Piątkowa GROmada #2

BLOG O GRZE
1627V
Piątkowa GROmada #2
Daaku | 07.10.2016, 17:53
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Wchodzę, patrzę... A tu weekend!

Na wstępie chciałbym podziękować wszystkim tym, którzy w zalewie weekendowych blogów typu "Co golicie w weekend?" czy "Czym palicie w weekend?" zachowali jeszcze na tyle pogody ducha, aby napisać jeszcze parę słów pod naszym pierwszych wydaniem "Piątkowej GROmady". Pomimo mało zaskakującej formy doczekaliśmy się z Waszej strony pozytywnego przyjęcia, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że pragniecie jakiejś alternatywy. I to, jako ci "wypaleni" weterani blogosfery, jesteśmy w stanie Wam zaoferować. Trudno mi powiedzieć, jak długo GROmada utrzyma się jako cykl, ale wstępnie jest to termin "dopóki chcemy pisać dla innych"! I na tym zakończmy wstęp, bo noc jeszcze młoda, to i grać trzeba!

Poprzednim razem obiecałem opisać dwa, właściwe tylko Vicie, horrory, i jak obiecałem - tak zrobię. Tekst o pierwszym z nich - takim zrobionym na zachodnią modłę - powinien zaciekawić ludzi choćby tym, że był zaczątkiem długofalowej akcji, której wynikiem jest teraz powtarzany często hashtag #Fuckonami. Natomiast pierwsze odsłony tego drugiego, japońskiego, przedstawiałem swego czasu na łamach portalu, tylko że tamte właściwe były konsolce PSP. Dobrze wiedzieć, że w tym przypadku ciągłość została zachowana. Polecam więc zgasić światło, puścić w tle ścieżkę dźwiękową z "The Thing" i zatopić się w lekturę...

 

Silent Hill: Book of Memories (PSV, 2012 WayForward Technologies)

Branża gier video zna przypadki, w których próby "odświeżenia" skostniałej serii poprzez kompletną zmianę jej mechaniki czy otoczki zwyczajnie nie wypalały, wybuchając w twarz silącym się na innowacje twórcom i dając im nauczkę niskimi wynikami sprzedaży. DmC: Devil may Cry kojarzycie? Włodarze Capcomu chcieli nowej jakości w serii z białowłosym łowcą demonów, więc zlecili nową odsłonę brytyjskiej ekipie Ninja Theory - znanej z klimatycznych, ale prostackich ciachanek. Szef projektu zapatrzył się w patologicznych kiboli, których mijał na ulicy podczas wieczornych powrotów do domu, ustalił grupę docelową na nastoletnich domorosłych " je*ać system" anarchistów, na deser zraził do gry wszystkich fanów oryginału i... No i powiedzcie sami, czy to mogło się udać? Koniec końców DmC: Devil may Cry osiągnęło zaplanowany (że sześciokrotnie obniżany z 6.5m do 1.66m egzemplarzy, to inna bajka) poziom sprzedaży, ale smród za ojcami Dantego ciągnął się jeszcze długo, a Ninja Theory następne miesiące spędziło, pracując nad bijatyką free-to-play na komórki. Jak widać, zbytnia ingerencja czasami po prostu nie popłaca.

Szkoda, że cała sytuacja jest względnie świeża, bo naukę na przyszłość mógłby wynieść jeszcze jeden koncern. Niestety, pierwsze prace koncepcyjne nad spin-offem serii Cichego Wzgórza studio WayForward rozpoczęło jeszcze w 2010 r., bite trzy lata przed wtopą liverpoolskiego Dontego. Czym bowiem jest Silent Hill: Book of Memories w stosunku do swojego oryginału-horroru. No cóż, jakiś tam klimat grozy jest, ale na tym podobieństwa się kończą. Bo nastawiony na multiplayer hack'n'slash z elementami RPG to raczej nie materiał na oczyszczającą wycieczkę wgłąb udręczonej ludziej duszy, prawda? W związku z tym o jakiejś poważniejszej fabule można zapomnieć - całość sprowadza się do wybrania postaci reprezentującą jedną z "klas" (sportowiec, nerd, laluś, got i luzak - poważnie?), dobranie podarunku startowego i nadpisywanie przedstawionych w tytułowej Księdze Wspomnień wydarzeń wedle własnego widzimisię... przynajmniej w teorii. 

Nic tak nie pomoże wczuć się w nastrój horroru, jak przygłupawe bryle

 

Gros rozgrywki sprowadza się bowiem do zaliczania kolejnych, losowo generowanych "stref" opartych o jeden wystrój: industrialnych korytarzy, leśnych ostępów itp. i tłuczenia pojawiających się w nich monstrów (znane nam już pielęgniarki, dwugłowe psy, latające straszydła czy Piramidogłowi). Poza samą wyżynką mniej lub bardziej niebezpiecznych niedobrzyzn zbieramy klucze do zamkniętych drzwi, wykonujemy proste questy lub wyzwania sprowadzające się zwykle do zabicia wszystkich przeciwników w pokoju, kompletujemy fragmenty puzzli wymagane do rozwiązania końcowej zagadki (proste, oparte o narastający kolor/kierunek/rozmiar ustawianie fantów) oraz raz na jakiś czas odwiedzamy sklepik, w którym kupimy u listonosza nowe bronie, uzupełnimy zapasy czy pozbędziemy się nadmiaru gotów... tfu, "osadu wspomnień". Co jakiś czas level-up, wieńczący daną strefę tematyczną mało wymagający boss i tak sobie lecimy przez 21, 50 lub nawet 100 poziomów.

Przykład jednej z zagadek - ułóż jajka malejąco zgodnie z ruchem wskazówek zegara i presto!

 

Można w ten sposób zaliczyć w jednej sesji parę plansz, bo na więcej nie pozwala wkradająca się szybko monotonia, której nie jest w stanie utemperować ani zmieniające się otoczenie, ani mozolny rozwój naszego bohatera. Bardzo pomogłaby tu rozgrywka w trybie multiplayer (jest nawet robudowane drzewko komend czy premiujące współpracę trofea), ale pal licho dzisiejszą pustynię - wątpię, czy już miesiąc po dacie wydania na serwerach czatował ktokolwiek poza największymi masochistami. W sumie szkoda, bo gdyby pozbawić Book of Memories wszystkich nawiązań do Silent Hill, to otrzymalibyśmy całkiem zjadliwy produkt - grupową siekankę niskich lotów, ale jednak, bo Vita ani horrorami, ani hack'n'slashami mimo wszystko specjalnie nie stoi... Ot, zmarnowany potencjał i tyle.

W kupie siła, kupy nikt nie ruszy - niestety tutaj jesteśmy ForeverAlone.jpg

 

W tym przypadku niestety "nie pykło", ale to dopiero pierwsza część mojego wprowadzenia w Vitowe dreszczowce. Tę drugą czytacie już na własną odpowiedzialność ze względu na elementy gore. Zostaliście ostrzeżeni!

 

 

Corpse Party: Blood Drive (PSV, 2015 Team GrisGris)

W odróżnieniu od opisywanego powyżej SH: Book of Memories, przy produkcji Corpse Party: Blood Drive studio GrisGris podeszło do wykonywanej pracy z odpowiednią dozą profesjonalizmu i pomysłem, czego efektem jest piąta już gra z serii traktującej o klątwie Sachiko i nawiedzonej Heavenly Host Elementary. Otrzymaliśmy dzięki temu przedstawiciela szkoły interaktywnego horroru na wskroś japońskiego - z plejadą ciekawych postaci, mnóstwem opisujących naszą sytuację dialogów oraz pogłebiającą uczucie desperacji ścieżką dźwiękową... a jednocześnie z mocnymi scenami gore oraz niemal namacalnym cierpieniem kolejnych ofiar. W japońskim umyśle jest coś, co pozwala mu niezwykle dosadnie opisać głebię ludzkiej rozpaczy i desperacji...

Z tą serią problem jest taki, że każda jej odsłona stanowi i zamkniętą całość (biorąc pod uwagę przede wszystkim miejsce akcji), i jednocześnie bardzo ważny element układanej cząstkowo fabuły, bez znajomości której przygodny gracz po prostu nie znajdzie swojego miejsca w wydarzeniach, których jest świadkiem. Bo aby rozeznać się w opisywanej odsłonie, wypadałoby najpierw skończyć pierwsze Blood Covered, a potem jego sequel Book of Shadows, a przynajmniej jego ostatni rozdział. Macie jednak to szczęście, że obie te odsłony opisywałem swego czasu na łamach portalu, więc chętnym dodatkowej lektury obniży to nieco dość wysoki próg wejścia. 

...przeczytaliście? No to lecimy dalej. Akcja Blood Drive ma miejsce po tragicznych wydarzeniach z zakończenia Book of Shadows, gdzie główna bohaterka - Ayumi Shinozaki - dokonuje rytuału czarnej magii mającego na celu przywrócenie do życia jej zmarłych w nawiedzonym budynku przyjaciół. W efekcie ginie jej starsza siostra Hinoe, ona sama z poważnymi obrażeniami trafia do szpitala, a Księga Cieni - grymuar zawierający m.in. zaklęcie wskrzeszania - zostaje zakopany pod zgliszczami posiadłości rodu Shinozaki. Od tego czasu minęły dwa miesiące, a po rekonwalescencji ocalała grupka przyjaciół wznawia naukę w szkole i próbuje na swój sposób odnaleźć się w szarej rzeczywistości. Satoshi nie może przyzwyczaić się do swojej nowej wychowawczyni - pani Kuon, przejęta żałobą po koleżance Naomi stopniowo popada w obłęd, a Yoshiki stara się być podporą dla Ayumi. Co jest o tyle trudne, że dręczona wyrzutami sumienia dziewczyna ustawicznie się samookalecza i rozważa samobójstwo. Los jednak nie chce ująć naznaczonym ani trochę traumy - szybko wychodzi na jaw, że przeklęty budynek Heavenly Host Elementary wciąż istnieje, a dzięki znajdującej się w nim Księgi Cieni jego astralna moc jeszcze wzrosła. Ayumi otrzymuje szansę powrotu w miejsce, które zabiło i okaleczyło jej nabliższych - stawką ma być udany rytuał wskrzeszenia i definitywne zakończenie tego koszmaru. Musi jednak się spieszyć, ponieważ w to samo miejsce zmierzają także inni intruzi, wliczając w to spirytystyczną informatorkę Aiko Niwę, despotyczną Magari Mizuki z sekty Martuba's Tomb i Misuto Kiriyę - członka Stowarzyszenia Yagoura i przyjaciela ś.p. Hinoe...

Rozgrywka to powrót na stare śmieci pierwszej odsłony serii - oczywiście na nowym poziomie A/V i nieco zmienionych designach postaci. Urocze, wielkogłowe modele zdają się strasznie gryźć z ciemnymi, zbutwiałymi wnętrzami, ale to tylko pozory - takie pocieszne nendoroidy krwawią, tracą kończyny, łamią się wpół i ciągną za sobą własne wnętrzości nie mniej przekonująco, niż ich dowolne odpowiedniki z bardziej "realistycznych" tytułów. Pisałem o japońskiej szkole horroru, ale w tym okrucieństwie dużo jest francuskiego kina nowej fali w rodzaju "Martyrs" czy "A l'interieur", plus szczypta powieści graficznej Saya no Uta i jej mięsnych wnętrz (pozdrawiam @Akolitę!). A to wszystko poprzetykane znanym już zwiedzaniem kolejnych obszarów szkoły, rozwiązywaniem prostych zagadek i omijaniem niebezpieczeństw. Plus nowa możliwość pilnowania baterii w latarce, chowanie się po szafach przed pościgami i utrzymywanie należytego poziomu zdrowia psychicznego. Zupełnie jak w prawdziwej szkole - minus latarka! 

Znajdzie się i okazja do heheszków, ale na każdy ich przejaw...

...przypadnie dziesięć przypadków krwi i flaków

 

...ale wystarczy wspominek ze szczenięcych lat. Za mną trzy z ośmiu rozdziałów tej historii, a do niedzieli wieczór planuję podwojenie tej liczby, po rozdziale na noc. Powinno mi się to udać, bo choć gra przeznaczona jest wybitnie do grania w nocy, to deszczowa pogoda i coraz krótsze dnie wyraźnie sprzyjają doświadczeniom z dreszczykiem...

W ramach nightmare fuel macie tu laskę na czerwonym tle, a ja zostawiam Was z prezentem od @Musiela!

 


Leci coś z nieba. A co to? To samolot? Ptak? Nieee, to Musiel leci prosto z Olimpu wraz z ostrzami Kratosa, które mu zakosił.

 

God of War II (PS2, Santa Monica Studios, 2007)

Trzecia pełnia w Personie pękła z czego jestem zadowolony. Jednakże ostatnio nabrała mnie ochota także na slashery. Zerknąłem na półkę, a tam przemówił do mnie Kratos z pudełka. Powiedział: „Masz ochotę na ostrego krwistego slashera? Sięgnij po mnie. Zagwarantuję Ci tonę mashowania przycisków i jeszcze więcej krrrrrrwi”
Cóż zgodziłem się, sięgnąłem po pudełko otworzyłem, włożyłem płytę do napędu i zaczęła się jazda. 

Druga część opowiada o tym jak Kratos zabił boga wojny Aresa i sam się nim stał. Jednakże spokój nie trwał długo, bowiem nadal dręczą go koszmary z przeszłości. Mało tego miasto Rodos zostaje zaatakowane przez ożywiony posąg Kolosa Rodyjskiego, więc Kratos rusza im na ratunek. Zeusowi się to nie podoba i postanawia zabić naszego wojaka. Kratos trafia do Hadesu, a tam spotyka Gaję – matkę Zeusa. Ta zdradza mu plan na zabicie Zeusa, a protagoniście pozostaje udać się do Sióstr Przeznaczenia ubić je i cofnąć się w czasie. Łatwe? Tylko w teorii. Po drodze przyjdzie nam się spotkać z wieloma ciekawymi oponentami czy też rozwiązać kilka zagadek. 

Czym była by kontynuacja bez nowych zabawek. Wśród nich znajdziemy choćby Skrzydła Ikara, Ostrze Olimpu, Włócznia Przeznaczenia, Trójząb Posejdona czy też Łuk Tyfona. Jak widać sporo ciekawych broni, które pomogą nam robić jeszcze większe spustoszenie. Oczywiście nie brakuje także czerwonych i zielonych orbów. Miejscówki też są bardzo klimatyczne. Grafika w momencie ukazania się gry zrywała czapki z głów, dziś już tak nie szokuje, ale i nie razi. Przynajmniej mnie. Wszystkiemu temu towarzyszy jak zwykle znakomita muzyka skomponowana przez Gerarda K. Marino, Rona Fisha, Mike'a Reagana i Crisa Velasco czyli ekipę odpowiedzialną za soundtrack do pierwszej przygody Kratosa. Także i tym razem panowie zrobili kawał dobrej roboty komponując 31 fantastycznych utworów. Nic tylko iść i rąbać przeciwników :D 

Prócz GoWa II w weekend odpalę także GitS, Paladins, Dirty Bomb oraz Persone 3 (jestem ciekaw co dalej się tam wydarzy :) Z rzeczy nie growych będę dalej czytał te same mangi co do tej pory (One Piece, Fairy Tail, Nanatsu no Taizai). Pewnie zaliczę kilka odcinków jakiegoś animca. Pomimo robienia czystki na liście, dochodzą kolejne proponowane przez znajomych animce godne oglądnięcia. Tak więc lista „planowanych” zamiast się zmniejszać to rośnie.

Oceń bloga:
42

Komentarze (67)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper