Fantastyczne Zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda - narzekania potteromaniaka (recenzja)

BLOG
428V
Fantastyczne Zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda - narzekania potteromaniaka (recenzja)
Darek | 20.11.2018, 10:51
Wszyscy recenzenci przyrównują nowe Fantastyczne Zwierzęta do trylogii prequeli Gwiezdnych Wojen. Bardzo mnie to bawi. Niestety, nie jest tak, że porównanie nie jest celne. Zbrodnie Grindelwalda biorą znany wszystkim kanon i udziwniają go na wszystkie możliwe sposoby. Jest gdzieś pomiędzy tym wszystkim odrobina frajdy, ale jak na 130 minutowy film jest jej zdecydowanie za mało. Dobrze chociaż, że potencjał magiczny nie bierze się z midi-chlorianów.

Rzecz startuje kilka miesięcy po wydarzeniach części pierwszej. Grindelwald ucieka z więzienia i zaczyna gromadzić wokół siebie ludzi. W międzyczasie Newt Scamander dostaje od Albusa Dumbledore'a nowe zadanie - polecieć do Paryża i odnaleźć Credence'a, chłopca obdarzonego niezwykłą mocą, któremu, czego wszyscy się domyślaliśmy, udało się przeżyć wydarzenia oryginału. Gdzieś tam po drodze znajdą się jeszcze amerykańscy przyjaciele Newta, Hogwart i cała masa bohaterów, których dotąd nie znaliśmy.

Widzowie zdają się narzekać na stopień skomplikowania opowieści i podobno nawet najwięksi fani Harry'ego będą mieli problem z zapamiętaniem kto, gdzie, kiedy i z kim. Mówię "podobno", bo ja osobiście nie miałem najmniejszego problemu z nadążaniem za wydarzeniami na ekranie. Jasne, nowych postaci jest całkiem sporo i każdy coś od kogoś chce, ale jak ma się otwarte oczy, to nie jest to nic przesadnie skomplikowanego.

Ze starej gwardii powraca oczywiście Newt, który jest równie dziwny, wycofany i sympatyczny co zawsze; jego miłość Tina, która jest jakimś cudem jeszcze bardziej irytująca, niż ostatnio; jej siostra Queenie, była uroczo dziwna w pierwszej części, tu natomiast zachowuje się jak ostatni świr; i na koniec jej kiedyś zabawny, a obecnie zupełnie nijaki chłopak, Jacob. Miło było zobaczyć znane twarze, ale prawda jest taka, że cała trójka, poza Newtem, została zepchnięta na drugi, albo i nawet trzeci plan. Ich historie są, bo są. Nie wiem, może Rowling, która i tym razem zajęła stołek scenarzystki, szykuje ich na coś ciekawego w kolejnych częściach i po obejrzeniu całej pentalogii wszystkie klocki wskoczą na swoje miejsca i geniusz autorki znowu da o sobie znać? A może zwyczajnie nie wiedziała co z nimi zrobić, więc wrzuciła ich tak o, jako fanservice.

Nową twarzą w świecie Fantastycznych Zwierząt jest, między innymi, młody Albus Dumbledore. Nie powiem żeby jego udział w wydarzeniach filmu był jakoś specjalnie powalający, ale oglądało się go na ekranie całkiem przyjemnie. Męczyło mnie natomiast mieszanie w znanym kanonie. Nie dość, że wszyscy magowie wiedzą nagle jak się ubrać "po mugolsku", to jeszcze w scenach w Hogwarcie (i to w retrospekcji) zauważyłem profesor McGonagall, która w tamtym czasie miałaby jakieś... Minus dwadzieścia lat na oko. Okazuje się, że pani profesor jest niewiele młodsza, jeśli w ogóle, od Dumbledore'a. Niby nic wielkiego, ale fanów może zirytować, a przecież wystarczyło jej tam na siłę nie wsadzać i nie byłoby problemu.

Po drugiej stronie barykady stoi Johnny Depp i jego brzydki jak noc Grindelwald. Nie wiem gdzie ten Dumbledore miał oczy jak się w nim zakochiwał. Co by o Johnnym nie mówić, trzeba mu oddać, że jeśli chce, to potrafi być bardzo dobrym aktorem. Jego wersja złego maga nie jest tak komicznie przerysowana jak chodzący w czarnych szmatach, śmiejący się po zabiciu kogoś Voldemort. Nie. Depp dał nam postać złożoną, wielowymiarową. Kogoś z kim moglibyśmy wręcz sympatyzować (gdyby nie był mordercą). W jego oczach czai się groza, żal, inteligencja, smutek - a nie łatwo jest wydobyć wszystkie te emocje, kiedy tylko jedno oko ma się normalne, bo w drugie ktoś wsadził mu paskudną soczewkę. Co, żeby bardziej potworny był?

W Zbrodniach Grindelwalda poznajemy również zupełnie bezpłciowego brata Newta, tajemniczą Letę Lestrange, dziwnie nerwowego Yusufa Kamę, szemranego aurora Grimmsona, który... znika gdzieś mniej więcej w połowie filmu i nigdy już nie wraca, łudząco podobnego do Barry'ego Croucha seniora, szefa departamentu przestrzegania prawa, pana Traversa (zakładam, że z tych Traversów), starusieńkiego i zakładam, że wrzuconego do filmu na zasadzie "czemu nie", Nicolasa Flamela i przyjaciółkę Credence'a, Nagini.

No właśnie, Nagini. W filmie okazuje się, że wąż Voldemorta był tak naprawdę człowiekiem, który urodził się z klątwą - może na życzenie zamienić się w wielkiego węża, lecz za którymś razem nie będzie już mogła wrócić do ludzkiej postaci. Z jednej strony całkiem fajny pomysł, z drugiej niepotrzebnie komplikujący historię Voldemorta detal. Wychodzi na to, że Nagini jest starsza, niż Valdek i, z jakiegoś dziwnego powodu, zgodziła się mu służyć, mimo, że jak na razie jest raczej pozytywną postacią. Jest w niej coś prawdziwie sympatycznego. Może to sposób w jaki opiekuje się Credence'em, na którym ewidentnie jej zależy? A może dekolt kończący się niewiele nad pępkiem? Ciężko powiedzieć.

Efekty specjalne i muzyka stoją na zadowalającym poziomie. Żadna melodia nie wywoła gęsiej skórki, a potwory, choć wciąż ciekawie zaprojektowane, są niczym więcej jak nałożonymi na obraz, komputerowo generowanymi animacjami. Ciężko mi się nimi zachwycać (może poza jak zawsze zabawnym niuchaczem), ale zdecydowanie spełniają swoje zadanie.

Jednakże największą bolączką filmu Davida Yatesa jest zdecydowanie za często przychodzące na myśl pytanie - Czemu? Podejrzewam, że dobrą 1/3 wszystkich scen filmu można by najzwyczajniej w świecie wyciąć, bo są niczym więcej jak zapchajdziurami sztucznie wydłużającymi czas projekcji. Czemu tracę czas na oglądanie automatycznego odkurzacza? Czemu postać Bunty, pomocnicy Newta, w ogóle istnieje? Czemu dosłownie wszyscy główni bohaterowie (nawet ci, którzy do tej pory się nie znali) poszli spotkać się z Dumbledore'em skoro sami wiedzą, że Newt musi pogadać z nim sam na sam? Czemu w jednej chwili wszyscy znajdują się w jednym miejscu, a już w następnej każdy stoi zupełnie gdzie indziej i wygląda jakby realizował jakiś wcześniej ustalony plan, o którym widz nie ma pojęcia? Nie powinno tam być jeszcze co najmniej jednej sceny?

Nie wiem co sie tu mogło wydarzyć. Yates nie raz już pokazywał, że jest kompetentnym reżyserem, a Rowling, że potrafi prowadzić intrygę. Może zabrakło czasu, trzeba było uwijać się na premierę i ani scenariusz ani montaż nie mogły zostać dopracowane? Tylko, że nawet gdyby tak faktycznie było, to co to mnie, jako widza, obchodzi? Fantastyczne Zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda zawiodły mnie niemalże na całej linii. Historia jest prosta i raczej mało porywająca, a na ekranie aż roi się od niepotrzebnych postaci. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że z obrazu uleciała gdzieś cała magia. Bohaterowie wciąż sporo czarują, ale nie ma w tym już chęci pokazania widzowi czegoś niezwykłego. Newt rzuca zaklęcia od niechcenia, magowie w żaden sposób nie różnią się od ludzi, nawet główna sala Hogwartu jest jakaś taka... zwyczajna. Książki o Harrym Potterze zawsze dobrze się czytało, bo były to zasadniczo powieści detektywistyczne ubrane w płaszczyk fantastyki. Zawsze dostawaliśmy jakąś zagadkę i obietnicę jej rozwiązania przed końcem roku. Zbrodniom Grindelwalda zdecydowanie brakuje dobrze poprowadzonej intrygi. Zwrot akcji z trzeciego aktu telegrafuje swoje nadejście w bardzo niesubtelny sposób już od samego początku filmu, a sam finałowy twist nie ma żadnego sensu i, moim zdaniem, jest jedynie zmyłką mającą nakręcić widza na kolejną część filmu. Szkoda więc, że u mnie osiągnął dokładnie odwrotny efekt.

Oceń bloga:
10

Komentarze (8)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper