Gra o Tron - Winterfell

BLOG
1349V
Gra o Tron - Winterfell
Darek | 16.04.2019, 11:31

Prawie dwa lata czekałem na nowy odcinek, a oni, mając tylko sześć odcinków na domknięcie całej historii, zaczynają od przypomnienia co, kto i gdzie?!

Niby nic nowego, poprzednie sezony też zaczynały się powoli, ale przyznam, że spodziewałem się sześciu odcinków wypakowanych bitwami, zdradami, śmiercią, planami i łzami, a nie niespiesznego ustawiania pionów na planszy.

Winterfell, bo tak nazywa się pierwszy odcinek ósmego sezonu, po brzegi wypchany jest odniesieniami do historii serialu. Można by wręcz rzec, że twórcy zafundowali nam na dzień dobry 50 minut fan serwisu, aby wynagrodzić długą przerwę tym, którzy najbardziej nie mogli się doczekać powrotu do Westeros. Czego tu nie ma - spotkanie Jona z Branem i Aryą, Aryi z Ogarem i Gendrym, Jon na smoku, Złota Kompania, Bronn z dziewczynami do towarzystwa, wyjawienie pochodzenia Jona i nawet zajawka spotkania Brana z Jaimem. 

Mało? Nawet poszczególne sceny są jasnymi odwołaniami do początku serialu: 

- dziecko oglądające z wysokości królewski orszak, 

- Starkowie rozmawiający na niewygodne tematy przy drzewie sercu, 

- dziecko zamienione w zjawę, atakujące postać zza jej pleców, 

- krótki epizod w Królewskiej Przystani, aby pokazać knowania Cersei, 

- rozmowa dwójki przyjaciół, z których jeden jest Statkiem, a drugi... Hmmm... Grubaskiem w kryptach pod Winterfell. A o kim rozmawiają? O Lyannie Stark.

- Jaime zaskoczony obecnością Brana.

Trzeba przyznać, że sprytnie sobie ten pierwszy odcinek wymyślili. Na pewno dałoby radę znaleźć więcej tego typu odwołań, gdyby obejrzeć odcinek specjalnie pod tym kątem (może później). No dobrze, ale porozmawiajmy o tym, co właściwie zobaczyliśmy i co to może oznaczać.

Zaczynamy od Winterfell. Jon i Dany dopłynęli na północ, przyprowadzając ze sobą ogromną armię Nieskalanych i Dothraków. Miło było zobaczyć subtelną grę aktorską Aryi, która nawet mimo całej swojej znieczulicy nie potrafiła ukryć drobnego uśmiechu na widok najprawdziwszych, żywych smoków. Szkoda, że już chwilę później Sansa pokazała swoją mimiką, jak zwykle z resztą... Nic. Przysięgam, fakt, że kariera aktorska Sophie Turner za moment dobiegnie końca, jest chyba największym plusem końca Gry o Tron.

Jon, można pomyśleć, powtarza błędy swojego brata - został okrzyknięty Królem Północy, ale ryzykuje wierność swoich ludzi, goniąc za dziewczyną. Miejmy nadzieję, że nie skończy w podobny sposób. Z jednej strony rozumiem niechęć ludzi do Daenerys - raz, że to po prostu ktoś obcy a obcy zazwyczaj przynoszą ze sobą jedynie kłopoty, a dwa, że jej tato spalił dziadka Jona żywcem, ale kłócenie się o heraldykę, etykietę, uginanie kolan i inne bzdury, kiedy maszeruje na ciebie wielka armia żywych trupów to jednak trochę absurd. I tak jak Cersei jest zwyczajnie kopnięta w łeb i wciąż knuje, tak północ wraz z Daenerys doskonale wie, naprzeciw czemu staje. I oni się kłócą o to, że Sansa kogoś nie lubi, czy, że Jon zdjął koronę?! Odnoszę wrażenie, że jest to tak samo sztucznie budowany konflikt jak Sansa kontra Arya w poprzednim sezonie - nic z tego nie będzie, a zawsze to trochę dramy dla mas.

Czy tylko mi się wydaje, czy scenie, w której Jon i Dany podchodzą do smoków, brakuje trochę miłości? Zwłaszcza kiedy są już blisko, odnoszę wrażenie, że fakt, iż smoki są tylko sztucznie doklejonymi obrazami, jest niezwykle dobrze widoczny. W ogóle cała ta scena (ładna co prawda) była taka trochę dziwna i nie na miejscu. "Maszerują na nas trupy, więc polatamy sobie na smokach i pójdziemy zobaczyć jedną taką ładną jaskinię nad wodospadem" mógł powiedzieć Jon (Ygritte pokazała mu jak wyrywać 'na jaskinię' to teraz za każdym razem będzie zabierał laski do jakiejś pieczary). Czekałem z niepokojem, kiedy wpadną na Viseriona, żebyśmy mogli dostać mały przedsmak Tańca Smoków, ale nie. To była po prostu mała, urocza scena między kochankami. Ok.

À propos kochanków, miło było znowu zobaczyć Aryę z Gendrym. Co prawda nie wydaje mi się, żeby Starkówna nadawała się obecnie na czyjąkolwiek żonę - z tym swoim upodobaniem do zabijania i w ogóle (chociaż umiejętność zmieniania swojego wyglądu to byłaby bomba w sypialni), ale mógłby to być elegancki finał rozpoczętego jeszcze w pierwszym sezonie planu połączenia rodów Baratheon i Stark. Zobaczymy, co będzie.

Zawsze lubiłem też Aryę i Ogara, więc ciężko było patrzeć jak chłodne, znowu, stały się ich relacje. Mam nadzieję, że czeka nas jeszcze jakiś finał tej historii. Może on zginie za nią, może ona za niego? Zbudowali w czwartym sezonie ładną więź między sobą. Łatwo nie było, ale ostatecznie stali się dla siebie czymś w rodzaju ojca i córki, więc przydałoby się jeszcze jakoś ten wątek pociągnąć.

Korona dla Johna Bradleya za najlepszą grę aktorską w całym odcinku. Sam praktycznie od zawsze jest bardzo sympatyczną postacią, ale to, co zobaczyłem tu na ekranie, niemalże złamało mi serce. Przerażenie ustąpiło miejsca ciekawości, następnie weszło pogodne zakłopotanie, szok, konsternacja, kolejny szok i załamanie. Kamera bardzo mądrze trzymała się blisko jego twarzy, ukazując kunszt aktorski godny najlepszych.

Trochę mniej podobała mi się natomiast scenariuszowa strona tej sceny, czy raczej jej następstwa. Absolutnie rozumiem, że Sam jest roztrzęsiony i załamany śmiercią brata (i ojca pewnie trochę też), ale fakty są takie, że Dany zaoferowała Randyllowi ułaskawienie, jeśli przejdzie na jej stronę. Odradzała też Deaconowi (słowami Tyriona) bezsensowną śmierć u boku ojca. Obaj uparcie stali po stronie Cersei - a nie zapominajmy, że z początku wcale nie chcieli się po niej znaleźć - więc jakie wyjście miała próbująca podbić kontynent królowa? Przecież gdyby pozwoliła im żyć, mimo że nie klęknęli, pokazałaby słabość - coś czego w tym świecie pokazać nie wolno.

I druga sprawa. Sam pytał Jona, czy Dany powiedziała mu, że spaliła jego rodzinę. A, przepraszam bardzo, dlaczego miałaby mu o tym powiedzieć? Przecież to nie tak, że wiedziała wcześniej o przyjaźni Jona i Sama, a opowiadać chłopakowi o wszystkich ludziach zabitych na wojnie to byłaby iście syzyfowa praca. Fakt, ładnie to jego gadanie przechodzi w wyjawienie Jonowi prawdy o jego pochodzeniu, ale technicznie rzecz biorąc, jest trochę... Głupie.

No i właśnie! Jon wreszcie wie, że naprawdę nazywa się Aegon... Jak jego brat. Przyznam, że bałem się przez chwilę o Sama. Naszła mnie taka myśl, że Jon nie chce wcale królewskiego pochodzenia, nie chce nie być Starkiem, więc może zabić Sama, żeby zabić tajemnicę razem z nim. To, oczywiście, bardzo głupia myśl i stojąca w zupełnej opozycji do tego, jakim typem człowieka jest Jon, ale klimat krypt wydawał się jakiś taki mroczny i pasujący. W ogóle cały ten odcinek był bardzo mroczny - dosłownie. Wiele detali tła zauważyłem, dopiero kiedy oglądałem go drugi raz wieczorem.

Wraz z wyjawieniem, że po Winterfell chodzi jeszcze jeden Targaryen, pojawił się kolejny problem - co na to Dany. I faktycznie może to być spory problem, bo smoczka królowa bardzo, niezwykle wręcz, poważnie traktuje swój status jako królowej. Rozwiązanie wydaje się dość proste i byłoby nim małżeństwo i dopiero po nim ewentualne wyjawienie prawdy, ale, w imię dramaturgii, podejrzewam, że akcja pójdzie w innym kierunku. Padł taki bardzo cytowalny tekst z ust Sama: "Ty oddałeś koronę, aby chronić swoich ludzi. Czy ona zrobiłaby to samo?" (chociaż spece od napisów pl HBO przełożyli na "czy zrobi". Hmmm...). Myślę, że jeszcze do tego tematu wrócimy.

Druga, ciut mniejsza, korona dla Isaaca Wrighta! Jestem przekonany, że jego wskazówki od reżysera brzmią mniej więcej tak - "ok, Isaac, bardzo dobrze, ale czy mógłbyś sprawić, żeby wszyscy czuli się przy tobie jeszcze bardziej niekomfortowo?". Na bank! Od pierwszej sceny z Jonem (bardzo komicznej), przez Sama (równie zabawnej), na Jaimem kończąc (pewnie też zabawna, ale byłem tak podekscytowany faktem, że nie połączyłem "czekam na starego przyjaciela" z Jaimem, że zupełnie zapomniałem o fakcie, iż Bran od ponad doby siedzi na zimnie i gapi się w przestrzeń). Zastanawia mnie też jedna rzecz, którą powiedział. "Nie jestem jego bratem". Czy chodzi po prostu o to, że jest trójoką wroną (mimo, że 'raven' to kruk), czy o coś więcej? Może w teoriach spiskowych, wedle których Bran i Nocny Król to jedna i ta sama osoba jest jednak trochę prawdy i Bran zdaje sobie z tego sprawę? Nie wiem, co prawda, w jaki sposób miałoby to wyjść na jaw i jak to w ogóle wytłumaczyć, ale nie da się ukryć, że Bran już nawet z zachowania staje się coraz bliższy Białym Wędrowcom. Może na koniec serialu zrozumie co musi się stać, aby świat mógł zostać ocalony, cofnie się do dalekiej przeszłości i przejmie ciało człowieka, który miał stać się Nocnym Królem? Tylko po co dokładnie?

I jeszcze trzy szybkie sprawy. 

Po pierwsze, Królewska Przystań zrobiła się bardzo pusta i bardzo ciemna. Ładny to zabieg stylistyczny, pokazujący jak inne jest to teraz miejsce. Cersei coraz bardziej stacza się w otchłań szaleństwa, nie bacząc na nikogo i na nic, byle tylko utrzymać się na tronie. Nie ważne, że zombie przeszły przez mur, nie ważne, że nie mamy jak z nimi walczyć, ważne, że północ ma przerąbane. To wręcz dosyć komiczne. Tytułowa gra o tron jest w tym momencie historii tak zupełnie nieistotna - ważą się przecież losy całego świata - a Cersei i tak nie potrafi myśleć o niczym innym. Do tego stopnia, że pojawienie się legendarnej Złotej Kompanii już na zawsze zapamiętam jako mem "miały być słonie". Do tego stopnia, że wpuściła do łóżka Eurona Greyjoya, którego wyraźnie się brzydzi. I nie dziwię się - facet jest mocno odpychający. Bardzo lubię Pilou Asbeka w tej roli. Jasne, nie jest to książkowy Euron, ale ma w sobie coś, co nie pozwala oderwać od niego wzroku. 

Zaintrygował mnie uśmiech i przebieranie oczami Cersei, kiedy powiedział jej, że wsadzi jej do brzucha księcia. Czy zacznie mówić, że to dziecko Eurona, a nie Jaime'ego nosi? Byłby to zdecydowanie kolejny ruch, którym mogłaby zrobić mu krzywdę. 

A skoro już jesteśmy przy robieniu krzywdy. Czy ktoś z tu zebranych naprawdę wierzy, że Bronn zabije, albo chociaż spróbuje zabić Tyriona i Jaime'ego? Jego jedynych przyjaciół? Jasne, Bronn to przede wszystkim sprzedawczyk, ale przecież cała jego postać do tego właśnie zmierza, nie? Do przemiany w kogoś odrobinę lepszego. Prędzej powiedziałbym, że straci życie, ratując któregoś z nich, niż, że sam się na nich zasadzi. Jeśli scenarzyści nie zdecydują się na taki ruch, to kim ostatecznie zostanie Bronn? Zabawną - zgoda - ale bardzo płaską, jednowymiarową postacią. Nie tak się pisze dobre charaktery.

Druga sprawa - Yara. Po co było pisać wątek porwania jej przez Eurona, skoro uratowanie jej zajęło aż dwie minuty i zero stresu? Theon miał już swój moment (kilka nawet) odzyskania honoru, choćby po części, więc nie o to chodziło. Rodzeństwo Greyjoyów dogadywało się nieźle i było zadowolone z podziału ról jaki im przypadł, więc nie o to chodziło. To o co? Bo wygląda mi na to, że o nic.

I na koniec - Sansa jako super inteligentna, przebiegła władczyni. Nie kupuję tego. Tak bardzo tego nie kupuję, że już bardziej się nie da.

Premiera ósmego sezonu była raczej powolnym, delikatnym przywitaniem po niemalże dwóch latach rozłąki. Z jednej strony rozumiem takie podejście, z drugiej wiem, że zostało już tylko pięć odcinków i naprawdę chciałbym, żeby wszystkie napoczęte wątki znalazły rozwiązanie. Naoglądałem się komediowych scen - łącznie z kawałem o eunuchach (w ogóle mam wrażenie, że dwóch najbardziej przebiegłych do tej pory graczy zostało przerobionych na żart), tymczasem wciąż czekam na przybycie do Winterfell Reedów. Jest jeszcze tak wiele niezakończonych spraw na kontynencie Westeros i poza nim. Boję się, że scenarzyści najzwyczajniej o nich zapomną... Dobrze, chociaż, że Tormund żyje.

Oceń bloga:
11

Komentarze (26)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper