Potęga „Wielkiej Trójcy”

BLOG
1201V
Potęga „Wielkiej Trójcy”
Vulcan Raven | 28.09.2014, 13:55
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

.

Tym razem pozwolę sobie na osobistą refleksją, która naszła mnie w czasie niedawnej polemiki na łamach naszego Portalu. W czasie rzeczowej dyskusji z jednym z użytkowników dotarło do mnie, co tak naprawdę dzieje się w światku konsolowym. Kiedy patrzę na to wszystko bogatszy o tę świeżą refleksje to zachodzę w głowę jak mogłem nie zauważyć tego wcześniej i jak to się dzieje, że tak mało można na ten temat przeczytać. Czyżby oświecenie, którego doznałem było, aż tak mocno subiektywne? A może faktycznie powinienem zachować tę „tajemną wiedzę” tylko dla siebie, bo dzieląc się nią z innymi narażam się na śmieszność i kpinę fachowców w tej dziedzinie? Zaryzykuję.

Cała historia ma swój początek w jednym z moich wcześniejszych felietonów, którego treść zamieszczona została w 24 numerze Gamers Magazine. Poruszyłem w nim temat komputeryzacji, jakiej nieustannie od kilku lat ulegają nasze ukochane konsole. Opisałem kwestie firmware, łatek, instalacji gier na dysku twardym, cyfrowej dystrybucji oraz DLC.  Wyraziłem tam swoją obawę o przyszłość tych urządzeń, dodam, że obawa ta na chwilę obecną jest jeszcze silniejsza, a zasługa w tym niejakiego SMGT, którego przy okazji pozdrawiam. Człowiek ukrywający się pod tym niewiele mówiącym nickiem uświadomił mi bowiem prawdę niezwykle bolesną , prawdę, która nie nastraja pozytywnie, a co więcej, odwrócenie kolei losów wydaje się być już praktycznie niemożliwe. Przyczyna jest  prawie zawsze taka sama. To wszystko zaszło już zbyt daleko.

Dlaczego dwie tak ogromne firmy jak Sony i Microsoft serwują nam komputery nazywane tylko szumnie konsolami, choć de facto są to tylko zwykłe i do tego mało funkcjonalne wykastrowane komputery? Dlaczego pozbawiam „męskości” nasze kochane „konsole” nazywając je bez ogródek kastratami? Potwierdzi to chyba każdy, kto używając konsoli próbował kiedyś połączyć się z Internetem za pomocą niezwykle przydatnej funkcji Wi-Fi. I nie przekonują mnie uwagi na temat jakości sygnału czy zmiany ustawień routera. Mój naprawdę wiekowy laptop działa bez problemu tablet kobiety tak samo, podobnie jak Internet w telefonie. Ale to tylko jeden z aspektów tej „wielkiej tajemnicy”, być może najmniej istotny. Konsole od zawsze miały jedną zasadniczą przewagę na komputerami. Aby zagrać wystarczyło włożyć płytę do czytnika i bez żadnych dodatkowych zabiegów cieszyć się rajcującą nas porcją softu. To niestety jest przeszłość, choć przykład Nintendo udowadnia, że takie „old schoolowe” zabiegi są ciągle możliwe. Teraz jest instalacja, czasami dość długa i nużąca( vide ostatni Wolfenstein), a potem seria łatek oraz aktualizacje. Niektóre uzasadnione(aktualizacja składów w Fifa), inne nie do końca. Co prawda gra nie „wywala” się nam tak jak to ma miejsce w przypadku komputerów, ale przy takim „postępie” rynku konsolowego  nie można w przyszłości wykluczyć także tego typu wypadków.

 

 

Elementów składowych nakreślonej w poprzednich akapitach sytuacji jest być może więcej, jednak tym najważniejszym i chyba najbardziej zgubnym dla konsol jest potęga wymienionej w tytule „Wielkiej Trójcy”.

Cóż to jest ta Trójka?Pod tą nazwą(nawiązanie do II Wojny Światowej jest jak najbardziej uzasadnione) kryje się trójka największych wydawców tego biznesu, czyli Electronic Arts(cóż za ironia), Ubisoft oraz znienawidzone przez wielu, głównie za sprawą wiecznie uradowanego Bobiego Koticka Activision. Te trzy potężne molochy przemysłu gier rozdają karty, a ich dominacja z pewnością przyczyniła się walnie do upadku wielu interesujących i zasłużonych studiów developerskich oraz innych szanowanych wydawców. To właśnie hegemonia wymienionej trójki rozbiła ostatecznie THQ, Midway, Acclaim, Raven Software(formalnie istnieje, ale to tylko złudzenie)  Nerversoft, Westwood Studios, Criterion Games, Vigil games i wiele innych. Ale nawet nie to jest najgorsze. Najważniejsze jest to jakimi kolosami stały się wymienione firmy. Ich supremacja jest do tego stopnia duża,że konsole powstają zasadniczo pod ich dyktando. Brzmi absurdalnie?  

 

Aby jednak lepiej zrozumieć poruszone przeze mnie kwestie musimy cofnąć się w czasie. Spójrzmy na to jak wyglądał w latach 90-tych stosunek gier produkowanych przez studia wewnętrzne firm tworzących konsole(In-house), studia działające pod parasolem twórcy(first party) oraz niezależnych studiów zewnętrznych(third party). W czasach panowania Segi i Nintendo ten stosunek wynosił mniej więcej 80/20 na korzyść tych, którzy byli blisko związani z producentami konsol. Pozostałe  20% przypadało na całą resztę, w tym i wymienioną już trójkę hegemonów. W czasach kiedy dominowało PS2 ten stosunek wynosił już 50/50. A ile wynosi teraz? 90/10 na korzyść third party. W czasach swojej świetności sama tylko Sega miała więcej studiów wewnętrznych niż EA, Ubi i Acti razem wzięte. Firma tworzyła wtedy masę własnych wspaniałych gier, które sprzedawały ich własne konsole. Do tego dochodziły tabuny first party pokroju Rare, które konstruowały genialne gry dostępne tylko na jeden system. I to właśnie historia upadku Rare pokazuje nam jak bardzo „zewnętrzni” bali się ekskluzywności gier i jak bardzo nie na rękę jest wielkim tego biznesu wyjątkowość. Trzeba bowiem wykazać albo całkowitą ignorancją, albo działać celowo, aby upodlić tak genialne studio jak Rare.

 

 

Skoro więc rynek zdominowany jest przez studia zewnętrzne to kto ustala kierunek rozwoju? Twórca konsoli? Nie. Wydawca, i to ten największy, który kładzie na półki gry wymienionych już third party. Ale czy jest to strategia, której hołduje cały ten biznes? Otóż nie. Na rynku działa ciągle prawdziwa legenda tej branży, która choć posądzana(także przeze mnie) o głęboką stagnację i zacofanie zachowuje ciągle swoją niezależność i mówiąc delikatnie ma w głębokim poważaniu „Wielką Trójkę”. Te skostniałe mechanizmy funkcjonowania Nintendo, które mają swój wyraz między innymi w restrykcyjnej polityce wydawniczej są paradoksalnie największą siłą tej firmy, a przy odrobinie zaangażowania ze strony włodarzy może ona jeszcze wzrosnąć i przyczynić się do powstania swoistego Elizjum w tym i tak już na wpół obumarłym świecie gier.

Bo faktem jest, że to Nintendo jako jedyna firma sama od początku do końca ustala zasady wedle których muszą grać zarówno developerzy jak i wydawcy chcący ujrzeć swoje produkty w port folio firmy z Kioto.  Oczywiście nie ma róży bez kolców. Takie traktowanie przez lata studiów zewnętrznych i wielkich wydawców skutkuje obecnie małym zainteresowaniem z ich strony. A ponieważ  to właśnie studia zewnętrzne stanowią o wyglądzie rynku, to ekskluzywnych gier od third party praktycznie nie ma. Co więcej na Nintendo nie ukazuje się też cała masa multi platform, które totalnie zdominowały rynek gier.

Coraz częściej można też spotkać się z opiniami że gry na wyłączność nie są nikomu potrzebne. Co więcej, niektórzy uważają, że takie gry jak Mario, Zelda czy Metroid powinny być dostępne na wszystkie konsole, tak aby każdy mógł  doświadczyć ich klasy i geniuszu. To zagranie „pod włos” ma jeden zasadniczy cel. Oderwać studia tworzące exy od twórców konsol i zapanowanie nad nimi. Co by nie mówić first party może się czuć dość bezpiecznie tworząc gry na wyłączność. Nie grozi mu bowiem ingerencja z zewnątrz, kiedy jeden z wielkich tego biznesu zapragnie ich wykupić lub zdegradować ograbiając z potencjału ludzkiego. Tworząc wyjątkowe gry na jeden system można spać spokojnie, oczywiście dopóty, dopóki tworzy się prawdziwe system seller-y. Czy więc tworzenie pod parasolem twórcy konsol jest ciepłą posadką? Ależ skąd. To niezwykle ciężka praca, bo od gier na wyłączność wymaga się czegoś wyjątkowego. Tytuł musi być wizytówką konsoli i sprzedawać system. Z doświadczenia wiem, że najlepsze tytuły w jakie grałem to w zasadzie gry na wyłączność.  Twórca ma czas i warunki aby wszystko dopracować i dopieścić każdy najdrobniejszy nawet element. Pamiętacie zapewne jak niewiele słabych gier pojawiało się 15-20 lat temu? Właśnie dlatego, że gry pochodziły najczęściej albo ze studia wewnętrznego albo od first party. Teraz kiedy role się odwrócił jesteśmy zalewani tytułami przeciętnymi i często potwornie niedopracowanymi. Dzięki ci „Wielka Trójco”!

 

 

I w tym momencie dochodzimy do clue programu.Wcale bym się nie zdziwił, gdyby to właśnie „Wielka Trójca” w otoczeniu bandy third party miała wpływ na specyfikację nowych urządzeń, które wbrew zapowiedziom nie okazały się wcale takimi potworami i bezustannie chełpią się osiąganiem (sporadycznie!) poziomu 1080p, w taki sposób jakby miało to być czymś absolutnie wyjątkowym.  Ta sama grupa wzajemnej adoracji steruje także polityką wydawniczą i uzależnia od niej działania producentów konsol. Przykładem może być obecna sytuacja na rynku gier, gdzie zamiast nowych tytułów serwuje się nam stos odgrzewanych kotletów. Przyznam, że jest zjawiskiem absolutnie bez precedensu sytuacja w której twórca konsoli jest całkowicie uzależniony ode tego co dadzą mu wydawcy. Oczywiście zachowuje się pozory wydając od czasu do czasu grę nietuzinkową skierowaną do użytkowników tylko jednego systemu. Gdyby jednak Sony lub MS miały oprzeć na tych tytułach swój byt, to prawdopodobnie zakończyłby się on już dawno temu.

Z goła inaczej wygląda sytuacja w obozie Nintendo. Firma z Kioto dysponuje tak ogromną ilością tytułów na wyłączność, że w zasadzie gry od third party nie są im do niczego potrzebne. Wystarczy spojrzeć na ilości gier od studiów zewnętrznych, które kupują posiadacze WiiU, czy nawet poprzednich generacji konsol od Nintendo. Można śmiało powiedzieć, że jest to margines. To oczywiście pozwala firmie na całkowitą kontrolę wydawniczą, bez żadnych kompromisów, czy ukłonów w stronę wydawców. Czy jednak Nintedno wygrywa na tym? I tak i nie. Taka polityka pozwala zachować im całkowitą niezależność i daje nieograniczone pole manewru przy ustalaniu kalendarza wydawniczego. To pozwala także na tworzenie i wydawanie dokładnie takich gier jakich oczekują. Przyznacie, że w obecnych czasach jest to sytuacja nieprawdopodobnie wręcz komfortowa. Ale jest też drugi, mniej przyjemny aspekt tej szeroko pojętej niezależności. Rynek się zmienia, a co za tym idzie urządzenia i gry od Nintendo(przynajmniej te stacjonarne) nie przyciągają już takich rzeszy miłośników jak kiedyś. Zmieniły się oczekiwania klientów, którzy liczą na coś więcej niż tylko kolejne przygody Mario i Zeldy. Ludzie pragną wyścigów, rozbudowanych gier RPG i masy innych tytułów, których na urządzeniach BigN nie uświadczymy, z powodów, które już wymieniłem.

Receptą na to może być próba stworzenia rzeczonego już Elizjum. Bo skoro branża gier umiera, to czemu nie wykreować krainy szczęśliwości, gdzie nasze dusze mogły by upajać się do woli tym co najlepsze i to bez udziału pazernych demonów finansjery w osobach już nam znanych molochów.

Aby jednak tego dokonać BigN powinno zacieśnić relacje ze studiami, których filozofia jest najbliższa tej nintendowskiej. Na początek dobrym posunięciem było by przytulenie Platinum Games i uczynienie z nich first party nr.1 Okazja jest ku temu wyborna, bo przecież kolejna odsłona przygód wiedźmy Bayonetty ukaże się właśnie jako exclusive title na WiiU. Pamiętajmy także, że PG ma ciągle w odwodzie serię Vanquish, która tylko czeka na sequel, a wybór WiiU jako jedynej platformy byłby wcale nie małym pstryczkiem w nos konkurencji. Zupełnie otwarta pozostaje także kwestia kontynuacji Mad World i Anarchy Reigns, których twórcami również są panowie z PG!

 

A co z resztą graczy? Co z Sony, co z Microsoftem? Być może to brutalne stwierdzenie, ale… Mają to, na co sobie zasłużyli. W tym tempie oba urządzenia zakończą swój żywot jako maszynki do grania w chmurze, które ani wyglądem ani możliwościami nie będą różnić się niczym od zwykłych dekoderów telewizyjnych. Są też plusy takiego scenariusza. Może wtedy obie „konsole” będą w końcu w stanie bez problemu łączyć się internetem i to bezprzewodowo-zupełnie jak mój telewizor.

Oceń bloga:
13

Komentarze (42)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper