Prawdziwa perełka - recenzja gry Limbo

Wyobraź sobie świat z sennych koszmarów, świat pełny niebezpieczeństw, nieprzyjazny i spowity w całkowitym mroku. Śmierć czyha tu na każdym kroku, jeden nierozważny krok i utoniesz, spadniesz wprost na wystające kolce, zostaniesz zmiażdżony przez głazy czy rozszarpany na strzępy. Do takiego właśnie miejsca, tytułowego Limbo, otchłani, trafia chłopiec. Dlaczego tu się znalazł? Czy jest szansa aby się wydostał? Co go czeka na końcu wędrówki?
Tego nie wiemy. Przy pierwszym uruchomieniu Limbo widzimy chłopca budzącego się w mrocznym lesie, bez żadnego wyjaśnienia czy głównego menu, trafiamy od razu do gry. Później wyjaśnień zresztą też nie będzie, a jedyne co nas czeka to śmiertelne pułapki. Czym jest tytułowe Limbo? To również jest zagadką, pozostaje do interpretacji gracza. Według nauki kościoła katolickiego jest otchłań częścią piekła do którego trafiają po śmierci nieochrzczone dzieci. Ale można termin ten rozumieć też inaczej, jako otchłań podświadomości, głębię umysłu, senny koszmar czy stan umysłu człowieka w śpiączce.
Gra jest w założeniu prostą platformówką, do kontroli nad postacią wystarczy nam krzyżak (lub gałka analogowa) i dwa przyciski odpowiedzialne za skok i interakcję. Jednak proste sterowanie nie oznacza, że mamy do czynienia z prostą produkcją. Wręcz przeciwnie, gra stara się nas zabić na każdym kroku. Refleks i spostrzegawczość będą potrzebne aby ominąć zakamuflowane pułapki i wyjść cało z nagłych niebezpieczeństw. Limbo przechodzimy metodą prób i błędów, wielokrotnymi zgonami okupując kolejne metry przebytej drogi. Gra stawia przed nami również zagadki logiczne wymagające od nas sprytu i pomysłowości, oraz wzmożonej uwagi, gdyż pomyłka czy nieostrożność kończy się zazwyczaj tragicznie dla młodego bohatera. Zwłaszcza ostatnie pół godziny rozgrywki jest pokazem perfidii twórców – kolejne, coraz wymyślniejsze przeszkody pokonywać musimy w biegu, w odpowiednim rytmie i z zegarmistrzowską precyzją. Margines błędu praktycznie nie istnieje. Na szczęście kolejne zgony nie frustrują a motywują do znalezienia odpowiedniej metody – gra cofa nas do miejsca na chwilę przed śmiercią abyśmy mogli jeszcze raz głupio zginąć. I jeszcze raz. I jeszcze raz. Aż do skutku.
Wystarczy spojrzeć na obrazki by stwierdzić, że grafika pomimo prostoty ma niezaprzeczalny klimat i urok, artyzm. Mroczna otoczka wraz z oszczędną, acz sugestywną oprawą dźwiękową potrafią sprawić, że nie raz dreszcz przejdzie wam po plecach. A dynamiczne sekwencje skutecznie podniosą poziom adrenaliny. Gra pomimo oprawy przypominającej teatrzyk cieni potrafi być bardzo dosadna w pokazywaniu skutków naszych porażek. Soczyste odgłosy wraz z animacjami, które pozbawiają chłopca kończyn, głowy czy wypruwają mu flaki potrafią wywołać ciarki. Jednak specyficzna oprawa tłumi brutalność tych scen, nie pokazuje szczegółów. A my chcemy chłopcu oszczędzić tych okropności.
Limbo nie jest długą produkcją. Grę można przejść w dwie godziny, lub nawet szybciej. Ale nie za pierwszym razem – nieznajomość terenu sprawia, że czas ten wydłuży się nawet dwukrotnie. To wciąż niewiele, ale nie mamy tu do czynienia z pudełkową produkcją za grubą kasę, lecz z dystrybuowaną cyfrowo niewielką produkcją za pięć dyszek. Porównując to do produkcji które za 200 zł oferują 8 godzin zabawy przelicznik cena/jakość uważam za wysoki. Zwłaszcza, że Limbo to kopalnia świeżych pomysłów, pokonując grę nie uświadczysz dwa razy tego samego patentu. Grę można by spokojnie trzy razy wydłużyć stosując metodę kopiuj/wklej, ale utraciłaby na tym świeżość i intensywność rozrywki. Lepiej już przejść ją ponownie zanurzając się w głębię otchłani i odkrywając jej ukryte sekrety.
Limbo zadebiutowało w 2010 roku w na Xbox 360 za sprawą studia PlayDead z Kopenhagi i wizji twórcy Arnta Jensena. Następnie rok później odwiedziło komputery stacjonarne oraz PlayStation 3. Swoją wersję dostała właśnie PS Vita i właśnie z tej okazji powstała niniejsza recenzja. Przenośna wersja nie różni się niczym od wersji na stacjonarną konsolę Sony, jedyną oznaką, że mamy do czynienia ze słabszą platformą są nieco gorszej jakości cienie, które czasami przesłaniają nam pierwszy plan. Widać „ząbkowanie” na ich rozmytej powierzchni, ale nie jest to nic, co rzucałoby się w oczy, czy przeszkadzało w odbiorze gry. Konwersja jest do tego stopnia dokładna, że nie pokuszono się o wykorzystanie unikalnych możliwości Vity – dotykowych ekranów, kamerek, czy żyroskopów. Można to uznać za przejaw lenistwa dewelopera, ale ja szczerze mówiąc nie widzę tu miejsca na takie udziwnienia. Szkoda, jednak, że nie dodano choćby kawałka rozgrywki, jakiejś nowej lokacji. W końcu czas na to był.
Wbrew opinii niektórych graczy nie tylko duże, wysokobudżetowe produkcje są w stanie dostarczyć godziwej i niezapomnianej rozrywki. Prawda jest zgoła odmienna: w dobie trzaskanych od tego samego szablonu sequeli, w których rozgrywka sprowadza się zawsze do tego samego (zazwyczaj strzelania) to właśnie niezależne produkcje dostarczają unikatowe, świeże doznania i nieszablonowe historie. A Limbo jest jednym z najlepszych tego przykładów, klasą samą w sobie. Kto jeszcze nie grał ma kolejna szansę nadrobić zaległość. Warto, a w przenośną odsłonę gra się rewelacyjnie.
Ps. Posiadacze wersji na PlayStation 3 pobiorą Limbo na PS Vitę za darmo. Działa to też w przypadku gry z subskrypcji PS+.
Tekst pierwotnie opublikowany w serwisie www.poprzecinku.pl. Zapraszam, znajdziesz tam inne moje teksty, nie tylko w tematyce gier.