Pożegnania nadszedł czas

BLOG
400V
Pożegnania nadszedł czas
Boski_Dieg | 25.02.2017, 23:02
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Zerkam dyskretnie w stronę leżącego nieopodal mnie białego, niepozornie wyglądającego kawałka plastiku z dość przestarzałą technologią w środku. Na nim leży drugi, niemal takich samych rozmiarów fikuśny gamepad. Myślę sobie, że to już pora się rozstać, choć bez wątpienia nie będzie to takie łatwe, bo z Wii U przeżyłem chwile, jakich nie dane mi było przeżyć z żadnym innym sprzętem do gier.

Do dziś pamiętam moje zdezorientowanie, gdy na E3 2012, kiedy to Nintendo jeszcze robiło tradycyjne konferencje, zaprezentowano przerośnięty niby tablet. Ogromnie się bałem, że Nintendo zachęcone sukcesem Wii chce jedynie wypuścić na rynek nowe akcesorium, co zresztą w trakcie trwania siódmej generacji robiło kilkukrotnie. Po chwili zrozumiałem jednak, że jest to zupełnie nowa konsola. Na to czekałem. W tamtym czasie zagrywałem się w produkcje na 3DS'ie, odkrywałem te urocze i wymagające światy kreowane przez firmę z Kioto i byłem szczerze zachwycony. Obecnie mój growy staż nie jest imponujący, zatem jaki mógł być w 2012 roku? Mimo tego, już wtedy czułem pewne zmęczenie grami głównego nurtu. W marazm nie pozwolił mi popaść właśnie hydraulik i przyjaciele, dlatego widząc obietnicę kolejnych tak wyjątkowych gier, tym razem jednak w pełnym HD, w które mógłbym grać przy pomocy pada z ekranem dotykowym, trząsłem się z podniecenia, a pierwszy zwiastun promujący ideę stojącą za nową, stacjonarną konsolą Nintendo obejrzałem dobre 50 razy.

 

 

Dziś mogę tylko z uśmiechem politowania zapytać samego siebie: "na co ty liczyłeś"?  Nic nie wynikło z obietnic mocy obliczeniowej Wii U i wyjątkowego wykorzystania gamepad'a, a Nintendo zmuszone było postawić na to, co wychodzi im najlepiej - na gry. Dzięki temu właśnie powstała konsola, która może poszczycić się jedną z najbardziej wyjątkowych bibliotek w historii naszego medium. 

 

Posiadacze Wii U pewnie wiedzą, że sprzęt ten ma zainstalowaną pewną aplikację, która pozwala podejrzeć godziny spędzone z konsolą, a precyzyjniej, z grami. Pewnego wieczoru włączyłem tę aplikację i zobaczyłem mnóstwo liczb. Za tymi liczbami kryją się dziesiątki uśmiechów, przekleństw, grymasów i westchnięć. 

 

43 godziny 28 minut. Tyle czasu zajęło mi przejście The Legend of Zelda Twilight Princess HD. Tyle właśnie czasu spędziłem w mrocznym, pełnym zwątpienia świecie. Przemierzałem pola Hyrule na grzbiecie wierzchowca, ubijając potwory i rozwiązując fantastycznie pomyślane łamigłówki. Starałem się pojąć, co trzeba ćpać, by napisać tak psychodeliczną muzykę, jaka towarzyszyła mi w Podniebnym Mieście. Wściekałem się kolekcjonując jakieś świecące robaki. Wrzeszczałem ze złości, gdy bezmózgi koń, przez źle zaprojektowane sterowanie, robił nie to, czego od niego chciałem i to akurat wtedy, kiedy to ja usiłowałem dorwać moich wrogów (a właściwie nie dać się im pokonać). Wreszcie z rozdziawiona gębą chłonąłem historie przedstawiona przez twórców, prostą, dziecinną ale zarazem szlachetną i uroczo naiwną. 

60 godzin 33 minuty - to czas spędzony głównie na sieciowych potyczkach z nieznajomymi z całego świata. Na dworze upał, wymarzona pogoda by robić nieprzyzwoite rzeczy ze znajomymi, a ja zagrywałem się wtenczas w Splatoon, w grę wybitną, wyjątkową i w którą nikt poza mną, i paroma śmiałkami nie bardzo wierzył. Był to olbrzymi powiew świeżości w gatunku, coś czego potrzeba było sieciowym strzelaninom. I mimo że gra stawiała głównie na tę formę rozgrywki, to singleplayer, chociaż był zbiorem plansz, które musieliśmy przejść na raz i sprawiał wrażenie bardziej samouczka aniżeli pełnoprawnego doświadczenia, dawał moc zabawy i stanowił fantastyczne wprowadzenie do intensywnych sieciowych zmagań. Ciągłe aktualizacje z nowymi broniami, strojami i planszami, dawały tylko więcej powodów, by nie odrywać się od tego (arcy)dzieła przedwcześnie.

74 godziny i 44 minuty szaleńczo szybkiej jazdy malutkimi kartami z ikonicznymi postaciami wewnątrz nich. Singleplayer rzecz jasna nie miał sobie równych w gatunku, a paczka nowych bohaterów, kartów i przede wszystkim tras w świetnie wycenionym DLC tylko utwierdzała mnie w przekonaniu, że w Nintendo pracują prawdziwi wirtuozi. Wartka akcja i poczucie bezsilności, gdy  mimo wszelkich starań po raz enty prześcignął mnie ten sam, znienawidzony zawodnik dawały o sobie znać w trybie sieciowym. No i ten niewymowny ból głowy, gdy z wściekłości przywaliłem w sufit na poddaszu, wybijając tym samym niemałą dziurę w ścianie, bo już niemal stanąłem na podium, ale w ostatnie sekundzie dorwała mnie ta przeklęta, czerwona skorupa i moje marzenia o zwycięstwie obróciły się wniwecz!

11 godzin i 24 minuty podziwiałem krągłości niejakiej Bayonetty w wersji 2.0. Jestem w grupie tych osób, które uważają, że owej wiedźmie ładniej jest w krótkich włosach, no i że ogólnie "dwójka" jest pod każdym względem lepsza od pierwowzoru (który również ukończyłem na Wii U w ponad 11 godzin). I pomyśleć, że gdyby nie Wielkie N, nie byłoby mi dane wsiąknąć w kontynuację tej bezczelnie dobrej, wartkiej i dynamicznej przygody z równie bezczelną, pyskatą i wyzywającą główną bohaterką.

20 godzin 17 minut paradowałem natomiast w stroju kota, wsłuchiwałem się w fenomenalną ścieżkę dźwiękową i jadłem grzybki od których rosłem duży i silny. Grałem też w Super Mario Galaxy i powiem coś, czego nie powiedział pewnie żaden fan trójwymiarowych przygód Mario: TAK, UWAŻAM, ŻE SUPER MARIO 3D WORLD JEST LEPSZE NIŻ SUPER MARIO GALAXY.

 

37 godzin i 8 minut zajęło mi podziwianie fenomenalnej, ponadczasowej oprawy graficznej w Wind Wakerze oraz wszystkich tych zapierających dech w piersiach widoków. Ta gra nie zestarzała się nie tylko graficznie, ale również gameplay'owo. Po dość karkołomnej, w moim przypadku, próbie przejścia Okaryny Czasu na malutkim ekranie 3DS'a zabawa w The Legend of Zelda Wind Waker HD była prawdziwym objawieniem. Dzięki tej odsłonie zrozumiałem fenomen tej serii i dziś z wypiekami na twarzy czekam na jej najnowszą odsłonę. Nie było mi jednak łatwo tak zupełnie i bezwarunkowo wsiąknąć w ten świat, zatem tym bardziej cieszę się, że, niekiedy z pomocą tutoriali na YT (aż wstyd się przyznać), ukończyłem tę jedyną w swoim rodzaju grę.

 

Dokładnie 24 godziny i jedną minutę obserwowałem, jak moją dziarską i uroczą drużynę pożerają wymyślne stwory. Obserwowałem oczywiście siedząc bezpiecznie w moim kosmicznym statku. Nie powiem, odgłosy pisków zjadanych Pikminów, rozdzierają serce, no ale co zrobić, kiedy czas nagli, doba się kończy i można stracić wszystkie owoce, z których robi się bezcenne soki? Pikmin 3 był jednym z pierwszych tytułów, w które zagrałem na Wii U. Ponoć 2 poprzednie części są jeszcze lepsze. Jeżeli rzeczywiście tak jest, to chyba poznałem swoją serię wszech czasów. Wiem, mocne słowa, przed zagraniem w Pikmina 3 również bym się o nie nie podejrzewał, ale w tej grze jest tyle ukrytego geniuszu, obłędnych projektów plansz, zamysłu na kolejne zadania i ciekawe wykorzystanie zdolności naszych milusińskich, że nie sposób przejść koło tej gry obojętnie. Jak dla mnie jest to strategia idealna.

 

I na tym zakończę moje wspomnienia. Naturalnie było tego więcej. Żeby nie było tak różowo to znajdą się również gry, które mnie okrutnie rozczarowały (STAR FOX), wynudziły (Paper Mario) i zwyczajnie takie którym czegoś zabrakło (Super Mario Bros. U). Mimo to, kiedy myślę o Wii U, myślę tak naprawdę o tysiącach (?) godzin świetnej zabawy, myślę o konsoli trochę niedocenionej, na pewno źle promowanej i chyba zbyt szybko skreślonej. Jeżeli jednak Nintendo wraz ze Switch'em będzie się swoimi grami starać o graczy jeszcze mocniej niż w przypadku Wii U, to jestem bardziej niż pewien, że dostaniemy jedną z najlepszych konsol w historii.

 

I prawdą jest, że trzeba być odbiorcą rozrywki serwowanej przez Nintendo. To nie jest tak, że Nintendo szuka nas, to my szukamy Nintendo. Może się wydawać, że nie tak powinno być, ale wielu z nas, graczy nieco bardziej świadomych, dochodzi w pewnym momencie do punktu, w którym żadna gra nie sprawia przyjemności. Odpowiedzią na ten problem jest właśnie Nintendo i ich magia, niekiedy trudna do zrozumienia, często infantylna, ale przywracająca radość z grania i sprawiająca, że tęsknota za "starymi dobrymi czasami" nam mija, mimo że być może nie było nam nawet dane tych czasów poznać. 

Oceń bloga:
21

Komentarze (23)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper