Gra o Tron - The Long Night

BLOG
582V
Gra o Tron - The Long Night
Darek | 01.05.2019, 12:09
Miałem ogromny problem żeby po obejrzeniu "Długiej Nocy" zebrać myśli do kupy - stąd i opóźnienie. Z jednej strony był to bardzo emocjonujący odcinek - sprawnie nakręcony, doskonale udźwiękowiony. Z drugiej pełno w nim dziur i dziwnych decyzji, które utrudniały czerpanie radości z oglądania. Niby do końca serialu jeszcze trzy długie odcinki, ale zaczynam się powoli martwić o finał.

"Długa Noc" to wieloletnia, mroźna zima, sprowadzona przez Białych Wędrowców tysiące lat temu. Ludzie rodzili się i umierali nigdy nie zaznając ciepłego dotyku słońca na twarzy. Wszędzie panowała zaraza, zjawy pożerały ludzi, którzy następnie również zostawali wskrzeszeni. Dopiero odkrycie właściwości smoczego szkła pozwoliło nawiązać walkę i, ostatecznie, zepchnąć wroga na daleką północ, gdzie Bran Budowniczy odgrodził ich od reszty świata Murem. Powołana została Straż Nocna, która już zawsze miała chronić ludzi przez zagrożeniem ze strony Innych. Ponad osiem tysięcy lat później zagrożenie raz jeszcze stało się realne. Biali Wędrowcy przekroczyli mur, a wraz z nimi nastała druga w historii Długa Noc. Ale luzik, bo tym razem trwała, nadzwyczaj dosłownie, tylko jedną noc.

 

Nazwanie wczorajszego odcinka "Długą Nocą", pójście w dosłowność i banał doskonale obrazuje problem z którym serial boryka się odkąd jego twórcy wyprzedzili materiał źródłowy. Scenarzyści HBO nie mają bladego pojęcia jak pleść intrygę w martinowskim stylu, więc po prostu wiążą ze sobą kolejne wątki, szukają najprostszych połączeń i robią z nich odwołania do dawnych wydarzeń, nie bacząc na sens, logikę, historię świata, cokolwiek. Czerwona Kobieta przypomina Aryi, że kiedyś zamknie wiele oczu - brązowych, zielonych... niebieskich. Moi znajomi zaczęli przeżywać, że wow, jak mogli tego nie zauważyć. Ale w udzielonym po wyświetleniu odcinka wywiadzie Benioff i Weiss przyznali, że dopiero trzy lata temu stwierdzili, iż to Arya zada Nocnemu Królowi ostateczny cios. Więc jej rozmowa z Melisandre w trzecim sezonie absolutnie nie była żadną strategicznie umieszczoną przepowiednią, która znalazła swój payoff pięć sezonów później. Scenarzyści po prostu stwierdzili, że można ze sobą te dwa elementy połączyć i będzie elegancko. Brzmię pewnie trochę zgorzkniale, ale naprawdę zawiódł mnie ten odcinek.

 

 

Ale porozmawiajmy o samej bitwie o Winterfell. 

Nie była dobra. 

Obie armie, zupełnie bezmózgo i bez choćby odrobiny strategii wojennej, która cechowała Wojnę Pięciu Królów, postanowiły po prostu postawić wszystkie swoje siły w otwartym polu i sprawdzić kto dłużej wytrzyma. Nocny Król mógł ich wziąć bez problemu głodem, otoczyć zamek i czekać - osiem tysięcy lat wytrzymał, to i jeszcze ten jeden rok by poczekał. Później tylko podnieść ręce do góry i pomaszerować na południe z jeszcze większą armią niż na początku. Jon i Danka mogli natomiast nakopać więcej dołów, zabarykadować się w zamku i bronić się z wewnątrz. "500 mężczyzn obroniłoby miasto w starciu z 10000", mawiał Ned Stark. Tymczasem ktoś bardzo niemądry wymyślił żeby wystawić wszystkie wojska na zewnątrz, postawić je przed zasiekami i do kompletu wysłać hordę Dothraków w nieznane - wizualnie była to bardzo mocna scena, przyznaję, ale trzeba było dla niej poświęcić logikę, a to mi już nie odpowiada. Następny etap obrony zakładał obecność smoków na polu walki, więc Danka i Jon... Polecieli szukać Nocnego Króla i zupełnie zapomnieli o swoich obowiązkach. Dobrze, że trafiła im się Czerwona Kapłanka, bo inaczej mieliby przesrane. Ale chyba najbardziej zabolało mnie to, co nastąpiło tuż po tym. Zombie stoją przed ogniem, panuje totalny zastój, a rozstawieni na basztach łucznicy... Stoją i się gapią. Strzelać zaczęli dopiero kiedy horda znowu ruszyła. Czemu..? Jakby tego było mało to tuż obok siedział wtedy Rhaegal z Jonem na plecach i też po prostu stali i się gapili. 

 

Nie uważam żebym czepiał się na wyrost, bo głupoty te rzucają się w oczy już przy pierwszym oglądaniu, a z każdym kolejnym będzie tylko coraz gorzej. Pomijając już jednak aspekt logistyczny, Bitwa o Winterfell była zwyczajnie nieciekawa. Poza tym ładnym obrazkiem arakhów gasnących jeden po drugim gdzieś daleko na horyzoncie i zdecydowanie za krótkim i zbyt statycznym ujęciem smoków skąpanych w świetle księżyca nad chmurami, nie ma w tej całej wielkiej sekwencji niczego wartego zapamiętania. Przeskakujemy od jednej nieciekawej sceny ciachania truposzy do drugiej, równie nieciekawej sceny ciachania tych samych truposzy. I od czasu do czasu widzimy jak niezmiernie marnym wojownikiem jest Sam, który okazał się być nie tyle niepotrzebny, co wręcz szkodliwy, bo kosztował Edda życie. Puchar w górę za Edda! 

A gdzie moment jak w trakcie Bitwy Bękartów, kiedy Jon dał się wmanewrować w wyjście w pole i stał sam naprzeciw setce konnicy? Albo jak prawie utopił się w morzu trupów? Albo jak bronił się tarczą przed łukiem Ramseya? Albo jak pokonał pierwszego Innego w Hardhome? Albo jak Dziki Ogień zalał flotę Stannisa? Albo jak armia Stannisa przejechała przez dzikich na północy? Takie rzeczy się zapamiętuje. W "Długiej Nocy" ich zabrakło. 

 

Nie rozumiem natomiast czemu ludzie tak bardzo narzekali na panujące w odcinku ciemności. Fakt, z początku mało było widać, ale tylko z początku - dalsze etapy bitwy były już bardzo ładnie doświetlone ogniem. Z resztą ta początkowa ciemność nie była przecież dziełem przypadku. Tak jak żołnierze ludzi, mieliśmy czuć niepokój, bać się tego, że nie wiemy gdzie jest wróg, jak liczna jest jego armia, kiedy i skąd dokładnie zaatakuje. Moim zdaniem akurat ten element zrealizowany został bardzo poprawnie, w czym zasługa również fenomenalnej ścieżki dźwiękowej. Gra o Tron od zawsze mogła pochwalić się zapadającymi w pamięć utworami - złowieszcze Deszcze Castamere nieodmiennie zwiastują rozlew krwi; Żona Dornijczyka to idealna melodia do baru; Złote Ręce, choć krótkie, mają sympatyczną melodię; niezapomniany motyw otwierający cały serial, który jest tak dobry, że mój najlepszy przyjaciel na swoim weselu zatańczył ze swoją żoną po raz pierwszy właśnie do niego. Do tego zacnego towarzystwa zdecydowanie dołącza teraz i motyw przewodni Nocnego Króla, który na koniec odcinka stworzył tak fenomenalny klimat, tak ogromne napięcie, że mimo, iż czułem pod skórą, że los bitwy musi się zaraz odmienić (w końcu zostały jeszcze trzy odcinki), to i tak siedziałem na skraju łóżka pozaciskany jakbym dźwigał coś ciężkiego. A później Arya wyskoczyła zza węgla i jednym ruchem zamieniła przywódcę Białych Wędrowców w bezużytecznego trupa. 

Ale czego ja się spodziewałem po scenariuszu od gościa, który napisał X-Men Origins Wolverine... 

 

Nie chodzi o sam fakt, że to akurat młoda Starkówna zadała ostatni cios, tak samo jak nie chodzi o to, że z życiem nie pożegnał się nikt z głównych bohaterów. Problem polega na tym, że scenarzyści na żadną z tych rzeczy nie zapracowali. Nie do końca, w każdym razie. Oczywiście bardzo chciałem żeby wszyscy moi ulubieni bohaterowie przeżyli i mogli walczyć dalej, ale chciałem też żeby był to rezultat ich pracy, strategii, czegokolwiek. 

Zacznijmy od Aryi. Podoba mi się, że pierwsze ziarna zwiastujące koniec Nocnego Króla zasiano już w zeszłym sezonie - przełożenie broni do wolnej ręki, jak w sparingu z Brienne (albo jak Rey w Ostatnim Jedi, do czego jeszcze zaraz nawiążemy); Bran podarowujący jej sztylet z walyriańskiej stali, bo "będzie jej potrzebny". W tym sezonie dostaliśmy jeszcze ostatnią wskazówkę, kiedy zakradła się do Jona dokładnie w tym samym miejscu, w którym (przed)wczoraj posłała do piachu NK. Nie tłumaczy to jednak w jaki sposób przekradła się obok całego zastępu jego generałów (a widzimy, że przeszła obok nich - powiew wiatru we włosach jednego z Innych tuż przed atakiem). Gdyby okazało się, że siedziała przez cały ten czas na drzewie, że była ukryta jako zwłoki, cokolwiek innego, co pozwoliłoby nie kwestionować jej nagłego pojawienia się znikąd. I jeszcze jedna luźna uwaga - skrytobójczyni szkolna przez najlepszych fachowców na całym świecie drze się na całe gardło skacząc ze sztyletem na swój cel. Subtelnie. 

Brienne, Jaime, Tormund, Podrick i Sam powinni byli umrzeć co najmniej kilka razy. Nie dlatego, że im tego życzę. Ponieważ zachowywali się głupio, popełniali błędy, za które w normalnych warunkach już dawno zostaliby ukarani. Sam fakt, że wojska północy pozwoliły trupom wedrzeć się na zamek, kiedy wróg mógł wchodzić jedynie pojedynczo przez posterunki łuczników woła o pomstę do nieba. Ale nawet zakładając, że Pod uratował Jaime'ego, Jaime uratował Brienne i tak sobie nawzajem pomagali do końca bitwy, sytuacja w której się znajdowali była nie do ogarnięcia. Zalewały ich dziesiątki wrogów, na Samie zombie wręcz leżały, Tormund został szczelnie otoczony przez reanimowane zwłoki swoich kompanów... I żadnemu z nich nic się nie stało. Nie lubię takiego taniego budowania napięcia - kiedy widzisz, że ktoś jest już praktycznie martwy, ale jeszcze w ostatniej sekundzie udało mu się przetrwać, bo coś tam. Raz, że jest to mało wiarygodne, dwa, że zabija nadchodzący zwrot akcji, bo widzę, że WSZYSCY za chwilę umrą.

 

Benioff i Weiss przyznali w wywiadzie, że są winni tych samych grzechów co Rian Johnson i David Cage - zależy im na zaskakiwaniu widza i wywoływaniu emocji, nawet kosztem logiki i spójności opowieści, niestety. Mówię "niestety", bo oczywiście w samych emocjach i graniu przeciwko oczekiwaniom nic nie mam, ale ciężko nie odnieść wrażenia, że Nocny Król stał się takim drugim Snoke'iem z Gwiezdnych Wojen. Mitologia Białych Wędrowców budowana była od samego początku serialu. Psia mać, całość przecież zaczyna się właśnie od nich. Od zagrożenia czyhającego gdzieś daleko na północy, ale które zbiera siły i w końcu pomaszeruje na krainy człowieka. Tymczasem ludzie toczyli między sobą głupie wojny, mordowali się nawzajem, byle tylko zasiąść na tym wielkim, niewygodnym tronie. Nie rozumieli, że prawdziwy wróg nadciąga. Od zawsze zakładałem, że cała historia zmierza właśnie do wielkiego finału z Innymi. Że ludzie muszą w końcu dostrzec jak nieważne były ich przekomarzania i zjednoczyć się w walce ze wspólnym wrogiem, co ostatecznie zakończyło by okres panowania monarchów, "zniszczyło koło" o którym mówiła Daenerys.

Ale nie. Nocny Król, bezimienna maszyna do zabijania ludzi, został pokonany zanim zdążył dobrze opuścić północ i wracamy do przepychania się o to kto usiądzie na żelaznym stołku. W swoich zeszłotygodniowych przewidywaniach prawidłowo odgadłem prawie wszystko - śmierć Edda, Mormontów, Berrica, fakt, że Starkowie wstaną z grobów. Wciąż czekam na śmierć pozostałych wskazanych. Ale co do jednego pomyliłem się srogo - napisałem, że to niemożliwe aby Nocny Król został ostatecznie pokonany już teraz i, że byłoby to bardzo głupie. No cóż...

Ale wciąż mam nadzieję, że to nie koniec! Przez niemalże cały odcinek Bran wargował. Gdzie i po co? Przez chwilę widzimy, że siedzi w krukach i gdzieś leci. Można by pomyśleć, że po prostu przygląda się polu walki, pomaga. Tyle, że nie ma to sensu, bo zebrane przezeń informacje nie idą nigdzie dalej, a sam Bran wraca do siebie dopiero, kiedy Nocny Król stoi już zaledwie dziesięć metrów od niego. Gdzie w takim razie był i co tam robił? Dlaczego tak długo patrzyli się na siebie z NK bez słowa? Inni pozostawili po sobie wiele pytań bez odpowiedzi, a i okoliczności ich pokonania skrywają wciąż kilka sekretów, co pozwala mi przypuszczać, że to jeszcze nie koniec tego wątku. Mam nadzieję, bo jeśli to naprawdę koniec Innych, to zaczynam martwić się o jakość zakończenia całego serialu. 

 

Ale żeby nie było, że tylko marudzę! Prócz paru ładnych wizualnie ujęć i fenomenalnej muzyki, podobała mi się też scena Aryi przekraczającej się przez bibliotekę. Na pewno nie tylko mi rzecz skojarzyła się z The Last of Us, zwłaszcza po tym jak Starkówna rzuciła ciężkim przedmiotem aby odwrócić uwagę zombie i uciec (głupia - w takich sytuacjach wystarczyłoby rzucić jeszcze tylko mołotowem i pomieszczenie czyste ;)). 

I na koniec. Za Joraha Mormonta! Umarł, tak jak żył - dla swojej Khaleesi.

 

P.S. Dlaczego Melisandre rozpadła się po zdjęciu naszyjnika? Ze starości? Z wyczerpania? Może jej moc pochodziła z tego samego źródła co magia Innych, więc kiedy zdjęła rubin, jej ciało rozpadło sie? Głupia teoria, wiem, ale nie do końca rozumiem co tu właściwie zaszło. 

 

Oceń bloga:
11

Komentarze (34)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper