Piątkowa GROmada #36

BLOG O GRZE
2036V
Piątkowa GROmada #36
Daaku | 02.06.2017, 22:10
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Dzisiejsza GROmada równiutko w trzech kolorach: zielonym, czerwonym i niebieskim. Implikacje okołoobozowe jak najbardziej na miejscu.

W tym tygodniu moi współprowadzący są mocno redakcyjni. Pierwszym gościem jest debiutujący na łamach GROmady Maciej Klimaszewski, który od niedawna produkuje się na stronie głównej i codziennie daje się poznać jako luzac zajebisty newsman o dużym dystansie do swojej osoby - oraz małym do czytelnika. Drugim jest z kolei Rayos z dynastii Drugich Pominiętych, którego gwiazdka ostatnimi czasy nieco przygasła. Od czego ma się jednak kumpli, nie? ;) Peleton zamyka Musiel, który uwielbia wynajdywać nieznane wcześniej, ale frapujące perełki. Jeszcze prowadzący coś tam naklepał , ale jego nie liczymy. Czyli wciąż trzech chłopa.

Najważniejsze jednak, że zainteresowani dadzą Wam znać, w co będą grać w piątkowy wieczór, a wyrobiony warsztat zapewnie niejednego skusi na odpalenie lub wygrzebanie z czeluści półki/dysku opisywanej gry. Zaczynamy!

 

 

Maciej Klimaszewski

 

Daaku zaprosił mnie do wzięcia udziału w Piątkowej GROmadzie. Nie sposób było odmówić, więc jestem. O ile dobrze czaję formułę działu, to piszemy tutaj o aktualnie ogrywanych pozycjach. Jak to ujął Daak, miejsce dla najchłodniejszych dzieciaków na PPE. Też chcę być cool.

Wybaczcie, że nie będę się rozpisywał i pojadę skrótowo po najmniejszej linii oporu, ale dziecko płaczę, a w tle awantura z partnerką. Typowy piątek. Gier rozgrzebanych mam od chu... i jeszcze trochę. Kolejne pozycje wpadają w takim tempie, że nie nadążam ogrywać wszystkiego ani na Xboksie One, ani na PlayStation 4. Starość, niemoc, życie? Nazywajcie to jak chcecie, ale nie jest kolorowo. Niżej krótko o aktualnie ogrywanych szpilach.

The Order: 1886 - o matko, jakie to ładne, a jakie nudne. Gra Ready at Dawn od pierwszych chwil urzeka wizualnym przepychem i... pociętym czarnymi pasami u góry i dołu ekranem. Mniej pikseli, więcej pary w grafikę - proste. The Order jest naprawdę piękne, ale moim zdaniem mocno niedomaga pod względem gameplayu. Ot, czuję jakbym strzelał kapiszonami, nie ma tu mowy o uczuciu sytości po wciśnięciu spustu jak np. w przypadku takich Gearsów. Na plus zaliczam też ciekawe realia i setting exclusiva Sony. Ogólnie mocny przeciętniak.

Ghost Recon: Wildlands - kozak od Ubi. Ogromny świat, kartele narkotykowe i taktyczna jatka w roli operatora sił specjalnych. Póki co gram sam i jest więcej niż dobrze, ale wiem że gra rozwija skrzydła dopiero w co-opie. Jak zresztą każda pozycja szyta pod kooperację. W przypadku Wildlands pasi mi praktycznie wszystko - od założeń rozgrywki, przez aspekt techniczny, aż po mega miodny gameplay. Polecam.

Injustice 2 - jestem totalnym masherem, jeżeli chodzi o mordobicia. Nie przeszkadza mi to jednak czerpać przyjemności z walenia się po ryjach bohaterami komiksowego uniwersum DC. Poziom trudności ustawiony na "Normal" i na kozaka wjeżdżam w kolejnych oponentów, agresywnie interweniując obuwiem na ich facjatach. Tryb fabularny to bajka, Multiverse zaś rozsadza czaszkę. Masa radochy dla pojedynczego gracza. Brawa dla NetherRealm.

