Muzyczny Kącik Squaresoftera #11 [Aktualizacja]

BLOG
630V
Muzyczny Kącik Squaresoftera #11 [Aktualizacja]
squaresofter | 28.02.2015, 15:17
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

  Slashjin i adamst chcieli wziąć udział w kolejnej odsłonie bloga z muzyką, w której można też dowiedzieć się paru rzeczy na temat gier, z których ona pochodzi. Zapraszam na klasyki z Amigi, MGS3 oraz na coś dla dzieci i nie tylko.

Legenda bloga:
adamst - czarny tekst
slashjin - ciemno-zielony tekst
squaresofter - niebieski tekst
 
Na początek głos zabierze adamst.
 
 
 
  Witam serdecznie. Ostatnio wystąpiłem tylko w komentarzach, jednak gospodarz cyklu po wysłuchaniu muzyczek wrzuconych ode mnie, od razu zaproponował mi udział w następnej edycji. Ostatnio repip stanowił odskocznię od konsolowej muzyki, propagując utwory z c64. Teraz ja będę tu równowagą dla Waszych uszu, przedstawiając trochę muzyki z ukochanej PRZYJACIÓŁKI, czyli Amigi 500. W Polsce w czasach prepsxowych w większości domów stała właśnie Amiga i muzycznie zjadała na śniadanie wszystkie inne konsole i komputerki do grania z tamtych lat. Żeby nie przedłużać zacznę od NISZCZATORA, jak to określił square ostatnio [To wyrażenie śp. Johna117- przyp. squaresofter]:
 


  TURRICAN II Intro – i mistrz 16bitowej muzyki Chris Huelsbeck. Turrican II to jeden z najlepszych przedstawicieli run'n gun, czyli multiscrolling platformer z nieustannym strzelaniem do przeciwników. Główny bohater dysponuje umiejętnościami podobnymi do Samus z Metroida, lecz sama gra pozbawiona jest elementów action adventure i nastawiona jest na nieustanną akcję. Świetna muzyka, parralax scrolling, masa broni i power upów, wielcy bossowie, elementy platformowe, etapy shmupowe, do tego świetna grafika Manfreda Trenza i oczywiście muzyka Chrisa Huelsbecka. Dla mnie nieprzemijający klasyk. Turricana na Amigę wyszło 3 części, które wszystkie bardzo polecam. Na Megadrive T3 występuje jako Mega Turrican, zaś na SNESa mamy Super Turricana 1 i 2, które są innymi grami niż Turricany ale z tym samym bohaterem i także bardzo dobre. Super Turricanowi 1 bliżej do Amigowych odpowiedników, zaś Super Turricanowi 2 bliżej do Super Star Wars, ale dalej trzyma poziom.
 
  No Adam, muszę Ci przyznać, ze znasz się na rzeczy. Świetny utwór. Szkoda, że z Amigi znam co najwyżej Sensible Soccer i Mortala. Aż mi się przypomniało, jak kumpel kiedyś przyniósł Amigę do moich dziadków, którzy wierzyli, ze podpinanie czegokolwiek do telewizora go popsuje (!!!), więc ją wsadziłem pod krzesło a na całym dywanie porozkładałem plakaty, żeby nie zauważyli kabli prowadzących do telewizora. W razie czego miałem powiedzieć, że chciałem mu pokazać tylko plakaty. Od małego wymyślałem przeróżne kłamstwa tylko po to, żeby pograć.
 
 
 


 
  Teraz dla odmiany coś spokojniejszego – LEANDER na Amidze (na Megadrivie znany jako Galahad). Platformer fantasy z walką bronią białą, wielkimi bossami, bardzo płynnym parallax scrollingiem i świetną muzyką budującą klimat. Wszystko od mistrzów z PSYGNOSIS! Zresztą posłuchajcie muzyki z pierwszego etapu, którą uwielbiam. Tim Wright, kolejny mistrz 16bitowego dźwięku:


 
 
 
 

 
 
  Zostajemy przy PSYGNOSIS. Czarnoksiężnik zamieniony w sowę próbuje zemścić się na swoim oprawcy, czyli jeden z nielicznych SHMUPÓW FANTASY z piękną grafiką (no może niektóre "sprity" są takie sobie) ale tła miażdżą jajca, czyli AGONY! Do tego PORYWAJĄCA MUZYKA i mamy prawie przebój. Jedyna wada Agony to poziom trudności. Grę przechodziłem na jednym kredycie bez kontynuacji, czyli nie była za bardzo trudna.
  No i logo Psygnosis ma grę, w której jest głównym bohaterem! I niespodzianka, znowu Tim Wright:

Pompujący adrenalinę utwór z pierwszego poziomu:




  Dla odmiany klimatyczny Agony Main Theme. Dajcie mu się rozkręcić! Dimmu Borgir jak mogliście splagiatować to w Sorgens Kammer....


 
  Tej drugiej muzyczki da się przynajmniej słuchać bez korków w uszach. Zupełnie inaczej niż pierwszej.
 
 
 
 


  
  Na przystawkę, żebym się nie wystrzelał ze wszystkich muzyczek, ELF od Oceanu czyli dziwne, ale bardzo dobre połączenie platformera, strzelaniny oraz przygodówki z używaniem przedmiotów a la Dizzy. Zbieranie ziół, warzenie wywarów, walka z bossami, handel, zagadki – action adventure pełną gębą. Do tego przepiękna muzyka: poczekajcie aż przeminie muzyka ze strony tytułowej, która jest taka sobie (przewińcie do 0:11), ale ta z poziomu 1 naprawdę wpada w ucho – autorstwa Matthew Cannona.
  Nie słuchajcie go. Podesłał mi link z muzyką w niezbyt dobrej jakości, więc znalazłem inny. Utwór z pierwszej planszy, o którym mówi Adam zaczyna się w okolicach drugiej minuty i trwa bardzo bardzo długo.


 


 
 
  I na zakończenie mistrzuniu Chris Huelsbeck ze swoim kolejnym niszczatorem – JIM POWER in Mutant Planet! Jim Power to bardzo dobry run'n gun ciągle w prawo, wydany przez Loriciel, z tradycyjnie wszystkimi zaletami amigowych tytułów: szybka akcja, platformy, wieeelcy bossowie, etapy strzelaninkowe i świetna muzyka. Wiem, że się powtarzam troszkę z superlatywami, ale Amiga to prawdziwa przyjaciółka graczy była! Poczekajcie aż wjadą "gitary".




   Ode mnie na dzisiaj tyle. Polecam przejrzeć na YouTube różne levele z wymienionych przeze mnie gier: Turricany 1,2,3, Leander, Agony, Elf oraz Jim Power – znajdziecie tam pewnie jeszcze niejedną muzyczną perełkę. Jeżeli chcecie jeszcze posłuchać muzyczek, które od lat siedzą mi we łbie, a square na to pozwoli to chętnie będę tutaj jeszcze gościł. Nara wariaty!
  A czemu miałbym nie pozwolić? Nigdy nie myślałem o tym jakiej muzyki z gier słuchają inni gracze. Są tacy, którzy nie zwracają na nią zupełnie uwagi, ale są też tacy, którzy mogą dowiedzieć się dzięki innym graczom czegoś nowego, jak na przykład tego, że Psygnosis miało masę pomysłów a dopiero jako Studio Liverpool pod skrzydłami Sony skończyli jako klepacze jednej serii. Takim praktykom mówię stanowczo nie, i to nawet pomimo tego, że uwielbiam Wipeouty.
 


  Teraz o MGSie 3 napisze co nieco slashjin. Uwaga, wpis zawiera spoilery! Kto nie grał w tą część, ten czyta na własne ryzyko.
 
 
  Każdy z nas doświadczył podczas grania tak zwanych epickich momentów, sytuacji, w których serce zaczyna bić szybciej, źrenice się rozszerzają a w żołądku odczuwamy charakterystyczny ucisk.

   Nie, nie piszę tu o objawach wyjątkowo dotkliwego zatwardzenia, ani o momencie, w którym zaczynasz sobie uświadamiać, że kreska meta-amfetaminy która właśnie wciągnąłeś zaczyna w końcu działać (absolutnie nie polecam i nie propaguję zażywania żadnych narkotyków!). Chodzi mi o TEN drugi moment związany z TYMI charakterystycznymi sytuacjami w grach, przy których nawet największy twardziel potrafi uronić łzę (no może oprócz Chucka Norrisa i Irona). Moment, w którym większość oderwanych na co dzień od rzeczywistości wirtualnej ludzi (czyt. kobiet) zaczyna spoglądać na nas z drwiącym uśmieszkiem i w swojego rodzaju niedowierzaniu, gdy opowiadamy z pasją przez najbliższe kilka dni o tym, co właśnie przeżyliśmy w grze.
   Epickie momenty takie jak intra, zakończenia, czy scenki, które zalatują klimatem niczym trup zgnilizną w Dying Light, zapisują się na zasadzie auto-save'u w naszych umysłach i sercach, choć mało kto zdaje sobie sprawę w takiej sytuacji, że 50% ich epickości to idealnie skomponowana i dobrana muzyka. Pragnę dzisiaj przedstawić jeden z takich tytułów, którego epickość określana jest dzisiaj nie na podstawie ilości megabajtów i animacji włożonych w tworzenie twarzo-szczęki bohatera a takich właśnie magicznych momentach, które każdy z nas na pewno pamięta, pomimo upływu lat. Jego „klimatogenność” mogłaby szczerze konkurować ze szczytami Kyratu, wznosząc się wysoko ponad toksyczne opary większości dzisiejszych produkcji.

  Metal Gear Solid 3: Snake Eater to dzieło spod ręki mistrza i autora serii, Hideo Kojimy.
  Gra łączy ze sobą elementy skradanki znane z poprzednich części z dobrą dawką akcji. Przedstawia także piękną i jednocześnie mocno polityczną fabułę, opartą na faktach z okresu zimnej wojny, poruszając bardzo dojrzałe wątki - miłości, patriotyzmu, zdrady i poświęcenia w skali nie spotykanej dotąd dla mnie w grach. Dokonuje tego w iście japońskim stylu „made by Kojima”. Tytuł niemal idealny w moich oczach. Ogrywany w 2005 roku nadal mocno ściska mnie za gardło, niczym imadło, przywołując piękne wspomnienia słodkiego okresu dojrzewania. Ale czy byłby tak dobry, gdyby nie wspaniała i klimatyczna muzyka znanego wszystkim fanom serii (i nie tylko) kompozytora Harrego Gregsona Williamsa, Norihiko Hibino oraz innych artystów pod czujnym okiem Kojimy?

  Pierwszy utwór, jaki zapadł mi na długo w pamięci, to tytułowy Snake Eater, napisany przez japońskiego kompozytora i saksofonistę Norihiko Hibino a zaśpiewany przez Cynthię Harrell. Przypomina mocno bigbandowe kompozycje rodem z lat 60tych nie przez przypadek, gdyż akcja gry toczy się w 1964 roku. Słowa dosyć proste, ale za to jak symboliczne, pięknie wprowadzając nas w początek tej właściwej gry, a przeplatające w tle animacje nastawiają gracza na wspaniałą, choć dość survivalową przygodę, niczym stare „hollywoodzkie” produkcje kinomanów.
  Tutaj w wersji wykonanej przez Video Games Orchestra. Ogromna większość zna oryginał, także uważam że troszkę odmienna interpretacja w wersji live nikomu nie zaszkodzi. Wokal: Ingrid Gerdes.
 
 
 

 
 
  Można by tak wymieniać spośród dynamicznych kawałków w stylu „On the Rail Bridge”, czy bardziej rock’n rollowe „Surfin Gitar”, bądź „Salty Catfisdh”(takich kawałków jest więcej!), ale nie da się przejść obojętnie obok pewnego utworu. Pisząc o nim już przechodzą mnie ciarki i właśnie takie momenty miałem na myśli, pisząc swój wstęp. Kto z was go zapamiętał, ten poczuł na własnej skórze ciężar podjętej w nim decyzji, decyzji, którą gra podjęła właściwie za nas.
  Wiatr rozwiewający białe płatki kwiatów na polanie. Wąż i radość po przeciwnych stronach. Coraz silniejszy wiatr targający opaskę Jacka, która jeszcze niedawno należała do jego mentorki, zwiastuje koniec. Następuje ciężka walka na śmierć i życie. Lecz jakże inna od tych, które wszyscy dobrze znamy. Nie pomiędzy dobrem a złem, czarnym a białym, a pomiędzy odcieniami szarości. Po wygranej walce siedziałem z padem w dłoniach, obserwując to, co się dzieje na ekranie, jakby sprawa dotyczyła mnie osobiście. Zdążyłem już zżyć się z postaciami w grze na tyle, aby wyewoluować swoistą bardzo silną empatię w ich stronę, poznać je. The Boss leżąca pośród białych kwiatów i ten moment, w którym z gracza stałem się kimś więcej a emocje sięgnęły zenitu. Panorama filmowa znika ku mojemu zaskoczeniu. Tak jak i muzyka. Zostaje tylko szelest wiatru i „patriot” wymierzony w jedyną osobę, na której tak na prawdę zależało Jackowi. Ostatni strzał należący tylko do Ciebie ( Kojima potrafi być okrutny). Rozumiejąc już o co z grubsza chodziło, zdajesz sobie sprawę z ironii sytuacji, w której się znajdujesz czując jednocześnie ogromny żal za brak wyboru, przed którym postawili mnie scenarzyści.
   Zostaje już tylko wciśnięcie cholernego przycisku strzału na padzie, jakże trudne i bolesne. Przecież nie tak to się powinno skończyć. Wszyscy powinni odejść i żyć szczęśliwie, prawda? Niestety, tak jak w życiu – nie zawsze wszystko kończy się Happy Endem. Czasami trzeba zrobić coś, czego bardzo się nie chce, i nie ma innego wyjścia, ani drogi na skróty. Życie bywa okrutne także w grze i o tym przekonałem się wtedy po raz pierwszy.
  Słychać odgłos strzału, w oddali krzyk zwierzęcia, które utraciło właśnie swojego kompana i przyjaciela. Kwiaty symbolicznie stają się purpurowe i Ja pośrodku, bo przecież „There’s only room for one Boss. And one Snake…”

"Life’s End" i Harry Gregson Williams.
 


 
Nastaje koniec.
 
 
 

   „Debrefing” to końcowy utwór, zamykający przygodę. Snake stoi na bezimiennym grobie swojej mentorki, zdradzonej przez własny rząd, uznanej za zdrajczynię i za potwora. [Protagonista] w charakterystycznej scenie salutuje [na cześć The Boss], pokazując komu tak naprawdę był do końca lojalny.
  Gorzka łza twardziela dopełnia dramatu, kończąc permanentnie przygodę, choć pozostawia też wiele pytań. Zakończenie gry jest majestatyczne i przepiękne, a nastroju dodaje narracja Eve oraz właśnie piękny utwór „Debrefeing”. Nie ma sensu wstawiać całego zakończenia, bo warto ukończyć grę choćby dla niego a sam w sobie nie ma takiej siły przebicia bez filmu.
No to damy film.
  Skupmy się zatem na dwóch pięknych utworach lecących podczas napisów.
   Pierwszy to „Way to Fall” zespołu Starsailor. Iście melancholijny, akustyczny utwór, który smutnym refrenem mógłby sam w sobie spowodować kilka samobójstw, aczkolwiek warto o nim wspomnieć, bo jest bardzo mocny w odbiorze, szybko w pada w ucho i bardzo pasuje do smutnego zakończenia gry, zarówno pod względem merytorycznym jak i nastrojowym. Mnie kojarzy się jakimś trafem z jesienią (Fall maybe)
.


MGS3 w skrócie. Nic więcej o tym tytule nie musicie wiedzieć ponad to, co zaraz zobaczycie.
 


 
  Drugi to oczywiście wisienka na torcie każdej produkcji Kojimy spod znaku MGS, Metal Gear Solid 3 Theme. Utwór orkiestralno-elektryczny,  zostawiony na sam koniec gry w trochę skróconej wersji. Nie wyobrażam sobie MGS’a bez głównego tematu, a tutaj, gdy piękna klasyczna gitara zaczyna grać znany temat muzyczny z poprzednich części, to na sercu robi się ciepło. Toć taka nagroda za cały ten smutek i ból którym uraczyli nas twórcy podczas tej niesamowitej przygody, i nawet podejrzenia o plagiat, które padły na autora kompozycji nie są w stanie zepsuć mi rozkoszowania się nią (a myśleliście, że dlaczego „Theme” nie pojawił się w MGS4:- )
 

 
I wersja oryginalna Sviridova.

 

  Przedstawiłem jedynie kilka spośród niesamowitych i epickich momentów które można spotkać w pierwszej części przygód Big Bossa. Szczerze zachęcam do ogrania pozycji choćby w wersji HD Collection z bardziej przyjaznym systemem kamer, znanym z MGS3:Subsistence. POLECAM!
Moja ocena: 10/10
Moja ocena: 9/10.
Dziękuje.
 

 

  Ja zaś chciałem Wam zaprezentować wprowadzenie do The Legend of Zelda: Wind Waker HD na WiiU. Klimat muzyczny obecny w "The Legendary Hero" jest bardzo różny. Na początku usłyszymy cudowny flet, który przejdzie potem w piękną melodię na skrzypcach, aby następnie napełnić słuchacza smutkiem, ale to nie koniec. Zawsze jest nadzieja!

"To jedna z tych legend, o których rozmawiają ludzie...

Dawno temu, istniało królestwo, w którym ukryta została złota moc.

Było zamożne i błogie w zielone lasy, wysokie góry oraz pokój.

Lecz pewnego dnia bardzo zły człowiek odnalazł złotą moc i zabrał ją dla siebie...

Z jego siłą oddaną pod jego rozkazy, rozprzestrzenił mrok na całe królestwo.

Ale wtedy, gdy wszelka nadzieja umarła i zbliżała się godzina zagłady...

...młody chłopiec ubrany na zielono pojawił się znikąd.

Dzierżąc ostrze zagłady zła, zapieczętował mrocznego i podarował światło krainie.

Ten chłopiec, który przemierzył czas, aby uratować krainę, był znany jako Bohater Czasu.

Historia o chłopcu była przekazywana pomiędzy pokoleniami, aż stała się legendą...

Ale potem...nadszedł dzień, w którym złowróżbny wicher zaczął wiać w całym królestwie.

Wielkie zło, które miało być zapieczętowane na zawsze przez bohatera...

...kolejny raz wypełzło z głębi ziemi, aby z wielka chęcią dokończyć swego mrocznego dzieła.

Ludzie wierzyli, że Bohater Czasu powróci, aby ich uratować.

...Ale bohater się nie zjawił.

Stanąwszy twarzą w twarz ze złem, które przeprowadziło atak, ludzie mogli jedynie zwrócić się do bogów.

W ich ostatniej godzinie, gdy zbliżała się zagłada, powierzyli swoją przyszłość losowi.

Co stało się z tamtym królestwem?

Nie został nikt, kto by to wiedział.

Pamięć o królestwie zanikła, ale jego legenda przetrwała na wietrze.

Na pewnej wyspie zwyczajem stało się ubieranie chłopców na zielono, gdy osiągną odpowiedni wiek.

Ubrani w zieleń przypominającą pola, aspirują do tego, aby znaleźć bohaterskie ostrza i obalić zło.

Starsi chcieli, aby młodsi poznali co to znaczy być odważnym niczym bohater z legend..."

 

  Tymi słowami zaczyna się wielka morska przygoda, a teraz posłuchajmy jak to brzmi, gdy tej legendzie towarzyszy muzyka, o której napisałem już wyżej.

 

[spoilery]

  Kim jestem? Jestem małym elfim chłopakiem o dosyć osobliwym imieniu, trochę cofniętym w rozwoju, bo tylko ja spośród moich rówieśników nie umiem mówić.

Skoro głównym bohaterem The Legend of Zelda: Wind Waker HD jest Zelda, to kim do diaska jest Link?

 

  Nie przejmuję się tym. Obchodzę urodziny, więc koks, dziwki i wino na pewno się znajdą. Babka podobno ma mi podarować słynną na całą okolicę nalewkę.

  Zanim jednak wyprawiona zostanie gruba biba na moją cześć, to postanawiam rozejrzeć się po okolicy.

Dzień 59. Świnie dalej myślą, że jestem trawą.

 

  Uczę się podstaw walki mieczem oraz zdobywam najważniejsze informacje o świecie, przypominam sobie, kim są moi sąsiedzi, a siorka postanawia dać mi swój największy skarb, czyli lunetę.

  Gdy staram się przyzwyczaić do siostrzanego podarunku, to spostrzegam ogromne ptaszysko, trzymające w szponie jakąś dziewczynę. Tropem tego olbrzyma podąża piracki statek, który raz po raz oddaje w jego stronę strzały. W końcu, po wielu nieudanych próbach trafienia latającej bestii, skrzydlaty łowca otrzymuje siarczysty raz z kuli armatniej i rozstaje się ze swoją ofiarą.

  Siostra nakazuje mi sprawdzić, co stało się z dziewczyną. Biorę miecz od okolicznego nauczyciela szermierki i wyruszam do pobliskiego lasu. Po pokonaniu kilku słabych oponentów, docieram do dziewczyny i kiedy wydaje się już jest po wszystkim, to ptak porywa omyłkowo moją siostrę, biorąc ją za niedawno uratowaną dziewczynę.

  Postanawiam ją uratować. Chcę przyłączyć się do pirackiej załogi, która jeszcze przed chwilą starała się ocalić jednego z jej członków, złotowłosą Tetrę. Choć piraci nie chcą z początku o tym słyszeć, to przyglądający się całej tej scenie ritoński listonosz stwierdza, ze to z ich winy porwano moją siostrę. Biorę pamiątkową tarczę z domu i wyruszam z nimi do Zapomnianej Fortecy. Jest to dobrze strzeżone miejsce, więc Tetra wpada na genialny plan. Postanawia wystrzelić mnie tam z katapulty. Nie ma jednak zbyt dobrego cela, więc muszę sobie radzić z początku bez broni.

Powiedzieli mi, że mogę być kim chce, więc zostałem beczką.

 

  Z początku nie wiem co się dzieję  a przez swoją nieuwagę zauważają mnie strażnicy i zostaję wtrącony do celi. Nie ze mną jednak takie numery. Udaje mi się stamtąd zbiec. Następnie odnajduję mapę lochu z rozmieszczeniem wszystkich pomieszczeń. Dzięki temu łatwiej mi się jest zorientować w otoczeniu. Znajduję kompas, dzięki czemu wiem nawet gdzie są wszystkie skrzynki. Po wyłączeniu wszystkich reflektorów, splądrowaniu całej fortecy  i znalezieniu miecza staje twarzą w twarz z prowodyrem stojącym za porwaniami złotowłosych dziewczynek.

  Ku mojemu zaskoczeniu chwyta mnie wspomniany już wcześniej ptak i rzuca gdzieś w morze. Pewnie bym zginął, ale zostaje uratowany przez Króla Czerwonych Lwów, czyli bardzo rozmowną łódeczkę. Żali się ona, ze nie ma żagla a bez tego nie jest w stanie pomóc mi w mojej misji ratunkowej. 

  Rozglądam się po okolicznej wyspie, znajduję listy w butelkach od innych morskich podróżników, oraz poznaję jedną nauczycielkę, która skarży się na okoliczne rozrabiaki, które nie chodzą do szkoły. obiecuję rozwiązać jej problem. Jednak Zabójcze Pszczoły (które będą potem nagrywać kozacki hip-hop pod nazwą Wu Tang Clan) nawet nie myślą o tym, aby mnie posłuchać. Rzucają mi wyzwanie. Mam się z nimi pobawić w chowanego. Jeśli ich wszystkich znajdę, to może zmienią zdanie. Jest ich czworo. Troję z nich znajduję bardzo szybko, ale czwartego nie potrafię odnaleźć. Okazuje się, że skrył się na drzewie. A to nicpoń! Nie mieli ze mną żadnych szans. Jestem, mistrzem zabawy w chowanego. 

  Mógłbym tak bawić się całymi dniami, ale siostra sama się nie uratuję. Zdobywam żagiel do łódki i wyruszam do osady ritończyków. Zanim rozwiązuję ich problem, to mój pływający kompan daje mi czarodziejską batutę, dzięki której staje się dyrygentem wiatru.

  Chcecie wiedzieć co było dalej? To opowieść na inny raz. Możecie nawet rzetelnie pierdzieć w moja stronę, ale gwarantuję Wam, ze gorzko tego pożałujecie. Rządzę wszelkimi wiatrami.

 

 

  Może jeszcze kiedyś się spotkamy w Kąciku Muzycznym. Nie będzie to jednak ani jutrzejszy dzień, ani przyszły tydzień lub przyszły miesiąc. Spotkamy się...kiedyś.

 

[Aktualizacja]

Kilku osobom nie podobało się to, co napisałem przy okazji wpisu slashjina, więc prawie wszystko usunąłem.

Oceń bloga:
20

Komentarze (16)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper