W co gracie w weekend? #152

BLOG
1731V
W co gracie w weekend? #152
MSaint | 03.06.2016, 18:19
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Nasze życia nie mają określonego celu, nic nikomu nie jest przeznaczone, wszyscy umrzemy. Chodź zagrać w gry wideo w ten weekend!

Początek moich kontaktów ze squaresofterem datuję na pierwszą połowę 2008 roku, gdy spotkaliśmy się na Zjeździe Internetowych Introwertyków w Krakowie. Bardzo przyjemnie nam się rozmawiało podczas odpoczynku po seansie saunowym i wtedy zdradził mi on swoje wielkie marzenie: "Mariusz", powiedział, bo szybko weszliśmy w tego typu relacje, "Mariusz, słuchaj - teraz jeszcze nie, ale może za parę lat, będzie projekt. To będzie coś, mówię ci, łatwo nie będzie" - ostrzegał - "ale damy radę. I wiedz, że prędzej czy później i ty weźmiesz w nim udział".
Oto moja historia.

 

Jeśli ktoś jako tako orientuje się w grach w które gram ten wie, że produkcje wymagające szybkich reakcji to niekoniecznie mój resort, no może z paroma wyjątkami. Lubię gry, gdzie jest czas by zastanowić się, pokombinować, pogrindować i może też poznać niezłą historię. Przygodówki, erpegi japońskie lub wręcz przeciwnie, sieciowe gry drużynowe, gdzie można spełniać jakąś bardziej, hm, stateczną rolę (medyk w Team Fortress 2 chociażby) - w to gram najczęściej. Jednym z wyjątków był Metal Gear Rising, który zakupiłem chyba natychmiast gdy tylko pojawił się preorder wersji steamowej i ciachałem niemilców gdzie tylko się dało, bo brak skilla mocno spowalniał moje postępy i zmuszał do wielokrotnego powtarzania walk z bossami, nawet tymi uważanymi za najprostszych w całej grze. Ale jak się na coś uprę, to nie odpuszczam, zresztą upatruję w tym jakichś syndromów masochizmu - nawet gdy ludzie, których uważałem za fra... eee, nie do końca uzdolnionych w tej dziedzinie, spuszczali mi manto Danem w Street Fighterze IV, ja nie rezygnowałem i dawałem się okładać licząc, że uda się coś ugrać. Zresztą ponad trzynaście tysięcy zgonów przy przechodzeniu Super Meat Boya na 100% uważam za pochodną tego podejścia.

W każdym razie Metal Gear Rising: przedostatnia i ostatnia walka w tej grze rozwaliła mnie zupełnie, bo zaiste rzadko można spotkać tak przegięte akcje, które idealnie trafiałyby w mój gust. Zainteresowałem się grami Platinum, poczytałem o ich wcześniejszych produkcjach, wszystko fajnie... I trafiło do mnie info o Bayonetta 2 na Wii U. W ogóle nie miałem zamiaru kupować tej konsoli - prędzej Wii jeśli już, żeby ograć Skyward Sword, bo "zanim nowa Zelda wyjdzie to jeszcze parę lat minie" (niestety tu moje przewidywania okazały się słuszne, choć np. taka Ocarina of Time też miała prawie trzy lata obsuwy...), ale walka z prologu Bayonetta 2, gdy walczysz z tym stworem na torach kolejowych, a potem ze "smokiem"... Coś niesamowitego. Dla takich akcji po prostu gram w gry, żadne inne medium nie wyprodukuje takich doznań: filmy? Anime? Niestety nie dadzą ci tej iluzji, że walisz potwora odciętym kawałem żelastwa pięćdziesiąt razy większym od postaci, którą grasz. Bayonetta 2 była jednym z najmocniejszych argumentów żeby po raz pierwszy od dziesięciu lat kupić sobie nową konsolę. A ponieważ ani plejaka, ani xpudła nigdy nie miałem, więc i pierwsza część mnie ominęła i postanowiłem to nadrobić, kupując bundle obydwu części przygód naszej skromnej czarownicy.

 

 

Przepraszam wszystkich (czterech) pozostałych posiadaczy Wii U na tym portalu, ale mimo zachwytów nad należycie przegiętym prologiem to właśnie "jedynka" nieco bardziej przypadła mi do gustu. Gra świetnie stopniuje poziom trudności, tak że nawet taki no-skill jak ja jest w stanie ogarnąć co i jak. No, może za wyjątkiem momentu gdy pojawili się Grace and Glory, bo tam to już musiałem się po prostu nauczyć jak grać. Gra po prostu zachęca, by polepszać swoje wyniki, by próbować wyższych poziomów trudności i - dosłownie - wbijać platyny (najwyższą możliwą oceną za przejście danego fragmentu jest "Pure Platinum"). System walki przypadł mi do gustu jeszcze bardziej niż ten w Metal Gear Rising i nawet niewielkim nakładem umiejętności można tworzyć naprawdę piękne akcje, które są efektowne nawet dla kogoś, kto tylko ogląda rozgrywkę (pod warunkiem że nadąża za tym, co się dzieje na ekranie).
Bossowie z Bayonetta 1 są legendarni, a już na pewno ten finałowy. Ostatnia walka w grze, przyznam szczerze, wymyka się mojemu pojmowaniu i mój mózg po prostu nie był w stanie jej przerobić, ale tę przedostatnią z " target="_blank">Father Balderem uważam za jedną z najlepszych walk z bossami w ogóle. Już pomijam to, że walczysz na spadających ruinach wieżowca, bo to jak na tę grę jest wręcz banalne, ale twój przeciwnik 1) kieruje w ciebie laser z satelity, 2) wyrywa wieżowce i ciska nimi w ciebie, 3) rzuca w ciebie wspomnianym satelitą, a ty możesz ją odrzucić jak frisbee 4) nie raz, a dwa razy zrzuca ostateczne-ultymatywne-wypierniczaj-fatality Bayonetty jakby to było nomen omen piórko i patrzy na ciebie, znudzony.

Co do Bayonetty 2 to prolog owszem, dostarcza. Szkoda tylko, że przeszedłem jakieś 2/3 gry i w sumie nic do tej pory go nie przebiło pod względem przegiętych/monumentalnych/epickich akcji, nad czym nieco ubolewam. Szkoda też, że moje wyuczone comba zostały chyba w tej części znerfione. Owszem, gra się fajnie, a nawet bardzo i są fantastyczne momenty, ale jednak to część pierwszą oceniłbym o pół oczka (bez skojarzeń) wyżej, za lepsze rozłożenie przegiętych akcji w czasie.

A skoro coś tam wcześniej wspomniałem o "nerfieniu"...

Mówienie o Dota 2 czy innej grze tego typu to prawdopodobnie odpowiednik pisania o disco polo w "Czego słuchacie w weekend", ale gdy ciebie też spotka, to wtedy już wiesz, ona jest taka cudowna, rozpala i wciąga, jak wiara niezłomna, to piękna jest rzecz ♫

A poważniej: grasz 5 na 5 graczy. Zaczynacie po przeciwnych stronach planszy. Musicie zabijać stworki automatycznie wychodzące z bazy przeciwnika, by zdobyć złoto na zakup itemów oraz expa, by rozwinąć umiejętności swoich postaci; stopniowo niszczyć wieże przeciwnika broniąc swoich; wygrywać walki drużynowe i/lub polować na przeciwników robiących samotne przechadzki po planszy. Tyle i aż tyle, bo gry "dota-podobne" (czy też MOBA, termin wykoncypowany przez twórców konkurencyjnego wobec DotA i Dota 2 League of Legends) to jeden z najpopularniejszych obecnie gatunków gier.
Popularność ta niesie ze sobą różne konsekwencje, w większości negatywne: ze względu na miliony graczy ilościowo gra w to największa ilość debili w ogóle. Procentowo chyba też, biorąc pod uwagę kraje, w których Dota 2 jest najpopularniejsza... Dobra, wiem, to nieładnie czy wręcz nagannie jest generalizować pod względem narodowości (szczególnie gdy ciebie spotka taka krzywda), ale nie trzeba dużo grać, by ciśnienie ci się automatycznie podnosiło na widok cyrylicy, сука блять иди нахуй.
Ponieważ te gry są popularne, miłośnicy gatunków gier które już nie są popularne (albo nigdy nie były) hejtują je radośnie, choć zbiór graczy w League of Legends (LoL)/Dota 2 i innych gier jest raczej rozłączny: bo kto gra w dota-podobne, temu ciężko już wysupłać czas na granie w coś innego...
O różnicach między LoL na Dota 2 nie będę pisał, bo po co z własnej woli wdeptywać w psią kupę; skoncentruję się natomiast na opisaniu powodów, dla których przez prawie wszystkie dni tygodnia o 21:00 zasiadam by pograć ze znajomymi co najmniej jeden mecz, i tak już od czterech lat.

 

 

Swoboda rozgrywki - w grze, gdzie masz ponad sto postaci do wyboru, a większość to kontra na jakąś inną postać, swobodę wyboru taktyki masz gigantyczną. Dołóż do tego różne ścieżki rozwoju danej postaci, różne przedmioty które możesz kupić (i które dają jej nowe możliwości), różne comba skilli postaci z zastosowaniem do różnych sytuacji... Dodatkowo "moda" na dane postacie (czy też "meta" od "metagame") zmienia się dość często i zdarzają się sytuacje, że gracze na wyścigi wybierają daną postać (dawne Techies...), co trochę ogranicza wspomnianą swobodę, ale nic to, bo gra co parę miesięcy się zmienia.

No właśnie - tajemniczy IceFrog, który zarządza tym projektem od wielu lat, zanim jeszcze Valve zainteresowało się komercyjnym wydaniem, nie pozwoli ci się nudzić. Jakiś bohater stał się mocno rakotwórczy i jest wybierany lub banowany w każdej grze turniejowej i pubowej? To zostanie tak znerfiony, że nikt go nie tknie długim kijem przez następne dwa lata. Niegdyś wyśmiewany heros popadł w zapomnienie? No to zróbmy go maszyną do niszczenia wszystkiego. Oczywiście to tylko najjaskrawsze przykłady, bo dochodzą nowe przedmioty, zmienia się mniej lub bardziej układ mapy, postaciom zmienia się statystyki i ich przyrost albo jakaś umiejętność zostaje kompletnie przerobiona. Gra cały czas żyje i choć niektóre zmiany mogą irytować - szczególnie gdy twoja ulubiona postać oberwie nerfem - to dzięki temu gra żyje i jeszcze się nią nie znudziłem, choć nieraz wkurzała mnie tak, że miałem już potem dosyć czegokolwiek.

 

 

To jest gra drużynowa - nie grasz z botami, tylko z żywymi ludźmi. Balans gry jest taki, że jedna głupia decyzja pod koniec meczu kosztuje cię wygraną i całe czterdzieści parę minut pracy (lub dłużej). Przez to emocje potrafią być naprawdę spore, szczególnie jeśli grasz postacią, która skaluje się tak, ze najsilniejsza jest w późnej fazie gry i w takich sytuacjach wygrana zależy od twoich działań. Jeśli zginiesz, to wróg w minutę rozjedzie twoją bazę i pozostaje ci tylko wyłączyć Steama i pójść spać. Albo wyobraźcie sobie taką sytuację: drużyna przeciwna ciśnie was niesamowicie, gra jest już praktycznie przegrana. Jeden z przeciwników, będąc pewnym swego, kupuje Divine Rapier - przedmiot pozwalający zadawać olbrzymie obrażenia, ale po zgonie posiadacza wypada z jego ekwipunku na planszę i przeciwnik może go podnieść. I nam, jakimś cudem, przy dużych stratach, udaje się tego gracza ubić i oczom wszystkich ukazuje się upuszczony Rapier. I wszyscy, czterech dorosłych (przynajmniej wiekowo) ludzi w przypływie autentycznych emocji wrzeszczy do swoich mikrofonów: BIERZ RAPIER! Czegoś takiego nie doświadczyłem w żadnej innej grze, no może oprócz pierwszych gier w lidze Team Fortress 2, gdzie miałem niesamowitą tremę, bo były to moje pierwsze competitive gry (tak, wiem, competitive TF2) w ogóle. A skoro tak już rozmawiamy o amatorskich rozgrywkach zorganizowanych, to nawet w Dota 2 udało nam się wziąć udział w nieoficjalnym turnieju Forum Actionum (forum CD-Action), jakże profesjonalnie " target="_blank">castowanym, ale to dawne dzieje.

No właśnie - fakt, że błędy mogą uwalić kilkadziesiąt minut zaangażowania i to, że nierzadko są nerwy podczas gry sprawia, że Dota 2 wyzwala w ludziach to, co najgorsze. Oczywistą oczywistością jest, że w gry najlepiej się gra ze znajomymi - ale serio, musicie tworzyć coś w rodzaju (ekhem) związku partnerskiego i być w stanie tolerować wzajemnie swoje wady, bo prędzej czy później każdy zrobi jakąś niesamowicie wkurzającą rzecz (albo robi ją bezustannie, hi hi) i pytanie tylko, czy team przetrwa. Po paru latach kotłowania w końcu wyklarowało się coś w rodzaju stałego składu, w sensie: gramy mocno regularnie w tym gronie już kilka lat. Bohaterowie dramatu:

Princess Nue - topowy memespouter drużyny; gra przeciętnie wszystkimi kategoriami postaci, ale nieco lepiej supportami. Nieustannie zaskakiwany zasadzkami przeciwnika, czemu głośno daje wyraz na czacie głosowym.

Rankin - podczas gry zazwyczaj siedzi cicho, poprzestając na wrzucaniu pojedynczych hasełek, przeważnie zabawnych. Najlepiej gra gankerami/disablerami, dlatego też z uporem godnym lepszej sprawy wybiera granie jako hard carry. Często kończy z dwucyfrową liczbą zgonów.

Bethezer - bardzo angażuje się emocjonalnie w grę i stara się dopingować w stylu "trzymaj się!" w momencie, gdy kolega jest właśnie zabijany gdzieś na drugim końcu mapy. Ma duży potencjał, potrafi grać każdą klasą i prawie nigdy nie potrafi się powstrzymać od killsteali, niezależnie kim gra. Często kończy z najmniejszą liczbą zgonów.

ImpulseM (chyba nieobecny na tym serwisie) - prawie nigdy nie odzywa się na czacie. W tym roku jedyny przebłysk emocji miał wtedy, gdy zgarnęli mu sprzed nosa runę ze złotem. Zazwyczaj gra postaciami umożliwiającymi kradzież farmy i killi, nawet gdy inni w zespole potrzebowaliby jej bardziej. Gra bardzo nierówno: potrafi wygrać w pojedynkę wszystkim mecz, ale potrafi go też aktywnie uwalić, regularnie włażąc w zasadzki przeciwnika czy budując Midasa na CM-ce. Posiada największą, wręcz encyklopedyczną wiedzę o grze.

 

 

"Operatorem" gry jest słynące z komercyjnego wydawania modów Valve. Niestety firma ta już dawno temu przestała zajmować się tworzeniem gier (wydawcami ich pierwszych produkcji był ktoś inny), bo dzięki sukcesowi Steama zajmuje się teraz tylko i wyłącznie biznesem z grami powiązanym. To, że pływają w forsie oznacza, że nikomu nic za bardzo nie chce się tam robić, a "płaska struktura zarządzania" to według mnie utopia utrzymywana przez steamdolary, bez których szybko by się załamała. No ale na razie się na to nie zanosi i mamy w Dota 2 model free to play, czyli w praktyce Valve zarzuca nas bzdetami do kupienia, na szczęście opcjonalnymi. Niektóre są całkiem fajne, jak na przykład announcerzy (sam mam kolesia z Bastiona oraz Ricka i Morty'ego), są też kurierzy no i setki i tysiące różnych itemów do ubrania przez postacie. Wiele z tych rzeczy dostaniesz z losowych dropów po prostu grając (choć drop rate został mocno ograniczony w porównaniu do tego, co było kiedyś). Niestety wraz z Valve wiąże się sporo wad: nowy content to w większości pozbierane z warsztatu mody stworzone przez graczy; możesz też zapomnieć o nowych filmikach ("niech se fani sami zrobią Source FilmMakerem"); jakiś komiks wychodzi może raz na rok. Czyli mniej więcej z taką samą częstotliwością, z jaką dodawani są nowi bohaterowie - zresztą do przeniesienia z DotA został już ostatni hero, Pit Lord, który - jak będziemy grzeczni - pojawi się w trakcie tegorocznego The International, największego i najważniejszego turnieju Dota 2, organizowanego przez Valve i z olbrzymią pulą nagród. Potem nie mam pojęcia, ale prawdopodobnie gracze będą musieli zrobić sobie nowego bohatera sami, prawdopodobnie do jakiegoś konkursu ogłoszonego przez Valve.

 

 

System achievementów, obecny na Xbox 360 i PlayStation 3 i wzwyż, trafił również na Steam. Wspomnianych konsol nigdy nie miałem, więc nie wiem dokładnie jak to tam działa, ale podejrzewam, że nieco odmiennie niż te steamowe. Wyobrażam sobie, że skoro achievementy na konsolach liczą się do jakiejś ogólnej punktacji, to w większości przypadków "wbicie platyny" bądź "scalakowanie" mieści się w granicach rozsądku i akcje z zepsutymi osiągnięciami, jednorazowymi eventami czy totalnym bulszitem są rzadsze niż na Steam, gdzie indie developer może ustawić arbitralny achiev zarezerwowany wyłącznie dla tych graczy, z którymi pił piwo irl (Dungeons of Dredmor...). Ta różnica jest widoczna w grach, które są konwersjami z konsol - na przykład Batman: Arkham Asylum ma raczej sensowne osiągnięcia według mnie, udało mi się zdobyć wszystkie. Trzeba było trochę pograć i jednak nauczyć systemu walki, ale nie było to nic bulszitowego ani bardzo żmudnego. Te z Dark Souls (obydwie gry na PC były najpierw w systemie Games for Windows Live) również wydają się być możliwe do zdobycia, choć jednak niektóre mogą być dość żmudne. Z grami wydanymi na PC bezpośrednio już nie jest tak różowo.

Weźmy przykład Team Fortress 2, gdzie przez długi czas z uporem godnym lepszej sprawy starałem się te achievementy zdobywać: na początku zrobiono tak, że postaciom dodano nowe bronie (w jednej z pierwszych aktualizacji gry), ale można je było dostać tylko za zdobywanie osiągnięć. Achievementy dla Medyka były mocno frustrujące, ale jego Ubersaw de facto jest ulepszeniem podstawowej broni melee tej postaci! To rzecz jasna doprowadziło do serii narzekań i wypaczeń systemu, aż Valve wprowadziło system random dropów... Dość powiedzieć, że wraz z kolejnym update'em dodającym nową zawartość do gry nasi dobrodzieje z Valve dorzucali kolejne osiągnięcia, niespecjalnie się przejmując w przypadku niektórych czy są one osiągalne czy nie. Na dzień dzisiejszy jest ich 518, a ja mam zdobyte 403 z nich - poddałem się przy osiągnięciach wprowadzonych razem z systemem powtórek, przy "zdobądź na YouTube 100 000 wyświetleń swojej powtórki". Jasne, możesz podmienić w pliku tekstowym gry adres url swojej powtórki na teledysk Lady Gagi i wbić achiev, ale nie o to chodzi - ten myk ostatecznie złamał moją wiarę w system achievementów i przestałem się jakoś mocno angażować w zdobywanie ich.

Super Meat Boy, oprócz innych i w miarę sensownych, ma osiągnięcie "Impossible Boy" - za przejście ostatniego zestawu poziomów pod rząd, za jednym posiedzeniem, bez żadnego zgonu. To jest już, najzwyczajniej w świecie, ponad moje siły. Dustforce ma tylko jedno osiągnięcie: "przejdź wszystkie poziomy z najlepszą możliwą oceną", które zdobyło 0,3% graczy. Są osiągnięcia bardzo rzadkie dlatego, że gra jest niszowa i/lub achievement bardzo sytuacyjny. Są osiągnięcia, które nabijają się automatycznie jako miara postępów w poznawaniu historii, jak na przykład w większości opowieściówek od Telltale. Xenoblade Chronicles X na Wii U ma 749 osiągnięć. Tales of Maj'Eyal na Steam ma ponad dwa razy tyle, bo 1629 (i twórca spokojnie może dodać więcej, bo jak sam pisał, chce by było ich "powyrzej 9000 tysiency xD"). Dlatego "calakowanie" gier na Steam jest raczej miarą jak bardzo gra ci się podoba - nie ma żadnego systemu punktów i jest to praktycznie dziki zachód, nad którym mało kto już panuje. Valve na przykład do Dota 2 żadnych achievementów nie udostępniło - były przez pewien czas, ale nieaktywne, a potem zniknęły kompletnie, zastąpione przez okazyjne wyzwania, puchary do zdobycia i tak dalej, ale nigdy nie ogłoszone oficjalnie jako "system osiągnięć".
Mimo to na pewno na Xboksach i PlayStation też zdarzają się różne kurioza achievementowe i chętnie bym te ciekawostki poznał.

Oceń bloga:
54

Komentarze (154)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper