Spyro 2: Gateway to Glimmer

BLOG RECENZJA GRY
2107V
Spyro 2: Gateway to Glimmer
repip | 01.01.2014, 14:53
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Po sukcesie pierwszego Spyro, goście z Insomniac zaszyli się w swych kazamatach, by dostarczyć na rynek nową produkcję, która będzie bardziej rozbudowana od poprzedniej. Od tej pory ta procedura i tworzenie kolejnych hitów będzie już dla nich chlebem powszednim. Jak wskazuje nazwa firmy, nie ma snu trzeba robić gry!

„I've forgotten what the sun looks like. We should go on vacation!”

 

Spyro 2 zaczyna się tam, gdzie skończyła jedynka (odkrywcze nie?) Gnasty Gnork został pokonany, a Spyro wraz z Sparx’em zasłużyli na urlop. Wybór miejscówki wypoczynkowej pada na Dragon Shores. Nie ma na co czekać, wystarczy wskoczyć w portal i oddać się błogiemu lenistwu. Jak to zwykle bywa podczas teleportacji coś poszło nie tak i nasi bohaterowie lądują w innym niż zamierzonym miejscu. Przy portalu kopał Profesor (bo po co kombinować z nazwą dla bohatera?) szukając smoka, który uchroni krainę Avalar przed Ripto i jego pomagierami. Swoją drogą, Ripto w Avalarze znalazł się w wyniku poprzednich eksperymentów z portalami…

Tyle tytułem wstępu i zarysu fabuły, która w większości platformówek jest głównie po to, by być i mieć pretekst do rzucania gracza w kolejne levele, więc wyrafinowana nie jest. W odróżnieniu od pierwszej części nasz fioletowy smok zyskuje tutaj wsparcie innych postaci. Prócz Profesora w podróży po Avalarze pomoże nam zwinny, choć nieco przygłupi Hunter, czy satyr(ka?) Elora, która służy dobrą radą (Spyro kwituje ją krótkim What are you? Some kind of goat?). Nie są oni jednak postaciami grywanymi, nadal gramy samym smokiem. Z wszystkich postaci najciekawszy jest dla mnie Sir Moneybags. Miś jest bardzo zaradny i potrafi wiele nam zaoferować, od odblokowania kolejnych poziomów po nauczenie umiejętności…   za małą opłatą oczywiście. Jego skąpstwo, chytrość i dążenie do spieniężenia absolutnie wszystkiego jest źródłem wielu zabawnych dialogów, jeśli widzisz gdzieś Moneybags’a to szykuj portfel ;). Za odpowiednią opłatą Spyro nauczy się jak pływać, wspinać i przygwoździć z odpowiednią mocą byka o ziemię, co pomoże nam w przechodzeniu przez kolejne światy i szukaniu sekretów. Prócz tego mamy rozsiane miejscowe power up’y, dzięki którym będziemy pluć mocniejszymi fireball’ami, szybciej biegać, czy latać. Zbieraczem kryształów wokół nas i wskaźnikiem kondycji naszego smoka jest wciąż Sparx. Jego kolor wskazuje nam ile Spyro jeszcze jest w stanie ciosów przyjąć na klate. Brak ważki oznacza, że pozostaliśmy na jeden strzał, ciekawy patent.

 

„Bring it on, Shorty!”

 

Skoro Spyro jest znów w akcji można się nastawić na olbrzymie światy, po których będziemy szybować. Niektóre poziomy wyciskają ostatnie soki z szaraka, mamy do dyspozycji otwartą przestrzeń, po której dane nam będzie według własnego uznania hasać. Plansze są mocno rozbudowane jednak nie wpływa to w żaden sposób na płynność animacji. Ekipa z Insomniac zna się na fachu i o problemach z „klatkowaniem” nie ma mowy. Ten bajkowy świat jest po prostu obłędny, tu i ówdzie latają owady, chadzają owce, cały czas wokół nas krąży Sparx latając za motylami i kryształami. Nie ma tutaj bolączki niejednej gry w pełnym 3D z szaraka, czyli czarnej otchłani naokoło obiektów po których chodzimy. Sporo szybujemy, więc odpowiednie niebo być po prostu powinno i nie pokpiono sprawy.

W każdym poziomie mamy do zdobycia kilka orbów, które zastępują nam w tej części smocze jaja. Nie wszystkie będziemy mogli za pierwszym podejściem zdobyć i oczywiście nie wszystkie musimy w ogóle zdobywać. Spyro ma tutaj dość otwartą formułę, nie jest konieczne wykonanie wszystkich zadań w danym levelu, by przejść dalej. Jednak ten tytuł na tyle wciąga i włącza zasadę „jeszcze jeden orb i kończę”, że z całą pewnością na podstawowym zaliczeniu planszy się nie skończy. Wśród atrakcji prócz głównego motywu „przejdź z punktu A do punktu B po drodze fajcząc tyłki” mamy mnóstwo mini gier jak uproszczony hokej, czy celowniczek na szynach. Do tego dochodzą odrębne poziomy wymagające od nas zniszczenia konkretnych celów i przelecenia przez checkpoint’y w określonym czasie, odpowiedni układ umożliwiający tę sztukę musimy znaleźć sami. Widać, że starano się, by monotonia nie wkradła się do gry urozmaicając ją jak się da, ale jednocześnie nie przeginając, robiąc z S2 zbiór mini-gierek. Mamy oczywiście również areny zamieszkiwane przez bossa do pokonania. Jest to jednak moim zdaniem najsłabszy punkt programu. Bossów jest zaledwie trzech na całą grę. Mamy do dyspozycji mnóstwo plansz, jednak nie pokuszono się o ulokowanie w nich chociażby jakiegoś sub-bossa. Do tego sposób na ich pokonanie nie jest jakoś specjalnie wymyślny, ot biegaj w kółko po arenie i czekaj na swoją kolej. Tutaj mogło być zdecydowanie lepiej.

 

Wszystkie przerywniki filmowe stworzone są na silniku gry, a dialogi w nich są mówione. Głosy są świetnie dobrane, Spyro brzmi jak młody cwaniaczek, Moneybags niby znudzony i bezinteresowny cierpliwie czyha na twoje klejnoty;). Ścieżka dźwiękowa jest „jedynie” bardzo dobra. Podczas gry to wesołe plumkanie sprawdza się świetnie, jednak wątpię by po skończeniu tego tytułu ktoś sięgnął po OST, aż tak dobrze nie ma.

 

„If it wasn't for Spyro, I'd be bankrupt!”

 

W Spyro 2 Gateway to Glimmer wkręciłem się jak za dawnych czasów, szukając „jeszcze tylko jednego orba”. Przez to mam lekki niedosyt, bo gra wydaje mi się trochę za krótka i prosta, nawet windując licznik do 100%, ale to może dlatego, że się po prostu momentami w niej zatraciłem nie patrząc na czas. Sama stylistyka gry, postacie jak i humor w niej zawarty przypomina poczynania ekipy Looney Toon’s. Spyro rzuca zaczepnymi hasłami, Moneybags patrzy jak kogoś oskubać, a głupkowata obstawa Ripto chce po prostu kogoś zlać po mordzie. Wszystko to powoduje, że największy rywal na szaraku fioletowego smoka, czyli Crash jest łatwiej przyswajalny przez starszych graczy. Spyro jest zbyt niewinny w porównaniu z niewyżytym jabłkożerem wyposażonym w bazookę i harleya. Mimo to koncepcja wielkich światów, tak całkowicie odmienna od wizji przygód rudzielca, pozwala na koegzystencję tych dwóch wielkich tytułów. Można wręcz powiedzieć, że się nawzajem uzupełniają.

Nie ukrywam, że druga część przygód fioletowego smoka jest moim zdaniem najlepsza z całej trylogii (średniaków i crapów wydanych po 3 części nie warto nawet brać pod uwagę). Świetnie rozbudowała wszystkie elementy z pierwszej części, jednocześnie nie przesadzając jak to ma miejsce w części trzeciej (zbyt dużo postaci wciśniętych tylko po to, by były). Nie żałuję ani minuty spędzonej przy tym tytule i szczerze zachęcam do szybowania po wielkich krainach Avalaru nawet dziś.

 

Najlepsze recenzje wybierane są w cotygodniowym głosowaniu organizowanym na blogu Montany. Najnowsze odbywa się w tym miejscu, więc zapraszamy do podawania swoich typów.

Oceń bloga:
0

Atuty

  • grywalność
  • duże przestrzenie w których jest co robić
  • Sir Moneybags

Wady

  • bossowie
  • krótka
repip

repip

Najlepsza i najbardziej wyważona część oryginalnej trylogii.

9,5
502 Bad Gateway

502 Bad Gateway


nginx/1.18.0

Komentarze (21)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper