z górki. Skutkowało to szybkim biegiem. Jak na mnie nawet bardzo szybkim. Nie widziałem, czy nie zostanę ukarany na dalszych kilometrach nagłym odcięciem tlenu za zbyt szybki start. Postanowiłem, że zaryzykuję. Opłaciło się. Pierwszy kilometr pokonałem w cudownym czasie 4m47s. Drugi kilometr był już płaski. Znajdował się na nim jeden mały podbieg. Nogi niosły mnie szybko, ale nie tak szybko, jak na poprzednim kilometrze. Było to oczywiście efektem zmiany ukształtowania terenu, które było już dla mnie mniej sprzyjające. Czas ukończenia drugiego kilometra wyniósł trochę ponad 5 minut. Na drugim kilometrze miało miejsce kluczowe zdarzenie, które znacząco przyczyniło się do ustanowienia mojego nowego rekordu. Pod koniec drugiego kilometra spotkałem Piotrka…

Piotrek jest to biegacz z miejscowego klubu, którego wygląd fizyczny nie wskazuje w ogóle, że może tak szybko biegać. Jest starszy ode mnie i ma znacznie większy brzuch od mojego. Taki typowy piwny. Nie przeszkadza mu to jednak przebierać szybko nogami niczym Struś Pędziwiatr. Od końca drugiego kilometra siedział mi cały czas na ogonie. Na widok, że dogania mnie osoba, która na pierwszy rzut oka jest ode mnie słabsza, przyśpieszyłem znacznie. Czułem, że moja duma ucierpiałaby, gdybym z nią przegrał. Jakie było moje zdziwienie, gdy Piotrek też przyśpieszył. Nie mogłem w to uwierzyć. Skubany cały czas trzymał się za mną. Był cały czerwony i ziajał jak pojebany, ale nie odpuszczał. Biegł cały czas za mną. Pomagał mu doping zgromadzonych na trasie ludzi, którzy żywiołowo motywowali go do szybkiego biegu. 

Trzeci i czwarty kilometr to w moim wykonaniu rozpaczliwa próba zgubienia Piotrka. Facet pomimo wieku i swojej tuszy był szybki. Pędził jak pociąg towarowy na stację. Trasa zaoferowała nam kilka podbiegów, które zarówno mnie, jak i Piotrka nie zwolniły. Wydawało mi się, że nie mogę biec już szybciej, ale gdy tylko Piotrek zbliżał się do mnie, to podkręcałem tempo. Jeszcze nie wiedziałem o tym, że niedługo przyjdzie mi za to zapłacić. 

Na piątym kilometrze Piotrek wrzucił szósty bieg. Nie tylko dogonił mnie, ale i odstawił o jakieś 20 metrów. Przez chwilę pomyślałem, że to koniec. Muszę się poddać i uznać jego wyższość. Po krótkiej chwili dostrzegłem jednak, że Piotrek nie ucieka mi. Jest nadal 20 metrów przede mną. Pomyślałem sobie, że mam jeszcze okazję do prześcignięcia Piotrka. Przyśpieszyłem i już po paru sekundach zrównałem się z moim rywalem z Opalenicy. Biegliśmy razem przez kilkanaście metrów. Nie widziałem w jego zachowaniu, aby chciał uciekać przede mną. Spojrzałem w jego stronę wymownym wzrokiem i pod nosem powiedziałem sam do siebie: „Nie dzisiaj!” i wydarłem z całych sił przed siebie. Do mety miałem jakieś 300 metrów. Widziałem kątem oka, że Piotrek też przyśpieszył, ale nie był w stanie mnie już dogonić. 

Na metę wpadłem kilka sekund przed moim rywalem. Gdy spojrzałem na zegarek, nie dowierzałem jaki czas udało mi się nabiegać. Byłem totalnie wyczerpany, ale i ogromnie dumny ze swojego osiągnięcia. Podziękowałem Piotrkowi za fantastyczną walkę i za pomoc w zrobieniu nowego życiowego rekordu. Z punktu odżywczego zabrałem wodę, drożdżówkę i udałem się do swojej Elżbiety i jej dziecięcia.

Po biegu zamierzaliśmy się udać na wspólny obiad. Nie sądziłem, że złamanie granicy 25 minut na kilometr będzie łatwiejszym zadaniem niż znalezienie 1 maja otwartej restauracji w Opalenicy. Wiem, że to święto było. Zdaję sobie sprawę, że to małe miasteczko, ale żeby restauracje i nawet bary z kebabem zamykać! To nie mieści mi się w głowie. Po godzinie poszukiwań i dzięki uprzejmości jednej właścicielki zamkniętej restauracji, która pokierowała nas do swojej konkurencji, udało nam się zjeść pyszny obiad. Najlepszym komentarzem do całej tej sytuacji z szukaniem otwartej restauracji był tekst synka Eli - Daniela, który powiedział mamie, że to wydarzenie skojarzyło się mu się z biblijnym tekstem, że „nie było dla nich miejsca w gospodzie”. Genialny komentarz. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że był to Bieg Maryi organizowany przez Caritas.

Oceń bloga:
9

Komentarze (19)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper