Zawsze w biegu

BLOG RECENZJA GRY
437V
Zawsze w biegu
PolishValsion | 15.11.2017, 20:23
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Fanem Sonica jestem odkąd zagrałem w 8-bitową pierwszą część na Master System a potem ciorałem w Sonica 5 na Pegazie. W podstawówce nawet się za niego przebrałem. Nawet w tych grach uznawanych za kiepskie (vide Sonic 2006) znajdowałem coś, co mi się podobało. Na Sonic Forces czekałem cierpliwie, przekonany, że dostanę do rąk produkt ze świetną muzą, szybkim gameplayem i niezłą historią. I jak?

No cóż, z grubsza mogę powiedzieć, że dostałem to czego oczekiwałem. W ostatnich latach Sonic już parokrotnie zmieniał nastrój w swoich przygodach. Najpierw było poważnie (Adventure 1 i 2), potem aż zbyt poważnie (Shadow the Hedgehog), a potem przyszedł duet odpowiedzialny za Happy Tree Friends i MadWorld, odwracając ton historii o 180 stopni. Teraz, mimo wojennej otoczki, dialogi są nadal napisane z humorem, bohaterowie wielokrotnie sobie docinają, a mimo to, przynajmniej ja osobiście, nie mam z tym problemu.

Z takim biczem każdy może poczuć się jak Simon Belmont.
Z takim biczem każdy może poczuć się jak Simon Belmont.


No dobrze, ale w sumie dlaczego ta wojenna otoczka? Ano dlatego, że Eggman w końcu zdołał podbić niemal cały świat, pokonać Sonica i teraz tylko jego przyjaciele, tworzący ruch oporu, starają się walczyć o wolność. Na początku do ekipy dołącza nowy rekrut, którym jest tworzona przez nas postać. Wstępnie opcji kustomizacji naszego ubioru czy broni, których będziemy używać jest stosunkowo mało, ale kolejne odblokujemy przechodząc wątek główny oraz wykonując misje dodatkowe. Przy odrobinie wysiłku, uda nam się stworzyć naszego wymarzonego OC-ka, którym będziemy walczyć o wolność świata i obalenie złego doktora.

Sam wątek główny pochłonąłem z przyjemnością, chociaż miałem wrażenie, że pomimo 30 etapów, gra jest trochę zbyt krótka. Szczególnie kilka etapów w dalszej części sprawia wrażenie pociętych na dużo mniejsze i posklejane fabuła, żeby jakoś je uzasadnić. Podczas zabawy co jakiś czas trafiają się też misje SOS, które należy przejść bez straty życia i czasem wykonując jakieś dodatkowe zadanie (np. uwolnienie zwierzaków z kapsuły Eggmana, jak za starych dobrych czasów), za co też otrzymujemy przedmioty dla naszego awatara. Całość zabrała mi nieco ponad 7 godzin, część etapów da się przejść na rangę S po prostu trzymając przycisk pędu i czasem podskakując. Nie ukrywam, że czasem mnie to irytowało.


Suniemy!

 

Złego słowa nie mogę za to powiedzieć o grafice. Gra chodzi w super płynnych 60 klatkach na sekundę i zwalnia tylko podczas przerywników filmowych. Lokacje znane z serii Sonic takie jak Green Hill wyglądają po prostu prześlicznie a i tam, gdzie Eggman dokonał spustoszenia, np. w miastach czy w dżungli, wrażenie robią świetne efekty specjalne. Wybuchy, rozpadające się machiny, postać lecąca na tle zachodzącego słońca... niby to wszystko już widzieliśmy, ale mi nadal się podoba. Podobnie z oprawą dźwiękową. Sonic zawsze szczycił się wspaniałą muzyką i tu nie jest inaczej. Przy niesamowicie pozytywnie buzującym "Fist Bump", motywie głównym, który przewija się w różnych momentach gry, aż adrenalina uderza do głowy. Do naszych uszu będą dobiegać utworki lekko zakrawające o techno, czasem też z wokalem (głównie plansze awatara), ale znalazło się też miejsce na klasyki (remix White Jungle z Sonic Adventure 2 chociażby).


"Włączam ogień!"

Do gustu przypadł mi także nowy złodup w postaci Infinite'a. Koleś miejscami jest tak przesadnie "edgy" i mroczny, że gdyby nie jego niesamowita moc, pozwalająca na zakrzywianie postrzegania rzeczywistości przez innych, możnaby go uznać za parodię. Do tego obdarzony jest głosem Liama O'Briena (znany choćby z roli Gaary z Naruto czy Illidana z World of Warcraft), który idealnie dopełnia całości. Nawet Eggman wydaje się być poważniejszy niż w ostatnich odsłonach i do tego zawsze ma pod ręką plan awaryjny. Inne postacie też doczekały się rehabilitacji. Knuckles nie jest już naiwnym pustomózgiem, a przywódcą ruchu oporu i nawet potrafi wygłaszać heroiczne przemowy. Amy po raz kolejny bardziej jest skupiona na roli łącznika, nie zaś obsesyjnej fanki Sonica. Tylko Tails czasami wydaje się być troche mniej zaradny i trzyma się bardziej na uboczu. Ale i tak, krok w dobrym kierunku. Do gry ponadto dodany jest też darmowe DLC w postaci Episode Shadow, które pozwoli nam przybliżyć kulisy tego jak powstał Infinite i daje nam możliwość zagrania jako czarny jeż. Do dyspozycji dostajemy wtedy 10 plansz w stylu Nowoczesnego Sonica.


Razem jesteśmy niepowstrzymani!


Na sam koniec wspomnę jeszcze o polskiej, kinowej wersji. Ogólnie zrobiła na mnie pozytywne wrażenie, znalazło się tu kilka zabawnych tekstów, ale trochę boli fakt, że nie zdecydowano się na przetłumaczenie nazw etapów, nawet tak oczywistych jak "City". W efekcie kiedy postacie mówią o jakichś lokacjach, czasami wypada to dziwnie. Trochę szkoda, że nie zaimplementowano dubbingu, bo chętnie bym go przesłuchał. Cóż, może następnym razem.

Jak to zatem wypada ogólnie? W moim odczuciu doznania z Sonic Forces były głównie pozytywne, chociaż nie obraziłbym się gdyby gra była trochę dłuższa i oferowała trochę więcej opcji kreacji swojej postaci niż tylko wybieranie określonych elementu ubioru czy Wispona, którym będziemy się posługiwać. Mimo to, ja z nowej przygody ponaddźwiękowego jeża jestem zadowolony. Liczę, że następnym razem będzie jeszcze lepiej.

Oceń bloga:
1

Atuty

  • Oprawa audiowizualna
  • Możliwość tworzenia własnej postaci
  • Dynamiczne etapy
  • Świetne walki z bossami
  • Episode Shadow
  • Polska wersja językowa

Wady

  • Zdecydowanie za krótka
  • Wispony zbyt ułatwiają zabawę, gdy gramy awatarem
  • Wciąż zbyt mało nowości w kwesti rozgrywki

Andrzej Gołombiewski

Sonic Forces nie do końca realizuje swój potencjał, ale ponaddźwiękowe susy po etapach nadal sprawiają frajdę. Oby następnym razem Sega wymyśliła coś naprawdę nowego

7,5

Komentarze (0)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper