Dziennik Zakrapiany Rumem, czyli z życia morskiego gracza: Gry zawsze ze mną cz.3

BLOG
2150V
Dziennik Zakrapiany Rumem, czyli z życia morskiego gracza: Gry zawsze ze mną cz.3
ROLAND NINJ4 | 14.06.2014, 11:02
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
Witam ponownie, oto przedstawiam wam ostatni rozdział opowieści z siedmiu mórz i oceanów, a może jest ich więcej, a cholera je tam wie!? Tych których nie znudziły dwie poprzednie części zapraszam do czytania.

Rok 2013

Następny kontrakt był katorgą i to wcale nie przez załogę która była świetna, ale przez klimat w jakim wylądowałem! Środek lata na Zatoce Perskiej, prawie 50 stopni w słońcu w dzień, 30 stopni w nocy, wszędzie smród i fanatyczne Arabstwo! Nikomu nie życzę pobytu w tych klimatach, tam na prawdę do człowieka dociera jakie posiada granice fizycznej wytrzymałości. Nigdzie indziej na świecie nie ma takiego grubiaństwa, obleśnego braku wychowania i wrogiego nastawienia do obcokrajowców. Na wejściu do portu Bandar Abbas w Iranie, tak kurna w tym Iranie! Na samym wejściu od razu z kilometra widać wielki szeroki na 20 metrów napis "Welcome to Islamic Republic of Iran" który ma nas informować o tym że my "the Infidels" wjeżdżamy na świętą-smrodliwą ziemię "Fanatoli" i nie jesteśmy tam mile widziani. Powiedzcie co to do cholery kogo obchodzi że są muzułmanami, z politycznego punktu widzenia nie powinno nawet takie hasło istnieć, bo wyznanie to każdego indywidualna sprawa. Niestety nie tam, tam religia to polityka i odwrotnie, a oba tworzą niewolniczą armię zniewolonych umysłów, które nie mają żadnego wyboru. Nie da się tych ludzi zmienić i trzeba trzymać się od nich z daleka, to tyle gwoli przybliżenia tego chorego systemu. Pobyt w tamtym rejonie zniszczy każdego, ja po 2,5 miesiąca pobytu na Zatoce, dorobiłem się 10-cio dniowej bezsenności, problemów z bebechami i ogólnym spadkiem formy, zresztą nie tylko ja. No ale nie ma się co dziwić, wyjście na zewnątrz oznaczało zachłyśnięcie się smrodliwą chmurą podgrzaną do 50 stopni, wewnątrz było 25-27 bo Air-Con nie wyrabiał. Ani spać, ani zebrać myśli, totalna mentalna kołomyja. Jako że sił do pracy mi brakło tak i z graniem nie za bardzo mi szło. Grałem głównie w gry szybkie i odstresowujące. Zmłóciłem na wszystkie sposoby Dead or Alive 5 na PS3 i Vita, powrót serii iście przełomowy, bo od razu w postaci lidera współczesnych bijatyk 3D. W międzyczasie ograłem Assassin's Creed III: Liberation, podjarany tym że jedna z moich ulubionych serii przeniosła się do kieszeni w jakości godnej dużych konsol, szkoda tylko że tak "zabugowana". Dłuższą chwilę zajęła mi zabawa z finałem "Martwej Przestrzeni". Kurde trzecia część Dead Space zabrała mi w sumie 24h z życia! Tak długi tytuł z gatunku Action Adventure Survival Horror to na prawdę wielka rzadkość w dzisiejszych czasach. Chłopaki z Volition dostarczyli takowy sprawiając mi masę frajdy, szkoda tylko że już nie tak strasznej jak ostatnio. Najciekawszym w przetrwaniu na Tau Volantis było to że nie byłem sam i wcale nie chodzi mi o co-op zawarty w grze. Tak się składa że na statku trafiłem na bardzo ciekawskiego kapitana z Węgier!? Jakoś tak przypadkiem raz trafił do mojej kabiny, zapytał co robię, odparłem że gram, zapytał czy może popatrzeć, nie oponowałem no i jak kurde usiadł to do finału nie mogłem się go pozbyć;-) Wpadał codziennie z niezapowiedzianą wizytą i oglądał moje epickie siekanie Necromorphów, stwierdzając że to lepsze niż filmy. Chyba niechcąco zaraziłem kolejnego, no ale nic nie zmienia faktu że w końcu jego obecność zaczęła mnie męczyć, no bo ja lubię grać tylko w towarzystwie mojej babeczki, albo butelki ulubionego "bronka", "Kaptejn" miał jednak gest i nigdy nie wpadał z pustymi rękami, zawsze jakieś zimne piwko się znalazło czy puszka coli i chipsy;-) Dobry układ co? Jak już się domyślacie kontrakt z takim kolesiem minął na prawdę spokojnie. Potem zmieniliśmy linię na mniej gorącą, ale tak samo smrodliwą, bo Indie i Pakistan chyba zajmują w tym aspekcie pierwsze miejsce w światowej czołówce wytwórców "kwaśnej siary". Temperatury zaczęły być znośne to i bezsenność odeszła. Zachciało się znowu żyć. Po tym jak dostaliśmy niusa że finalnie płyniemy do Singapuru, chodziłem z wiecznym bananem na japie. Do tego czasu ukończyłem jeszcze brzydkie jak noc, ale klimatyczne oraz sugestywnie dojrzałe I am Alive, oraz trochę inną postapokaliptyczną wizję w postaci Resistance 3. To drugie udało się nawet pograć parę leveli w kooperacji z polskim kadetem, który przyjechał miesiąc wcześniej, tak, było nas tylko dwóch polaków z resztą multikulturowego miksu, ale to bardzo dobrze.

SINGAPORE - ŚWIATOWA STOLICA MARYNARZY I ELEKTRONIKI. 

Gdy wracałem do domu czułem olbrzymią ulgę i niecierpliwe podniecenie; mianowicie wykończony klimatycznymi ekstremami czułem się jak wysuszona śliwka, więc nie dziwota że zwiewałem na chatę w te pędy, a nie mogłem się już do cholery doczekać tego urlopu ponieważ czekał na mnie największy sprawdzian i bardzo pracowity okres. Po pierwsze zostawiłem moją lubą w stanie błogosławionym, więc przyszło oczekiwać rozwiązania, dodatkowo wziąłem się za bary z kursem na Starszego Oficera, nikt tego określenia już u nas nie używa prócz biurokratów, więc ja będę używał nazwy Chief Officer. Kolejny etap w mojej karierze i najtrudniejszy z egzaminów życia. Musiałem sprawdzić się podwójnie, w roli ojca i zdać to cholerstwo, aby móc pchać się wyżej w szeregach. Aby wszystko podokańczać potrzeba wiele czasu, więc poprosiłem firmę o półroczny urlop. Kurs trwał równe 3 miechy i kosztował nie mało, państwo polskie już bardzo dobrze wie jak wycisnąć ostatni grosz ze swoich rodaków. Największym absurdem jest fakt, iż po ukończeniu szkoły w ogóle taki kurs trzeba odbywać, gdy tacy Niemcy, Norwedzy, Francuzi potrzebują tylko potwierdzonego okresu praktyk na stanowiskach oficerskich!? Po za tym jak się domyślacie jest to typowa proforma na której przypomina się wszystko co już się wie i uczy archaicznych nauk, na których bazowali nasi dziadowie 50 lat temu! Niestety, nasz rząd nie wie że świat poszedł do przodu i tego typu wiedza na g. się zdaje! Niestety, naszego skamieniałego podejścia nie skruszy najtwardszy młot kowalski. Oczywista, po ukończeniu kursu trzeba zdać egzamin, za który, o tutaj niespodzianka! też trzeba osobno zapłacić i za każdą kolejną próbę też! Kurs ukończony, niestety na egzaminie poległem, dwóch panów skur... ufff, którzy nawet nie mają niczego z morzem wspólnego skutecznie uzmysłowiło mi że się nie nadaję, dziwne, bo ludzie z doświadczeniem, w tym ostatni kapitan, wypisując mi wniosek awansowy twierdził inaczej, no ale niestety trza mieć cholerny papier, witamy w Polsce! Biurokracja urzędu morskiego i cała egzaminacyjna szopka nie różni się wiele od tego co dzieję się w lokalnych WORD'ach czy PORD'ach gdy chcemy zdać prawo jazdy. Dwie próby i efektu nie ma, kiedyś to cholerstwo zdam, poddać się nie poddam. Olałem to całkowicie do końca urlopu gdyż są rzeczy ważne i ważniejsze. Urodził mi się syn! Nowe pokolenie, nowy przyszły mam nadzieję gracz któremu będę mógł przekazać moje Legacy;-) Cały urlop był bardzo wyjątkowy, dla mnie i dla mojej narzeczonej, opiekowanie się własnym żywym tamagochi;-P to na prawdę duże wyzwanie i radość zarazem. Pomimo tego że synek rozwalił w drzazgi cały system spania to nie zamieniłbym tego na nic innego. No cóż oprócz fail'u na polu egzaminacyjnym, cały urlop był przełomowy bo oprócz wyżej wymienionych rewolucji zacząłem też panoszyć się na naszym wspaniałym portalu;-) tzn. konto i łobuzerskie komentowanie zaczęło się już prawie rok wcześniej, ale dopiero na przestrzeni roku 2013-2014 przełamałem się i zacząłem pisać już nie do mojego tajnego folderu, a na łamy publicznego portalu. Ten przydługi blog jest dowodem na to że dopóki nie braknie mi pary będę pisał.

ROK 2014

W domu siedziałem bite pół roku, kiedyś w końcu trzeba było ruszyć dupę w troki i wyjechać. Tym razem nie było to łatwe, pomijam już aspekt tego jak się człowiek rozleniwia przez tak długi okres czasu dogadzania sobie w objęciach rodziny. Jednak najgorszym było opuszczenie mojego synka, ten pierwszy raz jest najgorszy i teraz dociera do mnie, marynarza, co musiał przeżywać mój ojciec przez te wszystkie lata, gdy nas opuszczał i ile go omijało. Jak to powiadają, ktoś musi zarabiać na chleb, a od wieków spada ten obowiązek na samca który musi zapolować i zapewnić familii wikt i opierunek, a to że zmieniły się metody i oręż niczego nie zmienia. Było ciężko, ale po paru dniach się pozbierałem i znów przestawiłem w statkowy tryb, wyboru nie było, trza odbębnić swoje.

TERMINAL KONTENEROWY - TE SAME WIDOKI PRZEZ PARĘ LAT MOGĄ MĘCZYĆ!?

Gdy piszę ten tekst, jestem na statku. Aktualnie rozbijam się na 17-letniej łajbie, którą odwozimy na sprzedaż nowemu właścicielowi. Niczym najemnik zostałem oddelegowany z firmy do przeprowadzenia statku z Północnej Europy przez Morze Śródziemne, Kanał Suezki i najgorętszą aktualnie strefę na świecie, czyli Morze Czerwone i Zatokę Adeńską. Piratów tam aktualnie więcej niż rekinów, jednak niebezpieczeństwo z roku na rok maleje gdyż firmy zaczęły dbać o zabezpieczenia statków i załogi. Wraz z tym jak piraci stali się bardziej zuchwali i zaczęli napadać o każdej porze dnia wszystkie typy statków, rabując lub porywając ludzi dla okupu, świat musiał zacząć działać. Na Zatoce pojawiły się Corvetty ONZ'etu a każdy statek we własnym zakresie musi się odpowiednio uzbroić, oczywiście jak firmę na to stać. Miałem farta, że właściciel sypnął groszem i wynajął czteroosobowy zespół prawdziwych najemników, ochroniarzy wyposażonych w izraelskie karabiny Gilboa, skrzynkę z 750 sztukami amunicji, kuloodporne kamizelki, noktowizory i inny niezbędny sprzęt. My sami byliśmy zmuszeni do obicia czego się dało drutem kolczastym, wspawania prętów w okna, założenia kłódek na drzwiach, rozwinięcia węży pożarowych, oraz przygotowania Safe Room'u zwanego też cytadelą. Jest to specjalne pomieszczenie, w którym cała załoga może znaleźć schronienie, po podniesieniu alarmu przez ochronę zmuszoną do podjęcia agresywnych działań przeciwko piratom, a wiadomo że jak już strzelać, to lepiej żeby cywile nie kręcili się na linii ognia. Cytadela ma parę zadań, przede wszystkim musi być schronieniem na przynajmniej 24h, czyli muszą się tam znajdować zapasy wody, jedzenia, leków i paru niezbędnych narzędzi. Pomieszczenie musi się zamykać od środka, mieć radiowe połączenie z mostkiem i zbrojone stalą drzwi, wiadomo dlaczego. Każdy z członków załogi musi być przeszkolony w podejmowaniu odpowiednich działań w trakcie sytuacji kryzysowej, czyli wiedzieć kiedy wiać ile sił w nogach do cytadeli, odpowiednio ubrany z Grab-pack'iem pod pachą czyli plecakiem, torbą lub  reklamówką z najważniejszymi rzeczami takimi jak dokumenty, pieniądze, laptop, czy jak co poniektórzy przenośne konsole;-) Każdy musi znać powagę sytuacji w trakcie passage'u przez wrogie wody, gdyż nie są to żarty. Piractwo rozszerzyło się na skalę jakiej nie miało nawet w latach kolonialnych podbojów. Moim zdaniem jest to paranoja żeby w XXI wieku marynarz musiał bać się o swoje życie jadąc na statek, myśląc o zabezpieczaniu się przed atakiem piratów, które w ogóle nie powinny mieć miejsca. No ale wiadomo nie od dziś że każda tragedia to biznes dla innych, a ich zapobieganie to kasa jeszcze większa. Właśnie tak to działa, każda firma ochroniarska zarabia krocie na konwojowaniu statków, sprzedawcy dodatkowego sprzętu też. Kasa zawsze musi się zgadzać i owe instytucje muszą działać, gdyż te śmieszne parę statków marynarki wojennej wysłane na Aden nie mogą przecież kontrolować paru tysięcy statków, przechodzących rocznie przez najgorętszy region, nawet pomimo tego że system komunikacji działa bardzo dobrze. Rzeczywistość jest jednak taka, że atakowany statek w odległości około 100 mil morskich od najbliższej Corvetty nie może oczekiwać żadnej pomocy, bo jeśli takowa odbierze wezwanie to pojawi się na miejscu po około 3-4h zależnie od prędkości i wielkości statku. Przez taki okres czasu połowa oficerów może już być w drodze do Mogadishu, a reszta załogi ograbiona z dobytku, będzie starała się wznowić pracę statku podziurawionego przez kule, bo po ataku piratów mostek zawsze wygląda jak sito, eliminacja komunikacji to priorytet. Sorki że zboczyłem z tematu, ale bardzo chciałem wyrazić jak bardzo jestem zbulwersowany tą sytuacją, nakreślić jakim wielkim absurdem jest balansowanie  jako pionek w rękach włodarzy tego świata, którzy mogą zadecydować kto ma żyć, a kto nie! Świat ma wyj.....e, mówiąc ostro, w to co się dzieje tam na morzu, jasne że ataki zmalały, ale to wszystko za grube pieniądze, a powiedzcie, co stoi na przeszkodzie w wysłaniu prawdziwej floty i ostrzelaniu całego nabrzeża Somalii i pokazaniu tym brudnym piratom gdzie jest ich miejsce?! Przecież to państwo nie ma nawet rządu, stolicy, ustroju, prawa no niczego. Aktualne granice są tylko orientacyjnymi sprzed ponad 50-60 lat, a cały kraj żyje teraz głównie dzięki piractwu. Totalna paranoja i tyle. Nie życzę nikomu przelotów przez ten rejon. Ciągłe bycie na standby'u, oczy dookoła głowy, lornetka wręcz przyklejona do oczu, życie w totalnym zaciemnieniu i myślenie o tym co by było gdyby jednak ochronie nie udało się obronić statku to nie jest nic przyjemnego, a przecież w domu czekają na twój powrót w jednym kawałku. Tyle w temacie.

HIGH PIRACY RISK AREA - PIRACTWO XXI w. TO JUŻ NIE ŻARTY!

Nam się udało, tekst już dokańczam na kotwicowisku w Singapurze, żołnierze pewnie już w domu, rosztaliśmy się z nimi u wybrzeży Sri Lanki. Przez ostatnie dni musieliśmy polegać tylko na sobie, no ale ten teren jest już dużo bezpieczniejszy niż dawniej. Jako że statek idzie na sprzedaż to oprócz pucowania go na błysk nie ma tutaj nic więcej do roboty, w szczególności dla mnie, bo drugi oficer to oficer nawigacyjny, a gdzie tutaj teraz nawigować czy planować podróż gdy się stoi w miejscu, znakomity czas na nadrobienie paru hitów, prawda?;-P Już zdążyłem przelecieć całą serię Arkham z Gackiem w roli głównej, oczywista chronologicznie, bo nie był bym sobą gdyby nie przeszedł serii od Arkham Origins. Asylum ukończyłem już parę lat temu, City mnie ominęło, a zapowiedź Genezy, przysporzyła okazji do ponownego przejścia tej znakomitej serii, a jako że ja jestem świrem na punkcie chronologii zdarzeń, poczekałem sobie z przejściem Arkham City na premierę tej ostatniej części. No i cóż by tu rzecz oprócz tego że seria jest wielka! Jedna z najlepszych na poprzedniej generacji sprzętowej, ale nawet pomimo tego że Origins wyszło później, nic nie przebije geniuszu, dojrzałej fabuły i kunsztu wykonania Arkham City, które zmiotło mnie z siłą cyklonu tropikalnego. Recenzja już się pisze równolegle z tym oto tutaj dziełem na Pulitzera;-P PS3 służy jak prawdziwy matros i nie opiera się sztormom, moja kompanka podróży znów staje na wysokości zadania dostarczając mi masy rozrywki w czasie wolnym. Zaraz po trylogii o człowieku nietoperzu, zabrałem się za Remember Me, które spłynęło za darmochę z Plusa. Gra dobra, pełna świeżych pomysłów i wizjonerskiego podejścia do tematu Cyberpunk, ale nic w tej grze nie działa tak jak powinno w założeniach no i jest to krótka i bardzo, ale to bardzo wręcz nachalnie liniowa produkcja. Uważam że jednak tytuł godny sprawdzenia, może doczeka się kontynuacji, kto wie? W mojej ocenie mocne 7/10. Po tych paru mocniejszych tytułach przyszła pora na trochę odstresowania, a co jest lepsze od przysadzenia paru head'ów, wybałuszonym czerwonookim Helgastom? Killzone: Mercenary! Damn it! Ta gra nie ma prawa tak wyglądać, ta gra nie ma prawa płynąć w 30FPS'ach i posiadać zawartości godnej legendy KZ2! Ta gra po prostu nie miała prawa w ogóle wyjść na handheldzie! Ale jest! Wyszła, Guerillasi zawstydzili wszystkich wyciskając z Vitki chyba wszystkie możliwe soki. Gra wygląda obłędnie i tak samo się w nią gra. Szkoda tylko że tak krótko i że w pełni nie wykorzystano potencjału najemniczych kontraktów, jednakże pełnoprawny multiplayer (sprawdziłem przed wyjazdem) urozmaicony o parę nowości, jest dość oblegany i zawsze znajdzie się ktoś do wspólnej gry, a to daje nam nieskończoną ilość godzin z tym tytułem. Szkoda że nie mam neta na burcie bo pewnie dalej rozbijałbym się po strefie wojny w multi, a tak muszę poczekać na powrót do domu. KZ ukończone, parę trofików wpadło więc przyszedł czas na kontynuowanie mojego platformerowego maratonu, który zapoczątkowałem jeszcze w domu ogrywając całą serię Crash Bandicoot. Aktualnie młócę Raymana, a dokładnie to jego przedostatnią odsłonę o podtytule Origins, która tak mnie pochłonęła że nie obyło się bez kolejnej platynki na koncie. Gra zacna, czego nie można powiedzieć o poprzednikach, ale o tym w osobnym blogu. Koniec kontraktu zbliża się nieubłaganie, zostało już tylko parę dni, sam już nie wiem co robić więc chyba czas przeprosić dziadzia DS'a i nadrobić Dragon Quest VI ....... 42h później! Znów siedzę zafascynowany tą wiekową już serią, tylko dlaczego z oprawą A/V jadą na jedno kopyto, no i też trochę przejadły mi się już te wesołe melodyjki, statyczne rozpikselowane walki i sprite'y biegające po trójwymiarowym otoczeniu. Jednakże fabule nie ma czego zarzucić, nadal jest pełna ciekawych i pomysłowych zwrotów akcji, a wciąga jak bagno, nie tak jak legendarna piątka, ale jednak. Nie wiem co mnie podkusiło żeby równolegle kontynuować moją przygodę z kiedyś rozpoczętym Demon's Souls, był to na prawdę zły pomysł przez który jeden z padów wróci z tej podróży w trumnie;-P Służył dumnie ale w końcu poległ na froncie po sześciu długich latach łomotu.

MIEJSCE PRACY - ILEŻ JESZCZE CZASU PRZYJDZIE MI SIĘ ROZBIJAĆ NA MORZU?

GRAND FINALE

No cóż czas się pakować, kończy się nie tylko kolejny kontrakt ale i pierwsze rozdziały mojego długiego dziennika. Mam nadzieję że was nie znudziłem i więcej niż jedna osoba dotrwała do końca. Prawdę mówiąc gdyby nie powstanie PPE 2.0, to niniejszy tekst pewnie by nie powstał. To dzięki obcowaniu z naszym ukochanym miejscem spotkań dla geek'ów;-P powstała cała masa wcześniejszych tekstów i ten oto osobisty dziennik. Nigdy wcześniej nie miałem weny i odwagi do publikowania swoich tekstów, które mnożyły się na moim dysku. Pół życia piszę i kataloguję najróżniejsze informacje o naszym ulubionym hobby, tylko zawsze bolało mnie to że robię to tak na prawdę dla samego siebie i nie mogę tego przekazać dalej. W roku 2013 się to zmieniło i dzielę się moim hobby z całą portalową bracią. Mam nadzieję że PPE będzie działało po wsze czasy i większość artykułów zostanie tam dla potomnych.

Jak więc widzicie tak wygląda życie pospolitego gracza-marynarza, człowieka który ma własne zainteresowania i nie wstydzi się ich w obliczu ludzi, którzy za wszelką cenę chcą udawać wielkich dorosłych nie imających się zajęć dla "szczyli". Z obserwacji wynika, że ci marynarze którzy nie mają żadnych zainteresowań, bardzo szybko dostają korby po wielu latach w tym zawodzie, a ich ulubionym zajęciem jest wyżywanie się na innych, dlaczego? Bo się najzwyczajniej w świecie nudzą! Ja znalazłem swój sposób na zabijanie czasu, myśli i polepszenie samopoczucia w rozjazdach. Te złe, wyklinane przez większość światowej społeczności gry, na prawdę potrafią ratować życie i pozytywnie wpływać na ludzi. Nie jest to dziecinne hobby, a stereotypy mam nadzieję się kiedyś zmienią. Ja będę grał póki sił i kasy mi starczy, na pewno wkręcę w to mojego synka jak dorośnie, a czy się zainteresuje i zaangażuje to już jego broszka. Gry to coś wspaniałego, medium które za pomocą swojego artystycznego przekazu, interaktywnie wciąga nas w niezbadane światy, na przestrzeni lat stały się integralną częścią świata i biznesu, już na zawsze pozostaną w świadomości ludzi, a czy zaszczepione z nimi wspomnienia będą pozytywne czy negatywne zależy już tylko od indywidualnego podejścia.

Świat idzie na przód, technologia rozwija się w zastraszającym tempie, a za tym idą gry i konsole, które jak się okazuje są nieodłącznymi kompanami w trakcie przeprawy przez życie. Ich znaczenie jest ogromne dla świata, gdyż kształtują one światopogląd, wyostrzają zmysły i artystyczne spojrzenie na świat, uczą języka oraz przede wszystkim, tak samo jak muzyka, łagodzą obyczaje. Mnie gry zmieniły i nie raz pomogły, wiem że nie jestem odosobniony w  podobnych przemyśleniach. Na mojej drodze spotkałem ludzi którzy podzielają moje zdanie, z każdym rokiem jest nas więcej, a armia rośnie w siłę! Gry mogą być sensem życia, ważne jest tylko to żeby nie przesadzić i umieć oddzielić życie realne od wirtualnego, gdyż jest to właśnie klucz do sukcesu. FIN.

Gdy to czytacie, znaczy że już jestem na chacie i znów broję na portalu;-P Możecie spodziewać się kolejnych części dziennika gdyż mam jeszcze zaplanowane przynajmniej dwie części, traktujące o innych sprawach, ale jednak wiążące wszystko w spójną całość, tak więc cierpliwości;-)

Oceń bloga:
18

Komentarze (4)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper