O kradzieży artefaktów, Kapitanie Haku i cudach technologii obcych.

Poniżej mam przyjemność podzielić się najświeższą przygodą sprzed paru dni, jaką zagwarantowało mi bawienie się w niezastąpione Elite Dangerous. Będzie o nowym statku, walce i podróży oraz jednej, ale zdecydowanie wartej zachodu, modyfikacji - jaką technologia obcych pozwala dokonać. Osobom ew. zachęconym do przeczytania polecam dobrą kawę do lektury. Ja pisząc tekst dwie wypiłem ;)
Kupiłem Kraita MKII.
Jeden z dwóch nowych statków, jakie pojawiły się niedawno w systemach wydawał mi się od początku ciekawym rozwiązaniem. Dobra cena, klasa średnia, a przeznaczenie - wielozadaniowiec, gdzie ten rodzaj statków najbardziej mi odpowiada. Wygląd - wow. Oryginalny, może i kontrowersyjny, ale w moich oczach mający w sobie coś z ekskluzywności - nie takiej jak statki Imerium spod dłuta Gutamai - ale bardziej coś z kategorii konstrukcji bezkompromisowych, z wizją. Płaska góra posiadająca jedynie otwierane moduły na broń lub funkcjonalne dodatki uzupełniona o otwory przeznaczone do chłodzenia statku oraz spód statku, ze swoją rewelacyjnie umieszoną kabiną pilotów. Całość wygląda trochę jak płaszczka, a trójkątny kształt uzupełniony jest o sensory, anteny i inne czujniki niezbędne do orientacji w przestrzeni kosmicznej. Coś wspaniałego - gdzie całość uzupełniona jest o imponujące wielodyszowe dwa moduły silników. To musi się podobać, a mi przynajmniej bardzo do gustu na tle innych konstrukcji przypadło.
Kabiny nie widać - bo ta tym razem jest oryginalnie podwieszona od dołu statku
Statek ten uzupełnił na 24 pozycji moją flotę i z miejsca stał się jednym z moich ulubionych nabytków. Przyczyn jest szereg, a zacznę może od jego wielozadaniowości. Krait MKII posiada wiele możliwych konfiguracji wewnętrznych komponentów pozwalając właścicielowi w komfortowy sposób przygotować się do dowolnego zadania - od naturalnie walki, przez handel po nawet - jak się jeszcze okazało, a o czym później - eksplorację.
Kabina w całej swojej pomysłowości. Po prawej i lewej od pilota głównego jest miejsce dla zaproszonych gości
Wewnętrzne przestrzenie pozwalają zamontować mocne osłony oraz - co wg mnie jest podstawą przy pojedynkach - tzw. SCB (shield cell banki) dające gwałtowny „boost’” przy odnowie MJ osłon podczas nawet intensywnego ostrzału wroga. Dodatkowo pozostaje jeszcze wiele miejsca na wzmacnianie modułów czy samego pancerze oraz - co ten statek najbardziej na tle podobnej konkurencji wyróżnia - możliwość umieszczenia na pokładzie statku hangaru dla myśliwca. Ten ostatni aspekt to nie tylko dodatkowa siła ognia, ale i wabik odciągający strzały przeciwnika od statku głównego.
Przy tych całych dobrociach warto wspomnieć o świetnie umieszczonych miejscach mocowań broni („Hardpointy”) - trzy duże znajdują się na wierzchniej części statku względnie blisko siebie, oraz dwa średnie od spodu na samym przodzie. Ich miejsce podwieszenia powoduje, że pilot widzi jak pracują, co jest niezmiernie satysfakcjonujące. Siła ognia pozwala względem przeciwników NPC próbować zmierzyć się z najsilniejszymi, gdzie przy odrobinie szczęścia z pojedynku można wyjść cało. Generalnie jednak statek posiada przyzwoitą zwinność już w standardzie (jak na gabaryty, moduły na „A”), a po pewnym tuningu napędów u inżyniera Palina - walka nim może przypominać manewry myśliwca.
Na pierwszym planie 3 duże hardpointy - tutaj 2 Multicannony oraz Burst Laser. W tle Allience Chieftain CMDRa Persona
Podwieszona kabina daje bardzo dobrą widoczność, co także nie jest bez znaczenia przy kolejnych pętlach, beczkach czy nawrotach z wyłączonym wspomaganiem utrzymania kierunku („Flight Assist off”).
Statek ten konkuruje w klasie średniej z innymi mocnymi graczami - w tym z Allience Chieftainen, Challangerem bądź Pythonem. Sądzę nawet, że w rękach dobrego pilota bojowy Fer de Lance także ma prawo się obawiać o swój pancerz. Dzięki względnie niskiej cenie jego wykup po odniesieniu porażki aż tak nie boli także (8-10 mln przy pancerzu aktywnym).
Niniejszym udowodniłem myślę, że maszyna może skutecznie siać postrach w galaktyce, a co z resztą?
Handel. Powiem jedynie, że na tle innych statków tej klasy (multipurpose) jedynie „Python” potrafi więcej towaru przewieźć mając jeden moduł internali przestrzeni towarowej więcej. „Python” jest też droższym statkiem - niemniej jeśli ktoś stawia na efektywność, to Krait jest po prostu dobrym rozwiązaniem i od czasu do czasu można właśnie nim się jakiegoś zadania podjąć. Jego budowa i szybkość pozwalają także uczynić z niego ciekawe rozwiązanie dla szmuglerów zakazanych towarów.
Eksploracja. Tutaj przyznam, że kluczem jest oparcie budowy statku o moduł starożytnej technologii obcych - tzw. strażników „Guardian”. Dzięki zebraniu odpowiednich komponentów można zamontować na statku moduł powiększający o ponad 10Ly skok Kraita (jak i innych statków także). Pod odpowiednim odchudzeniu modułów zakres 50Ly+ staje się spokojnie osiągalny, gdzie obecnie zakres pięćdziesięciu lat świetlnych skoku uznaje się za wystarczająco komfortowy, by udać się nawet na drugi kraniec galaktyki. Warto zaznaczyć, że skok ten można osiągnąć zarówno z łazikiem jak i myśliwcem na pokładzie, co przy odwiedzaniu powierzchni co ciekawszych planet nie jest bez znaczenia, jeśli chodzi o zabawę.
Pani Farseer w systemie Deciat to pierwszy cel podróży dla wielu nowo zakupionych przez graczy statków
Na koniec pozostawiłem sobie bardzo ważny dla mnie, ale nie dla każdego oczywisty aspekt związany z wczuciem się podczas grania w Elite Dangerous - czynnik zwany imersją z zabawy.
Imersja to słowo klucz, bez niej większość gier po prostu do mnie „nie dociera” i szybko kończy żywot na dysku twardym. Elite szczyci się u mnie bardzo wysoką zdolnością wczucia się w sytuację, w sytuację pilota kosmicznego statku i różnych z tym związanych wydarzeń. To dlatego swego czasu zainwestowałem odpowiednie urządzenia sterujące oraz gram w śmiesznej czapeczce z odblaskami pozwalającej mi na swobodne rozglądanie się po kabinie. Docelowo myślę także o VR - kto wie, może do końca roku mi się uda. Wspomniałem o rozglądaniu się - tak, kabina Kraita jest obecnie najciekawszym i najbardziej mi się podobającym wnętrzem z jakim spotkałem się w grze. Podwieszona od spodu gwarantuje dobrą widoczność tego, co jest pod statkiem, ale i dzięki odpowiedniej konstrukcji statku i lekkim wysunięciu kokpitu - w górę także pole widzenia jest przyzwoite. Co najciekawsze jednak - oba średnie hardpointy są doskonale widoczne po prawej i lewej stronie pilota. Wspaniale się wysuwają na zawołanie, nagrzewają podczas pracy, a po skończonej robocie grzecznie się chowają na swoje miejsce. Patrząc w obie strony z miejsca pilota głównego - i jest to póki co jedyny taki przypadek w klasie statków średnich - znajdują się 2 dodatkowe fotele dla towarzyszy przygód. Całość jest wykonana w kolorystyce chłodnej zieleni i metalicznych powierzchni. Sam mostek posiada dwa wesołe motywy - częściej spotykany automat do kawy oraz postawioną na podstawce bryłę statku Krait MKII z gry z czasów lat osiemdziesiątych.
Industrialnie, ale z klimatem. Miejsce dla obsługi wieżyczek oraz pilota myśliwca. Z przodu pilot główny wraz z podwieszonym "burst laserem"
Wnętrze jednak jest dalekie od „lukru” - w wielu miejscach widać kable, czasem uchwycone na taśmie izolacyjnej (!) , korytka kablowe znajdują się po lewej stronie, a po prawej już widać, że ktoś ich zapomniał zamontować itp. Całość w przyjemnym dla oka podświetleniu i z dużą ilością szczegółów. Do ładnych wnętrz kabin pilotów Frontier Developements już nas przyzwyczaił, ale te miejsce dowodzenia statkiem zdecydowanie na tle innych wg mnie na plus się wyróżnia. Styl wnętrza niektórym przypomina klimat legendarnego Sokoła Millenium - patrząc pod pewnym kątem, mógłbym z tym się zgodzić jeśli chodzi o wrażenie.
Po zakupieniu statku i wyposażeniu go w możliwie optymalny sposób, by bez inżynierów zachować przyzwoity skok (okolice 22 Ly) i nadal posiadać zdolność samoobrony jak i np. zwiedzania powierzchni planet łazikiem postanowiłem udać się na wycieczkę w miejsce, gdzie znajdują się ruiny obcych, aby znaleźć tam materiały do zainstalowania wcześniej wspomnianego modułu poprawiającego skok między systemami.
Wyruszyłem ze stacji Jameson Memorial, która jest obecnie od kilku miesięcy moim domem, gdzie przechowuję całą swoją flotę i po oddaleniu się na bezpieczne 15 km uruchomiłem systemy obronne. Broń wysunęła się z przyjemnym dla ucha dźwiękiem, a moim oczom pokazały się 2 piękne działa „medium burst laser” po prawej i lewej stronie kokpitu. Wieżyczkę jakie mam na dachu statku ustawiłem na „forwad fire" i zacząłem testować sposób nagrzewania się statku podczas ciągłego prowadzenia ognia, tak samo jak pracę dystrybutora mocy i tego, jak długo dam radę prowadzić ostrzał zanim braknie mi energii.
Warto wspomnieć, że konfigurując statek w dokach pomimo wielu danych o podzespołach nie wszystko da się przewidzieć i czasem trudno oszacować jest, bądź jest to niemożliwym czy np. statek po oddaniu 4 sekundowej salwy albo się przegrzeje, albo w ogóle nie wystrzeli bo bez wyłączenia mniej podczas walki istotnych modułów, po prostu braknie mu mocy.
Tym razem się udało. Boost działa - 340 m/s musi wystarczyć. Ładuję Frame Shif Drive (FSD) i robię pierwszy skok w kierunku Deciat. Dystans nieduży - około 100 Ly od bazy, 5 - 6 skoków i będę na miejscu. System Deciat jest pierwszym miejscem, do którego lecę po nabyciu nowego statku - dziewicza podróż stała się już niemalże rytuałem.
Chwalenie się statkiem przed CMDR Personem w Deciat poskutkowało - 2 dni później miał już swojego Kraita MKII
W tym czasie do gry dołączył szanowny Kolega, CMDR Person zwany Personem na PPE :)
Pochwaliłem się naturalnie od razu nabytkiem i powiedziałem gdzie się udaję - czysty przypadek sprawił, że Person akurat również panią inżynier Farseer w Deciat odwiedzał. Szacowna to osoba, bo potrafi nie tylko najlepiej w galaktyce podkręcić zdolności skoku w statkach, ale i do pewnego poziomu zająć się osłonami czy nawet napędami w zamian za „małe co nieco” materiałów, czy danych. Brakowało mi jednego i drugiego. Wcześniej zajmując się osłonami 2 największych moich zabijaków - Cuttera i Corvetty oraz kręcąc jeszcze inne moduły u inżynierów wyzbyłem się większości surowców i danych pożądanych przez inżynierów. Cóż, rzekłem sobie - w Kraicie to i zbieranie prezentów dla inżynierów będzie przyjemne. Udałem się po dane skanowania, poleciałem na planetkę i pozbierałem Arsen po czym „radośnie” wróciłem do Deciat i dokonałem niezbędnych modyfikacji. FSD na 30 Ly - proszę bardzo, poprawione napędy - też się da zrobić w imię „będzie pan zadowolony” - i byłem/jestem - poziom 3 ulepszenia napędów daje mi 440 m/s na booście. Wystarczy np. by przy minimalnej nawet ilości osłon uciec - gdyby była taka potrzeba - piratom NPC. Będąc w systemie Deciat pochwaliłem się koledze moją „płaszczką” zaprosiłem do kabiny, po czym udaliśmy się w miejsce, gdzie nieopodal statek - tankowiec - został zaatakowany okrutnie przez Thargoidów - tak, ryzyko nie minęło, ba, nasiliło się i coraz radośniej sobie wróg-kosmita poczyna również na terenie przez ludzi zamieszkanych systemów. Przyjdzie czas, to znów w T10 Defendera wsiądę, by nieco powyrywać thargoidzkie chwasty. Ale nie teraz, teraz… teraz lecę do ruin, po odpowiednie komponenty, by odblokować możliwość zakupu „FSD boostera”, gdzie legendy głoszą - czyt. Giovanne (PPE) na discordzie powiedział, że nawet 10Ly w prezencie można otrzymać po zainstalowaniu takiego ustrojstwa. Sprawdziłem w sieci - nie kłamał ;) w internalach na poziomie piątym montując to urządzenie do 11Ly na skoku można zyskać kosztem większego poboru prądu (mocniejszy reaktor w statku jest wymagany) - sumarycznie się zyskuje, więc to żaden problem, byle internali starczyło, a z tymi Krait problemów nie ma.
Tak wysokie konstrukcje na światach o niskiej grawitacji nie są żadnym wyczynem.
Do przelecenia czekało mnie około 900 lat świetlnych - mając skok w okolicach trzydziestu miałem zamienić się w żabkę by cel osiągnąć. Ale co tam - w Kraicie, to sama przyjemność.
Uczciwie przyznam, że w przypadku eksploracji brakuje mi jednego, jedynego procenta, by osiągnąć status Elite - pomyślałem, że przelecę, poskanuję zgrubnie napotkane systemy i akurat drugi Elite z trzech mi wpadnie - będzie dobrze(?).
Wyruszyłem, po drodze zagościłem w kokpicie CMDR Dr_zgona - znów chwaląc się statkiem, no cóż - fajny jest, prawda - pisałem już o tym?, a tak - pisałem ;) i tak oto spokojnie po około 40-50 minutach byłem na miejscu. Ruiny tym razem znalazłem bez wysiłku, gdyż ktoś mądry umieścił już tam odpowiednią „radiolatarnię” i naprowadzanie było błyskawiczne. Choć przyznam, że jak już się nauczyłem, to lubię na planetach znajdować miejsca po koordynatach. Innym razem, przy innej okazji więc się w to pobawię.
Dr_Zgon we własnej osobie - wizja lokalna i testy na myśliwcu zrealizowane
Była to już moja druga wizyta w tych rejonach, wcześniej starałem się jeszcze odblokować w niej moduł główny poprzez sekwencję aktywacji różnych pylonów - tym razem już tak nie musiałem czynić. Spokojnie podleciałem, zapaliłem reflektory by przez mgłę popodziwiać miejscówkę.
Wspaniała i niezapomniana chwila dla każdego gracza Elite Dangerous - tajemnica, wyzwanie i ... materiały do ukradzenia.
Robiła wrażenie, a dźwięki i myzyka gry tylko je potęgowały. Z małymi problemami ze względu na pagórkowatość terenu znalazłem miejsce do lądowania, sprawdziłem siłę grawitacji - ta jest tam niewielka, zaledwie w okolicach 0,2-0,3G i przyziemiłem delikatnie. Rozejrzałem się raz jeszcze z kokpitu, po czym wsiadłem do łazika by zebrać wymagane elementy. Niezawodny skarabeusz rozłożył swoje 6(8 - pozdro CMDR Wiga)) kół i był gotowy do wyzwania.
Prawdą jest to, że nie wiedziałem do końca, czego się spodziewać. Po pierwsze nie byłem pewien, czy znajdę to, co potrzebuję - gra dokładnie nie opisuje co i gdzie, po drugie miałem pewne obawy, gdyż ten rodzaj ruin jak dobrze zapamiętałem, był pilnowany przez „Sentry drones” starożytnych Guardianów. Przezornie dałem całą moc łazika na osłony, resztę na silniki, mając w opcji możliwość przerzucenia całości na broń, gdyby po pierwszym szoku bycia zaatakowanym nastąpiła szansa oddania ciosów i kontratak. Drony starożytnej cywilizacji mocniej uderzają niż standardowe „skimmery” ludzkiej ręki, a do tego są wytrzymalsze. Odchrząknąłem, zakasałem rękawy i powoli zacząłem się do tajemniczej konstrukcji zbliżać. Powoli, gdyż teren był wyboisty, no i nie chciałem dać się z zaskoczenia w łaziku dać zaatakować.
Wnętrze "twardziela" skarabeusza - nawet w takich okolicznościach łazik radzi sobie niezawodnie.
Za każdym razem ilekroć uruchamiam skarabeusza popadam w podziw jak dobrze sobie pojazd radzi w terenie i jaką ma wytrzymałość. Tak, to prawda, że przy niskiej grawitacji dachowanie jest np. 5 razy delikatniejsze niż przy warunkach jakie znamy na Ziemi, niemniej dachowanie, ostrzał - jak się wkrótce okazało - z rakiet i do tego spadek z wysokości z opcją przeżycia - musi robić wrażenie.
Zaczęło się niewinnie - dojechałem do mniej więcej centrum ośrodka wymarłej już rasy podziwiając jakże odmienne konstrukcje, gdzie stonehenge najbliżej się wydaje podobnym, tyle, że z nieznanych metali i się rozejrzałem dookoła. Na ziemi między kamieniami szło znaleźć różne wartościowe rzeczy, ale po zeskanowaniu wiedziałem, że to nie ich szukam. Kluczem okazały się słupy postawione pod różnymi kątami. To na nich dojrzałem po 3 podświetlone miejsca coś kryjące w sobie. Przełączyłem się na wizjer wieżyczki i zacząłem odłupywać kawałek po kawałku z tych słupów właśnie. Tak - tutaj znalazłem już to, co było mi potrzebne, a po co tyle setek lat świetlnych podróżowałem. Okazało się, że sprawnie mi wszystko idzie, aż do momentu kiedy podjeżdżając do trzeciego z czterech słupów (bo więcej się nie doszukałem) nagle spod przysypanego ziemią wzgórka obudził się dron Guardianów - co za pech, że dopadł mnie w okolicznościach małego zablokowania się pomiędzy głazami i na lekkim wzgórku. Siła ataku jego podstawowych działek potrafi jednak łazik ludzki podrzucić, o czym szybko sobie przypomniałem (już kiedyś z nimi walczyłem przy pierwszej wizycie w tych rejonach) - 3-4 srzały i blokujące mnie głazy nie były problemem bo już leciałem na plecy, zanim jednak z nich się wykaraskałem poszła w moją stronę już salwa rakiet. Całe szczęście, że w tych widowiskowych okolicznościach miałem całą moc na osłonach, które prawie straciłem, ale jednak nie do końca. Drugie moje szczęście było takie, że lądując na plecach skarabeusza znalazłem się po drugiej stronie wzniesienia i dron wroga stracił mnie z widoku. Był już jednak aktywny, a mój radar pokazywał dokładne jego położenie.
Czas na rundę drugą.
Poczekałem chwilę na odbudowanie się osłon, zostawiłem na nich 25% mocy dając 50% na broń i kolejne 25% na silniki. Konstrukcja skarabeusza ucierpiała jedynie w 8% po upadku więc zagrożenia bezpośredniego jeszcze nie było.
Śledząc dokładnie położenie drona obcych, powoli zaczynałem wynurzać się zza pagórka… wiele się nie zastanawiając, jak tylko go zobaczyłem otwarłem pełen ogień w jego stronę.
Na szczęście nasze ziemskie lasery też nie są zabawkowe i po pierwszej dłuższej serii wyskakujący z zaskoczenia cwaniak miał już tylko 70% pancerza.
Warto dodać, że starożytni czy nie, super rozwinięci czy nie, ale AI jakie obcy w swoich dronach zastosowali - pozostawia wiele do życzenia. Taktyka chowania się i pojawiania zza górki lub innego obiektu zabudowań działa niezawodnie. Trzymając się mniej więcej stałego obszaru, by przypadkiem nie aktywować drugiego drona gdzieś w okolicy, metodycznie przy minimalnych stratach pozbawiłem adwersarza ochoty do latania i życia zarazem, o czym mi ślicznym wybuchem zakomunikował. 3 słup był mój.
Każdemu polecam zwiedzać takie miejsca w samotności.
Przy czwartym słupie nikogo nie spotkałem. Ale pokusiło mnie dokładniej ruiny zbadać i tak - trafiłem i na drugiego latającego koleżkę. Tym razem to on próbował się zza zabudowy wynurzyć i ilekroć to czynił przekazywałem mu pozdrowienia od ludzkości. Ze swojej strony posłał raz także wyrazy zrozumienia w postaci rakiet, udało mi się jednak większości tychże uniknąć. Kolejny wybuch, podziękowanie "rozmowę" i kontakt z obcą cywilizacją z mojej strony został zakończony, po czym mogłem wracać na statek mając na pokładzie niezbędne materiały.
Ostatni przelot nad zamglonym obszarem ruin obcych. Trochę żal odlatywać.
W tym momencie musze przyznać się do jednej rzeczy - po przeliczeniu brakowało mi jeszcze kilku sztuk niezbędnych surowców wydobywanych ze słupów bazy obcych. Jako, że więcej słupów nie znalazłem, to postanowiłem udać się na wirtualną drzemkę - dokonałem wylogowania z gry i szybkiego do niej powrotu - po przebudzeniu powtórzyłem czynności z „poprzedniego dnia” i tym razem byłem pewien, że mam wszystko po co przyleciałem.
Przy drugiej wizycie zebrałem materiały leżące między kamieniami jak „ancient tablet” i inne tak by zapełnić ładownię statku - 8T to niewiele, ale na takie wypady wystarcza i mogłem wracać.
Skarabeusz z powrotem w hangarze, małe rozejrzenie się po tej intrygującej okolicy, cała moc do napędów 25%-50%-100% i podwozie oderwało się od podłoża tajemniczej planety. Po starcie zrobiłem jeszcze ze 2-3 okrążenia nad mglistym rejonem, obrałem cel na „dom” i z pełną mocą wyruszyłem w podróż powrotną.
Jeśli łudziłem się, że podróż będzie równie spokojna jak lot w stronę ruin, to byłem w błędzie. Na pokładzie miałem 8T bardzo rzadkich i pożądanych w galaktyce materiałów przecież. Niestety - zapychając wnętrze Kraita łazikami (a wziąłem 2, by mieć zapas), myśliwcem i innymi modułami pozwalającymi na np. skanowanie planet - „fuel scoop” jaki miałem na pokładzie nie był imponujących rozmiarów. W zasadzie był beznadziejnie mały. Na tyle mały, że mogłem maksymalnie w miarę bezpiecznie tankować nie więcej niż 50 kg wodoru na sekundę by się nie spalić. Efektem było to, że co 5 - 6 skoków musiałem regularnie tankować po kilka, a może i nawet 10+ minut - o ile gwiazda na to naturalnie pozwalała. Całe szczęście piloci statków kosmicznych mają tablety - także YouTube się bardzo przydał - swoją drogą imponujący ma zasięg ;).
Cała naprzód. Napędy pozwalają na naprawdę zwinne poruszanie się także nad powierzchnią planety.
I te powolne tankowanie nie byłoby problemem, gdyby nie to, że nawet tak daleko od ludzkości - względnie daleko naturalnie, bo nijak ma się np. 700 lat świetlnych do 22 tysięcy, gdzie znajduje się ludzka kolonia - ale jednak, znalazł się „Kapitan Hak” ze swoją bojową Anacondą. Pan Pirat szanowny napisał do mnie, że cieszy się, że mnie znalazł i zaraz mnie złapie, bo podoba mu się mój towar - raczej nie miał kawy ze wspomnianego wcześniej ekspresu na myśli. Przerwałem natychmiast tankowanie, a widząc rangę nieszanownego pilota - „deadly” -stwierdziłem, że nie czas i miejsce na walkę. Jak najszybciej oddaliłem się od słońca - gdyż uruchomienie napędu w jego pobliżu błyskawicznie by przegrzało statek i popaliło w nim różne systemy - nakierowałem się na cel do następnego systemu i odpaliłem FSD. Nie zdążyłem. Za pomocą modułu interdykcji zaczął mnie wrogi statek wyciągać z prędkości „supercruise”.
I zrobiłem coś, czego wcześniej nie robiłem już od bardzo dawna. Zacząłem z jego interdykcją walczyć. Okazało się, że Krait jest wystarczająco zwinny, by z przyciągania Anacondy się „wywinąć”, jak tylko się to stało, czując ulgę niewiele później byłem już bezpieczny w nadprzestrzeni i w drodze do następnego systemu.
Zwykle się interdykcji poddaję, nawet jak nie chcę walczyć, a po wyskoczeniu z prędkości nadświetlnej zwyczajnie daję pełen gaz i 440 m/s powinno mi wystarczyć, by bez uszczerbku na pancerzu uciec - tym razem jednak nie uciekłem dość daleko od słońca i obawiałem się, że na taki manewr bym zbyt wiele ładunków chłodzących „heatsinków” zużył podczas lotu na booście oraz jednocześnie ładując napęd FSD. Przed podróżą miałem trzy, teraz już tylko dwa z racji tego, że jeden podczas tankowania i popełnionego przeze mnie błędu „chciwości paliwa” okazał się niezbędny. A długa podróż jeszcze do pokonania została.
Krait z perspektywy przez siebie wystrzelonego myśliwca Tai-Pan
Zanim zostałem przez Anacondę zaatakowany udało mi się przynajmniej do połowy bak zapełnić, co pozwoliło mi wykonać następne 3 skoki zrobić, by znów Youtube’a odpalić i poczekać, by się statek napił.
Na szczęście żaden „Kapitan Hak” się już nie pojawił tym razem podczas tej czasochłonnej procedury.
Piraci to jednak wredna nacja - jakieś 100Ly przed upragnionym celem pojawił się kolega Anacondy - tym razem Fer de Lance - świetny bojowy statek podobnej klasy co mój Krait. Ranga wrogiego i łasego na moje towary pilota była nie za wysoka - więc stwierdziłem, że tym razem zawalczę.
Poddałem się interdykcji - czas testu nastąpił - wyciągnąłem broń, na szczęście pamiętając, by funkcjonowanie wieżyczek zmienić z powrotem na „target only”. Wypuściłem naturalnie myśliwiec z moją doświadczoną pilotką i zacząłem taniec. Wymijanki z wrogiem szybko zamieniły się na walkę kołową - oba statki miały podobną zwrotność, a ja doceniłem ulepszenie napędów na G3 - które nie tylko poprawia prędkość maksymalną ale i zwrotność także.
Doceniłem również - nauczony doświadczeniem - że nie zamontowałem beam laserów, a burst lasery - statek nie miał problemów przez to z dystrybucją mocy, a wieżyczka na dachu mogła prowadzić ciągły ogień. Multikannony Large po paru chwilach mogły zabierać się za rozpruwanie pancerza wroga. Pilotka w myśliwcu dokończyła robotę - przynajmniej tak zakomunikowała ;). Warto wspomnieć, że użyłem doładowania osłon i uratowany wcześniej „heatsink” znalazł swoje zastosowanie.
Krait MKII spisał się na medal. Reaktor wielkości modułu 7 oraz dystrybutor mocy tak samo duży powodują, że statek nie ma problemów ani z przegrzewaniem się, ani z brakami energii podczas walki. Sama przyjemność podejmować nim wyzwania.
Wydałem pilotce polecenie powrotu na pokład i niebawem po tym jak zadokowała swoim myśliwcem - tym razem już bez przeszkód - dotarliśmy do miejsca docelowego.
Cześć Tato! Tai-Pan i Krait z wyciągniętymi argumentami przygotowany do negocjacji
Myśliwiec na pokładzie to jeden z głównych atutów Kraita MKII
Wymieniłem zdobyte materiały na stacji, gdzie dokupiłem 8T „HN Shock Mount” - ostatni z potrzebnych składników „zupy” dla handlarza przepisami guardiańskich wynalazków i udałem się do domu. Stacja „Jameson Memorial" przywitała mnie standardowo uprzejmie, a po wylądowaniu i odetchnięciu oraz paru naprawach, otrzymałem upragnione pozwolenie na zakupy modułu zwanego „Guardian FSD Booster”. Tak - mój wielozadaniowy Krait ma teraz nie 30, a 37 Ly skoku. Nie dodałem pełnych jedenastu lat, gdyż pokusiłem się na reaktywny ciężki pancerz (za bagatela 90 mln CR, czyli kwotę ponad 2 razy większą niż wartość statku). Pancerz ten powinien mi pozwolić uciec przed rakietami wroga, kiedy zostanę obdarty podczas walki z osłon. Czyli innymi słowy liczę na to, że te zainwestowane pieniądze uratują mi tyłek, gdy ten będzie w opałach. Sam moduł wzmacniający FSD to świetna sprawa i każdemu mogą takie rozwiązanie polecić. Dość powiedzieć, że po maksymalnym odchudzeniu mojego ASP Explorera „The Nomad” - statek stricte pod eksplorację przeznaczony - przekroczyłem wartość skoku wysokości 70Ly. A z łazikiem i osłonami mam niewiele mniej od 70 Ly. Zyskały także także moje statki bojowe, poza Fer de Lancem - który skazany jest na przywoływanie kosmicznym DHL’em do systemów walk - on po prostu ma za mało wewnętrznych modułów, a konkretny FSD booster musiałby być zamontowany w nim zamiast osłon, co mijałoby się w statku bojowym z celem.
Tankowanie - podczas mojej podróży mało wydajne i jak się okazało - niebezpieczne
Podsumowując - Krait MKII to świetny statek, naprawdę wielozadaniowy, z cudownym kokpitem, myśliwcem na pokładzie i możliwością zaproszenia nawet dwóch innych pilotów na pokład, gdzie jeden może obsługiwać wieżyczki, a drugi wskoczyć w myśliwca - obecnie mój ulubiony statek w grze. Może w niczym nie jest najlepszy - ale w większości zastosowań po prostu bardzo dobry, a jako całość wydaje się świetnym powiązaniem cech dających masę zabawy, czy to w skrzydle, czy podczas samotnych przygód. No i nie możemy zapominać o imersji jaką daje kokpit statku.
Opisane zdarzenia miały miejsce podczas zabawy przez 3 wieczory, po około 2 godziny zabawy każdy. W załączniku umieściłem wszystkie zdjęcia i parę innych już bez edycji.
Pozdrawiam wszystkich fanów i niefanów latania w kosmosie! :)
P.S. Nadal brakuje mi 1% rangi w eksploracji do posiadania zaszczytnego emblematu Elite w tym zakresie :D - wypad do ruin najwyraźniej bez skanowania dokładnego planet nie wystarczył. No cóż, innym razem przy jakiejś lepszej okazji, nie ma się co spieszyć.