I to by było na tyle, uciekam mieniać pieluchy i czule głaskać stojącą w lodówce butelkę Absolwenta. Wieczór jest nasz, bejbe.


 

Rayos

 

No hej misiaczki. Ode mnie krótkie piłki, bo lżejszy o 450 ml krwi trochę niedomagam, proszę o wyrozumiałość ;). Z mojej strony zahaczmy dziś o stawianie kloców, smarkanie glutów i szczurzą plagę.

Każdy szanujący się człowiek wie, jakie to cudowne uczucie spuścić porządnego kloca: długiego, prostego, sztywniutkiego, który idealnie wpada prościutko w wyznaczone miejsce [tzw. szczupak - przyp. Daaka]. Gdy długie tetromino spadnie w wyznaczone miejsce czyszcząc jednocześnie 4 linie dając nam pełniutkiego tetrisa, ogarnia nas błogie uczucie nirwany. A naszego przeciwnika szlag trafia bo nagle na jego planszy od spodu zrobiło się gęsto od szarych bloczków które teraz musi wyczyścić. Tak, Puyo Puyo Tetris potrafi niszczyć przyjaźnie, ale hej – czego się nie zrobi by ulżyć swojej potrzebie?

Switch może i ma mały niedomiar fajnych tytułów ekskluzywnych, ale nie przeszkadza mi to w graniu na nim codziennie w różnorodne tytuły. Jednym z nich jest wspomniany Puyo Puyo Tetris, który dla mnie jest jednym z większych zaskoczeń tego roku. A wszystko zaczęło się od pobrania dema i grania w niego godzinami z partnerką czy to na wyjeździe, czy to w trakcie podróży pociągiem czy po prostu na TV w ramach krótkiej przerwy od naszych codziennych obowiązków. Zakup pełniaka był tylko kwestią czasu, a jako, że trafiła się okazja, to Launch Edition z dwoma brelokami trafił w me ręce i wsiąkłem. Układam klocki na potęgę. Czy to w trybie fabularnym, którego historia jest tak głupia, że aż śmieszna, czy to w różnorodnych trybach arcade, pojedynczo lub z kimś, czy to online walcząc z ludźmi na całym świecie. Gra oferuje naprawdę mnogość trybów gry, rzeczy do odblokowania i generalnie to nie umiem w Puyo Puyo :(. Za cholerę nie mogę ogarnąć tych małych glutów, nie potrafię ich chainować. Dlatego 90% gry na arcade gram w Tetrisa, a jak w fabule muszę grać puyosami to klnę bardziej niż szewc. Można się śmiać, że to 30 letnia gra za ponad stówkę, ale walić to. Bawię się świetnie, rozgrywka wciąga, a na Switchu zawsze można zagrać z kimś partyjkę!

 

Sto lat temu, na PS3 i X360 jeszcze wyszła taka fajna gierka – Dishonored. Jakoś tak się stało, że całkowicie mnie ten tytuł ominął, ale zrobiłem sobie postanowienie, że w wakacje sobie kupię by nadrobić. Szczęśliwym trafem akurat gierka była ostatnio w promocji na PSNie na PS4, więc czym prędzej Dishonored zakupiłem i... gra bardzo mi się spodobała.

Zaskoczony jestem tym, jak bardzo otwarty Dishonored jest na styl grania. Sam osobiście postanowiłem przejść całą grę bez mordowania ani jednej osoby i ani razu nie zostając wykrytym (co jak się okazało wcale takie proste nie jest), ale nic nie stoi na przeszkodzie by naszego drogiego Corvo zamienić w maszynkę do zabijania i mordować wszystko to co popadnie. Grę z pewnością ukończę drugi raz, właśnie jako psychopatyczny morderca, bo jest tego warta. Póki co, wcielając się w rolę psychopatycznego śmieciarza rzucającego nieprzytomnych ludzi do śmietnisk ukończyłem 3 główne misje. Porozkradałem różne majątki, zesłałem złoczyńców do kopalni, ekskomunikowałem pewnego jegomościa, a przy tym co chwila zapisywałem stan gry i... wczytywałem w razie wykrycia. Do tego każde nasze działanie ma jakiś tam wpływ na całą grę, różnice póki co są subtelne, ale z tego co już czytałem w sieci – gdybym nie podjął pewnego działania, miałbym obecnie kapkę prościej. No cóż, to oznacza tylko więcej ciał do chowania. Podoba mi się bardzo klimat miasta Dunwall. Niby wiktoriański pseudo-londyn przeżywający pseudo-steampunkową rewolucję, ale mamy też domieszkę magii, okultyzmu a całość jest polana soczystym sosem plagi przenoszonej przez szczury. Kto nie grał jeszcze – polecam.

 

 

 

Musiel

 

Streemerz (NES, Faux Games Company, 2012)

 

Wielu fanów retro pewnie się krzywi gdy słyszy słowo „homebrew”, ponieważ kojarzy im się to głównie z grami zrobionymi na kolanie gdzieś w piwnicy przez programistów amatorów. Kiedyś takie skojarzenia były trafne, ale w dzisiejszych czasach one odchodzą do lamusa, bowiem twórcy gier homebrew w końcu potrafią robić naprawdę świetne tytuły. Jednym z nich jest przedstawiane przeze mnie Streemerz.

Pierwotnie miałem pisać o innej grze, ale stwierdziłem, że ten tytuł będzie bardziej ciekawszy. No to jedziem. Streemerz jest tak naprawdę remakiem starej gry o tym samym tytule wydanej na niesławnym, kartridżu Action 52. Niestety nie grałem w oryginalną wersję, więc nie będę miał porównania. Wcielamy się w niej w niejakiego Joe, który to jest członkiem grupy zwanej właśnie Streemerz. Jego zadaniem było dokonanie sabotażu w latającej fortecy Mastera Y i zniszczenia komputera potężnej maszyny V6-15D. Niestety jedyną drogą ucieczki jest przebicie się przez fortecę aż na najwyższe piętro gdzie czeka na naszego śmiałka śmigłowiec. W drodze na szczyt czyhają na naszego śmiałka różnorakie pułapki, które tylko czekają by nas zabić. Uwierzcie mi, będziecie ginąć na potęgę, ale nie bójcie się macie nieskończoną liczbę żyć, więc możecie próbować tyle ile wam się podoba, albo tyle na ile starczy wam nerwów zanim nie rzucicie padem i głośno nie zaklniecie (yup, ja tak zrobiłem nie raz klnąc na ten delikatnie mówiąc „głupi hak”, który nie chciał się chwycić wtedy kiedy ja chciałem by to zrobił) :P Ucieczka nie będzie łatwa ponieważ nasza postać nie potrafi skakać, a zamiast tego korzysta ze specjalnego ramienia niczym w klasycznym Bionic Commando. Jednakże w porównaniu do tamtejszego ramienia, to działa znacznie szybciej. Nie wiem jak długa jest gra, bo udało mi się na razie dojść do 3 poziomu, ale powiem tylko, że wciąga jak diabli.

Gra jest całkiem rozbudowana jeśli chodzi o tryby.

 

Story Mode – standardowy tryb rozgrywki

Easy Mode – Story Mode tylko, że z uproszczeniami

Time Attack – Story Mode na czas

Superb Joe Mode – 5-minutowe wyzwania tylko dla najbardziej hardkorowych graczy

Streeeeemerz Mode – tryb w którym wcielamy się w doktora Tary'iego, który jest pomysłodawcą fortecy, a teraz sam postanawia z niej uciec

 

Jest jeszcze jeden z czitami, ale do jego odblokowania potrzebuję 16 worków z kasą, które można znaleźć w grze.

 

Wiadomo o co chodzi w trzech pierwszych, ale pozostałe dwa są bardzo ciekawe. Superb Joe Mode to tryb w którym czekają na gracza najbardziej chore pomysły jakie tylko przyszyły do głowy twórcy tej gry. Serio, im dalej tym robi się większy hardkor i tylko najwięksi wymiatacze sobie z tym poradzą. No i trzeba pamiętać, że ma się na to tylko 5 minut.

To jest początkowy fragment planszy i już tutaj można się nieźle wkurzyć :P

 

Za to Streeeeemerz Mode jest bardzo ciekawy, bo jak wspomniałem wcześniej wcielamy się w nim w doktora Tary'iego. On jest za ciężki by skakać, a więc jak się będzie przemieszczać? I tu zaskoczenie, wykorzystuje tak zwaną negatywną wagę i przykleja się do sufitu! Tak, dobrze widzicie, grubasek nie skacze, ale chodzi po suficie i z niego nie spada. F*ck logic! :D Nie mniej jest to bardzo ciekawy pomysł na rozgrywkę i powiem Wam, że się sprawdza., chociaż bardziej podoba mi się latanie na haku. Jednak ten tryb z doktorkiem również mam zamiar ukończyć.

A sobie postoję tak, bo mogę ;D

 

O grafice nie będę pisał, bo to w końcu klasyczne 8-bitów i nie ma co tu dużo o tym pisać, ale za to wspomnę trochę o muzyce, która jest znakomita. Fani klasycznych brzmień z NES-a będą zachwyceni muzyczką, która miło przygrywa podczas zwiedzania fortecy. Co jest in plus.

Pomyślicie pewnie, że skoro to gra na NES-a, to trzeba będzie za nią trochę wybulić? Cóż, no właśnie, że nie trzeba. Tytuł jest za free do pobrania z tej strony jako plik nesowy i można go odpalić na emulatorze całkowicie legalnie. Twórcy rekomendują by odpalać ten tytuł na emulatorach Nestopia, FCEUX, Nintendulator czy też VirtuaNES. Na pozostałych może nie działać i to potwierdzam, bo spróbowałem odpalić tą grę na emulatorze Jnes, z którego swego czasu trochę korzystałem i tytuł nie chciał działać poprawnie. Jednak jeśli by chciał ktoś mieć ten tytuł w formie fizycznej, to niestety już się na to nie załapie, bo był on do kupienia jako kartridż Action 53 Function 16 Volume ONE „Streemerz Bundle”, gdzie prócz tego tytułu były jeszcze inne produkcje homebrew. Niestety kartridż był bardzo limitowany, więc pewnie jego cena na aukcjach będzie teraz zawrotna. Takie są prawa rynku, chyba. Nie wiem nie znam się na tym, ja tylko gram w gierki! :D

 


 

Daaku

 

Shadow of the Beast [PS4, Heavy Spectrum Entertainment Labs 2016]

 

Starsi wiekiem i stażem zapewne od razu skojarzyli powyższy tytuł gry i siedzą teraz w bujanym fotelu, delikatnie głaszcząc jeden ze swoich retro sprzętów i wolną ręką co i rusz ocierając spod oka łezkę nostalgii. Ci młodsi, o roczniku post-1989, raczej już go nie kojarzą albo też rzucił im się w oczy może z raz w życiu, przy okazji jakiejś składanki gier na nowszą konsolę. Myślę jednak, że zarówno ci pierwsi, jak i drudzy zyskają na przeczytaniu poniższego opisu.

Czym konkretnie jest Shadow of the Beast? Oryginał (młodzi słuchać uważnie!) był niezwykle klimatycznym miksem chodzonej bijatyki oraz platformówki, za który odpowiadało studio Reflections (ci od PSXowych Destruction Derby oraz Driver), a który wydała firma Psygnosis (ci od PSXowych Wipeoutów, G-Police oraz Colony Warsów). Gra szybko stała się symbolem kultu ze strony graczy ze względu na prześcigającą tamtejsze standardy oprawę A/V oraz rozwiązania techniczne. Ale mnie stać właśnie na takie suche frazesy - jeżeli chcecie poznać pełen wymiar zajebistości serii, to zapraszam do przeczytania eksportowego tekstu RetroBorsuka. 

 

Dzisiejszym tematem przewodnim jest jednak remake Shadow of the Beast - świeżutki, bo z 2016 r., ogrywany Dual Shockiem na PlayStation 4 i generalnie bardzo dzisiejszy. I tu niech dla odmiany słuchają stare pryki, bo gra zachowuje staroszkolną mechanikę i design plansz z oryginału, jednocześnie dodając od siebie bardzo wiele w kwestii rozbudowania rozgrywki, rozwoju postaci oraz samej fabuły. Ta przedstawiona jest pod postacią reżyserowanych cutscenek, podczas których jednak bohaterowie przez cały czas pozostają niemi - dopiero jakieś trzeciorzędne mięso armatnie czy przyszli bossowie rzucają w stronę Aarbrona jakieś groźby, ale bez wykupienia w menu tłumaczeń ich dialektów na ekranie zamiast napisów zobaczymy tylko jakieś nieokreślone ciągi runów. Ciekawe rozwiązanie, zachęcające do bieżącego sprawdzenia asortymentu w "sklepiku".

 

Znacznego upgrade'u doczekał się względem pierwotnej wersji system walki. Nasz pazurzasty wojownik co do joty odzwierciedla swoją dziką, zwierzęcą naturę i bez ograniczeń poddaje krwawej rzezi kolejne zastępy stojących mu na drodze przeciwników. Serie ciosów, uniki i rzuty to oczywisty standard, ale brunatnego kolorytu potyczki nabierają wraz ze zdobywaniem po kolejnych wrogach coraz większej ilości krwi i gniewu. Odpowiednie ich pokłady pozwolą nam na wykorzystanie specjalnych umiejętności w rodzaju uzupełnienia zdrowia i podbijającej wynik egzekucji, przyzwanie do pomocy klona czy zalanie całego ekranu chmarą kolców. Najefektowniejszą sztuczką Aarbrona jest jednak Seria Furii (Rage Chain), podczas której krok po kroku, na jednego strzała, możemy spróbować pozbyć się całego ogółu obecnych na planszy celów, bez względu na ich siłę czy odporności - pytanie, jak długo zdołamy utrzymać serię oznaczeń i błyskawicznych wciśnięć przycisku. O takich bajerach, jak rozświetlające mrok pieczęcie na dłoniach czy rozkładane na całe ramię, zasilane krwią działo nawet nie wspominam, bo to już za dużo dobrego.

 

Na tę chwilę w historii zaszedłem już całkiem daleko - za mną już 5 rozległych poziomów porozrzucanych po tym magicznym świecie, w tym wnętrza Zamku Gargantha, po których za pierwszym podejściem kluczyłem ponad godzinę. Udało mi się w trakcie mojej przeprawy zgromadzić na tyle Many, aby odblokować wszystkie umiejętności bitewne Bestii, a póki co największym wyzwaniem pozostaje uzyskiwanie platynowych wyników w niektórych sekcjach, aby odblokować ukryte pojedynki oraz sfery z talizmanami. I choć platyna na razie po głowie mi nie chodzi, to ukończenia osi fabularnej podejmę się na pewno, może nawet na najwyższym poziomie trudności.

Podziękowania dla @Dajznera, dzięki któremu na mojej półce stoi pudełkowa wersja tej świetnej gry.

 


 

Przeczuwasz, że w piątek będzie grubo? Chcesz napisać coś do następnej GROmady albo nawet ją poprowadzić?
Pisz, pisz, pisz! Tu chodzi przede wszystkim o dobrą zabawę!

 

P.S. Wedle cyferek na profilu to już mój setny blog na PPE. Życie przez palce się przelewa...

Oceń bloga:
27

Klima to...

...najlepszy redaktor na głównej
105%
...poplecznik Spencera
105%
...przydupas Zakapiora
105%
...pomiot szatana
105%
Pokaż wyniki Głosów: 105

Komentarze (103)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper