SNES mini - Donkey Kong Country

BLOG
374V
SNES mini - Donkey Kong Country
Darek | 24.04.2018, 10:36
Donkey Kong Country w chwili premiery oferował niespotykaną na SNESie jakość grafiki. Historia Donkey Konga od Rare rzuca też, jak myślę, odrobinę światła na filozofię stojącą za produkcją wydanego ostatnio przez Brytów Sea of Thieves.

2/21

Rare w tamtych latach to przede wszystkim jego założyciele - bracia Tim i Chris Stamper i mimo, że chłopaki odeszli z firmy po tym, jak wykupił ją Microsoft, ich podejście do tworzenia gier czuć w najnowszym dziele brytyjskiego studia. Otóż, Stamperowie zawsze interesowali się technologią. Budowali własne układy, kombinowali co zmienić, co poprawić. Przed produkcją Konga, postawili wszystko na jedną kartę i sprowadzili do firmy dwie absurdalnie drogie stacje graficzne Silicon Graphics, które miały stanowić podstawę ich najnowszej gry dla Nintendo. Wszystkie tła i obiekty w Donkey Kong Country renderowane były właśnie na tych stacjach, a pojedyncza klatka animacji potrafiła renderować się ponad dziesięć godzin. Następnie obraz 3D spłaszczano do obsługiwanego przez SNESa 2D i tak ze wszystkim. Ostateczny efekt wygląda sympatycznie nawet dzisiaj (na odpowiednio niewielkim ekranie, bo na 50 calach bolą wręcz oczy).

Co nam to mówi? Ano przede wszystkim to, że Stamperowie byli wizjonerami. Interesowali się nie tylko samą grą, ale również tym jak sprawić, żeby była świeża, wcześniej niespotykana. I choć bracia opuścili studio już 16 lat temu, to ta filozofia wybrzmiewa również z Sea of Thieves - gry na swój sposób przełomowej, świetnie skrojonej pod wieloosobową rozgrywkę, z absurdalnie dobrze wykonaną technicznie wodą, a jednocześnie przykro pustą. Jakby sama technologia była dla twórców ważniejsza, niż ilość gry w grze. Nie wiem jak ty, ale ja widzę w tym echa podejścia Stamperów.

Ale miało być o Donkey Kongu. A więc po pierwsze, trzeba zwrócić uwagę jak świetnie gra chodzi. Renderowane przez komputer animacje ruchów postaci są, jak na tamte lata, absurdalnie szczegółowe i podejrzewam, że gdyby dane było mi zagrać w DKC w momencie jego premiery, byłbym pod niemałym wrażeniem. Dzisiaj nie jest to już nic niespotykanego, ale i tak daje efekt wow. Poszczególne poziomy są porządnie zróżnicowane - mamy dżunglę, tereny śnieżne, kopalnie, wioski, fabryki, morze. Każdy typ poziomu powtarza się chociaż ze trzy razy, ale nie jest to ilość, która sprawiłaby, że robi się nudno. Gra jest przy tym dosyć trudna. Zdarzały się poziomy, które powtarzałem po dziesięć i więcej razy. Na szczęście w każdym z sześciu dostępnych światów czeka na nas Candy Kong - komicznie kobieca (jak na gorylicę) dziewczyna głównego bohatera, która pozwala nam zapisać grę, aby później wrócić do niej od tego właśnie momentu (choć tylko z pięcioma życiami). I całe szczęście, bo oszalałbym pewnie, gdybym miał przejść wszystkie czterdzieści poziomów za jednym zamachem.

Muzycznie też jest bardzo ciekawie. Z resztą jak mogłoby być inaczej, skoro odpowiadał za nią facet, który nawet na znacznie prostszym sprzętowo NESie dał nam chociażby soundtrack do Battletoads. Jest żwawo, wielowarstwowo i niecodziennie. W miejsce typowych dla tamtych czasów plumknięć i udającego gitarę elektryczną MIDI mamy syntezatory imitujące, sam nie wiem? Flety? Trąbki? Generalnie instrumenty dęte. Motyw przewodni i z finałowej walki z wielkim, spasionym krokodylem w koronie (King K. Rool - ale polski akcent ;) ) są zdecydowanie moimi faworytami.

Podsumowując, jeśli masz ochotę na oldschoolową, trudną, choć w taki uczciwy, wymagający sposób platformówkę, to Donkey Kong Country jest dokładnie tym czego szukasz. Bawiłem się świetnie i już szukam na allegro Donkey Kong Country Returns 3D!

Oceń bloga:
6

Komentarze (14)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper