Obcy-moje wrażenia z konfrontacji

BLOG
414V
Pgrus | 12.02.2015, 19:59
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Na początku było, o dziwo, rozczarowanie. Niby wszystko ok, grafika jest świetna, oświetlenie super, udźwiękowienie obłędne, ale czegoś mi brakowało, mianowicie, Obcego. Myślałem sobie, dobra, będą mnie trzymać w napięciu na "wejście smoka", ale trochę za długo to trwało, a jak już się pojawił, to musiało minąć trochę czasu, aż zacząłem się go bać.

Czemu? Ano byłem już dostatecznie dobrze ogarnięty, jeśli chodzi o mechanikę rozgrywki, także ksenomorf był ostatnim, brakującym ogniwem, które, podobnie jak sama gra, potrzebował czasu, aby się rozkręcić. Z tą grozą, straszeniem, to bywało różnie. Wiele było takich gwałtownych momentów, gdzie coś wybuchło, wyskakiwało, wystrzeliło. Jak najbardziej, robiło to na mnie wrażenie, ale jakoś nie czułem tego kompletnego zaszczucia, powolnie wzrastającego niepokoju. Na początku. Im dalej, to było trudniej, ale i lepiej, straszniej.

Dziwny mam stosunek do ksenomorfa. Dla mnie, on nie jest za bardzo straszny. Sorry, nie to, że gościa nie lubię, fajnie zaprojektowana, słodka glizdeczka, ale musiał się postarać, aby mnie przestraszyć. Obcy, jako że jest zwierzęciem, sprawiał, że bardziej go... lubiłem. Przechodząc przez korytarze Sewastopolu, brnąc coraz dalej, czyniąc coraz większe postępy w walce o przetrwanie i pokonanie potwora, zastanawiałem się, jaki scenarzyści wymyślili dla niego koniec. Jakoś nie bardzo chciało mi się go uśmiercać. Może jestem trochę podobny do Ash'a, z pierwszego filmu, może trochę podziwiam Obego, ach, cóż to za postać, jaka czysta, niczym nieskażona drapieżna natura, nieokiełznana siła.

Ale żeby nie było, że jestem jakimś cholernym androidem, to od razu powiem, że tych syntetycznych dupków ani trochę nie było mi żal. Może jestem trochę odmienny od reszty graczy, ale bardziej bałem się syntetyków, niż Obcego. No sorry, takie są fakty. Dlaczego? Po pierwsze, Obcy to zwierzę, ja mogę zrozumieć, że chce mnie załatwić, bo stanowię zagrożenie dla niego i jego gniazda. W starciu z ksenomorfem, groza objawiała się wtedy, gdy byłem jednocześnie blisko i daleko do osiągnięcia celu, paliwa do miotacza płomieni nie posiadałem, on był w pobliżu, a ja skulony siedziałem w szafce, wstrzymując oddech, modląc się, by wystarczyło mi paska zdrowia, inaczej musiałbym wypuścić powietrze i zostać wyciągniętym za fraki i rozszarpanym. No i te dźwięki, dudniące kroki są coraz głośniejsze, ale nie jesteś pewien, z której strony nadchodzą. Albo taki motyw: cisza, idziesz korytarzem, nagle słyszysz charakterystyczny ryk i wiesz już, że cały postęp na nic, bo będziesz musiał zaczynać ponownie, od stacji zapisu. A najstraszniejsza chwila, jaką z nim miałem? W szybie wentylacyjnym, kiedy miałem pewność, że on tu na pewno nie wejdzie. Jest po prostu za duży, aby mógł się tu wcisnąć. Nagle słyszę dudnienie, odwracam się, na sekundę zapalam latarkę, a tu szybko mknący kształt posuwa się w moją stronę. I ten przyjemny spływ emocji, gdy gwałtowna fala strachu już opadła, a serce się uspokoiło.

 No dobra, ale co z tymi syntetykami? Obcego szanowałem, bo to zwierzę, które walczy również o przetrwanie, swoje i młodych. Ale tych robotów to już nie znosiłem. Raz, że chcą mnie zabić tylko i wyłącznie dlatego, że albo ktoś je tak zaprogramował, albo samo im się coś, za przeproszeniem, po...iło w systemie operacyjnym. No i jest to wróg, który chce Cię bezmyślnie zabić, i nic więcej dla niego się nie liczy. I nie ma co się łudzić, że chwyci za rączkę i zgodnie z zapowiedzą wyprowadzi ze strefy tylko dla personelu. Bezmyślna maszyna, która chcę cię zabić. Na dodatek syntetyki są elementem wprowadzającym do gry trochę abstrakcyjnego, surrealistycznego, w każdym razie dziwnego klimatu. Programowo, deklarują chęć służenia ludziom, z drugiej strony, bezwzględnie potrafią skręcić człowiekowi kark. Ciągle łażą po korytarzach, wygłaszają swoje formułki i udają, że coś ważnego majstrują przy kompach. Niektóre z nich nie są wrogie, ale jak na zaawansowaną technologię, głupie jak but. Wejdzie taki w wodę pod napięciem, i nijak nie mógł wcześniej stosownej analizy przeprowadzić. Co innego syntetyki jak Ash czy Bishop z filmów, albo Samuels z gry, ten temat mnie fascynuje, odnośnie ich działania i istoty bycia, ale to raczej temat na inny wpis. No i sedno mojego strachu przed syntetykami. Oni są cisi, a przede wszystkim, powolni. Jeżeli usłyszysz ryk Obcego i nadbiegające kroki, wiesz już, że przegrałeś, więc jesteś spokojny. Przyzwyczaiłeś się. Ja sam zdobyłem osiągnięcie, schwytanego i zabitego ponad pięćdziesiąt razy, w co początkowo nie mogłem uwierzyć. Obcy to naturalna maszyna do zabijania, zauważy Cię, koniec gry. Możesz tylko podziwiać animację, i myśleć, jak przejść etap w inny sposób. Nie masz szans w sprincie. A syntetyk kroczy po Ciebie powoli, cierpliwie. Co do tego, co kogo straszy, to kwestia gustu. Ja bardziej się bałem tych ciołków. Pewnie dlatego też bałem się, oglądając Terminatory. Syntetykom mogłem władować z cztery naboje w łeb, a on idzie na mnie dalej. Razu pewnego rzuciłem w jednego z nich trzy mołotowy, a ten mnie uprzejmie poinformował, że został zaprojektowany z myślą wytrzymania w temperaturze do 1200 stopni Celsjusza.

Ale gra wynagrodziła mnie nielichą satysfakcją, kiedy dała mi do ręki strzelbę, i kołkownicę. Jest taki etap w grze, rozgrywający się w rdzeniu reaktora, jeśli dobrze pamiętam. No i zabawiłem się w Rambusa. Było ich sześciu, w normalnych warunkach, liczba nie do przejścia. Zdejmowałem ich po kolei, jednego po drugim. Najpierw powoli ładowałem kołkownicę(aj, było trochę tych wibracji), aż w końcu, z bliskiej odległości, wypalałem prosto w łeb. Jeden strzał, i gnój leży, i wydaje charczące dźwięki. Jak brakło kołków, wystarczały dwa strzały z bliska w łeb, z shotguna. Coż to był za triumf! Po tych chowaniach się w szafie, pod biurkiem, po ucieczkach, bezsensownych waleniach młotkiem w łby tych drani(aczkolwiek raz udało mi się jednego z nich położyć ciężkim narzędziem, gdy desperacko rzuciłem się na niego z boku, z zaskoczenia), wreszcie, mogłem przez jedną, krótką chwilę, poczuć się jak kozak, kładąc serią tych ciuli na glebę.

Nawet Obcy przestał być już taki groźny, gdy miało się w ręku miotacz ognia. Niemniej wciąż kiełkował w głowie strach, że w końcu zabraknie paliwa, i gdzie dodatkową znajdę? Zastanawiam się, czy więcej w tej grze było strachu, napięcia, niepokoju, grozy, czy też może frustracji, wściekłości, zrezygnowania? Pierwsze spotkanie z Obcym było dla mnie koszmarem. Nie potrafiłem rozgryźć, jak go podejść. Czy to tylko kwestia szczęścia? Ginąłem raz po raz. Kombinowałem, główkowałem, próbowałem go przechytrzyć bez przerwy. Im dłużej, częściej miałem z tym dupkiem do czynienia, tym lepiej go rozumiałem. Wiedziałem, czego można się po nim spodziewać. A i tak ginąłem dziesiątkami. Nrgeek w swojej recenzji powiedział, że Obcy pojawia się raptem kilka razy, a gra to w zasadzie przygodówka. Nie zgadzam się. Obecność ksenomorfa była wyczuwalna przez większość czasu gry. Nawet jeśli stosunkowo rzadko pojawiał się w poszczególnych lokacjach, to ilość zgonów sprawiała, że spędzało się z potworem zaiste dużo czasu. I poznawało się lokacje na pamięć. Z drugiej strony, są momenty, gdy faktycznie Obcego brakuje. Na wspomnianym początku, albo po pozornym zwycięstwie nad ksenomorfem, lecz na ten temat więcej nie napiszę, by nie psuć nowicjuszom zabawy. Gdzieś tak w 2/3 rozgrywki, mamy przerwę w starciu z Obcym, który pojawia się ponownie w końcówce. Czy jego obecność została odpowiednio wyważona? Mam wrażenie, że tak. No i nie jest to przygodówka, tylko najprawdziwszy survival horror.
 
Wspomnę co nieco o klimacie. Kurczę, obejrzałem niedawno pierwszą część serii o Obcym, wersję reżyserską na dodatek. W paru aspektach się rozczarowałem, ale ja nie o tym. Jesli chodzi o grę, w kwestii atmosfery, mile się zaskoczyłem. Przykładowo wierność elementów, takich jak wystrój wnętrz, albo charakterystyczne dźwięki komputerów. Dokładnie te same. Lecz cóż w tym dziwnego? Uzasadnione to przecież fabularnie. Dla fanów filmu, gratka i mus zobaczyć, usłyszeć, zagrać. Wreszcie gra, która w pełni zasługuje na miano przeniesienia klimatu z filmu do gry. Widać, że robiona przez fanów dla fanów. No i mamy tu przykład udanej egranizacji, a jak wiadomo, na tym poletku zazwyczaj panowała straszna bieda. Duży plus za stworzenie gry, w którym panuje klimat starych filmów science fiction, na dodatek puszczanych na VHS-ie.

Cóż jeszcze o tej grze napisać? Piękne w niej jest to, że można o niej pisać historie. Ja ukończyłem ją w jedenaście godzin, i mimo, że parłem uparcie do końca, chcąc wiedzieć, jak historia się zakończy, żałowałem, że to już koniec. Fabuła sama w sobie jakoś wybitnie angażująca nie jest, ale nie ma powodów do narzekania, skoro sednem gry jest co innego. A propo, ponoć fabuła drugiej części gry o Obcym jest codziennym tematem rozmów u autorów. A niech myślą, niech myślą, popieram. Rozczarowałem się trochę, jeśli chodzi o DLC. Miałem okazję wcielić się w Ripley mamuśkę, ale raz, że pierwsza misja mogłaby się ciekawiej zakończyć, dwa, kolejne dodatek skończył się tylko i wyłącznie na ucieczce Ripley do stateczku, na którym miała zwiać. A przecież miało ją czekać ostateczne starcie z ksenomorfem(zgodnie z fabułą filmu), i na to się strasznie nastawiałem. A tu nic, poszła, pośpiewała o szczęśliwej gwiazdeczce, wsiadła za stery i wsio.

A ja się muszę pochwalić, bo Obcy:Izolacja, to chyba pierwsza w moim żywocie gra, którą w całości przeszedłem na trudnym, rekomendowanym przez twórców, właściwym poziomie trudności, włącznie z DLC-kami. Miałem początkowo pisać recenzję, ale wyszedł mi z tego wpis z refleksjami. Jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć, co bym wystawił, to 9. Dychę może dostać coś wybitnego, co chociaż na chwilę zapewni mi przejście w wyższy wymiar. A Obcy to tylko świetna gra, zakładam, że na pewno pojawi się sequel, zważywszy na sukces produkcji, jeśli chodzi o sprzedaż. Kto jeszcze nie zagrał, a lubi się bać, niech się nie zastanawia. Teraz można grę nabyć za pięć dych, podobnie jak ja, w wersji cyfrowej. A gdy już naprawdę opuści Was szczęście, to zacznijcie sobie śpiewać o "lucky star"(co ciekawe, gdy kończyłem drugie DLC, zacząłem sobie nucić, a po chwili dołączyła do mnie Ripley, to były chwile...). 

Oceń bloga:
12

Komentarze (2)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper