Przekrój przez japońskie muzyczne dziwactwa w 21,263 znakach bez spacji

BLOG
960V
Przekrój przez japońskie muzyczne dziwactwa w 21,263 znakach bez spacji
Salt The Fries | 24.07.2016, 19:34
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Cześć wszystkim,

Ten wpis jest przedziwny. Prawie pół roku temu miał być moim pierwszym wpisem tutaj i prawie tak by było. Skończyłem tę notkę w 80% a potem coś mnie wykoleiło i teraz - po kilku miesiącach - uznałem, że muszę tutaj definitywnie wrócić i skończyć, co zacząłem.

Będzie o rzeczy, która jest najbliższa mojemu sercu, czyli muzyce, na dodatek dosyć osobliwej (tak, kocham gry, choć mam do nich ogromny dystans i interesuje mnie bardziej synteza sztuk w ogóle niż gry jako gry - to tylko jeden z wielu elementów życiowej układanki). Ponadto ten wpis będzie traktować o często rozkminianej na tym portalu Japonii, ale mam nadzieję, że zaprezentuję ją z nieco innej perspektywy niż pozostałe osoby zainteresowane tym krajem, a jednocześnie troszeczkę bliżej mnie poznacie i dowiecie się za co między innymi cenię ten kraj.

Napoleon kiedyś powiedział "glory is fleeing but obscurity is forever" i właśnie tą drugą część tej maksymy postaram się tutaj rozwinąć. Bo będzie o zespołach lub artystach o których prawdopodobnie nigdy nie słyszeliście, lub, co więcej - nigdy nie usłyszycie. Założę się, że najbliższym skojarzeniem, gdy ktoś mówi o muzyce w kontekście tego kraju - jest j-pop, ewentualnie znani mainstreamowi kompozytorzy filmowi typu Joe Hisaishi czy Ryuichi Sakamato. No, chyba, że mówimy o grach video, to wtedy znajdzie się rzesza maniaków danego twórcy soundtracków związanych z ulubionymi seriami. Ale raczej na tym dyskusja się zamknie.

No więc, Panie i Panowie, to co wam zaprezentuję, nie oczekuję, że komuś to sprawi przyjemność albo ktoś to z miejsca - LUB W OGÓLE polubi. Bardziej chcę wam rzucić wyzwanie i gdzieś tam wytrącić ze strefy komfortu i sprawić, że zmierzycie się z nieznanym w różnych wcieleniach. Podobno kto uwielbia taką muzykę "nigdy nie por*cha" ;)

Całość będzie w miarę chronologiczna, zaczniemy od sewentisów, a skończymy na czymś w miarę współczesnym.

Chciałbym zaznaczyć, że muzyka jest płaszczyzną, która dobitnie pokaże, że Japonia nie jest jakimś totalnie odizolowanym fenomenem i jak najbardziej występował tutaj element wymiany kulturalnej i przetwarzania inspiracji muzyką Zachodu, bo strasznie mnie denerwuje odcinanie się niektórych ludzi od Zachodu, crapienie go a za to mitologizowanie KKW. Jednak nie zrozumcie mnie źle - ja tutaj wcale nie mam zamiaru umniejszać nic Japonii...No to skończmy już owijać w bawełnę i zajrzyjmy w muzyczną otchłań.

Pierwszym zespołem od którego trzeba moim zdaniem zacząć mówić o muzyce alternatywne j w Japonii jest Les Razilles Denudes. Ten założony pod koniec lat 60. zespół to niezwykli ekstremiści, którzy inspirując się trochę Blue Cheer i Hendriksem, skupili się na popchnięciu przesterów do absolutnego maksimum przy jednocześnie tkaniu dosyć finezyjnych muzycznych psychodelicznych jamów. Gdzieś tam na styku rocka psychodelicznego, czasami z lekko jazzowym groove (niczym Peter Green) z tendencjami poprzedzającymi noise rock (ściany miażdzącego i świdrującego niczym piła tarczowa dysonansu) i flirtująca z awangardą.

 

Polecany track: "Flames of Ice"

 

">

 

Taj Mahal Travellers - tutaj także cofamy się do końca lat 60. TMT to projekt, który łączył ze sobą awangardową elektronikę, ale graną w zadziwiająco organiczny sposób (trochę jak niemiecki krautrock, czy będące jego kluczowym przykładem wczesne Tangerine Dream) czyli takie trochę ascetyczne i przerzedzone kosmiczne / galaktyczne rejestry...a jednocześnie wzbogacało to wszystko cała masa różnych instrumentów pośrednich, od skrzypiec po perkusjonalia, tybetańskie dzwonki, pianino, klawisze, coś w stylu didgeridoo, itp. Zespół ten szlifował sztukę stopniowego budowania suspensu poprzez hipnotyczną repetycję jakiejś fundacji rytmicznej i warstwy, powiedzmy melodyjnej, do której stopniowo dokładano coraz większy asortyment pobocznych dźwięków bez wykolejania pierwszego planu, ale jednocześnie zapewniało to taką sinusoidalną nośność tego wszystkiego. Sporo tutaj też elementów jazz-rocka i Dalekiego Wschodu. Niektóre elementy antycypują nadejście ambientu, ciekawie niekiedy skrzyżowane mantry, rozmyte jazzowe trąbki i elektronika.

 

Polecany track, "III":

 

">

 

oraz

 

"Between 7/50 - 8/05pm":

 

">

 

Ich utwory to bardziej suity - bardzo abstrakcyjne, po 20 minut każdy.

 

Ikue Mori / DNA

 

Tutaj troszeczkę nagnę, bo Ikue Mori to oczywiście Japonka, ale większość swojego dorosłego życia spędziła w Stanach, konkretniej w Nowym Jorku, gdzie dołączyła do jednego z najbardziej wizjonerskich artystów przełomu lat 70./80. - Arto Lindsaya. To z nim współtworzyła bardzo wywrotowy zespół nurtu No Wave, czyli DNA, grając tam na perkusji. No Wave polegało na kompletnym zniszczeniu jakichkolwiek konwencji muzycznych i z definicji coś nieprzystępnego i konfrontacyjnego ale i zarazem w tym swoim chaosie przemyślanego i bardzo bardzo celowego, choć może trudno w to uwierzyć. DNA wyróżniało się dekadenckim zezwierzęceniem lidera Arto Lindsaya (który potem robił ekstremalnie różne od siebie rzeczy, od gitarowego nojzu po brazylijski pop i wszystko pomiędzy), atonalnymi gitarami bez - jak ja to mówię - "grama tłuszczu" oraz prymitywnym, barbarzyńskim bębnieniem. Tak się składa, że raz brałem udział w konferencji prasowej z udziałem Mori i udało mi się z nią troszkę sam na sam także porozmawiać i mam jej autograf.

 

Polecany track: "You & You"

 

">

 

Keiji Haino / Fushitsusha

 

Keiji Haino to japoński tytan gitary. To określenie może być jednak mylne i zwodnicze - sugerować, że jest w tym jakaś nutka romantyzmu. Nic bardziej mylnego, Haino jest równie romantyczny co bohaterowie Bulletstorm subtelni. Ten zaczynający jeszcze w latach 70. muzyk specjalizuje się w nihilistycznych a zarazem monumentalnych, dewastujących gitarowych glissandach, chociaż jego dorobek jest na tyle bogaty, że trudno go zaszufladkować w jakimś stałym, konkretnym stylu. Jego kompozycje często trwają około 45-60 minut i snuje w nich lodowate, z lekka ziarniste, gitarowe tony gdzieś na pograniczu ambientu, minimalizmu i industrialu wraz z całą paletą pośrednich rejestrów (bo Haino inspirował się także bluesem, rockiem garażowym i psychodelią). W jego twórczości często sinusoidalne warstwy melodii wznoszą się i opadają, akcentowane piekielnym dysonansem. Japoński multiinstrumentalista niekiedy stara się też eksperymentować z głosem i perkusjonaliami (m.in. taiko ale również i automaty perkusyjne) i "popełnił" wiele kolaboracji z muzykami z całego świata (od Swans z Nowego Jorku po Orena Ambarchiego z Australii), a jego katalog jest niezwykle eklektyczny. Co ciekawe, japońskie media publiczne zakazały nadawania jego twórczości przez aż 40 lat, między 1973-2013. Cóż, taka cena bycia obrazoburcą.

 

Polecany track: "I Said, This is the Son of Nihilism"

 

 

(jeden z jego łagodniejszych, o dziwo)

 

Przy okazji trudno nie mówić o Haino nie wspominając jednego z najznamienitszych zespołów post-psychodelicznych z Japonii - Fushitsusha, której Keiji był również członkiem.

 

Fushitsusha nagrała swój pierwszy materiał w 1978, ale ukazał się oficjalnie 11 lat później. Ten zespół w Tokio specjalizuje się w dekonstrukcji tradycji rocka psychodelicznego, garażowego i bluesa widzianego przez improwizatorski pryzmat jazzu i awangardy. Muzycy Fushitsushy rozciągali konwencje bazowych gatunków do tego stopnia, że pomimo, iż mogły zawierać znajome elementy, to jednocześnie pogrywały z naszymi oczekiwaniami i nie do końca było wiadomo czego należy się spodziewać. Eksplozywny charakter muzyki podsycały wycedzane przez zęby nieprzewidywalne, ekspresywne wokalizy Haino i stanowiły wobec niej swoisty kontrapunkt.

 

Polecany track: "Ango ":

 

">

 

 

Zeni Geva / KK Null

 

Kolejnym rodzajem ekstremizmu, który tutaj opiszę to Zeni Geva, grupa kierowana przez Kazuyuki Kishino (KK Null). Zeni Geva to przedstawiciele muzyki z pogranicza noise rocka i post-hardcore'u, czyli mariaż niesamowitej dynamiki, matematycznych rytmów i niepohamowanego dysonansu i kontrapunktujących gitar. Całość jest niezwykle agresywna i nośna, niejako katartyczna i reprezentująca wkurwiony głos indywidualisty pośród zgiełku wielkomiejskiej metropolii. Są też naleciałości napierdalankowe, jak grindcore czy też trochę sludge metalu - nic w sumie dziwnego, skoro koncertowali m.in. z Melvins. Jeden z ich najbardziej znanych albumów, "Total Castration" wyprodukował sam Steve Albini - na pewno kojarzycie go jako producenta "In Utero" Nirvany, ale uwierzcie, że w świecie alternatywy na tym się jego dorobek ani nie zaczyna ani tym bardziej nie kończy. Pochodzący z Chicago Albini zasłynął w zespołach noise- i math-rockowych: Big Black, Rapeman (nazwany tak po japońskiej mandze o tym samym tytule) i Shellac. To właśnie pod jego silnym wpływem jest KK Null i nic dziwnego, że Japończyk sięgnął po Albiniego jako producenta. Ogólnie, w kontekście tego wpisu nie uznałbym Zeni Gevę za wybitny zespół, czy może mocno się wyróżniający, ale co wyróżnia ten zespół spośród innych hybryd post-hardcore'u, sludge'u i noise-rocka to tendencje do nagłych zmian tempa.

 

Polecany track: "Heathen Blood"

 

">

 

Space Streakings to dość osobliwa bestia - zespół troszeczkę z pozoru kiczowaty, ale eklektyczności nie sposób mu odmówić. Ta właśnie różnorodność tylu pozornie sprzecznych ze sobą elementów jak hip-hop, ekstremalne odmiany metalu, free-jazz, Electronic Dance Music, itp.Całość brzmi jak jedna wielka orgia gdzie przeplatają się breakbeaty, mocarne metalowe gitary, saksofon, linie basu jakby stworzone jeszcze na Amidze i automaty perkusyjne, a od czasu do czasu ktoś szaleje na gramofonie. Ich muzyce zdaje się przyświecać idea, że awangarda i błazeńskie sztuczki to jedno i to samo.

 

Polecany track: "Getterobo G"

 

">

 

Merzbow to gigant muzyki noise. Masami Akita, dźwiękowy terrorysta specjalizuje się w tworzeniu kolosalnych tsunami i wyładowań elektrostatycznych w formie świdrującego dysonansu. Dla niektórych te wrażenia mogą być nawet zbyt ekstremalne - od dźwięków generowanych przez jego sprzęty - niejednokrotnie ktoś zwymiotował. Większość twórczości Akity oscyluje wokół tzw. nurtu "power electronics", czyli ogólnie są to pełne białych szumów fale sprzężeń czy warstw analogowych syntezatorów, a w jego przypadku tworzą one zwarty dźwiękowy monolit, który jednak nie posługuje się konwencjonalną muzyką narracyjną. Zważywszy na gigantyczną dyskografię Merzbow, niestety niekoniecznie każdy emanuje jakąś głębszą wizją, a często jego muzyka to po prostu ekstremizm dla ekstremizmu. Aczkolwiek w swojej lidze, ciężko o większego koksa.

 

Polecany track: "Hen's Teeth"

 

">

 

Ruins z kolei to taka dziwna jazz-avant-rockowa hybryda budząca skojarzenia z King Crimson, szkołą Canterbury i nurtem Rock In Opposition (tak trochę jakby kompozycyjnie współczesna muzyka klasyczna czy awangarda, ale odgrywana na amplifikowanym rockowym instrumentarium). Ten duet ma dość niekonwencjonalny skład, bo są w nim perkusista/wokalista oraz basista. Ale zaraz, zaraz - spytacie - gdzie tu gitara?  No właśnie - nie ma! Jednak ten stylistyczny wybór nie jest żadnym artystycznym ograniczeniem - wręcz przeciwnie, zespół wspina się na wyżyny kreatywności i pokazuje jak bardzo wszechstronnym instrumentem możę być bas, a jego rola nie sprowadza się wyłącznie do wypełniania przestrzeni rytmicznej. Co do twórczości Ruins, to przeplatają się ze sobą tutaj matematyczne rytmy, uporczywa repetycja, quasi-operowe wokale i jazzowy intelektualizm. Gitara basowa często jest przepełniona efektem fuzzu, by za chwilę tworzyć pełnoprawne riffy, a innym razem teksturalne tło. Utwory mają konstrukcję mini-suit, gdzie poszczególne fragmenty płynnie nawzajem się przeskakują przy z nienacka zmieniającym się metrum. Dynamikę przejść akcentuje bardzo techniczna perka z silnie synkopowanymi rytmami i jazzową finezją. Konstrukcja niektórych partii ich utworów często można porównać do muzycznego załamania nerwowego, kiedy pewne warstwy rytmu i melodii nasilają się w maniakalnym apogeum i wzajemnie zazębiają się w kontrolowanym chaosie. Całość podsycają psychotyczne wokale (choć wiele utworó jest też instrumentalnych).

 

Polecany track: "Ordinary People in Idaho"

 

 ">

 

Acid Mothers Temple to jeden z najważniejszych i najbardziej rozpoznawalnych na świecie alternatywnych zespołów wszech czasów. Grupie przewodzi Makoto Kawabata - umysł równie eklektyczny co szalony i taki też charakter ma ich muzyka. Nie ma ona określonego emocjonalnego środka ciężkości i w kreatywny sposób interpretuje tradycje space rocka, rocka progresywnego, muzyki psychodelicznej i proto-punka przełomu lat 60. i 70. Niejednokrotnie przejawiają się tutaj elementy typowo azjatyckie, a także muzyki świata, folku, krautrocka i ambientu. Ważnym punktem odniesienia jest też elektroniczna, syntezatorowa awangarda sprzed 50 lat. AMT nie boi się także całkowicie dać upust swoim kreatywnym fantazjom i pójść w stronę swobodnych formalnie free-jazzowych orgii. Same ramy utworów bywają różna - od muzycznych miniaturek po 2-3 minuty po ultra-długie suity na minut 20 czy 40. Ich eksploracja odmiennych stanów świadomości to dość wymagająca intelektualnie rzecz i niekoniecznie na pierwszy rzut ucha przystępna sprawa.

 

Polecane tracki:

 

"La Novia"

 

">

 

"Blues Pour Bible Noire"

 

">

 

 

"Soleil De Cristal Et Lune D'Argent"

 

">

 

Boredoms to chyba patrząc przekrojowo najbardziej rozpoznawalny i zasłużony zespół alternatywny z Japonii. Grali na największych amerykańskich festiwalach typu Lollapalooza a perkusistka Yoshimi P-We współpracowała z gigantami alternatywnego rocka - The Flaming Lips - na płycie nazwanej na jej cześć (Yoshimi Battles the Pink Robots). Jest to kapela, którą bardzo trudno sklasyfikować (ale z drugiej strony - po co?), a muzyczne spektrum jest niezwykle pokaźne, od zappowskiego (od Franka Zappy), dadaistyczno-anarchistycznego albumu "Soul Discharge", przez progresywny, zawierający dużo elementów niemieckiego "kosmische musik" (obczaj sobie zespoły Can, Faust, Neu) oraz shoegaze'u (taka muzyka gdzie dominują bardzo gęste teksturalne warstwy tworzone przy pomocy gitarowych efektów, a z minimalną lub żadną ilością riffów) "Super aR" czy też wreszcie mocno nastawiony na polirytmię "Vision Creation Newsun" i krzyżujący space rocka z prog-rockiem, subtelnie wplecioną elektroniką i noise rockiem. Boredoms to bardzo ekscentryczny zespół, pozbawiony zupełnie dominującego stylu i i najlepiej postrzegać jego twórczość całościowo - nie jako jakiś konkretny gatunek, a spektrum wyrażające specyficzne, awangardowe nastawienie do muzyki.

 

Ja jednak chciałbym polecić Wam kompozycję o łagodniejszym obliczu, będącą niczym wodpospad napierającej perkusji, przyozdobionej kaskadami z lekka orientalnie brzmiącego neoklasycystycznego pianina i swobodnie unoszących się w tle chórków.

 

Polecany track: "Seadrum":

 

">

 

Aczkolwiek fajnie jakbyś obczaili jeszcze sobie "Circle":

 

">

 

OOIOO - projekt poboczny Boredoms, złożony z samych kobiet (w tym też Yoshimi z Boredoms). Dominuje w nim super-polirytymiczna perkusja, nadająca muzyce niesamowitej nośności, choć czasem będą momenty z bardziej abstrakcyjnym rytmem (bądź jego brakiem), a także często pojawiają się amazońskie wręcz, z lekka histeryczne kobiece śpiewy. Tempo muzyki jest zawrotne, a dynamika i wachlarz instrumentalny - nieokiełznany. Ich najlepsza moim zdaniem płyta, "Taiga" jest uosobieniem dzikości jaka emanuje z ich twórczości - jest to eksperymentalny rock, udziwniony do granic możliwości, ale odegrany z lekkością, swobodą, gracją i dużą ilością dystansu i humoru a jednocześnie absorbujący wpływy muzyki świata w organiczny sposób.

 

Polecany track: "Be Sure To Loop"

 

">

 

 

Boris to być może najbardziej znany w Polsce japoński alternatywny zespół. Niemały w tym wkład miały nasze alternatywne media, w tym Program III Polskiego Radia. Boris to krzewiciele czegoś z pogranicza sludge'u i doom metalu, czyli ciężki gitarowy szlam z potężnymi, wibrującymi przesterami o monumentalnych proporcjach i powolnym, miarowym rytmie (lub czasem jego braku). Jeżeli kojarzycie amerykański zespół Sleep albo Electric Wizard to mniej więcej podobne muzyczne proporcje, choć Japończyków zdają się mniej obchodzić bezpośrednie nawiązania do bluesa i tradycyjnego rocka, a bardziej kreowanie czystego odmętu przy pomocy dysonansów, fuzzu i złowieszczo brzmiących niskich rejestrów. Rezultatem ich gitarowych machinacji są tzw. drony, czyli statyczne dźwięki przeciągane przez wiele minut z minimalną jedynie modulacją tła. Poniekąd można powiedzieć, że bardzo często "muzykalność" ich grania jest akcentowana pauzami. Jest to zdecydowanie muzyka dla cierpliwych, ich płyty niejednokrotnie są w formie pojedynczych, godzinnych utworów.

 

Polecany track: "At Last: Feedbacker"

 

 

"Absolutego"

 

">

 

Mainliner (występuje tu m.in. Makoto Kawabata z Acid Mothers Temple) to gitarowi ekstremiści, którzy operują na niewiarygodnych przesterach, oferując  zdeformowaną, kosmiczną psychodelię, która w obrębie przeplata ze sobą robotyczność i free-jazz. Ich muzykę przepełnia złowieszcza ziarnistość brzmienia, która z jednej strony daje pozorne poczucie amatorskości wykonania. Jest to jednak bardzo mylne, gdyż to tylko zabieg estetyczny, a pod tą szorstką fasadą kryją się bardzo twórcze muzyczne struktury.

 

Corrupted to taki post-rockowy / post-metalowy projekt, który lubuje się w niezwykle długich utworach. Gdy przypatrzycie się ich albumowi  Llenandose de Gusanos, zawierającego dwie kompozycje (jedna blisko 50 minut, druga - 74), to w otwierającym "Sangre / Humanos" znajdziecie tam delikatny stonowany wstęp na fortepian i dźwięki niemuzyczne, z którego po ponad kwadransie nagle i bardzo brutalnie resztki emocji rozdzierają brutalne, nisko nastrojone i przeciągnięte gitarowe drony. Dalszą część utworu zyskuje gotycką dramaturgię. Przytłumionemu growlowi akompaniuje minimalistyczny fortepian i gęsto brzmiące talerze. Z kolei drugi utwór, El Mundo, to prawie 2 godziny subtelnych ambientowych pejzaży dźwięku, które z jednej emanują spokojną, refleksyjną atmosferą, a z drugiej przeciągające się w tle elektroniczne echa i modulacje nadają całości pewną mroczną poświatę.

 

Polecany track:

 

"El Mundo"

 

">

 

 

"Sangre / Humanos"

 

">

 

Ghost (ten założony w 1984r.) to wyjątkowy zespół. Czerpią oni bowiem garściami z japońskiej tradycji, kultury i folkloru a jednocześnie dokonują mariażu owej estetyki z intelektualnym, progresywnym folkiem, ambientową elektroniką, egzotyką, muzyką świata, a nawet jazzem. Jednocześnie ich lider, Masaki Batoh, włada językiem angielskim i część ich twórczości jest właśnie w tym języku. Ghost ma dwa oblicza - to bardziej piosenkowe oraz abstrakcyjne, które zaczęło dominować z każdym kolejnym albumem. W zasadzie każdy z ich utworów to osobna bajka, a ich kompozycje to gigantyczny ekosystem rozmywających się dźwięków, które przypływają i odpływają w ramach mistrzowskiej i niezwykle wyrafinowanej współgry japońskich instrumentalistów. Żaden z nich nigdy nie dominuje w utworach Ghost - liczy się wielowątkowa muzyczna narracja bez dominującego wątku, za to z bardzo wyraźnie nakreślonym artystycznym zamysłem. Gdy weźmiemy ich album z 2004 roku, Hypnotic Underworld, z jednej strony znajdziecie tam utwory mieszające elektronikę, jazz, ambient i rock progresywny, a z drugiej mieszankę folka z muzyką średniowieczną i szczyptą hard-rocka i psychodelii. Z racji na ten stylistyczny rozrzut, chyba umieszczę tutaj najwięcej ich utworów.

 

Polecany track:

 

"Mastillah"

 

">

 

"Holy High"

 

">

 

"God Took A Picture Of His Illness On This Ground"

 

">

 

"Ganagmanag"

 

">

 

"Escaped and Lost Down in Medina"

 

">

 

"Piper"

 

">

 

"Forthcoming from the Inside"

 

">

 

Ryoji Ikeda to autor muzyki z gatunku glitch - czyli stworzonej z fizycznych defektów urządzeń i akompaniujących temu dźwięków. Jednocześnie operuje on na mikrotonach i kreuje on nimi minimalne, stopniowe zmiany tonacji.  Generowane przez niego rejestry potrafią sprawić fizyczny ból, czego najlepszym dowodem jest album "+/-", w konwencji pulsujących fal dźwięku. Jednocześnie pod tą wierzchnią warstwą repetytywnej pulsacji, kryje się cała głębia organicznie rozwijającego się tła, które "napędza" kompozycje.  Płytę łatwo jest zbagatelizować jako zbieraninę trzech-czterech tonacji na krzyż, szczególnie gdy nie słuchamy jej na słuchawkach i przegapiamy cały mikrokosmos tych niemal niezauważalnie-ale-jednak przeobrażających się tonów, które robią tutaj wielką różnicę. Jest to fascynujące, jak z dźwięków niemuzycznych można stworzyć coś, co potrafi stymulować nasz mózg tak, by odbierać to jako muzykę. Oczywiście nie będzie to łatwa i natychmiastowa sztuka dla młodego Padawana. No i tym bardziej niekoniecznie dla każdego.

Polecany track:

 

"data.matrix"

 

">

Angel'in Heavy Syrup to kobiecy zespół grający muzykę z pogranicza  rocka psychodelicznego, space rocka, shoegaze'u i folk rocka. Moim zdaniem najlepszych ich album "III" wyróżnia duży kunszt instrumentalny i finezja. Gęstym gitarowo-klawiszowym teksturom towarzyszą subtelne, jazzowe synkopy. Jednocześnie senne, lekkie wokale wprawiają w oniryczny nastrój. Ich gra instrumentalna z jednej strony bywa heroiczna niczym Grateful Dead, ale nigdy-przenigdy nie stara się manifestować tego w konwencjonalny sposób, tylko maskuje to gitarową mgiełką efektów a kompozycje - nagłymi zmianami tempa. Dlatego też, te gitarowe zrywy okraszają w ciekawy sposób dynamikę zespołu i nigdy nie stają się sztampowym  pokazem instrumentalnej próżności, tak typowej dla wielu innych zespołów nawiązujących do przeszłości.

 

Polecany track:

 

"Breath of Life"

 

">

 

"Water Mind"

 

">

Buffalo Daughter to taka kobieca grupa lubująca się w muzycznych pastiszach i kolażach zestawiających ze sobą dźwięki z różnych epok. Jest to taki trochę ekwiwalent muzaku - zbioru jakichś muzycznych archetypów z różnych gatunków, które  zespół stara się reinterpretować w kreatywny sposób. Ich dekonstrukcja ma błazeński charakter choć nie zawsze jest tak świetna, jak wskazywałby na to potencjał materiału źródłowego; stara się jednak przy tym trzymać fason, by nie zepchnąć siebie w terytorium bezmózgiego kiczu, lecz by pokazać się jako twór w pełni tej konwencji świadomy. Nic w sumie aż tak specjalnego i trochę szkoda potencjału tego zespołu, ale niemniej jednak miały swoje przebłyski:

 

Szczególnie tutaj:

 

"Great Five Lakes"

 

">

 

"New Rock"

 

">

 

"Autobacs"

 

">

 

"Super Blooper"

 

">

Nisennenmondai to także kobiecy zespół, w formie tria. Widziałem go nawet na żywo i był to genialny występ. Cóż mogę o nich powiedzieć? Rozciągają kosmiczne dźwięki gitar w tle, mieszając je z hiper-kinetycznym techno o wysokim tempie, jednocześnie tworząc hipnotyczną repetycję, która wprawia w trans. W namiocie, w którym odbywał się koncert na OFF Festivalu w Katowicach czuć było w powietrzu coś elektryzującego. Coś, co zawładnęło w mig całą publiką. I nie puściło aż do samego końca.

 

Polecany track:

 

"B1"

 

">

 

"Ikkkokyume"

 

">

 

">

Absolutnie nie wyczerpałem tematu i nie zaprezentowałem wszystkiego, co uważam z Japonii za wartościowe, ale ze względu na zdrowie psychiczne swoje i wasze, na tym zaprzestaniemy, bo ile można tutaj wymieniać zespoły, które #nikogo i grają takie gówno, że aż wierzyć się nie chce, że można nazwać to muzyką. ;) Prawda? :P

Oceń bloga:
8

Komentarze (25)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper