W co gracie w weekend? #213

BLOG
1257V
W co gracie w weekend? #213
squaresofter | 04.08.2017, 00:08
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Cześć. Miło mi Was ponownie gościć. Miku wyjechała na wakacje odpocząć od w co gracie, więc tym razem zastąpi ją Rin Kagamine. W ostatnich dniach przeżyłem też niejedną ciekawą przygodę z Geraltem w Toussaint, o czym szerzej przeczytacie w dalszej części bloga. W dalszym ciągu kontynuuję również swoją edukację wojskową w The Legend of Heroes: Trails of Cold Steel.
[Wpis zawiera spoilery.]

Hatsune Miku: Project DIVA Future Tone (PS4, Crypton Future Media + Sega, 2017r.)

Rin SSJ9000. Goku i Vegeta nie mają z nią żadnych szans.


Amatsu Kitsune, czyli Celestial Fox to piosenka o miłości córki do matki, która pragnie pójść w jej ślady i stać się podobnie tak jak ona podniebną lisiczką i fruwać po niebie niczym spadająca gwiazda. Oczywiście możemy wziąć tekst tego utworu dosłownie, zgłębiając każde zawarte w nim słowo, ale jeśli skupimy się tylko na samym teledysku to możemy potraktować ten kawałek jako historię o determinacji Rin, która zrobi wszystko, żeby osiągnąć swój cel, bez względu na to, na jakie przeszkody trafi po drodze. Porażki stanowią cenną naukę, gdy staramy się realizować nasze pragnienia. Możemy poddać się już po pierwszym niepowodzeniu, gdy wszyscy wokół powtarzają, że wysiłek jaki wkładamy w nasze działania nie ma sensu, skoro nic nam się nie udaje albo walczyć dalej.

Nieraz miałem chwile zwątpienia, gdy chciałem zdobyć kolejną perfekcyjną notę za zaliczenie kolejnej piosenki, ale jestem nad wyraz upartym człowiekiem. Nawet gdy trafia mnie szlag po wyłożeniu się na dwóch ostatnich nutkach z ponad pięciuset, to nie rezygnuję. Rzucę parę razy mięsem, ale gdy tylko opanuję wściekłość po kolejnej porażce, to rytm piosenki i pojawiające się na ekranie kółka, krzyżyki, trójkąty i koła w końcu ułożą się w jeden ciąg perfekcji a ja w końcu odetchnę z ulgą i świadomością, że warto było się męczyć te dwie godziny, bo nadszedł czas świętowania po moim kolejnym małym sukcesie.  


Wiedźmin 3: Dziki Gon - Krew i Wino (PS4, CD Projekt RED, 2016r.)

Udało mi się wyczyścić całe Toussaint ze wszystkich siedemdziesięciu pięciu pytajników. Następnie zająłem się przeszukiwaniem olbrzymiego Beauclair, uliczka po uliczce, domek po domku. Ktoś może spytać po co to robiłem? Przede wszystkim dla dobrej zabawy. Przemierzanie tych wszystkich wnęk, schodów, tarasów, domków, sklepów, straganów, cmentarza, katakumb i portu nie poszło na marne, bo spotkałem wielu handlarzy, u których sprzedałem wiele niepotrzebnych mi świecidełek. Wygrałem też niejedną kartę do nowej talii Skellige, która rządziła się swoimi własnymi zasadami, co pomogło mi w zwycięstwie w Wielkim Turnieju Gwinta. To chyba najtrudniejsze zadanie, jakie wykonałem do tej pory w drugim dodatku do Dzikiego Gonu. Przez ponad 250 godzin przygód Białego Wilka skupiłem się na grze talią północy, więc używanie zupełnie nowej wymagało ode mnie kilkugodzinnej praktyki. Muszę przyznać, że REDzi nie poszli tu na łatwiznę z nowymi kartami do swojej karcianki. Mogli dodać przecież tylko nowe karty i bym je sobie po prostu zebrał a tak musiałem uczyć ich minigry od podstaw. Możemy się śmiać, że system walki w Dzikim Gonie jest zbyt przystępny dla niedzielnych graczy i nie da satysfakcji komuś, kto ginął tysiące razy w tytułach From Software, ale pokażcie mi w którejkolwiek z tych gier mingrę pokroju Gwinta, która jest tak złożona, że pojęcie jej zasad może zająć nawet kilkadziesiąt godzin gry. Z naszą polską minigrą mógłbym zestawić jedynie Triple Triad z Final Fantasy VIII oraz Blitzballa z Final Fantasy X. Wszystkie te gry w grze były tak absorbujące, że dogłębne ich poznanie było równie czasochłonne co satysfakcjonujące. 

To samo tyczy się mutacji wiedźmińskich. Przecież to nic innego jak drugie dno systemu rozwoju Białego Wilka. Badanie tychże mutacji z wykorzystaniem punktów umiejętności zdobywanych za awans na wyższy poziom oraz najsilniejszych mutagenów i odblokowywanie dodatkowych kieszeni na kolejne zdolności Geralta to misja poboczna! Niby nic szczególnego, ale dzięki niej możemy poczuć się jakby nasz nieustraszony i pozbawiony emocji łowca potworów narodził się na nowo.

Okazało się, że wałęsanie się po malowniczym Toussaint, pomaganie błędnym rycerzom i ludziom w opałach, zabijanie grasantów i przywódców zbójnickich hanz też nie uszło uwadze urzędnikom dbającym o porządek w stolicy, bo dostałem od nich sporo koron w nagrodę za swoje zasługi. Zrobiłem to wszystko sam o tym nie wiedząc, więc jedyne co mi pozostało w takiej sytuacji, to przeczytanie raportów chwalących mnie pod niebiosa.

W jednym z poprzednich odcinków najdłuższego cyklu ppe pisałem o prześmiesznej misji polegającej na odzyskaniu genitaliów posągu, których pocieranie miało przynieść powodzenie u kobiet i i niespożyte siły w łóżku. Nie była to ostatnia misja, przy której śmiałem się do rozpuku. 

Jakiś jegomość zlecił mi zbadanie tajemniczych hałasów dochodzących ze pobliskich katakumb, które uniemożliwiały spokojne życie mieszkańcom bajkowej stolicy. Myślałem, że to pewnie jakiś nieznośny upiór, którego poznam bliżej ze swoim srebrnym mieczem. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że cały ten harmider był wynikiem kłótni pozagrobowej starej dewotki i jej męża, który za życia nadawał się jedynie do przegrywania wszystkiego w Gwinta. Niektórzy małżonkowie nie potrafią dogadać się nawet po śmierci! Musiałem rozdzielić jedno od drugieg,o zabierając urnę z prochami jednego z małżonków do innej części grobowca. Nagrodą za to były nowe karty do Gwinta.

Wcale nie gorszą, a nawet może i lepszą, była misja, w której miałem odzyskać pieniądze z lokaty bankowej założonej przez jednego finansistę zaznajomionego z Geraltem. Gdy tylko dotarłem do banku zaczął się koszmar, z którym wielu z nas ma do czynienia na co dzień. Okazało się, że protagonista widnieje w dokumentach jako zmarły. Żeby to odkręcić kazano mi pozyskać jakiś formularz. W jednym z okienek, do których mnie wysłano dowiedziałem się, że muszę udać się do innego okienka w celu uzyskania wymaganego dokumentu. Gdzie indziej dowiedziałem się, że w celu uzyskania pierwszego formularza muszę najpierw uzyskać inny formularz. W międzyczasie dałem w mordę innemu interesantowi, bo miał do mnie pretensje, że wepchałem się do jednego pokoju bez kolejki. Gdy już wydawało mi się, że jestem bliski rozwiązania swojego problemu, panie przyjmujące interesantów zrobiły sobie przerwę na plotkowanie i ani myślały wrócić do swoich obowiązków. Miałem już tego wszystkiego po dziurki w nosie. Udałem się do szefa tej placówki i wyjąłem już wezwanie od Anny Henrietty i pogroziłem bezczelnemu bankierowi, że spotkają go problemy, jeśli nie załatwi tej sprawy. Gdy zaprowadził mnie do skrytki, to okazało się, że jest pusta, bo przecież banki muszą obracać gotówką swoich klientów, żeby mogły swobodnie funkcjonować. O mało nie doszło później do rękoczynów, ale po tygodniu otrzymałem w końcu swoje pieniądze. 

Zanosiłem się dzikim śmiechem, wykonując to zadanie, bo nie było to kolejna misja polegająca na ubiciu potwora, tylko taka, która szydzi z uciążliwej biurokracji, która doprowadza do szału dosłownie każdego kto zderzył się kiedykolwiek z bezduszną  machiną urzędniczą w życiu codziennym. REDzi śmiali się już z DRMu, o czym nie omieszkałem Was poinformować na łamach jednego z wcześniejszych w co gracie w weekend, ale tą misją przeszli po prostu samych siebie. Chylę czoła przed Polakami.

Zbliżam się powoli do 265 godzin na liczniku w Dzikim Gonie. Po wykonaniu wszystkich zleceń wiedźmińskich, po zdobyciu wszystkich schematów rynsztunków wiedźmińskich i wszystkich kart od talii Skellige oraz po wygraniu wszystkich walk bokserskich zostały mi już ostatnie misje poboczne do zaliczenia i wątek główny Krwi i Wina, przez który przejdę zapewne jak burza. Żal mi będzie rozstawać się z trzecim Wiedźminem, bo skoro ze zwykłej walki bokserskiej Polacy zrobili przepychankę werbalną Geralta i jego rywala pięściarskiego, która przypomniała mi jedną z najlepszych misji w Jade Empire, czyli pojedynek na argumenty, to coraz bardziej dociera do mnie, że będę wspominał naszego rpga jeszcze przez wiele lat po jego ukończeniu. Takich gier po prostu się nie zapomina. 


The Legend of Heroes: Trails of Cold Steel (PS3, Nihon Falcom, 2013r.) 

Nie grałem ostatnio zbyt długo w jrpga Falcomu. Skupienie się na odblokowaniu kolejnego zakończenia w NieRze: Automacie oraz dalsze zagłębianie się w świat Toussaint w Wiedźminie 3 pozwoliły mi jedynie na wykonanie dwóch prostych zleceń po powrocie z Celdic do Tristy.

Jedno z nich polegało na zastąpieniu jednego z nauczycieli, któremu wyskoczyła nagle jakaś sprawa rodzinna nie cierpiąca zwłoki. W tym zadaniu bardzo podobało mi się, że mój protegowany sam sprawdzał moją wiedzę na temat, którego się uczył. Raz się pomyliłem przy odpowiedzi, ale już moje kolejne odpowiedzi były prawidłowe, co zostało potem uwzględnione przy mojej zapłacie za wykonaną pracę.

Drugie zadanie polegało na dostarczeniu pięciu książek różnym osobom, więc musiałem się przy nim sporo nachodzić po szkole i jej okolicach. Nie było to jednak nic, z czym nie mógłbym sobie poradzić. 

Co się zaś tyczy progresu w wątku głównym, to dyrektor placówki, do której uczęszczam już trzeci raz wysłał mnie do starego budynku szkolnego w celu jego dalszego zbadania, który zmienia swój układ pomieszczeń za każdym razem gdy go odwiedzam. To tani chwyt programistyczny, żeby się nie namęczyć za dużo przy projektowaniu nowych miejsc w grze, ale skoro Atlus zrobił coś podobnego w Personie 3, tworząc więżę, która zdawał się nie nie mieć swego końca, więc czemu innymi nie wolno stosować podobnych zagrywek?

Dobrze, że Falcom urozmaicił jakoś przeszukiwanie kolejnych pięter swojego budynku wajchami, które trzeba przesunąć, żeby otworzyło się jakieś przejście. Minie jeszcze sporo czasu zanim poznam tajemnicę Akademii Wojskowej Thors, ale po tym, czego dowiedziałem się od dyrektora Vandycka może to mieć jakiś związek z bohaterami, którzy walczyli na terenach Imperium Erebonii ponad dwieście lat przed wydarzeniami przedstawionymi w grze, więc pewnie później okaże się, że Rean i jego towarzysze to wybrańcy, którzy urodzili się po to, by walczyć o niepodległość ich ojczyzny przed obcym najeźdźcą.

To dosyć oczywiste w grach fabularnych, w których albo ratujemy świat, albo jakieś państwo. Zupełnie mi to nie przeszkadza, jeśli po drodze poznam największe sekrety moich towarzyszy, zwiedzę nowe krainy i spędzę dziesiątki godzin na zagłębianiu wszelkich niuansów systemu walki, zdobywając przy okazji coraz mocniejsze kwarce do ARCUSów. 


Dobrze zrobiłem, skupiając się na graniu tylko w napoczęte gry, bo po ukończeniu Horizon Zero Dawn, Uncharted 4 i NieRa: Automaty jestem na najlepszej drodze do tego, aby dowiedzieć się absolutnie wszystkiego o trzecich przygodach Geralta. Po przejściu dodatku do Dzikiego Gonu przysiądę bardziej do opisywanego dziś jrpga i może dobiorę jeszcze jakiś klasyk lub dwa, żebyście nie nudzili się zbytnio czytając tylko o dwóch grach w najbliższych odcinkach w co gracie. No nic, to było tyle na dziś. Życzę Wam udanego weekendu, oczywiście nie tylko przy grach.

Oceń bloga:
38

Komentarze (90)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper