Mrok... Demony... Cierpienie... Śmierć... I mnóstwo śmiechu :D
"Cienie potępionych"- brzmi dostojnie, poważnie, jak tytuł bogatego w czystą grozę survival horroru, w którym będziemy lękać się na potęgę wszystkiego, nawet po wyłączeniu konsoli... A gdzie tam :D !!! Przecież to gra Sudy Fifti Łan, strasznie na pewno nie będzie, ale za to na pewno będzie niesmacznie :)
Człowiek którym przyjdzie nam kierować to Garcia Hotspun, gość o jakże oryginalnej profesji łowcy demonów, towarzyszy mu jedyny przyjazny w tym świecie demon Johnson. Myślę, że warto tu poświęcić troszkę miejsca owym postaciom, jako że są one dosyć barwne, a relacje między nimi to jeden z większych atutów gry. Garcia to jeden z tych gości z którym pewnie większość męskich graczy chciałaby się utożsamić- kozacka blizna na twarzy, spektakularne tatuaże, stylowe ciuchy i sygnety, do tego zawsze pełen luz i głęboka pogarda dla wroga, do tego pochodzi z Meksyku... Tak jest, tym panem wymiata się z przyjemnością :). Priorytetem przygody jest odbicie lubej naszego meksykańca, uroczej Pauli która to została uprowadzona do królestwa cieni przez samego ów królestwa władcy Fleminga (co za głupie imię). Brzmi banalnie i w teorii jest banalnie w kwestii treści, jednakże forma wizualizująca te wydarzenia już taka banalna nie jest :). Chodzi o to, że nasz bohater rusza w pościg za głównym złym i zanim stoczy z nim ostateczny pojedynek ma okazje wielokrotnie spotkać jego i dziewczynę która jest poddawana mało grzecznemu traktowaniu... Paulę zastaniemy dekapitowaną, topiącą się, kaleczoną na różne sposoby a nawet zjadaną... jest naprawdę ohydnie zwłaszcza, że biedaczka nie może umrzeć i zaznać spokoju... Brrrr. Zatem misja ratunkowa nabiera tutaj naprawdę poważnego charakteru gdzie każda dosłownie chwila ma ogromne znaczenie. Poznaliśmy już Garcie, nieszczęsną Paulę i złego Fleminga, został jeszcze Johnson. Jakby go opisać... Johnson to nie tylko przyjaciel i przewodnik Garcii, ale również i jego narzędzie. Gość ma postać lewitującej, metalowej czachy i potrafi morfować w pochodnie i broń palną naszego bohatera, do tego uzbrojony jest w uroczą osobowość opanowanego intelektualisty, chodź ciut rąbniętego z resztą tak samo jak każda postać w tej grze:).
Może pora przejść do gameplayu, za mechanikę którego odpowiedzialny jest zasłużony w naszej kochanej branży Shinji Mikami odpowiedzialny między innymi za Resident Evil 4, wiem to bo pisze na okładce :D. Widać tu bardzo wyraźnie wkład tego Pana, gdyż w Cienie Potępionych gra się bardzo podobnie jak w "nowożytne" residenty tylko bardziej dynamicznie. Chodzimy zatem, strzelamy z Johnsona, kombinujemy przy symbolicznych zagadkach. Chodzimy po ekstremalnie liniowych i mało porywających lokacjach piekła (stare miasto, mroczny las...), strzelamy do masy różnych demonów, i tu już jest ciekawiej, gdyż model jatki jest naprawdę przyjemny a poszczególni wrogowie wymagają różnego sposobu ubicia, a zagadki polegają przeważnie na znalezieniu sposobu by pozbyć się zabójczego cienia. Cień występuje tutaj często jako taki bezosobowy oprawca... Wylewa się zewsząd,generuje masę wzmocnionych potworów i wysysa z nas życie, sposobem na pozbycie się cienia jest trafienie wiązką światła (nasza broń miota też światłem) w... głowę kozła powieszoną gdzieś na ścianie... Ciężko się o tym pisze a musicie wiedzieć, że gra rządzi się takimi swoimi dziwnymi zasadami na potęgę. Warto to wszystko odkrywać samemu i dawać się zaskakiwać, dla tego już nic więcej nie piszę :). Ogromną zaletą jest to, że gra naprawdę zaskakuje, nie tylko wydarzeniami, ale i elementami gameplayu i choć jej przejście nie zajmuje zbyt dużo czasu (okło 10h), to jest to czas wypełniony po brzegi fajnymi pomysłami, zdaję sobie jednak sprawę z tego, że nie każdy przyjmie z otwartymi ramionami te pomysły. Może jeszcze mini przykład- same save pointy to jednookie latające demonki które na nasz widok robią kupę.... Gdyby konsole obecnej generacji były uzbrojone w chip generujący zapachy odpowiadające wydarzeniom na ekranie to przy partyjce w Shadows of the Damned napawdę by śmierdziało, gra jest obleśna:). Co z bossami? Są!!! Walki z nimi to kwintesencja gier wideo- każdy zły madafaka prezentuje pewien schemat zachowań który musimy obserwować po to by znaleźć jego słaby punkt, klasycznie:). Nieklasyczny jest za to wygląd bossów, to trzeba zobaczyć:). Żeby mieć szansę z takim zakapiorem trzeba mieć odpowiednio wypakowaną giwerę. Johnson na początku może zmieniać się w rewolwer, karabin i shotguna, z postępem gry bronie zmieniają się w ciekawsze narzędzia mordu, my jednak nie mamy na to wpływu, ale mamy za to wpływ na polepszenie ich statystyk. Odpowiedzialne są za to czerwone kryształy, dosyć ciężko dostępne i sprytnie poukrywane. Łatwiej dostępne są białe kryształy za które kupujemy amunicję i apteczki w postaci alkoholu u naprawdę sympatycznej pokraki którą zapewne pokochacie :).
A jak tam strona techniczna? Grafika nie jest najwyższych lotów, co prawda nie uświadczymy psujących zabawy bugów, ale powodów do pochwały tutaj nie widzę. Projekty postaci i niektóre efekty są ciekawie pomyślane, ale średnio wykonane. Lokacje nie mają w sobie nic czym moglibyśmy się zachwycać, są makabryczne (laleczki na drzewach), mroczne, ale zrobione z taką niedbałością. Muzyka to dzieło (to też info z okładki :)) Akiry Yamaoki. Melodie tworzą nastrój, wpadają w ucho, lecz nie jest to poziom który znamy z Silent Hilli. Voice acting za to, to naprawdę mocny punkt tytułu. W pewnym momencie przygody Garcia bierze się za czytanie książki swoją łamaną angielszczyzną i meksykańskim dialektem, co krok przekręcając słowa i komentując opisywane wydarzenia, do tego ten przepity wokal i częste soczyste przekleństwa... Jest śmiesznie:). Do tego dochodzą absurdalne dialogi i różne gry słowne, warto to wszystko wyłapywać :). Zryte poczucie humoru to jak dla mnie najjaśniejszy punkt gry , aż chciałoby się coś zacytować, ale tutaj nie miałoby to odpowiedniej mocy, także nie mam zamiaru Was zniechęcać i zapraszam do samej gry :).