Cortex kontratakuje! ...To ma być Cortex?! To jakaś popierdółka, a nie Cortex!

BLOG RECENZJA GRY
1627V
Cortex kontratakuje! ...To ma być Cortex?! To jakaś popierdółka, a nie Cortex!
Darek | 25.06.2013, 01:32

Wielkie umysły myślą podobnie - powiedziała kiedyś jakaś mądra głowa. Jakież było moje zdziwienie, gdy po publikacji mojego tekściku o pierwszej części Crasha, zakupiłem w lokalnym kiosku nowy numer PSX Extreme i odnalazłem w środku tekst HIVa traktujący o wszystkich wydanych do tej pory grach z serii.

Natychmiast po zakończeniu prac nad pierwszym Crashem Bandicootem spece z Naughty Dog z Gavinem i Rubinem na czele zabrali się za dłubanie nad kontynuacją. Silnik gry doczekał się sporych usprawnień - tła i postacie zbudowane zostały z zauważalnie większej ilości polygonów, na ekranie mogło od tej pory znaleźć się zdecydowanie więcej obiektów i przeciwników, a postać Crasha została wzbogacona o kolejne klatki animacji. Było dobrze. A o co walczyliśmy tym razem?

 

 

Jeśli pamiętacie podstawowe zakończenie pierwszej części, to wiecie, że zły i okrutny Dr Neo Cortex dostał od Crasha po łbie i ostatni raz, kiedy go widzimy pikuje właśnie głową w dół w kierunku ziemi. Dwójka zaczyna się dokładnie w tym momencie. Szalony naukowiec wylądował w jakiejś zapomnianej jaskini, gdzie natknął się na posiadający ogromną moc kryształ. W jego wielkim, łysym łbie już zaczął kiełkować nowy, diaboliczny pomysł. Jakiś czas po tym wydarzeniu Cortex zwerbował sobie nowego pomagiera, niejakiego N. Gina - kolejnego naukowca, dla którego nieszczęśliwy wypadek podczas testowania bomby nuklearnej skończył się ciekawym... przemodelowaniem twarzy. Nic więcej na ten temat nie powiem, kto nie widział, niech sobie zobaczy sam, bo warto. Knując jakby tu opanować świat w swojej nowiutkiej stacji kosmicznej, zwariowani doktorkowie napotykają malutki problem. Jeden kryształ to za mało, aby zrobić... cokolwiek, co zamierzają zrobić! Poza nim będą potrzebowali jeszcze 25 innych, porozrzucanych po ziemi różowych kamyczków. A jako, że sprzymierzeńcy na ziemi już im się skończyli, postanawiają wykorzystać  naszego ulubionego jamraja, który akurat odpoczywa od ratowania świata w towarzystwie młodszej siostry, Coco. Crash nagle zostaje teleportowany w nieznane mu miejsce, gdzie Cortex namawia go, aby pomógł mu odnaleźć pozostałe kryształy, dzięki którym uda mu się "uratować świat". Ta, jasne.

 

Sam gameplay również doczekał się paru usprawnień. Po pierwsze - tym razem mechanizm zapisywania gry działa tak, jak działać powinien już w jedynce. Nie wspomniałem o tym w poprzednim tekście, ale w jedynce, aby móc zapisać grę, musimy zaliczyć level na sto procent, albo przejść poziom bonusowy. A do tego wcale nie jest powiedziane, że po wczytaniu gry będziemy mogli zacząć zabawę od poziomu, na którym zapisywaliśmy. Lipa. No cóż, tym razem na szczęście tak nie jest. Grę możemy zapisać zawsze między levelami i zaczniemy dokładnie od tego momentu, tak więc duży plus. No więc skoro tę kwestię mamy już z głowy, to najwyższa pora przejść do mięska. Od początku przygody mamy dostęp do pierwszych pięciu poziomów, które możemy przechodzić w dowolnej kolejności. Niby nic takiego, ale zawsze to jakaś namiastka swobody. Po ukończeniu wszystkich poziomów uzyskujemy dostęp do bossa, a po nim do kolejnych pięciu poziomów. I tak łącznie pięć razy. Oczywiście Crash nie byłby Crashem, gdyby nie było w nim pochowane ładnych kilka sekretów. Trochę tego jest, a wszystko poukrywane z głową. Dla przykładu - w pierwszym poziomie do zdobycia mamy dwa klejnoty, jeden zwykły i jeden niebieski. Po przejściu poziomu (tym razem można sobie pozwolić na stratę życia) wyskoczył nam zwykły klejnot, więc wracamy do levelu i szukamy niebieskiego, ale nie możemy go nigdzie znaleźć. Hmm, a to ci zagwozdka! Normalnie klejnoty dostajemy za zebranie wszystkich skrzynek w poziomie. A co by było gdyby nie zebrać ani jednej? Sprawdzamy i... JEST! Sekretów jest naprawdę sporo i odkrywa się je bardzo przyjemnie, a pomagają nam w tym nowe umiejętności rudzielca. Stojąc w miejscu i przytrzymując kółko kucniemy, a jeśli do tego wdusimy jeszcze iksa, Crash wykona super wysoki skok. Jeśli natomiast wciśniemy kółko biegnąc, wykonamy ślizg, z którego również możemy płynnie przejść w wysoki skok. Miło.

 

 

Wyświechtany już troszeczkę slogan bigger, better and more badass trochę tu nie pasuje, ale gdyby tak wyciąć "badass" to byłoby idealnie.* Gra faktycznie jest większa od swojego poprzednika, a wszystko co dało się ulepszyć ulepszone zostało. Muzyka plumka jeszcze przyjemniej i doskonale zgrywa się z pięknymi kolorystycznie lokacjami. Tak jak w jedynce można było odrobinkę narzekać na sterowanie postacią, która potrafiła czasami zrobić coś, czego robić nie chcieliśmy, tak tutaj już nie ma o niczym takim mowy. Jeśli wiesz co chcesz osiągnąć, to jedynie Twoje palce mogą stanąć Ci na przeszkodzie. I tak samo jak w przypadku jedynki, dwójka doskonale sprawdza się na kilku calowym ekranie PSP. Gdyby nie to, że to nie możliwe, to pokusiłbym się wręcz o stwierdzenie, że właśnie z myślą o handheldzie Sony, Crash Bandicoot w ogóle powstał! Wniosek? Jeśli posiadasz PSP to wskakuj na PS Store i kupuj - 19zł za ładnych kilka godzin rozrywki na najwyższym poziomie!

 

*Autor tekstu chciałby zaznaczyć, że Crash Bandicoot jest jak najbardziej badass, aczkolwiek nie w tym samym sensie co choćby oddział delta w Gears of War. Dziękuję i przepraszam - wydawca.

 

 

Głosowanie na recenzję tygodnia odbywa się na blogu użytkownika Montana. Najnowsze typy znajdziecie tutaj.

Oceń bloga:
1

Atuty

  • - piękna, kreskówkowa grafika
  • - wpadająca w ucho muzyka
  • - łatwo się gra, ciężko masteruje
  • - bardziej przystępna, niż jedynka

Wady

  • - od święta trafi się jakiś mały glitch, ale nic poważnego
Piotrek Kamiński

Piotrek Kamiński

Świetny sequel równie świetnej gry. Dzisiaj równie miodny, jak w dniu premiery. Nic, tylko grać. Do zobaczenia po drugiej stronie ekranu!

9,2

Komentarze (20)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper