Weekendowe granie #42

BLOG
2866V
Weekendowe granie #42
kalwa | 08.11.2014, 05:47
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Czterdziesty drugi odcinek WG jest bardzo ważny. W końcu jakoś ogarnąłem swoją głowę i powiedzmy, że mogę znów pisać. Stęskniłem się za tym cyklem, a pisanie komentarzy nie jest jednak tak satysfakcjonujące (szczególnie kiedy są długie niczym blogi i znikają za jednym głupim kliknięciem). Dość biadolenia! Nie ma czasu! Wolności – nadejdź!

Z tą wolnością to żartowałem. Zawsze coś trzeba zrobić, niestety tak już po prostu jest. Gdybym był bogiem, inaczej stworzyłbym świat. Wszyscy mieliby wolnego tyle ile tylko chcą. Tylko czy wtedy by je w ogóle docenili? Takie to już ludzie chore, że pewnie nie. Ja bym się cieszył, zajęć bym sobie znalazł tyle, że dalej czasu by brakowało. No, ale to już byłaby tylko moja wina, nie innych. Wolę jednak swoją winę niż innych, szczególnie gdy mnie bezpośrednio dotyczy. Co to w ogóle za temat?! Z tym bogiem to też przegiąłem, bo przeca ludzie uczynili to wszystko takim jakim jest. Chyba.
 
No, mniejsza w to. Większa w to, że w końcu jednak mamy to umowne wolne i możemy sobie jakoś coś porobić. Załóżmy. Ja jak zwykle gram i… słucham muzyki. Zaczniemy jednak od tytułowego zagadnienia, jakim są gry. Wszak to tak zwany „gwóźdź programu”! Standardowo lecimy z tym co ostatnio ukończyłem. Daruję sobie recenzowane tytuły, bo akurat tym razem całe swoje zdanie wypowiedziałem w recenzjach i już nie mam co dodać. No i cóż, po kiego grzyba w ogóle zapowiadam skoro na okładce widać! A no, takiego, że ogólnie grzyb jako taki, ma ogromne znaczenie w naszej dzisiejszej gwiazdeczce. Tak, ukończyłem [gra]The Last of Us™ (PS3)[/gra]. I przyznam się Wam, że dla mnie jest to najlepsza gra w jaką grałem KIEDYKOLWIEK. Cały ten szum jaki towarzyszy temu tytułowi jest w pełni uzasadniony i dziwię się, że nie ma jeszcze figurek Joela i Ellie w skali 1:1. Jakby była taka edycja kolekcjonerska, to od razu bym kupił! Nawet gdyby to była czwarta reedycja gry, w której grafika nie różni się ani trochę. No i dlaczego wspomniany tytuł jest tak genialny? To chyba pierwszy raz, kiedy historia dwóch ludzi, z początku bardzo sobie dalekich (w sensie że się nie lubią) jest tak opowiedziana. Bo może Wam się ogólnie wydawać, że to gra o grzybach co wyrastają niczym prawdziwki na czole – otóż nie! Te grzyby są tylko tłem. TLOU to przede wszystkim emocjonalna podróż przez okrutny i wyniszczony epidemią świat. Historia, która porusza od pierwszych chwil, wstrząsa niemal na każdym kroku i daje nam do myślenia – skłania do tego, byśmy się zastanowili na co człowieka stać w walce o przetrwanie, jakim egoistą i potworem może się stać. W sumie to temat na innego bloga, tutaj pisałbym tak długo, że klawiatura by pękła i klawiszy musiałbym szukać u sąsiadów – a nie lubią mnie, oj nie lubią! Pewnie od razu by schowali te klawisze i zaśmiewali się w głos. A ja byłbym zmuszony do zakwilenia w kącie niczym pokruszony pies. Wróćmy jednak do omawianej Game of the Universe.



Fabuła przede wszystkim miażdży, rozrywa suty niczym wściekły koń. Poczynając od pierwszej sceny w domu Joela i później gdy wszystko się zaczyna – coś niesamowitego! A scena gdy… no nie chcę zdradzać szczegółów, ale ledwie początek gry, a ja się pytam Ani czy ma chusteczkę albo inny papier toaletowy. Później tempo nieco zwalnia, ale nie znaczy to, że wkradła się monotonia, oj nie. Wszystko uspokaja się tylko po to, by nas w odpowiednim momencie trzepnąć jak pierun. Z kolei gdy wejdziemy już na oświetlone słońcem (bez grzyba, nie bójcie się), to ukaże się nam graficzne mistrzostwo świata. To samo tyczy się modeli postaci, szczególnie Joel i Ellie (wiadomo, modele Premium), które wyglądają naprawdę przecudnie. Dodajmy do tego idealną mimikę twarzy i mamy tytuł, który wiedzie prym. A jak się gra? No co za pytanie. Miód leje się co pięć minut (stąd ta chusteczka) i ani przez chwilę nie można się nudzić (no bo niby jak?!) – przeszukiwanie każdego kolejnego pomieszczenia, rozprawienie się ze wszystkimi przeciwnikami – amazing! I co więcej, tak przez 18 godzin (tyle w moim przypadku). I jak gram już od czasów przedszkolnych, jakem żyw, do tej pory nie widziałem tak dopieszczonej inteligencji sztucznej. Chciałem grać na najwyższym poziomie trudności, ale pierwsze 10 minut i wymiękłem. Ciągle nie udawało mi się ocalić tej dziewczynki. Niby na normalnym poziomie trudności też nie, ale przynajmniej dało się przejść. No i co jeszcze? Klimat, przez gęste K (jak Koń). Gęsty, mocny, mroczny, ciężki. Non stop zagrożenie, nawet jak nikogo nie było, strach, ból, panika, brak słów. Istny horror.

 
Dobra, zmęczyłem się. Dość. Tych głupot za dużo nawet jak na mnie. Pewnie wszyscy kochający [gra]The Last of Us™ (PS3)[/gra] już tego tekstu nie czytają. No cóż, nawet Gra Wszechświata nie dogodzi wszystkim – bo jak mawia pewien uczony i mądry człowiek oświecony – NIE URODZIŁ SIĘ JESZCZE TAKI CO BY WSZYSTKIM NA ŚWIECIE DOGODZIŁ! Prawdę rzekł, powiadam Wam. Tyle, że gry się nie rodzą. Przynajmniej nie tak jak ludzie. No, mniejsza. Więc, największym problemem [gra]The Last of Us™ (PS3)[/gra] jest ">TOTALNE PRZEREKLAMOWANIE. Nie grając w grę, ale śledząc jako tako wydarzenia mające miejsce w naszej ukochanej (czyżby?) branży, nie szło ominąć wszechobecnych zachwytów nad grą. I niech mnie kule biją, zachwyty zachwytami, ale dochodziło do sytuacji, w których [gra]The Last of Us™ (PS3)[/gra] nazywane było mesjaszem. Na ten temat mogę powiedzieć tylko tyle: „Wszyscy jesteśmy mesjaszami”. Do tego same pełne oceny i ani jednej krytyki. „Naughty Dog geniuszami”, „TLOU – nigdy nie było czegoś podobnego!”, „Niesamowita gra! (187 plusów dla tego komentarza!) No, ale z grami jak z ludźmi. Wszystkim tak dobrze nie zrobią.



Powyższy fragment napisany przeze mnie, jest niemal w całości żartem. Niemal. Bo grafika naprawdę mnie zachwyciła. Spodobała mi się niemiłosiernie. Modele postaci, ich mimika, ruchy… To wszystko jest wykonane niemal idealnie. Niemal, bo moment przejściowy pomiędzy niektórymi zachowaniami wygląda nienaturalnie – ot, choćby bieg Joela po ziemi i przejście do wchodzenia po schodach. Joel nagle zmienia postawę, co z początku uderzało mnie strasznie, ale to mała wada, malutka. Najbardziej co mnie zniechęciło do gry, to niesamowicie monotonny charakter rozgrywki. Schemat wygląda tak: idziemy do nowej lokacji i rozprawiamy się z przeciwnikami/przeszukujemy pomieszczenie (kolejność oddzielonych ukośnikiem zamieniajcie do woli), idziemy dalej. I tak przez 18 godzin. Jest kilka urozmaiceń – fajny był fragment, w którym strzelaliśmy wisząc do góry nogami, z kolei moment ze snajperką nie był fajny, później wyjaśnię dlaczego. Monotonia rozgrywki przestała mi przeszkadzać dopiero po jakichś 10 godzinach, czyli coś subtelnie się poprawiło, albo się znieczuliłem. Kolejna ogromna wada gry, to karygodnie niski poziom trudności. Podchodziłem do gry po raz pierwszy i za radą kolegów, wziąłem się za najtrudniejszy jaki jest dostępny po pierwszym uruchomieniu – czyli Wysoki. I co? Przeciwnicy są głupi jak but. Wyłączyłem badziewia typu „Tryb nasłuchiwania” (co to w ogóle jest?! Widzenie przez ściany?! Serio?!), ale i tak nie obeszło się bez podpowiedzi w postaci dźwięku jaki rozbrzmiewa, gdy przeciwnicy kierują na nas wzrok. I wiecie co? To nie ludzie, to grzyby. Nawet ci nie zarażeni chyba mieli zarośnięte oczy, bo zauważali mnie naprawdę późno. Przez to, będąc w kuckach łaziłem sobie wokół nich jak duch – byle tylko trzymać się za plecami. W przypadku zwykłych ludzi, nie musimy się martwić o to, że w kuckach idziemy za szybko. Ważne, że kucamy. Co więcej, ich porozumiewanie się pomiędzy sobą traktuję jak zwykłą podpowiedź dla gracza. Bez tego byłoby trochę trudniej, bo nie wiedzielibyśmy co tam sobie planują. Ogólnie trudno być zaskoczonym, że w danym pomieszczeniu ktoś jest, bo zawsze zostaniemy ostrzeżeni - albo rozmówką albo jakimś krzykiem czy czymś podobnym. Ciekawi mnie jak wielu ludzi podczas szukania kogoś ciągle do siebie gada. Dopiero przy Klikaczach trzeba chodzić jak najwolniej, ale jak tylko opanowałem mojego kciuka, to też chodziłem jak chciałem. Klikacze czy Biegacze poruszają się po określonych ścieżkach, więc jak się im przypatrzymy to ominięcie ich nie stanowi żadnego problemu. Ogromnie bawił mnie fakt, że nasza Ellie i Tess mogą sobie biegać jak chcą – dla przeciwników są niewidzialni do momentu, kiedy to Joel zostanie zauważony. Z jednej strony to dobrze, zawsze nienawidziłem w grach tego, że przegrywam przez głupotę towarzyszących mi postaci. No ale tak, "zamiast poprawić inteligencję towarzyszy, zróbmy ich niewidzialnymi!" Pójście na łatwiznę jak dla mnie. Podczas gry na Wysokim zginąłem kilka razy, ale wystarczyło że przestałem się spieszyć, lekko zmieniłem taktykę i znów kolejny fragment miałem zaliczony. A Purchlak? Robi wrażenie, ale zabicie go to też żaden problem o ile mamy wystarczająco amunicji. I tutaj grę pochwalę, bo ogólnie dostajemy jej malutko. Dobrze, i tak nie podoba mi się model strzelania i nie chodzi mi tu o bujanie, a po prostu o to, że strzały są o wiele słabsze niż powinny i przeciwnicy niejednokrotnie przeżyli trzy strzały z jakiejś mniejszej broni - oczywiście mowa o ludziach. Dlatego łatwiej i lepiej jest się skradać. A fabuła? Nie powiedziałbym, że jest genialna. W moim odczuciu nie jest. Dlaczego? Naprawdę, nie chcę uchodzić za kogoś kto nienawidzi tej gry, ani za jakiegoś hipstera, który sili się na bycie innym. Grę zapowiadano jako cholernie dołującą, wstrząsającą, straszną. Nie zasmuciłem się ani razu, żaden moment czy notatka którą przeczytałem mną nie wstrząsnęła. Może za mało szperałem? Nie wiem, i tak gra mi się dłużyła i traciłem cierpliwość.
 
Przejdźmy jednak do samego scenariusza. Początek.
Spoiler:
Pamiętam jak to było w Kingdom Hearts II. Niby denerwowałem się, że gram tyle tym Roxasem, ale gdy okazało się to co się okazało, było mi go szkoda. Strasznie polubiłem tą postać i uwielbiam się w nią wcielać. Więc mamy w TLOU pierwszy fail fabularny. No chyba, że było to zwykłe wprowadzenie, poinformowanie gracza, że jest tak i tak. Aha i polskiemu dubbingowi mówię stanowcze NIE. Gdy Joel płakał, ja się uśmiechałem z zażenowaniem. Po pierwsze, wszystkie głosy brzmią jak z kreskówki, po drugie, aktorzy brzmią sztucznie odgrywając swoje emocjonujące role. Szybko przerzuciłem się na oryginalną, angielską wersję językową i było bardzo dobrze. Zastrzeżenia mam tylko do polskiego tłumaczenia, w którym trafiło się kilka literówek i kilka razy zmieniony sens wypowiedzi. Słaba sprawa, szczególnie jak na tak wielki i ważny tytuł. Następnie przez długi czas nic się nie dzieje. Jesteśmy świadkami więzi zacieśniającej się pomiędzy Joelem i Ellie i nie to, żebym narzekał na wyrost, ale zabrakło mi czegoś takiego dzięki czemu mógłbym się bardziej przywiązać do tych postaci. Sam nie wiem co to było – są niby małe rozmówki o niczym, zabawne sytuacje, wspólne przeżywanie tego wszystkiego. No ale wciąż czegoś mi tutaj zabrakło. Najłatwiej jako przykład podać mi [gra]NieR (PS3)[/gra], gdzie naprawdę wzruszyłem się kilkoma wydarzeniami, szczególnie związanymi z Emilem. Do tamtych postaci przywiązałem się błyskawicznie i pamiętam, że nie mogłem ruszyć innej gry dopóki się nie wyleczyłem. Może z [gra]The Last of Us™ (PS3)[/gra] mam taki problem, że ani trochę nie polubiłem tych postaci. Nie umniejsza to ich autentyczności, wręcz przeciwnie. Wiem tylko, że nie wytrzymałbym długo w ich towarzystwie. Tym samym fabuła też mnie nie ruszyła jakoś szczególnie, bo przecież skupia się na ich więzi. Może ruszy bardziej przy drugim podejściu, nie wiem. Może zostanie tak jak jest. Jako całokształt, oceniam że [gra]The Last of Us™ (PS3)[/gra] to bardzo dobra gra (8/10), ale do ideału sporo jej brakuje. Trochę niedoróbek technicznych, jakieś 60% gry jest zwyczajnie nudne, sztuczna inteligencja jest na bardzo niskim poziomie, gra nie stanowi ŻADNEGO wyzwania nawet na najtrudniejszym poziomie. Te wady są dla mnie znaczące i nie potrafię dać grze pełnej oceny - co innego gdyby wady były przyćmione czymś genialnym. Nie są, jedyną genialną rzeczą w tej grze jest grafika.

 
Miałem jeszcze wspomnieć co mi nie pasowało w tym momencie ze snajperką.
Spoiler:
Uderzył mnie jeszcze jeden fragment, z samego końca gry.
Spoiler:
No ale kogo takie niedoróbki obchodzą, toż to pikuś, a The Last of USA to Gra Wszechświata. Aha, ponoć gra jest horrorem. Klimat jest naprawdę super, ale wystraszyć się to raczej ciężko. To znaczy, były momenty w których podskoczyłem, bo nagle ktoś mnie zaatakował, ale to miałem również w [gra]Battlefield 4 (PS3)[/gra] - żart. Przez głupich przeciwników trudno było czuć się zagrożonym.

Nie pojmuję fenomenu [gra]The Last of Us™ (PS3)[/gra]. Naughty Dog skończyło się na PS2. (albo na słynnym Kill 'em all - jak kto woli).

Cóż jeszcze mogę powiedzieć? Gram już od jakiegoś czasu w [gra]The Jak & Daxter Trilogy (PS3)[/gra], a dokładniej w pierwszą część trylogii i mam 60% gry. Bardzo fajnie sobie przypomnieć tą platformówkę - nie jest to jakość [gra]Spyro the Dragon (PS One)[/gra] czy [gra]Crash Bandicoot 3: Warped (PS One)[/gra], ale gra jest bardzo udana. Uwielbiam Daxtera, który rozwala swoim śmiesznym zachowaniem i tekstami, choć wredny i zielony dziad jest jeszcze lepszy. A wiecznie śmiejący się rybak to mistrzostwo świata. Naprawdę. Zobaczcie sami. Żaden spoiler. Nie bójcie się.


Byliście kiedykolwiek tak bardzo szczęśliwi?

Ogólnie gra się przyjemnie, ale gra potrafi być trudna, szczególnie gdy celujemy w zdobycie wszystkiego. Orby są nieraz w takich miejscach, że dotarcie do nich kosztuje trochę wysiłku. Z drugiej jednak strony mamy dość częste checkpointy i nieskończenie wiele prób, więc nie jest to nic w rodzaju wspomnianych wcześniej przygód jamraja. Kto nie grał, ten niech nadrobi zaległości, bo gra jest naprawdę super. Jest również nowatorska, bo mimo iż już [gra]Spyro the Dragon (PS One)[/gra] miało jakby otwarty świat, tutaj jest całkiem inaczej, bo wszystkie lokacje są ze sobą połączone i co ciekawe nie uświadczymy czegoś takiego jak wczytywanie gry, a krajobraz rozciąga się naprawdę daleko. Zresztą, pisałem o tym w Retrograniu.



Poza tym zacząłem bawić się w [gra]The Darkness II (PS3)[/gra]. Jedynka bardzo mi się spodobała i dwójka po grywalnej demonstracji również. Teraz zacząłem nową grę od razu na najtrudniejszym poziomie trudności i bawię się dobrze. Martwi mnie tylko, że jakoś szczególnie trudno nie jest, choć z pierwszym bossem trochę się pomęczyłem. Jeszcze bardziej martwi mnie jednak zmieniony głos Jackiego Estacado. Nie jest zły, ale w porównaniu do pierwszego wypada znacznie gorzej. Z drugiej jednak strony, bardziej podobają mi się "gadki w ciemności" pomiędzy misjami. Sam charakter rozgrywki również, szczególnie model strzelania, który w jedynce średnio przypadł mi do gustu - przynajmniej na początku. Zmieniła się również grafika na komiksową i przez to mimo iż gra jest brutalniejsza, wcale takiego wrażenia nie sprawia. Przeciwników rozrywamy na pół, odrywamy im nogi, wykręcamy jak szmatę, a mimo to poziom brutalności wydaje się umiarkowany. Większy target jak mniemam. Zbyt wiele powiedzieć o samej grze nie mogę, bo jestem dopiero w trzeciej misji. Jest bardzo fajnie i tyle! Mam nadzieję, że klimat będzie dobry, widzę że jest więcej dobrej gangsterki, ale piekło musi być!



Oprócz tego, w ramach tęsknoty za Gran Turismo, jeżdżę sobie w [gra]Gran Turismo 5 (PS3)[/gra]. Kurde, brakowało mi tego. Muszę się jeszcze trochę bardziej przyzwyczaić do zmienionego względem czwórki modelu jazdy, ale trudno póki co nie jest. Zaliczyłem sobie pierwszy zestaw licencji, i kilka zestawów wyścigów dla początkujących. Szkoda, że nie ma już możliwości zagrania w Sieci, na PS2 niestety również mnie to ominęło. A zanim kupię [gra]Gran Turismo 6 (PS3)[/gra] pojawi się pewnie kolejna część. Dużo też słyszę złego o szóstce, no ale co na własnej to swoje! Zanim ruszę z kolejnymi wyścigami, ukończę wszystkie licencje. Mam nadzieję, że będzie tak dobrze jak z czwórką, w której zdobyłem 92%! Zostały mi same najgorsze wyścigi, w większości są to przejazdy trwające 24h. Muszę jakoś niedługo powrócić. Powrócić w ogóle do grania na PS2. Tęsknię!



No i na koniec tematu gier dodam jeszcze, że wraz z kilkoma innymi (nie chcecie wiedzieć kto to!) gram w [gra]Borderlands™ 2 (PS3)[/gra]. Gra sprawia o wiele lepsze wrażenie od jedynki, w której potężnie wiało nudą i monotonią. Tutaj jest ładniej, ciekawiej, miodniej i nie tylko dlatego że bawimy się we czterech. Po prostu ta gra została lepiej stworzona. Jak zauważył jeden z nas, jedynka przy dwójce wygląda jak eksperyment. Gram Gunzerkerem i jest naprawdę super. Strzelanie z dwóch broni naraz to istne cudo. Podoba mi się chaos jaki panuje podczas starć oraz muzyka i już nie mogę doczekać się kolejnej sesji. Cieszą również smaczki (szczególnie listy gończe - Gunzerker miał najlepszy), ale niestety gra cierpi na często i długo doczytujące się tekstury.




MUZYKA
Tyle o grach, pora na trochę muzyki, bo książek nie oglądam a filmów nie czytam.

Tak jak się ostatnio chamsko i parszywie chwaliłem, zakupiłem sobie najnowszy album SlipKnoT zatytułowany .5: THE GRAY CHAPTER.



I przyznam, że jestem zachwycony. Spodziewałem się dobrego albumu, ale nie aż tak. Dobrze zrobiłem, że jednak zakupiłem płytkę na miejscu, bo już zdążyłem się jej na tyle przysłuchać, że mogę Was tutaj i teraz zasypać jej fragmentami. No i wyjaśniając co nieco, album powstał bez dwóch ludzi, którzy z zespołem byli od pierwszego albumu. Tytułowy Gray zmarł w 2010 roku - 2 lata po nagraniu czwartego albumu ALL HOPE IS GONE. Na piątym albumie muzycy zawarli cały ból po stracie przyjaciela oraz oddali mu hołd. Drugim muzykiem jest Joey Jordison. Ten odszedł jak dla mnie w dość niejasnych okolicznościach, bo też jakoś szczególnie nie doszukiwałem się informacji o tym dlaczego odszedł/został wywalony z zespołu. Niby nie dało się już z nim współpracować i może ma to związek z jego nowym zespołem Scar the Martyr, z którego z kolei odszedł frontman i teraz na dobrą sprawę, Joey jest bezzespołowy - no chyba, że Murderdolls coś kombinują. Tak czy siak jest to mój ulubiony perkusista i martwiłem się, że bez niego nie będę mógł wytrzymać, że to nie będzie to samo. Nie jest to samo, słychać że to nowy perkusista, ale niech mnie, niszczy świat. Tyle o samym zespole i okolicznościach w jakich album powstawał. Przejdę więc do jako takiej małej recki tej płyty i zaprezentowania co ciekawszych dla mnie utworów. Pierwsze co skrytykuję to okładka. Nie wiem jeszcze czy kryje się jakaś symbolika za nią, co zespół chce nią przekazać - widzę tylko śmierć. W środku jest już ładniej. Mamy teksty i zdjęcia muzyków w nowych maskach, które jak zwykle prezentują się prześlicznie. Co ciekawe, wokalista Corey Taylor ma dwuczęściową maskę, w której zdejmowana jest górna część. Ciekawie to wygląda w teledysku do The Devil In I - swoją drogą jedyny tak melodyjny utwór na płycie nie licząc ">Goodbye - pożegnalnej piosenki dla zmarłego muzyka. Warto posłuchać z uwagi na magiczny, melancholijny nastrój oraz genialny wokal Coreya.



Wróćmy jednak na sam początek płyty, gdzie jest jedno z najlepszych intro jakie muzycy mają w swoim dorobku. Trochę zalatuje Stone Sour, ale to i to Corey, więc nie ma w tym nic dziwnego. Mną ten utwór pozamiatał, głównie przez (znów) wokal Coreya i przekaz oraz nastrój utworu, który odpowiednio nastraja do reszty albumu. Coś przepięknego, szkoda że tak krótkie. Posłuchajcie, ">XIX. Po tym genialnym wstępie przychodzi czas na coś mocniejszego, fajnie komponującego się z lekko smutnym intrem. Podoba mi się to, że pierwszy pełny utwór na płycie odbiega od tego z czego słynie Slipknot. Nie mamy tutaj wrzasku przeplatanego melodyjnym śpiewem - mamy tylko agresywny wrzask. W ogóle Slipknot na tym albumie zbliżył się do ogólnego nurtu, ale tylko zbliżył. Jest bardziej metalowy, ale to wciąż ten sam band. Przed Wami Sarcastrophe. Zginąłbym w pogo.



Większość utworów pominę. Skupię się teraz na jednym, który w moim odczuciu brzmi mało oryginalnie, ale przez to świetnie. Uwielbiam gitarę w tym utworze, która sprawia (szczególnie w refrenie), że brzmi trochę jak klasyczny heavy metal - poprawcie mnie jeśli się mylę. Oto ">Sceptic. Następnie powinien być mój ulubiony z tego albumu utwór, ale przeniesiemy na koniec płyty. Moim zdaniem to chyba najgorsze outro Slipknot. Głównie przez to, że jakoś brakuje w moim odczuciu charakteru tej piosence, ale mimo wszystko jest dobra. Zawsze było tak, że ostatnia piosenka zachęcała do ponownego odtworzenia albumu. Tutaj tak nie jest, ale album i tak odsłuchuję ponownie, głównie przez tęsknotę za innymi piosenkami. No cóż, kończymy, posłuchajcie, ">If rain is What you want. No i na koniec najsmaczniejszy kąsek. Uwielbiam brutalne i wściekłe wrzaski i tutaj mamy tego pełno. Nie przedłużam już, bo i tak nikogo nie obchodzą te piosenki. Przed Wami Custer.



No i cóż. Ogólnie jest to jeden z moich ulubionych albumów. Nie mogę się nasłuchać. Słucham go kiedy tylko się da. W pracy, w domu, w drodze do i z. Sam się sobie dziwię, że jeszcze mi się nie znudził. Oczywiście słucham też innych płyt, nie tylko Slipknot, ale to tylko w ramach przerwy. Polecam. Przeglądałem recki i album dostaje same pozytywne głosy. Wielu krytyków uważa, że to najlepszy album zespołu, twierdząc że po raz pierwszy udało się im osiągnąć jednocześnie przepełniony bólem i wściekłością, ale dojrzały album. No cóż, nie mi to oceniać. Jestem fanem.

Tym jakże wesołym akcentem kończę i zapraszam Was do spamowania. Dzielcie się swoimi planami na weekend, ciekawą muzyką, grami, filmami, książkami. WSZYSTKIM!!!! Długi weekend czas zacząć.
Oceń bloga:
0

Komentarze (42)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper