BATTLETECH - pierwsze wrażenia

BLOG O GRZE
633V
BATTLETECH - pierwsze wrażenia
Rankin | 30.04.2018, 09:47
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Z lekką fanfarą wypchnięty na świat został najnowszy twór w uniwersum Battletech, zwany, well, BATTLETECH. Czy warto było? (tak sobie)

BattleTech, świat który niejeden zna z marki Mechwarrior, jest uniwersum, które od dawna ma mocno pod górkę. Sprawy licencyjne od wielu, wielu lat dławią wszelkie próby tworzenia gier ambitniejszych niż "world of tanks ale z robotami i więcej grindu". Nie zawsze tak było - druga połowa lat dziewięćdziesiątych to szereg bardzo mocnych tytułów - stworzone przez Microsoft Mechwarrior 2, Mechwarrior 3, czy Mechcommander, to tytuły naprawdę mocne, a i Mechwarrior 4 czy Mechcommander 2 potrafiły wciągnąć mimo znacznego uproszczenia. Potem jednak zaczęły się cyrki z licencjami i chciwymi firmami które praw może nie miały, ale stać było je na wielo, wieloletnie procesy. W międzyczasie niezależna firma mektek wywalczyła prawa do darmowego wydania i odpicowania Mechwarrior 4: Mercenaries, które to prawa zostały po jakimś roku z powrotem zabrane. Chciwe sukinkoty z Piranha Games Interactive zebrały uwagę wszystkich ogłaszając Mechwarrior 5, po czym cichcem przerabiając go na Mechwarrior Online. Inna firma pracowała nad niezłą grą taktyczną zmieszaną z karcianką, ale projekt upadł.

Cisza.

W takim środowisku wychodzą nagle dwa projekty - PGI, wydoiwszy do sucha MWO, znowu zapowiedziało Mechwarrior 5, nawet nie chce mi się sprawdzać czy to ten sam projekt co ostatnio i prędzej jestem skłonny uwierzyć że tak naprawdę robią jakiś Mechwarrior Battle Royale. Harebrained Schemes natomiast wypuściło grę bardziej wzorującą się na planszowej. strategicznej części marki - nazwanej ogólnie Battletech. Harebrained jest znane w zasadzie z podobno dobrego Shadowrun Dragonfall,  ale także Shadowrun Returns, i innych w najlepszym razie w średniaków, niemniej nowa gra w uniwersum to nowa gra w uniwersum.

Prawda?

Hm.

BATTLETECH (dla odróżnienia od BattleTech, czyli planszówki) jest grą bardzo... ostrożną pod względem projektowym. Starsza data uniwersum oznacza brak wielu ikonicznych projektów, nie tylko klanowych, i ogólnie wąski wybór maszyn. Fabuła to kolejny (jeśli dobrze liczę to piąty czy szósty) raz spory o lokalny, pseudofeudalny tron, jedynie tym razem gracz kieruje nie samym następcą, ale najemnikiem, który - co zostaje już na samym wstępie powiedziane - ostatecznie wygrywa dla następcy wojnę. Wątek najemnika kierującego i finansującego oddział to też oklepana sprawa, poza Mechcommander 1 i Mechwarrior 3 chyba wszystkie gry taki pomysł przedstawiały. Innymi słowy, szału nie ma, no ale powiedzmy że wskrzeszanie marki trzeba robić ostrożnie i zamiast szaleństw fabularnych lepiej dać porządny gameplay. Jak tutaj jest z gameplayem?

No tak se. Założenia teoretyczne, wzięte nieomal żywcem z planszówki są solidne, w końcu jest te 30+ lat playtestów. Problem jest z wykonaniem. Bardzo mnóstwo problemów jest z wykonaniem. Pierwsza rzecz jaka rzuca się w oczy to praktyczny wymóg dość większej niż powierzchownej znajomości mechanik planszówki, gdyż gra posiada tutorial tak mizerny, że w zasadzie w ogóle go nie posiada - najpierw tworzy się postać z szeregu opcji nic nie mówiących osobie niewtajemniczonej, a osobie wtajemniczonej mówiące niewiele więcej (np. rzeczywisty efekt czterech dostępnych, modyfikowanych wyborami przy tworzeniu postaci statystyk można sprawdzić dopiero po jakichś dwóch godzinach misji), potem zostaje na żywca wyjaśniony bardzo wąski wycinek interfejsu gry (jak zrobić ruch, bieg, skok, atak, nic więcej, w szczególności nic o inicjatywie, stabilności, przegrzewaniu, morale, czy efektywnym zasięgu, a to bardzo ważne rzeczy) i zaczyna się pierwsza misja.

Pierwsza misja może więc będzie dość prosta żeby pozwolić na zaznajomienie się z interfejsem? Niep. Pierwsza misja trwa cholerną godzinę i polega na rozbijaniu kolejnych grupek wrogów na drodze do odległego celu. Zaraz po niej zaczyna się druga misja, niby po timeskipie, która jest odrobinę krótsza, ale może spokojnie skopać tyłek gracza o ile przynajmniej na poziomie dobrym nie opanuje wszystkich nadal niewyjaśnionych elementów gry. Dopiero po tej misji zaczyna się normalna gra, czyli latanie między systemami, akceptowanie kontraktów, oraz zarządzanie pilotami i maszynami; w miarę wykonywania misji otwierane są coraz bardziej lukratywne kontrakty, a misje fabularne będą dawały większą swobodę ruchu między gwiazdami, a także nowe opcje w statku-bazie.

Dalszą krytykę zacznę od chyba najłatwiejszego celu, czyli fabuły. Ta jest mocno taka se. Nie chodzi o ogólny zamysł walki o tron, ten przecież może być dobrym tłem do rozwałki, tylko o sposób prowadzenia. Wszystko jest przedstawiane w możliwie najmniej czytelny, albo najbardziej rozczarowujący sposób - pierwsze co intro mówi to kto tę walkę wygrał i dzięki komu (w zalewie pseudopatosu na zasadzie "NO CHMMM JA NIE CHYBA JESTEM BOHATEREM, TY JESTEŚ" i "O CO WALCZYSZ? NO BO JA NIE WIEM O CO WALCZYSZ"). Dla odmiany gracz jest informowany o objęciu dowodzenia nad całą kompanią najemników po fakcie, ba, po całej misji, wspomnianej drugiej misji, tekstem pokroju "no hehe w końcu jesteś naszym szefem od dłuższego czasu, wymyśl coś"). I narracja, i dialogi, są, ostrożnie mówiąc, słabe, a póki co wszystkie niby opcje dialogowe mają ten sam efekt, nawet użycie opcji wiążących się z wybraną przeszłością protagonisty daje odpowiedź pokroju "acha no ok, wracając do tematu".

Sfera taktyczna jest lepsza i w zasadzie jest jedynym powodem dla którego warto sprawdzić BATTLETECH, ale i tu występują problemy. Po pierwsze, interfejs jest mocno taki se. Wygląda jak modny teraz system typu chociażby XCOM, ale różne rzeczy sugerują, że twórcom niezbyt się chciało go testować - ikonki są niewielkie, ikonki statusu (typu gorąca planeta) jeszcze mniejsze, czcionka tooltipów słabo czytelna. Nie można łatwo anulować komendy np.ruchu, trzeba wpierw kliknąć esc,  albo wybrać inną komendę, i jeszcze raz wybierać to co się chce zrobić. Wbrew temu co mówią porady wyświetlane podczas (długich) ekranów ładowania, nawet nie ma jak sprawdzić całego zasięgu maszyny, jedynie mały obszar wokół kursora myszy. Ataki generują falę bardzo małych cyferek symbolizujących obrażenia i wielkich grubych znaczników typu UNSTABLE, -1 EVASIONale co to znaczy trzeba dosłownie szukać i szukać (i niekoniecznie znaleźć, np. [broń] CRIT), tym bardziej że możliwe są takie idiotyzmy jak powalony na ziemię mech który nadal jest EVASIVE. Statystyki pilotów można sprawdzić tylko na statku, i to statystyki już posiadane - ba, efekt dalszych inwestycji w staty jest wyjaśniony wręcz fałszywie (np. to że TACTICS ma też wpływ na efektywny zasięg broni gracz dowie się jak po władowaniu kolejnego punktu pojawi się taki bonus) I tak dalej, i tym podobnie. Ponadto niemal wszystko trwa dosłownie wieki, zarówno ingame, jak i IRL. Po rozpoczęciu każdej misji trzeba w turowym trybie dojść do jakiegoś wroga, co trwa od minuty do nawet dziesięciu. O ile misje losowe są raczej jednocelowe (zniszcz 4 maszyny, hura wygrałeś), to misje fabularne dają szereg celów odblokowywanych krok po kroku - tu coś zniszcz, przejdź gdzie indziej, postój, idź dalej, zniszcz kogoś itp., wszystko cały czas z podziałem na tury i bez możliwości jakiegoś odpoczynku czy naprawy pomiędzy. Wszelkie pomyłki, utracone mechy, ranni czy zabici piloci, wszystko to nie jest niby teoretycznie problemem kończącym grę, ale w praktyce jednak lepiej wczytać sejw i spróbować jeszcze raz bo takie rzeczy są bardzo mocno karane w sferze, powiedzmy, strategicznej. Do tego wszystkiego dochodzi debilne SI wrogów - pathfinding jest na poziomie góra Fallout 1, wybór celów chyba kompletnie losowy, albo na podstawie zwyczajnie durnych wytycznych (zdarza się że wróg naklepie którąś maszynę do niemal zgonu, po czym zamiast dokończyć sprawę zacznie klepać inną, odległą, nienaruszoną i z ciężkim pancerzem), do tego wszystkie maszyny po rozpoczęciu właściwej walki lecą pełną prędkością na grupkę gracza, choćby z drugiego końca mapy, przez co każda misja sprowadza się do metodycznego klepania mechów lekkich (bo najszybciej docierają), średnich, potem ciężkich. I tak w kółko.

W sferze strategicznej, czyli na pokładzie statku kosmicznego, wszystko zabiera czas, dużo czasu. Jeden durny punkt (z 3/4/więcej) rany na pilocie? Dwa tygodnie w ambulatorium minimum, maksimum nawet 100 i więcej dni. Mech poharatny w środku? 5 dni naprawy minimum, w zależności od uszkodzeń spokojnie może to i dwa miesiące zająć, a mechanik może robić tylko jedną maszynę naraz. Tymczasem maszyna zajmuje miejsce, pilot jest bezużyteczny, a terminy gonią, co miesiąc trzeba wybulić solidną kasę na utrzymanie całego interesu. Jeszcze o ile pilotów można od biedy wynająć nowych (inna rzecz że to kosztuje i utrzymanie też rośnie), to z maszynami jest większy problem - tutaj nie ma, przynajmniej na tym etapie na którym jestem, czegoś takiego jak zakup maszyny, kupuje się magiczne "porcje", po uzbieraniu trzech mechanik składa gotowego robota. Oczywiście w sklepach z reguły naraz jest tylko jeden element. Można od biedy liczyć na łupy z misji, ale tutaj też w jakimkolwiek stanie wróg nie był, można z niego zebrać jedną część z trzech. Odważni mogą też kombinować z modyfikacjami robotów typu więcej pancerza czy inne uzbrojenie, ale i tu każda przeróbka trwa dnie i tygodnie, a happy merchant goni i nieubłaganie zabiera swoją daninę.

Żeby gra była choć dopracowana technicznie, ale oczywiście nie jest. Już nawet nie chodzi o to, że gra jest zrobiona na Unity i wygląda jak tania gra zrobiona na Unity (ładnie na screenach, brzydko w ruchu). Przy całej swojej mierności wizualnej BATTLETECH ładuje się dłużej od najnowszego DOOM czy innego Wolfensteina, od uruchomienia gry do rozpoczęcia misji może spokojnie upłynąć z 5-10 minut - w roku pańskim 2018! I to nie na jakimś rzęchu, a na sprzęcie który wspomnianego DOOM pociągnie na wysokich detalach! Wczytanie zapisu w trakcie misji? Za każdym razem 1, 2, 3 minuty, zależy jak gra ma humor. Do tego wielu graczy zgłasza najróżniejsze błędy typu wyrzucanie do pulpitu po kliknięciu new game, wyrzucanie do pulpitu przy Alt-Tab itp. itd.

Podsumowując, BATTLETECH jest póki co przede wszystkim strasznie zmarnowanym potencjałem. Skoro już kupiłem to gram, bo znałem wcześniej system i jakoś sobie z nim radzę, a także bo mimo wszystkich sporych wad nawalanie z laserów i innych PPC nadal sprawia frajdę, ale szczerze mówiąc nie mam pojęcia ile przy tej grze wytrzymam. Jeśli ktoś chciałby pograć w nowe dzieło Harebrained - zapytajcie sami siebie, czy naprawdę tak mocno musicie już teraz zagrać w nową grę w uniwersum? Czy Mechcommander 1 i stare Mechwarriory macie tak ograne, że nie sprawiają już radości? Czy absolutnie nie możecie zagrać w inną porządną grę w temacie typu Front Mission 1 czy 3? Jeśli odpowiedź na te pytania brzmi "tak" - możecie kupić BATTLETECH... za jakieś pół roku, na promocji, bo może do tego czasu część rzeczy zostanie naprawiona.

Może.

Ja mam tylko nadzieję że ktoś podejmie się zrobienia porządnej  gry na tej podstawie, tak jak na podstawie złego Shadowrun Returns zrobiono chwalone Dragonfall.

Oceń bloga:
8

Komentarze (18)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper