W co gracie w weekend? #153

BLOG
1241V
W co gracie w weekend? #153
squaresofter | 09.06.2016, 00:09
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

W co gracie istnieje już trzy lata. Pewnie pomyślicie, że to kolejny weekend jak wszystkie poprzednie. Tymczasem za parę dni będę już wiedział czy trafię do Krainy Marzeń czy popadnę w zapomnienie, dlatego zastanawiałem się w ogóle czy powinienem publikować ten tekst, ale w sumie co mi tam. Raz kozie śmierć. [Wpis będzie nie tylko o Wiedźminie 3 i zawiera spoilery.]

Każdy szuka jakiegoś celu w życiu. Jeden szuka go w Bogu. Inny widzi go w mądrości lub w nauce. Ktoś inny chce być sławny, bogaty lub mieć władzę a jeszcze ktoś inny chce pójść na studia, znaleźć dobrą pracę i założyć rodzinę.

Są nawet tacy, którzy sens życia widzą w byciu ograniczonymi fanbojami hejtującymi każdy sprzęt do grania i każdą grę, której nie widział na oczy albo mieli z nią styczność jedynie u kolegi.

Jednak gdy ktoś chce od życia zbyt dużo, to kończy tak, że nie zostaje mu nic. Moje życie nigdy nie było usłane różami, ale zawsze dawałem z siebie wszystko, gdy ludzie obok dawali mi szansę. Ludzi, którzy skreślali mnie na starcie traktuję tam samo.

Jestem raczej typem domatora, więc gdy byłem mały oglądałem bardzo często jakieś bajki i filmy. Gdy jesteś dzieckiem wszystko wydaje się łatwe. Wtedy nie zwraca się uwagi na to, że najlepsze bajki z Polonii 1 miały włoski dubbing i były puszczane na antenie kilkanaście lat po swojej premierze. W tamtym czaasie nie wiedziałem nawet, że oglądając Dashu Kappei (Gigi), Generała Dajmosa, Kapitama Tsubasę, Yattamana, Tygrysią Maskę, Zorro i wiele innych mam do czynienia z pierwszymi anime w moim życiu. Czułem się wspaniale i więcej do szczęścia nie było mi potrzeba.

Jednak dzieckiem nie można być przez całe życie. Trzeba w końcu kiedyś dorosnąć

Gdy trochę podrosłem, babcia kupiła mi moją pierwszą konsolę. Wcześniej grałem co prawda na ZX Spectrum, Atari 2600, Commodore 64, Amidze 500, Pegasusie i NESie, ale pożyczony sprzęt nie będzie nigdy tak ważny jak własny.

PlayStation musiałem mieć natychmiast po zobaczeniu Crasha 3. To był czas, gdy nie chodziłem na pierwsze lub ostatnie lekcje w szkole, tylko po to, by pograć jeszcze trochę w Quake'a II i Resident Evii 3.

Konsolę oczywiście przerobiłem. Przeróbkę miałem jeszcze przy okazji Dreamcasta. Jednak z biegiem czasu dotarło do mnie, że nie tędy droga. Choć trwało to długo, to krok po kroku coraz bardziej oddalałem się od ścieżki, która mi się po prostu nie podobała.

W szkole średniej radziłem sobie jako tako, choć nie przepadałem za swoją klasą. Nie zdałem w klasie maturalnej.

Bezproblemowe dorastanie jest takie nudne, więc postanowiłem rzucić sobie parę kłód pod nogi, żeby było ciekawiej.

To nie jest tak, że nie zdałem przez gry. Nie zdałem, bo jedna rzecz mi nie wyszła i musiałem przemyśleć parę spraw. Nie byłem wtedy gotowy do tego, aby podejść do matury. Trafiłem do nowej klasy, nie spodziewając się po niej niczego dobrego.

Choć trudno w to uwierzyć, to był to najlepszy okres w moim życiu. Młodzi są pełni marzeń. Szlajanie się po barach, randkowanie, urodziny u znajomych, studniówka i wspólne spotkania. to było to co zaprzątało moją uwagę. Wtedy pierwszy i jedyny raz w życiu rzuciłem gry i było mi z tym dobrze.

Parę lat potem zrozumiałem, że nie trzeba piracić, żeby grać, nawet gdy w skarbonce zaległa się pajęczyna. Gry można też dostać od kogoś z rodziny albo od ludzi dobrej woli. W takiej sytuacji też nieraz byłem, ale nawet to po pewnym czasie nie dawało mi to żadnej satysfakcji. Lepiej na gry zarobić. Skoro twórcy tych gier siedzieli nad nimi całymi dniami przez wiele miesięcy lub lat, to coś im się należy. Najlepiej samemu doświadczyć tego na własnej skórze.

Problem występuje wtedy, gdy dobry czas w Twoim życiu się kończy. Jesteś na bezrobociu i bez perspektyw na lepszą przyszłość. Co wtedy? Zaczynasz pić lub ćpać? Kłócisz się z ludźmi w internecie? Nie lepiej zrobić coś konstruktywnego? Może jakiś staż lub szkolenie? Cokolwiek. Byle tylko wyjść z domu do ludzi. Albo można zrobić jeszcze inaczej. Zawsze można wymyślić jakąś zabawę i znaleźć osoby, które będą chciały w niej regularnie uczestniczyć.

Spróbujcie coś takiego zrobić, tylko liczcie się z tym, że od razu znajdą się zazdrośni hejterzy, którzy przyczepią się do Waszego gustu, wyglądu, do stanu Waszego portfela a o całą swoją hipokryzję oskarżą ludzi, którzy mają już dość dziecinnych pyskówek.

Nigdy nie dałem się swojemu życiu. Nie myślałem o samobójstwie. Walczyłem. Po niepowodzeniach przyjdzie w końcu coś dobrego. Zawsze tak myślałem. W końcu trafisz na ludzi, którzy wyciągną do Ciebie pomocną dłoń, osoby, z którymi porozmawiasz nawet o swoich marzeniach.

No to zaczynamy, wszak taki weekend jak ten, weekend, po którym będzie wszystko wiadomo, już nigdy się nie powtórzy. Nadszedł w końcu czas na to, abym sam przekonał się o tym, ile są warte moje marzenia. Nie zdradzę ich dzisiaj. Nie mogę. Jeszcze jest na to zbyt wcześnie. Zrobi to ktoś za mnie. Pirata i tak najlepiej zrozumie drugi pirat lub ktoś kto nim wcześniej był.

To była jego

Ostatnia Wola.

Esencja Tych Czasów

Marzenie Ludzkości.

Albowiem są rzeczy,

których nie da się powstrzymać.

I tak długo jak ludzie

będą podążać ścieżką Wolności...

...są rzeczy, z których nigdy nie zrezygnują!

 

Na przekór wszystkiemu wierzę w przyszłość...

i mam to gdzieś, że ludzie śmieją się ze mnie.

Twoja nieokiełznana pasja wędrówki...

sprawia, że lśnisz blaskiem...

który mnie oślepia,

a jednak wciąż ci się przyglądam.

Sprawiasz, że zaczynam rozumieć,

czym jest prawdziwe piękno...

...dlatego nigdy, nigdy cię nie opuszczę.

Gonię, wciąż gonię za mym marzeniem

...ono tak bardzo różni się od innych...

i choć wszystko staje nam na przeszkodzie...

wierzę, że istnieje Kraina Marzeń.

Nie rezygnuj, nie rezygnuj z marzeń

choć mówią ci, że to bajki.

To, że jesteś przy mnie sprawia...

że mogę żyć pełnią życia.

Tak naprawdę to nie obchodzą mnie konsekwencje...

...więc żegnaj monotonio codzienności.

Ruszamy by odkryć Raj...

bo wierzę, że istnieje Kraina Marzeń.

Uwielbiam polski tekst tej piosenki. Po angielsku nie ma tej siły co w naszej ojczystej mowie.

W mojej najcięższej walce, z życiem, sam sobie mogę nie poradzić a od rezultatu tej konfrontacji zależy to, czy W co gracie w weekend? wejdzie w Złotą Erę Blogów, więc pokażcie mi, że muszę wygrać, abyśmy dalej mogli się tutaj spotykać.


W ten weekend giereczki dla dzieci, platyny i calaki to ewidentnie daleki plan, ale w paru słowach opiszę w co teraz gram.


Wiedźmin 3: Dziki Gon (PS4, CD Projekt RED, 2015r.)

Z Geraltem z Rivii nie spędziłem zbyt wiele czasu, bo mam raptem dziesięć godzin na liczniku. Na razie tyle mi wystarczy. Nie czuję potrzeby skupienia się tylko na polskiej grze, bo wiem, że świat gry jest znacznie większy niż w drugiej części, więc musiałbym grać parę miesięcy w Wiedźmina 3 bez dotykania innych gier, żeby go chociaż skończyć. Nie spieszy mi się. Do 2077r. powinienem wyrobić się ze skończeniem tego kolosa.

Celem głównego bohatera polskiej gry jest odnalezienie Ciri, dziewczyny, która jest jego przeznaczeniem oraz Yennefer, miłości swego życia, którą zdradzałem z kim popadnie w drugiej części wiedźmińskiej sagi. Miłość przez wielkie M, nie ma co.

Zresztą już przy okazji poprzedniej części można było zauważyć, że Polacy może i dobrze oddali seksualność w scenach między Geraltem a każdą inną chętną nimfomanką, natomiast kompletnie nie umieją pokazać jak pomiędzy dwojgiem bohaterów rodzi się jakieś uczucie. Podobnie było w Mass Effectach, gdzie zaliczyć laskę można po przeprowadzeniu czterech lub pięciu dłuższych rozmów. Goły tyłek i cycki jest widocznie łatwiej pokazać niż stworzyć dobry symulator randkowy.

Tak myślę na tą chwilę, ale tak jak mówię o grze nie wiem jeszcze zbyt wiele.

Przy okazji trzeciego Wiedźmina gracz ma okazję lepiej poznać niegodziwych Nilfgaardzyków, którzy okupują Temerię, terroryzując okolicznych chłopów. Stwarzają problemy bez nieumiejętne podejście do spraw różnych potworów a potem, udając dobrego wujka, błagają o rozwiązanie problemu, którzy sami sprokurowali. Wcale się nie dziwię, że chłopi myślą o wznieceniu buntu. Lepsza walka na śmierć o wolność niż powolne umieranie pod butem silniejszego.

Nie wiem czemu, ale świat gry przypomina mi Polskę pod zaborami z XIXw. Widocznie autorzy tego rpga mają zrywy powstańcze zapisane w genach albo wyssali je z mlekiem i cokolwiek robią dodają takie wątki podświadomie. No i jeszcze ten wszędobylski bez, brzozy, spirytus jako składnik alchemiczny i starszy kolega po fachu Geralta, Vesemir, który chce się napić czystej. Ech, przy dwójce takiej emanacji polskości nie czułem. Najlepsze jest to, że większość zachodnich graczy w ogóle nie zwróci na to uwagi.

Z początku gry, gdy zostawiłem wątek główny na rzecz misji pobocznych, nie czułem zbytnio, iż jest to kontynuacja poprzedniej gry. Dopiero gdy spotkałem Yen i zostałem poproszony o audiencję u Imperatora, mogłem podjąć decyzje z drugiego Wiedźmina. Dopiero wtedy poczułem, że te dwie gry coś łączy i mam nadzieję, że moje wybory będą miały jakiś wpływ na przebieg wydarzeń w trójce.


Bloodborne (PS4, From Software, 2015r.)

Ogarnąłem w końcu burdel związany z filmikami z Bloodborne'a na dysku konsoli i wrzuciłem już praktycznie wszystko na YouTube. Musiałem to wszystko wrzucić, bo filmiki z BB, Dark Souls 2 i Dark Souls 3 zajmowały mi aż 140GB i doszło do tego, że zabrakło mi miejsca na dysku i nie udało mi się nagrać filmiku jak pokonuję ostatniego bossa w DS3. Boli mnie to tym bardziej, że udało mi się go pokonać za pierwszym razem.

Jaki ma to związek z Bloodborne? Nie chcę znaleźć się w takiej samej sytuacji, gdy stanę do walki z najtrudniejszymi przeciwnikami w lochach kielicha, które tylko liznąłem podczas pierwszego przejścia gry. Kumpel mi powiedział, że poziom przeciwnika i jego statystyki są tam ustalone z góry. Po jego opowieściach o tym jak maltretowała go tam Amygdala odpuściłem je.

Początkowo planowałem zrobić lochy dopiero podczas trzeciego przejścia gry, ale pomogłem niejednemu graczowi w dodatku Old Hunters i nabrałem trochę krzepy. Gdy tak wrzucałem jeden film z BB za drugim zobaczyłem, że wzywam graczy do pomocy praktycznie w każdej walce, ale gdy pokonałem Ludwiga i kolejnego bossa coś mnie tknęło. Wolałem się trochę pomęczyć. VeraLynn straszył mnie Sierotą Kos, więc na próbę pomogłem dwóm graczom, żeby zobaczyć co potrafi. Gracze, którym pomagałem często ginęli, ale ja rozwijałem tak postać, by mieć jak najszybciej maksymalny wskaźnik zdrowia. Stanąłem do walki z Sierotą sam na sam i muszę przyznać, że jestem zawiedziony tym, że pokonałem go bez większych problemów za pierwszym razem. Myślę, że gracze popełniają błąd, walcząc z nim trzymając w lewej ręce broń palną. Można co prawda dzięki temu wykonać na nim brutalny atak, ale takie rzeczy trzeba umieć. Mi udało się zrobić na nim taki atak ze dwa razy na kilkanaście albo i więcej prób, więc stwierdziłem, że wypróbuję na nim tarczę.

Choć są one słabe w Bloodborne i wrogom jest bardzo łatwo przełamać obronę gracza, który je trzyma, to przy walce w Sierotą zauważyłem niezwykle istotną rzecz. Jak wiadomo jest on najbardziej niebezpieczny, gdy wyrastają mu skrzydła. Przemienia się wtedy w skoczną maszynę do zabijania i to właśnie wtedy gracze, którym pomagałem giną. Zazwyczaj dzieje się to po jego koszmarnym ataku elektrycznym. Niby da się go uniknąć, ale w ferworze walki reakcja zbyt wolna nawet o ułamek sekundy kończy się katastrofą. W przypadku, gdy boss trafi tym atakiem więcej niż raz to jest to pewna śmierć, chyba, że gracz trzyma tarczę, która może i nie zapewni całkowitej ochrony przed obrażeniami, ale bardzo je zredukuje. W moim przypadku był to czynnik decydujący o tym, że pokonałem go za pierwszym razem.

Bardziej mnie zdziwiło, że strasznie męczyłem się z Laurence'm, przy którym From Software niezbyt się popisało, bo wygląda on jak ognista Bestia Kleryka. Właściwie tylko w drugiej fazie walki zachowuje się inaczej. Widocznie miałem problemy, bo bossa umieszczono w ciasnym pomieszczeniu a jego wymachy łap są w stanie trafić gracza bez względu na jego położenie. Ciężko gdzieś uciec w tak małym miejscu. Ta walka pokazuje również jak bezczelni potrafią być japońscy programiści. Ten przeciwnik nie ma jakiejś wyszukanej techniki walki, ale mając ogromny zasięg ataków skutecznie przeszkadza graczowi w zbliżeniu się do niego. Gdyby w BB były jakieś klasy a nie wszystko opierało się o walkę w zwarciu, to pewnie szybko załatwiłbym go  z dystansu a tak napsuł mi sporo krwi.

Duże problemy miałem też z Gehrmanem i Logariusem, ale po zwycięstwach w tych bataliach uwierzyłem w siebie. Tą pewność siebie podważy pewnie dopiero słynny loch kielicha z Amygdalą, do którego zbliżam się małymi krokami.

Jeśli kogoś interesują moje wyczyny to zapraszam do poniższej playlisty. Jest co oglądać. Zawsze marzyłem, żeby mieć jakąś pamiątkę z moich zmagań w grach From Software. Z Demon's Souls i Dark Souls nie udało mi się tego zrealizować, ale z kolejnymi grami jednego z najbardziej zdolnych japońskich developerów sprawa wygląda na szczęście już

zgoła inaczej.


Hatsune Miku Project DIVA f 2nd (PS3, Crypton Future Media + Sega, 2014r.)

Dawno nie widziałem się z Miku, więc musiałem przypomnieć sobie wszystko od nowa. Było warto. W tej japońskiej grze rytmicznej człowiek czuje ogromną satysfakcję po zdobyciu kolejnego perfecta. Absolutna koncentracja, dziesiątki prób i sprawdzanie planszy wyników po kolejnych próbach. Stopniowy i żmudny progres, krok po kroku, aby do celu. Brakowało mi tego. Dziś do listy moich ulubionych kawałków dodaję The World is Mine.

Miku śpiewa w nim, że jest księżniczką numer jeden, o tym, że trzeba być na każde jej skinienie i spełniać jej wszystkie zachcianki. Ten utwór to też wskazówka dla zakompleksionych dziewczyn, które użalają się nad sobą ze względu na zbyt mały rozmiar biustu. Wystarczy przyjrzeć się lepiej tańcowi vocaloidki, aby pojąć, że dziewczyny mają jeszcze inne atuty...i chwała im za to.

Powrót do vocaloidów to dobra odskocznia od gier takich jak Assassin's Creed, którego scalakowałem  niedawno na X360. Gra francuskiego Ubisoftu nie wymaga od gracza praktycznie żadnych umiejętności manualnych, ale potrafi wciągnąć klimatem wykreowanego w nich świata i jest doskonałą pożywką dla kogoś, kto uwielbia wszelkie teorie spiskowe.

Kiedyś pierwsze przejście opowieści o Altairze zajęło mi aż trzynaście miesięcy. Tak długo zajęło mi szukanie flag i templariuszy na własną rękę a i tak nie udało mi się zebrać wszystkiego. Zabrakło mi ośmiu flag i trzech templariuszy. Nie chciałem jednak żyć dalej z przeświadczeniem, że straciłem tyle czasu na marne. Sięgnąłem po bardzo szczegółowy opis i po wbiciu czterech brakujących osiągnięć zdobyłem swojego czwartego calaka. Musiałem w tym celu przejść praktycznie całą grę drugi raz, ale zajęło mi to raptem dobę i nigdy bym nie przypuszczał, że powrót do Ziemi Świętej sprawi mi tyle radości. Teraz interesuje mnie calak w drugim Asasynie a potem wezmę się w końcu za kolejne części serii. W planach mam dotarcie do ACIV. Potem odpuszczę sobie ten cykl raz na zawsze. 

Pograłbym jeszcze w Rayman Origins, szczególnie z Cyborgiem, który jak przykozaczy w jakiejś planszy, to zbiera pięć razy więcej lum ode mnie. Teraz mam zamiar zbierać medale i wykonywać czasówki, więc będzie to kolejna niepozorna kolorowa gra po przygodach Miku, która da mi solidny wycisk.


Trzymajcie się.

Oceń bloga:
40

Komentarze (134)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper